środa, 26 października 2016

Do Wołochów przez Śląsk, schrony i uszy

Pod koniec września ruszyliśmy do Wołochów, a konkretnie na Morawską Wołoszczyznę (Valašsko). Sam region ze swoją kulturą jest ciekawy, ale równie ciekawa jest jak zawsze droga do niego.

Pierwszy postój na czeskim Śląsku wypada nad Městem Albrechtice (Stadt Olbersdorf). Tam krótki spacer łąkami z widokiem na miejscowość.


Na wzgórzu stoi przedziwna podwójna wieża widokowa Hraniční vrch.


Kiedyś były to nadajniki telefoniczne (wybudowane jeszcze w latach 80-tych), kupione za symboliczną sumę przez miasto i przebudowane do dzisiejszej formy, a otwarte dla turystów w 2011. Wydawało mi się, iż to młodsza konstrukcja!

Na górę wchodzę samotnie. Mój lęk wysokości wzrasta z każdym półpiętrem, potęgują go kratkowane schody i drgania. Na górnych 25 metrach jestem dosłownie zesr...ny ze strachu!


Stwierdzam, że na pewno nie przejdę mostkiem do drugiej wieży. Robię kilka zdjęć i... przechodzę ;) Ale na krótko, wieża cały czas się chwieje i mój błędnik szaleje. Widoki zresztą nie są jakoś rewelacyjne, zwłaszcza na polską stronę.




Schodzę baaaardzo wolno starając nie patrzeć się w dół...



Z ulgą i cały spocony staję na twardej ziemi. Uff, przeżyłem :)

Kilkaset metrów od wieży jest słupek granicy czesko-polskiej, ale najbliższa znakowana trasa z polskiej strony prowadzi aż z Opawicy.


W centrum Města Albrechtice uwieczniam dawny browar pałacowy, od dawna nieczynny. Sam pałac zburzono w latach 80.


Drugą wieżę widokową spotykam za Krnovem w wiosce Úvalno (Lobenstein). Kamienną Hans-Kudlich-Warte wybudowano w 1913 roku.


Upamiętniono nią "rodaka" Hansa Kudlicha, miejscowego polityka austriacko-śląskiego. Brał udział w Wiośnie Ludów, zasiadał w austriackim parlamencie i był współzałożycielem Związku Ślązaków Austriackich. Drugą połowę życia spędził w Stanach jako lekarz i abolicjonista, tam też zmarł.


Wieża w piątki jest zamknięta i pewnie dlatego na jej schodach siedzi jakaś parka popijąca piwo i puszczająca głośną muzykę na całą okolicę.

Grób rodzinny Kudlichów znajduje się na cmentarzu parafialnym. Zdobi go ciekawa płaskorzeźba, nawiązująca do zniesienia poddaństwa w Cesarstwie Austrii, czego Hans był gorącym zwolennikiem.


Kawałek dalej dobrze zachowany (lub odnowiony) pomnik poległych oraz drugi mniejszy niemieckich mieszkańców, którzy nie przeżyli ostatniej wojny.



Robimy kolejny skok kilometrowy aż za Opawę na teren ziemi hulczyńskiej (Hlučínsko, Hultschiner Ländchen, po miejscowemu Prajsko). Ten fragment niemieckiego Górnego Śląska (konkretnie powiatu raciborskiego) przekazano Czechosłowacji w 1920 roku. W swej mądrości wielcy politycy wielkich państw uznali, że skoro większość jego mieszkańców używa mowy morawskiej i określa się jako Morawcy to tak będzie sprawiedliwie. Co prawda sami autochtoni niezbyt ucieszyli się z takiego przebiegu zdarzeń a nawet gorąco protestowali, ale kto by się tam pierdołami przejmował...

Kravaře (Deutsch Krawarn, po śląsku Krawôrz) posiadają duży barokowy pałac wybudowany przez rodzinę Eichendorffów.


Wokół niego rozciąga się rozległy park, częściowo zamieniony na... pole golfowe.


Klimat zmienia się na bardziej poważny - w Darkovičkach (Klein Darkowitz), administracyjnie należących do Hulczyna, znajduje się szereg schronów bojowych z okresu międzywojennego. Duże konstrukcje uzupełniane są przez mniejsze lekkie řopíki.

Przy głównej drodze stoi MO-S 20 Orel. Dwukondygnacyjny, dwuskrzydłowy o najwyższej kategorii odporności.


