niedziela, 21 lutego 2021

Zimowe Opole: centrum i Muzeum Wsi Opolskiej.

Nie jest łatwo w ostatnich latach zobaczyć Opole w zimowej szacie. Przykładowo rok temu w ogóle nie było tu zimy, jeśli nawet jakiś śnieg spadł, to topniał w ciągu kilku godzin. W 2021 aura trochę się zrehabilitowała i przyniosła co najmniej kilkanaście dni z białym puchem. Oczywiście wiele osób narzekało, że ślisko, zimno, zaskoczeni drogowcy i kierowcy, ale ja byłem zachwycony, zwłaszcza jeśli udało się połączyć śnieg ze słońcem 😏. Zapraszam zatem na dwa spacery po historycznej stolicy Górnego Śląska.

Podczas pierwszego z nich śniegu było jeszcze niedużo. Zaczynam fotografowanie od placu Daszyńskiego, kiedyś nazywającego się Friedrichsplatz.


Na początku XX wieku założono tu park, a na środku wybudowano chyba najładniejszą fontannę w mieście, zwaną Opolską Ceres. Przez wiele lat grupę rzeźb zwieńczył miedziany baldachim, ale zniknął mniej więcej w czasie wyzwalania Oppeln.


środa, 17 lutego 2021

Beskidzkie chatkowanie: Potrójna - Lasek.

W styczniu wymyśliłem sobie powrót do źródeł, czyli odwiedzenie beskidzkich chatek (dawniej studenckich, dzisiaj już prywatnych, co akurat wyszło im na plus). Napadało śniegu, więc zapowiadała się w końcu normalna zima, choć mogło to też oznaczać groźbę przecierania tras.

Okazało się, że najwięcej kłopotów sprawiło dotarcie do szlaku. Od kiedy nie jeżdżę w góry z Ecowarriorem zazwyczaj omijało mnie licho (zwane oficjalnie "pechem"), czasem jednak przypomina ono o tym, że nadal istnieje. Tak było i tym razem.

W piątkowy poranek do Katowic dotarłem jeszcze bez przeszkód. Gdy kupowałem bilet do Żywca babka w kasie poinformowała mnie, że pociąg ma 10 minut opóźnienia. Żaden problem, mamy tam około trzech kwadransów na przesiadkę. Atmosfera zaczęła gęstnieć, gdy stojąc z Kaprem na peronie dodawaliśmy kolejne stracone minuty... Wyszło ich w końcu 32, gdy zug łaskawie się wtoczył i zabrał nas do środka. Informuję o tym Młodego, czekającego już w Tychach. I ten po chwili oddzwania z dramatyczną wieścią, iż... wlazł nie do tego pociągu! "No bo przyjechał taki długi i myślałem, że to na Żywiec, a to na Tychy Lodowisko" - tłumaczył. Mamy z Kaprem niezłą polewkę, bo choć Młody wysiadł na następnym przystanku i zaczął wracać z powrotem na "główne" Tychy, to i tak już nie miał szans do nas dołączyć; wszedł do kolejnego składu, tym razem na Zwardoń, który z powodu opóźnienia przyjechał wkrótce po naszym. Licho nie odpuszczało nawet na chwilę: podczas pisania do Młodego smsa telefoniczny słownik zmienił zdanie z "Wyjeżdżamy z Katowic" na "Wyjeżdżamy z... Katynia!" 😛.

Tymczasem mój pociąg nabiera kolejnych opóźnień. To podobno norma - jak mówią nieliczni pasażerowie od tygodnia nie ma dnia, aby na tej linii skład Kolei Śląskich przyjechał punktualnie. Ponoć coś jest z rozjazdami za Dąbrową Górniczą (znowu te Zagłębie!), nawet nie ma mrozu i już wszystko spieprzone!

Patrzymy na zegarek - przesiadka w Żywcu staje się coraz mniej prawdopodobna. Młody goniący następnym pociągiem jest coraz bliżej, ale jednak kilkanaście kilometrów dalej. Ciekawa sprawa - nasz pociąg niby jest przyspieszony ("opóźniony przyspieszony" - jak wrzeszczał głośnik), a zatrzymuje się na wszystkich stacjach. Wyświetlacz pokazuje już 48 minut straty i w Bielsku wydaje się, że na bank w stolicy Żywiecczyzny nie zdążymy na autobus! Potem na jednej ze stacji maszynista nieoczekiwanie nadrabia prawie 10 minut, więc jesteśmy... 5 przed czasem. Pędzimy szczęśliwi na dworzec autobusowy i wyglądamy busika. Jeszcze go nie ma. Wkrótce zjawia się i Młody, jesteśmy w pełnym składzie na dziś, ale busa ani widu ani słychu. Kierowca innego sugeruje, że czekanie ma małe szanse powodzenia... Kurna, ale przecież ten kurs widnieje i w internecie (pod dwoma różnymi godzinami, lecz zawsze) i na oficjalnej stronie żywieckiego DA i nawet na wielkiej kartce z odjazdami przy stanowiskach!

No cóż, nie przyjechał... Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się potem, że jak nie ma nauki w szkołach, to on nie jeździ, mimo, że według rozkładu powinien. Przecież to Polska, Bałkany Europy Środkowej.

