środa, 30 maja 2018

Polesie Wołyńskie (2): nadbużańskie łąki, dąb Bolko i gościnne Świerże.

Pobudka nad Uherką jest upalna, namiot szybko zmienia się w saunę. Czyżbyśmy spali aż do południa, że zrobiło się tak gorąco? Eco spogląda na zegarek: godzina 6:50...

Otwieramy wejście i moment ten od razu wykorzystują komary i inne robale. Utonąć w pocie czy zostać pokąsanym? Wybór należy do ciebie!


Mimo wpuszczenia powietrza i tak w środku za długo wysiedzieć nie można. Na zewnątrz od razu zostajemy dodatkowo zaatakowani przez insekty. Posiadamy oczywiście odstraszające środki chemiczne, ale te działają mniej więcej tyle, ile czuć ich zapach, czyli może kilkadziesiąt minut. A na etykiecie pisze: do 7 godzin. Jaaasne.

Jedynym sposobem na odgonienie małych potworów jest dym - ze skręcików i ogniska. Tego nadal boją się jak lewak święconej wody.


Podczas śniadania cały czas towarzyszy nam samolot straży granicznej: lata nad nami z dobrą godzinę. Do granicy i z powrotem, w lewo, w prawo, znowu wraca, zniża lot... Sprawdza, czy nadal jesteśmy we trójkę? Ciekawe ile pieniędzy kosztowało podatników obserwowanie naszego obozowiska? 😛

niedziela, 27 maja 2018

Polesie Wołyńskie (1): Chełm i okolice Woli Uhruskiej.

Późna wiosna jest okresem, kiedy od kilku lat wyruszamy na wschód Polski. Wędrówka wzdłuż granic to już świecka tradycja, podobnie jak zasada naprzemienności: jeden rok w kierunku północnym, drugi południowym. Ostatnio maszerowaliśmy po Suwalszczyźnie, zatem tym razem przyszła pora na rejony, gdzie skończyliśmy przygodę jeszcze rok wcześniej...

W 2016 ostatecznie dotarliśmy do Chełma, więc w tym roku chcieliśmy tam startować. Wyjazd zaczynam - jak zwykle ostatnio - od jajecznicy i piwa z małego browaru w hipstersko-burżujskiej knajpie, następnie spotykam się z Eco i razem wchodzimy do pociągu, w którym czeka już Buba! Ładujemy się do przedziału, w nim przyjdzie nam spędzić kolejne 5 godzin...

Za oknami szaro i buro, potem zaczyna padać. Piękna wiosna obecna przez cały kwiecień nagle gdzieś się schowała. Nie psuje to nam jednak humorów, zwłaszcza, że przez całą drogę trwają ciągłe rozmowy, do których włącza się nawet jedna ze starszych pań (specjalistka od domowych nalewek 😏). Mijamy kolejne ważne i wielkie miejscowości, jak np. Włoszczową, na której - o dziwo - wysiadło dość sporo osób.

Krytycznym punktem podróży był Radom, gdzie mieliśmy się przesiąść do autobusu zastępczego - czas na to wynosił około 10 minut, a jeszcze złapaliśmy spóźnienie. Na szczęście wszystko udało się idealnie, więc w coraz lepszym humorze zmierzamy ku naszemu dzisiejszemu celowi...

Andrzej postanowił zadzwonić do schroniska młodzieżowego, w którym mieliśmy rezerwację.
- Dzień dobry. Chciałem potwierdzić przyjazd. Będziemy około 21-szej, bo za niedługo Lublin.
Chwila ciszy i wysłuchiwanie drugiej strony.
- Tak, Lublin. Nie, nie Wrocław.
Głos Eco zaczął lekko się zmieniać.
- Ale zaraz, to jest schronisko w Chełmie?
Napięcie rośnie.
- Jaki Kamień??! Na Dolnym Śląsku?! Przecież ja rezerwowałem w Chełmie!
Atmosfera zgęstniała. Takiego rozwoju sytuacji nikt się nie spodziewał! Okazało się, iż z PTSM-em, w którym nocowaliśmy dwa lata temu, ciężko się skontaktować: dwa podane telefony milczą, na maile nie odpowiadają. Wreszcie Eco znalazł trzeci numer i się dodzwonił. Osoba przyjmująca rezerwacje nie podawała swojego położenia, a Andrzej nie pytał, skoro na oficjalnych stronach był to kontakt do schroniska w Chełmie! Podobno to już któryś z kolei przypadek tego typu, ale winnych nie ma i nikt z tym nic nie robi! Kolejne osoby będą przeświadczone, iż klepią sobie łóżko w województwie lubelskim, a tymczasem będą na nich czekać w dolnośląskim!