W czasie wojny testowano na nim amunicję, stąd duża dziura z boku.


Obok ustawiono dwa T-34 i niszczyciel czołgów SU-100 (ten drugi to spora atrakcja, w Polsce znajduje się tylko pojedynczy egzemplarz w muzeum w Poznaniu). Dzieciaki mają się na czym bawić.


Z góry widać doskonale rozrzucone na polach sąsiednie obiekty - będący w rękach prywatnych MO-S 21 Jaroš oraz lekkie schrony LO vz. 37.


Kilkaset metrów na wschód przy bocznej drodze znajduje się główny schron Muzeum Czechosłowackich Umocnień - MO-S 19 Alej. Także dwukondygnacyjny, z dwoma stanowiskami strzeleckimi po bokach i żelazną kopułą strzelecką. III kategoria odporności czyli ciut mniej niż Orel.


W latach 80. przystąpiono do prac rekonstrukcyjnych, bo on również był "dziurawy", ale prawdopodobnie stało się to dopiero po wojnie, gdy ćwiczyło tu czechosłowackie wojsko. Wycięto także porastające go ze wszystkich stron drzewa, przywracając pierwotny widok na okolicę. Dziś jest częścią Muzeum Ziemi Śląskiej w Opawie i przeznaczony do regularnego zwiedzania. Obok rozciągają się rowy przeciwczołgowe oraz żelbetonowe trójkąty,  tzw. "zęby smoka".





Uzupełnieniem jest kolejny czołg T-34. Wydaje się, iż Czechosłowacy stawiali je masowo gdzie popadnie. Fajnie, bo w Polsce raczej się ostatnio je likwiduje jako pozostałość niesłusznej epoki.


Wejścia do muzeum są o pełnych godzinach. Trochę czekamy na opiekuna, który pojechał samochodem po... obiad ;). Wreszcie wchodzimy do wnętrza, w którym przywrócono stan z 1938 roku i jest uznawane za jedne z najciekawszych tego typu w Republice Czeskiej.



Załogę stanowiło 36 żołnierzy, którzy mieli się bronić przez 14 dni. Głównym uzbrojeniem były dwa działka przeciwpancerne vz. 36 kalibru 47 mm sprzężone z ciężkim karabinem maszynowym. Umieszczone były w dwóch skrzydłach.


Takie działko miało zasięg niecałe 6 kilometrów i wystrzeliwało 30-35 pocisków na minutę. Przebijało pancerze do 50 mm, w tym czasie praktycznie wszystkie. Uzupełniały je dwa ciężkie karabiny maszynowe vz. 37 oraz sześć lekkich vz. 26. Na zdjęciu ten ostatni.


Widok z pozycji strzelca.


Ciężki bunkier wspomagał lekki řopík - najczęściej występujący w naturze schron LO vz. 36.



Między nimi stał czołg (może to nawiązanie do tego, iż w 1945 roku w niektórych miejscach bronił się tu Wehrmacht przed Armią Czerwoną)...


...oraz dziwna konstrukcja przypominająca zalany wodą garaż.



A przy samochodzie, który zaparkowaliśmy niedaleko muzeum, kolejny T-34 i fragment radzieckiej katiuszy.


W pobliskim lesie kryje się następny duży schron piechoty - MO-S 18 Obora. Widać go w przecince.


Podobnie jak poprzednie wybetonowano go w 1936 roku. Podobno po renowacji przywrócono mu oryginalne wyposażenie, ale otwierany dla turystów jest sporadycznie.


Przez dziurę w lesie widać muzeum, a wokół częściowo pozarastane przeszkody przeciwczołgowe. W latach 30. tych drzew tu przecież nie było.



Na ścianie wisi tablica poświęcona Jaroslavu Švarcovi, który przez jakiś czas w nim stacjonował (ale nie w czasie przejmowania terenu przez Niemców). Po zajęciu Czechosłowacji przedostał się na zachód i jako cichociemnego zrzucono go do okupowanego kraju. Popełnił samobójstwo w 1942 roku w praskim soborze Cyryla i Metodego wraz z uczestnikami zamachu na Heydricha.

Cała okolica jest wręcz usiana schronami, więc dla miłośników fortyfikacji to wręcz ziemia obiecana ;)

My tymczasem zjeżdżamy w dół do Hulczyna (Hlučín, Hultschin), głównego ośrodka obszaru przyłączonego w 1920 roku do Czechosłowacji. Parkujemy na bezpłciowym rynku, gdzie wśród zabudowy wyróżnia się tylko ratusz.



