Wyjazd na Wielką Fatrę miał być dokończeniem trasy sprzed pięciu lat, kiedy to pogoda uniemożliwiła nam kontynuowanie wędrówki granią przez Ostredok i inne okoliczne wysokie szczyty. Myśleliśmy nad tym i myśleliśmy, w końcu postanowiliśmy dokonać tego w długi weekend listopadowy. W tym celu wyjechaliśmy już w środę po południu, bacznie obserwując prognozy pogody, które z całkiem przyzwoitych zaczęły się zmieniać na gorsze...
Od samego początku prześladowało nas jednak licho*. Przed samym wyjściem w kierunku transportu miejskiego zdałem sobie sprawę, że... nie mam karimaty! W listopadzie to jednak poważny problem... Próby jej nabycia podczas szybkich wizyt w sklepach sportowo-turystycznych nie dały rezultatu - najwyraźniej nie jest to już produkt wymagany przez turystów...
Dla odmiany przez chwilę szczęście się uśmiechnęło w Katowicach, gdzie przesiedliśmy się z Eco na wcześniejszy pociąg w kierunku granicy. Lubię te połączenia, zazwyczaj w okolicach Bielska-Białej dosiada się ekipa wracająca z pracy i odpoczywająca przed powrotem do domu przy różnych trunkach i opowieściach 😏. Niektórych znamy już z widzenia😛. Tym razem trafił się zwolennik PiS-u w wymianie zdań z jakimś góralem. PiSowiec z każdą minutą robił się bardziej czerwony, nerwowy, podnosił głos, a jego rozmówca reagował na wszystko spokojnymi zdaniami albo lekceważącym uśmiechem, co jeszcze bardziej irytowało jego przeciwnika 😛.
W Zwardoniu byliśmy na tyle wcześnie, że przeszliśmy na słowacką stronę do znanej już nam restauracji. A tam klops - jedzenia nie ma! Ilekroć do nich witałem to zawsze było... marzenia o czosnkowej rozpuściły się nad kuflem piwa i kieliszkiem borovicki.
Dojeżdżają do nas Turystykon z Aldoną. Przywożą mi karimatę - nie zamarznę 😊. Razem z nimi kursujemy autem po okolicy szukając jakiś innych otwartych lokali, lecz dziś niemal wszystko zamknięte albo widząc nas obsługa stwierdza, że już zamykają... pustynia jakaś czy co?
W końcu późnym wieczorem zaczynamy się z Eco wspólnie gramolić w kierunku
trójstyku, który przetestowaliśmy jako miejsce na dobry nocleg
podczas weekendu majowego. A licho nie odpuszcza... w miejscu budowy autostrady, na prostym i niezbyt śliskim odcinku, potykam się o kamol i wyglebiam się jak długi. Poharatana gęba i kolano, dobrze, że z aparatem nic nie jest 😑.
Na trójstyku jesteśmy przed północą. Trochę się tu pozmieniało - mostek na słowacką stronę niby groził zawaleniem i go rozebrano. Odbudowa jest na razie w fazie gadania urzędasów i wizji, a planowane jego ponowne postawienie to... jesień 2017! Kurka, to musi być strasznie skomplikowana konstrukcja!
Jak wiadomo po polskiej stronie nie ma niczego poza kostką Bauma... no prawie - jest też duża tablica unijna oraz świeży słupek graniczny widoczny z daleka - ot, prawdziwie turystyczna inwestycja! Po czeskiej stronie stoi wiata, ale po słowackiej dwie, w dodatku jest tam las, więc to jest nasz cel. Można się na nią dostać przez wyschnięte koryto strumienia, w którym zresztą leży właściwy trójstyk. Zejście w dół jest dość strome i śliskie - nam się udało mimo plecaków, ale rodziców z dziećmi nie bardzo widzę...
Rozstawiamy namiot i idziemy szukać drewna. Trochę nam to zajmuje, więc ognisko zaczyna płonąć już po północy, w czwartek. W powietrzu kilkustopniowy mróz, lecz przy ogniu jest bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że serwujemy sobie pieczone pierogi 😊.