Na sam początek dostaliśmy po dupie. Licho nie mogło odpuścić, zresztą zaatakowało podwójnie, bowiem kilka dni wcześniej Buba skręciła sobie nogę i teraz jedzie z usztywnieniem. 
No i co teraz zrobimy??

Na razie wysiedliśmy w Lublinie, gdzie nawet pojawiło się słońce.


wtorek, 15 maja 2018

Kľak w Małej Fatrze Luczańskiej. Trzykrotnie zdobyty!

Kľak jest ostatnim wielkim szczytem w południowej części Małej Fatry Luczańskiej. Jego potężna skalna bryła już z daleka budzi respekt.


Można na niego wchodzić m.in. z Fačkova, ale to aż 900 metrów podejścia, co przy naszych plecakach nie jest najlepszym pomysłem. Korzystamy z opcji alternatywnej i autobusem pospiesznym podjeżdżamy na Fačkovské sedlo, przełęcz wyznaczającą granicę pomiędzy Fatrą a Górami Strażowskimi.

Stąd różnica wysokości to "jedynie" 500 metrów i góra nie wygląda już tak strasznie.


sobota, 12 maja 2018

Strážovské vrchy (2): chatka z horroru, najwyższa góra i dupki kurczaka.

Najkrótsze podejście na Strážov prowadzi ze Zliechova i jako takie wybiera chyba większość turystów. Również i my z niego skorzystamy, zwłaszcza, że właśnie w tej wiosce jesteśmy 😏.

Opuszczając centrum mijamy pomnik Słowackiego Powstania Narodowego upiększony armatą, a także kilka drewnianych domów, które uchowały się na obrzeżach. Pod jednym z gospodarstw zaparkował niezdzieralny maluch.




środa, 9 maja 2018

Strážovské vrchy (1): maraton przesiadek, widokowy Vápeč i martwe owce.

Góry Strażowskie (Strážovské vrchy) na majówkę - oto co wymyśliłem w tym roku. Tradycyjnie miała być Słowacja, więc tym razem wybrałem pasmo położone w jej zachodniej części. Dlaczego?

Powinienem napisać, że po pierwsze dlatego, iż tam jeszcze nie byłem, lecz byłaby to nieprawda: kilka lat temu podczas pobytu nad jednym z okolicznych zbiorników wodnych wyskoczyłem na pobliski szczyt. Trudno to jednak nazwać dokładnym zwiedzaniem, więc nadal te góry były dla mnie terenem do odkrycia.

Po drugie bardzo podoba mi się ich charakter - są niemal w całości zalesione, natomiast wiele szczytów to doskonałe punkty widokowe.


Po trzecie liczyłem, iż znowu nie będzie w nich zbyt tłoczno - oczywiście nie zakładałem niemal kompletnego braku turystów jak rok temu w Wołowskich albo jeszcze wcześniej w Weporskich, ale wiedziałem, że zalew z Polski nam nie grozi.

Po czwarte - w ten rejon mogliśmy w miarę sprawnie dotrzeć komunikacją publiczną także w polski dzień świąteczny.

środa, 2 maja 2018

Jesenicko czyli śląsko-czeska prowincja.

Pod koniec zimy z racji uprawiania narciarstwa kręciłem się trochę po powiecie Jeseník. Nie byłbym sobą, gdyby nie wykorzystał okazji do zajrzenia w kilka nowych miejsc lub wybrania jakiejś drogi, którą przedtem jeszcze nie jechałem 😊.

Rejon ten, położony między górami Opawskimi a Rychlebskimi, to szereg niewielkich miejscowości: zaniedbanych, wyludnionych, tkwiących trochę w cieniu przeszłości, kiedy tereny te były znacznie gęściej zamieszkałe.

W szarówce krótkiego, lutowego dnia zatrzymuję się przy cmentarzu oddalonym od najbliższej wioski, u stóp górki Kostelní vrch.


Kościoła na nim nie ma, jest niewielka kaplica. I sporo starych grobów, najczęściej mocno nadgryzionych zębem czasu.