Wszystko co ciekawe w miejscowości jest w pobliżu. W zamku urządzono muzeum, a na dziedzińcu ustawiono dwa słupki graniczne - pruski i czechosłowacki.



Pozostałością po murach miejskich są trzy baszty w różnym stopniu zachowania.




Architektonicznie kamienice bardzo przypominają Górny Śląsk... wróć, to przecież jest Górny Śląsk!


Zaglądając w podwórze miałem wrażenie, że to Katowice, tylko bardziej wypucowane ;)


Hulczyn ma też własny browar mieszczący się w tym niepozornym budynku. Oczywiście dokonałem zakupów :)


Przez Ostrawę przejeżdżamy już w początkowych godzinach szczytu - zjazdy z autostrady są całkowicie zakorkowane! Na szczęście my poruszamy się w odwrotną stronę, więc przejazd idzie w miarę sprawnie.

Pierwszą miejscowością po opuszczeniu czeskiego Śląska i wjeździe na Morawy jest Stará Ves nad Ondřejnicí (Altendorf bei Braunsberg). Stoi w niej perełka której próżno szukać w przewodnikach - piękny renesansowy pałac z XVI wieku.


Sgraffito przedstawia sceny biblijne oraz ludowe.



Na horyzoncie pojawiają się góry Beskidu Śląsko-Morawskiego.


Jako wisienka dzisiejszego tortu zostaje nam miasteczko Štramberk (Strahlenberg), rozłożone na kilku wzgórzach. Kiedyś przez nie przejeżdżaliśmy, ale było tak pełne turystów, że nawet nie udało się nigdzie zaparkować. Dziś jest trochę luźniej, choć parking umiejscowiony jest dość daleko od centrum.


Miejscową atrakcją kulinarną są Štramberské uši, zawinięty piernik. To pierwszy czeski produkt regionalny i może być wytwarzany wyłącznie tutaj.


Według legendy gdy w 1241 roku Tatarzy oblegali miasto mieszkańcy odparli ich, wypuszczając wodę ze zbiornika i zatapiając. W obozie wroga znaleziono worki z obciętymi i posolonymi uszami chrześcijan, które miały być wysłane później do chana.

Uszy sprzedaje się tu na każdym kroku w różnych smakach.


Nad miastem góruje wieża dawnego zamku. Musiała być dobrym punktem obserwacyjnym na okolicę, która jest cholernie pofałdowana.




To typowe Podbeskidzie (w Polsce tej nazwy używa się całkowicie błędnie dla byłego województwa bielskiego). Za to dalej widać już właściwe Beskidy ze szczytami Radhošť i Velký Javorník (po prawej).


Rynek jest tak krzywy iż człowiek zastanawia się, jakim cudem te budynki nie spadają ;)


Tu także jest browar miejski, serwujący swą specjalność - piwo z piernikiem!



Wracając do samochodu zaglądamy jeszcze do winoteki, gdzie kupujemy świeży burčák - sfermentowany moszcz winny, sprzedawany wyłącznie od początku sierpnia do końca listopada. A przełom września i października to szczyt tej sprzedaży, dostępny jest w każdej szanującej się winiarni. I jest pyszny :D


O Wołochach będzie już w następnych odcinku ;)

4 komentarze:

  1. Masz talent do wyszukiwania miejsc nieoczywistych, gdzieś na uboczu, a jednak perełek. Zazdraszczam umiejętności i... gratuluję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsca nieoczywiste są wszędzie dookoła :) Choć w sumie to najłatwiej je znaleźć... odpowiednio planując wyjazd ;) Przy spontanicznych może być ich mniej ;)

      Usuń
  2. Jak zwykle ciekawie i zadbałeś by było wszystkiego po trochu, od akcentów widokowych, poprzez militaria na kulinariach skończywszy :)

    Jakiś czas temu czytałem gdzieś, że wieża na Hraniční vrchu ponoć w nie najlepszym stanie, chwieje się i czeka ją remont. Coś te informacje chyba jednak na wyrost.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwiać się trochę chwiała, ale myślę, że to normalne. Nie widać było żadnych niepokojących oznak sypania się, choć dla mnie te wychylenia wieży i tak ścinały z gór ;)

      Usuń