Co robić? Chcieliśmy się dostać do Kocierza Rychwałdzkiego, ale może spróbować cofnąć się do Bielska, potem do Andrychowa i od drugiej strony wejść w Beskid Mały? Zajmie nam to pewnie sporo czasu... Młody sprawdza Ubera. Niby jeździ za 30 złotych, ale... nie jeździ, bo w okolicy nie pracuje ani jeden Uberasz. Cudnie. Pod PKP zagadujemy taryfiarzy, ile może kosztować kurs do Kocierza? Patrzą dziwnie i rzucają "osiem dych". Drogo, ale na osobę wychodzi nieco ponad 25 złotych, więc pewnie niewiele więcej niż ceny biletów na Andrychów... Uderzam do pierwszej stojącej taksówki.
- Kocierz Rychwałdzki? A gdzie to? - mruży oczy facet za kółkiem. Pokazuję mu na mapie, długo się w nią wpatruje (w linii prostej to około 12 kilometrów). - Kościół tam jest? Aaa, to nie ten, myślałem, że bliżej... No to będzie około stówy - odpowiada w końcu.
Informujemy, że konkurencja chciała taniej i się żegnamy, po czym ten po kilkunastu sekundach namysłu woła:
- Wezmę was za te osiemdziesiąt.
No tak - przejedzie w sumie niecałe 40 kilometrów (tam i z powrotem) bez taksometru i swoje zarobi, w mieście mógłby czekać jeszcze długo na klienta.

Ostatecznie punktualnie w południe zajeżdżamy do Kocierza Rychwałdziego, a konkretnie Kocierza Górnego. Jak się ktoś potem pytał czym przyjechaliśmy w góry, to odpowiadaliśmy, że taryfą 😏. Na szczęście od tego momentu licho odpuściło (przynajmniej nas).

czwartek, 11 lutego 2021

Wielki Stożek i Kubalonka czyli beskidzka klasyka.

Na pierwszy wyjazd w 2021 roku - w przeciwieństwie do dwóch poprzednich lat - wybrałem Beskidy, a konkretnie to Beskid Śląski. Postanowiłem z tatą zaliczyć klasyczną pętelkę przez Wielki Stożek i Kubalonkę.

Nie tylko my mieliśmy podobne plany, gdyż w niedzielny poranek pod dworcem Wisła Głębce ciężko było już wcisnąć samochód. Za to w końcu mamy prawdziwą zimę - co prawda mrozu nie ma (temperatura oscyluje wokół zera), ale jest śnieg i to całkiem sporo jak na ostatnie warunki klimatyczne 😊.



Zielonym szlakiem przecinamy lasek ze stromym zboczem i wychodzimy na ulicy Turystycznej obok wiaduktu. Z dołu sprawia on zawsze duże wrażenie (wysokość 25, długość 122 metry).

niedziela, 7 lutego 2021

Terezín (Theresienstadt). Twierdza, getto i więzienie.

Terezín (Theresienstadt) to niewielkie miasto położone nad Ohrzą (Ohře), kilka kilometrów na południe od Litomierzyc. Zostało założone pod koniec XVIII wieku jako twierdza wzniesiona na rozkaz Józefa II. W powszechnej świadomości istnieje jednak nie jako obiekt militarny, ale obóz koncentracyjny z czasów II wojny światowej. Niemal wszyscy odwiedzający miejscowość przyjeżdżają tu z powodu wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat, niewiele więcej ich interesuje. Nie da się ukryć, że z historią obozu miasto będzie kojarzone na zawsze, podobnie jak np. Oświęcim, choć włodarze próbują trochę zmienić ten stan rzeczy i reklamować swoje mniej drastyczne atrakcje; im spróbuję się przyjrzeć w pierwszej części wpisu.

Twierdza, której budowę ukończono w 1790 roku, powstała na wzorach francuskich, była najnowocześniejsza w państwie Habsburgów i jedna z najnowocześniejszych na świecie, a nazwę nosiła oczywiście po matce cesarza, Marii Teresie. Jej zadaniem była obrona północnych Czech narażonych od strony Prus. Szybki rozwój sztuki fortecznej sprawił, że rychło się zestarzała i nigdy nie wzięła udziału w walkach, choć dwukrotnie (w 1813 i 1866) było do nich blisko. Pod koniec 19. stulecia z uwagi na sojusz austriacko-niemiecki straciła w ogóle jakiekolwiek znacznie strategiczne, a stała się wielkimi koszarami (w swej głównej części), natomiast w wysuniętym za rzekę przyczółku (Mała Twierdza, Malá pevnost) urządzono więzienie polityczne.

Na zdjęciu poniżej kamień węgielny z tablicą wmurowaną 10 października 1780 roku.

Terezín to twierdza bastionowa w kształcie wieloramiennej gwiazdy, zgodna z ówczesną modą i wiedzą. Składają się na nią ponad 3 kilometry murów grubych na 30 metrów, 55 obiektów fortecznych naziemnych i prawie 30 kilometrów korytarzy łączących 136 obiektów podziemnych. Garnizon w czasie wojny miał liczyć 11 tysięcy żołnierzy. Dzięki temu, że uniknęła zniszczeń wojennych, przetrwała niemal w całości, a ponieważ od czasu budowy nie przechodziła poważniejszych przebudowań, to jest pod względem swej oryginalności unikatem.