Późnowiosenną przygodę z Bieszczadami w roku 2023 zaczynam tym
razem w Baligrodzie (Балигород). Po raz pierwszy przyjechałem tu autobusem, a nie stopem,
ale skoro w Lesku akurat się trafił, to bez sensu byłoby kombinować dla
siedmiu złotych oszczędności. W Baligrodzie niebo jest całkowicie
zachmurzone (co zapowiadano) i lekko mży (czego nie zapowiadano).
Siadam na przystanku aby zjeść śniadanie. Obok kręci się grupka dzieci,
które czekają na autobus szkolny. Zagaduje je jakaś babka.
- Jedziemy na Chatkę Puchatka - informuje jedna z nastolatek.
- Ooo - dziwi się babka. - A gdzie to?
Pada przybliżona lokalizacja.
- No proszę. Mieszkałam kiedyś w Wetlinie, ale o niej nie wiedziałam -
kręci głową kobieta.
- Tam się idzie pięć godzin! - dodaje z powagą kolega nastolatki.
Ta krótka rozmowa jest kolejnym potwierdzeniem częstej sytuacji, że można
mieszkać w górach i nie mieć o nich pojęcia.
Podczas mojej pierwszej wizyty w Bieszczadach w Baligrodzie wizytowałem
spelunkę, ale teraz oczywiście nic takiego już nie działa. Skoro nie można się
nawodnić, a zresztą pora jeszcze wczesna (jest ósma rano), to chociaż
pozwiedzam. Postanawiam sprawdzić czy coś się zmieniło na miejscowym cmentarzu
żydowskim. No i nic się nie zmieniło: nadal trzeba się wspinać po śliskiej
ścieżce i łazić w głębokiej trawie. Przy okazji, lustrując znaki, dowiedziałem
się, że "cmentarz żydowski" to nie to samo co "kirkut", bowiem ewidentnie
prowadzą do nich inne drogi.
Chmury wiszą nisko, ale na szczęście mżawka chwilowo ustała.