wtorek, 27 września 2016

Alba Iulia. Miasto w twierdzy, twierdza w mieście.

Alba Iulia (Gyulafehérvár, Karlsburg, wcześniej Weißenburg) to miasto specyficzne, bo jego starówkę stanowi twierdza. Takich miejsc jest w Europie więcej, ale chyba nigdzie indziej nie widziałem założenia obronnego tak dobrze zachowanego do naszych czasów.

Początkowo mieliśmy tam przyjechać pociągiem z Aurel Vlaicu, jednak rozkład był kiepsko ułożony, zatem ostatecznie znów musieliśmy użyć samochodu. Po nieco pół godzinie jesteśmy na miejscu. Szukałem jakiś oznaczeń na centrum i twierdzę, ale ich nie było, gdyż ta rozciąga się na rozległym obszarze - zdaje się być wszędzie. Odbiłem się od kilku zatłoczonych parkingów i w końcu stanąłem pod samymi murami w lekkim cieniu.

Od razu po wyjściu było czuć ogrom twierdzy.



piątek, 23 września 2016

Bieszczady na gibko - Połonina Caryńska i Dział

W ramach krótkiej przerwy od tematyki rumuńskiej relacja z mojego szybkiego wypadu górskiego na początku września. Wtedy właśnie już od dziesięciu lat spotykam się ze znajomymi z forum austro-węgierskiego w Sanoku. Tym razem po raz pierwszy musiałem tam jechać z Górnego Śląska transportem zbiorowym, w dodatku sam, zatem postanowiłem skorzystać z okazji i wyskoczyć od razu w jakieś góry dzień przed imprezą. Początkowo chodził mi po głowie Beskid Niski, ale ostatecznie stanęło na Bieszczadach. Co prawda w tym roku już nie planowałem tam się zjawiać, ale... życie płata figle.

1 września zamiast na mszę rozpoczynającą rok szkolny świtem stawiam się w Katowicach, skąd biały autobus wiezie mnie aż do Ustrzyk Dolnych. Jesteśmy spóźnieni, więc odpada mi pierwsza planowana przesiadka, jednak wychodzi to na plus, gdyż dzięki temu mogłem zrobić zakupy.

Autobus miejscowy wlecze się straszliwie i chyba połowę trasy ciągnie na jedynce, a mimo to wychodzę kilka minut przed czasem w Bereżkach. Jednoosobowo, cała reszta pasażerów jedzie na Ustrzyki Górne.


Pogoda jest piękna - dokładnie taka jak zapowiadali. Końcówka lata naprawdę się udaje w  tym roku!


wtorek, 20 września 2016

Aurel Vlaicu i garść kościołów warownych

Aurel Vlaicu był rumuńskim pionierem lotnictwa. Urodził się w miejscowości Binținți (niem. Benzendorf, węg. Bencenc) w południowo-zachodnim Siedmiogrodzie. Pierwszy Rumun, który wzniósł się w powietrze na własnoręcznie skonstruowanym samolocie bez silnika, a jego siostra była prawdopodobnie pierwszą kobietą która odbyła lot. Zginął w 1913 roku podczas próby pierwszego przelotu nad Karpatami.

W okresie międzywojennym jego rodzinną wioskę nazwano... Aurel Vlaicu. To ona będzie naszym miejscem wypadowym po okolicy przez następnego dni.

Już na wjeździe wita model samolotu.


Aurel Vlaicu leży obok głównej rumuńskiej autostrady A1 i linii kolejowej Arad-Deva. W oddali Góry Fogaraskie.


Życie w miejscowości toczy się własnym, wolnym rytmem. Są trzy sklepiki, które służą jednocześnie jako spelunki i jedna knajpa z telewizorem. Miałem tam okazję obejrzeć mecz eliminacji Ligi Mistrzów, gdy Steaua Bukareszt przegrała u siebie 0-5 . Czyli ciut lepiej niż Legia...

sobota, 17 września 2016

Siedmiogrodzkie zamki - Râșnov, Fogarasz i Câlnic

Zimny poranek na kempingu pod Râșnovem rychło zaczął się zmieniać w ciepły, słoneczny dzień - czyli tak jak niemal przez cały tydzień naszego wyjazdu. Nie wszędzie tak było; z rozmowy ze spotkanymi po sąsiedzku Polakami wynikało, że w ostatnich dniach w okolicy potrafiło mocno lać i występowały burze. Mieliśmy więc szczęście z pogodą.


