środa, 27 października 2021

Salina Turda robi wrażenie.

Turda (węg. Torda, niem. Thorenburg) to miasto położone w pobliżu Klużu. Posiada ruiny rzymskiego miasta, starówkę z ewangelickim kościołem warownym, kilka innych zabytkowych świątyń, nieczynny stary browar i kopię Wilczycy Kapitolińskiej, ale - bądźmy szczerzy - turyści odwiedzają ją tylko z jednego powodu, który zwie się Salina Turda (węg. Tordai sóbánya, niem. Salzbergwerk Thorenburg). Kopalnia soli jest uznawana za jedną z największych atrakcji Siedmiogrodu, a nawet i całej Rumunii.

 
Sól wydobywano w Turdzie już w starożytności, a w tej lokalizacji prawdopodobnie od średniowiecza, choć kopalń w mieście było wiele. Największy okres rozwoju obiektu przypadł na czasy panowania Habsburgów - od końca XVII do połowy XIX wieku - po którym nastąpił spadek znaczenia: w skutek przestarzałej infrastruktury kopalnia przegrywała rywalizację z innymi ośrodkami, aż w końcu w 1932 roku została zamknięta.
Następnie pełniła różne role, m.in. schronu i magazynu serów, po upadku komunizmu przeszła na funkcję uzdrowiskowo-leczniczą i zaczęła przyciągać masy turystów.

wtorek, 19 października 2021

Rumunia - Porolissum i Kluż-Napoka.

Przestawiamy zegarek godzinę do przodu.
 

Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.

Pierwsza miejscowość po rumuńskiej stronie to Valea lui Mihal (Érmihályfalva), miasteczko zamieszkałe głównie przez Węgrów. To w niej przed jedenastoma laty po raz pierwszy postawiłem nogę na rumuńskiej ziemi, kiedy wyszedłem z pociągu. Pamiętam zaniedbany dworzec, tragiczny kibel i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi... miskę z wodą, abym mógł umyć ręce! Kwintesencja rumuńskich klimatów! W tym roku tylko przez nią przejeżdżamy.

piątek, 15 października 2021

Wakacyjną objazdówkę czas zacząć: Felcsút (czyli Orban), Zsámbék (czyli kościół) oraz Debreczyn.

Wakacyjny urlop czas zacząć! Tradycyjnie kierunek południowy. Rok temu pojechaliśmy w drugiej połowie sierpnia, ponieważ naiwnie sądziłem, że w czasie pandemii miesiąc ten będzie luźniejszy, a było dokładnie odwrotnie: niektóre kraje już wtedy zaczęły się zamykać, trochę popsuło to nam plany. Tym razem postanowiłem dmuchać na zimne i ruszyliśmy w połowie lipca. Po czasie okazało się, że nie miało to większego znaczenia, lecz któż to mógł wiedzieć??
 
Skrót przez czeski Śląsk i potem przejazd przez Słowację, bez historii. Tradycyjnie w dniu wyjazdu pogoda jest średnia, nawet trochę padało. Mniej tradycyjnie - zamiast cisnąć autobaną aż do Bratysławy część drogi pokonałem bocznymi drogami, aby dotrzeć do Komarna. Tam jedyny postój na zakupy i przekraczamy Dunaj nowym mostem (według google.maps miał być zamknięty, ale normalnie szło z niego skorzystać).

Na Węgrzech witają mnie moje ukochane słoneczniki! Uważam, że lato bez tych roślin straciłoby znacznie ze swego uroku 😊.


Tankuję na pierwszej (Putinowskiej) stacji, gdzie mam krótkie zwarcie z jakąś starą Niemrą, której strasznie się spieszy. Zaraz potem wpadam na autostradę. Autópálya M1 jest jedną z najstarszych u Madziarów, pierwsze odcinki otwarto w latach 70. ubiegłego wieku. To widać i czuć: nawierzchnia pozostawia sporo do życzenia, a przede wszystkim posiada jedynie dwa pasy, co przy ogromnym ruchu od strony Austrii powoduje, iż nieustannie jedziemy w tłumie i nawet na lewym pasie trudno osiągnąć prędkość większą niż 100 km/h.

poniedziałek, 11 października 2021

Na zachodnich krańcach Beskidu Śląsko-Morawskiego: Veřovické vrchy oraz Radhošť z Radegastem.

Od ponad czterech lat chodzi mi po głowie pomysł, aby przejść się z plecakiem po najbardziej wysuniętej na zachód części Beskidu Śląsko-Morawskiego. Określana ona jest jako Veřovické vrchy i ciągnie się przez kilkanaście kilometrów. Jej najwyższa góra to Velký Javorník, który odwiedziłem z tatą końcem zimy 2017 roku i od tego czasu ciągle planowałem w ten rejon powrócić. Dodatkowym argumentem za wyprawą była drewniana wieża widokowa wznosząca się na szczycie, świetnie nadająca się na nocleg w śpiworze!
 
 
Plany mają to do siebie, że często trudno je zrealizować. Lata mijały, corocznie wpisywałem Veřovické vrchy na "listę życzeń" i dopiero w połowie września tego roku udało się ruszyć w tamtym kierunku. Zaczęliśmy w poniedziałkowy poranek - większość ludzi po weekendzie udaje się do roboty, a my z Bastkiem w świetnych nastrojach jechaliśmy do Ostrawy, aby zostawić samochód w pobliżu głównego dworca.


Po nabyciu biletów kręcimy się po okolicy aby zrobić zakupy. U Czechów zbliżają się kolejne wybory, więc miasto zapaskudzone jest plakatami wyborczymi - najbardziej widoczne są te z gębą Tomio Okamury, urodzonego w Tokio ćwierć-Japończyka i ćwierć-Koreańczyka, a pół-Morawianina, bardzo nielubiącego innych cudzoziemców i obcych.
Szukamy także otwartej knajpy, ale kończy się to niepowodzeniem. Co ciekawe - na dworcu działa bar, gdzie o tej porze bez problemu wypijemy wódkę albo rum, lecz... nie piwo.