Pierwotnym planem na niedzielę (przy okazji stuknęła połowa wyjazdu) miało być zwiedzanie Curtea de Argeș i przejazd Trasą Transfogaraską. Zajęłoby to jednak wiele godzin i istniała duża szansa, że znów noclegu będziemy szukać zmęczeni po ciemku; uznałem więc, że nie ma sensu się tak gonić i lepiej wprowadzić w życie plan awaryjny, krótszy, ale też atrakcyjny turystycznie . Transfogaraska nie zając, nie ucieknie...

Wyjeżdżając z doliny mieszczącej kemping mamy rozległe widoki na okoliczne góry: są wapienne Piatra Craiului...


...a bliżej Bucegi. To pasmo górskie udało mi się odwiedzić podczas pierwszej wizyty w Rumunii w 2009 roku.


środa, 14 września 2016

Z Kiszyniowa do Siedmiogrodu. Bo droga długa jest.

Wyjazd z Kiszyniowa nastąpił w ponownej formie co wjazd - to znaczy na czuja. Co prawda przy bulwarze Stefana Wielkiego była tabliczka kierująca do miejscowości przy granicy z Rumunią, ale potem byłem zdany już tylko na intuicję oraz szczęście. Kiedy jednak znalazłem się na drodze prowadzącej do lotniska i bez żadnych oznaczeń... postanowiłem się zatrzymać, by w akcie desperacji wyciągnąć pożyczonego od rodziców GPS-a. Było to jego drugie i ostatnie użycie podczas tego wyjazdu.

Okazało się, iż mój czuj działał dobrze - na najbliższym skrzyżowaniu było odbicie w interesującym nas kierunku. Potem poszło już jak z płatka, gdyż droga M1 jest bardzo dobrej jakości.


Okolice stolicy są, podobnie jak większość kraju, bardzo pofałdowane. Do tego fotogeniczne z racji grupy jezior o nazwie Dănceni.


Wśród zabudowy wyróżnia się samotna wieża. Miał to być główny budynek administracyjny miejscowego przemysłu winiarskiego - jego budowę rozpoczęto w 1977 roku, ale już trzy lata później wstrzymano z powodu braku funduszy. Dzisiaj to ruina.

czwartek, 8 września 2016

Orheiul Vechi i migawki z Kiszyniowa

Orheiul Vechi określane jest jako jedna z największych atrakcji turystycznych Republiki Mołdawii. Fakt, kraj ten nie ma jakiś specjalnych miejsc przyciągających tłumy (jako jeden z nielicznych w Europie nie ma nawet żadnego namacalnego obiektu wpisanego na listę UNESCO), jedziemy więc zobaczyć to cudo, położone kilkadziesiąt kilometrów od stolicy.

Niestety, popsuła się pogoda: dzień wcześniej wieczorem zaczęło padać po raz pierwszy od prawie tygodnia, rano także leje, choć mniej intensywnie. Zbieramy się zatem dość późno, bo przed południem, już w mżawce.

Szosa M2 jest zupełnym przeciwieństwem tej, którą zaliczyliśmy mołdawski debiut - z niezłym asfaltem i na sporym odcinku dwupasmowa. Boczna droga na którą odbijamy ciut gorsza, ale i tak poruszamy się szybko. W pewnym momencie mamy pierwszy widok na nasz cel.


Orheiul Vechi (stare Orhei, po polsku Stary Orgiejów) to nazwa kompleksu historyczno-archeologicznego rozciągającego się wzdłuż rzeki Răut (Reut), dopływu Dniestru, wijącej się tu niczym wąż, ograniczonego przez długie, wąskie ściany skalne. Ludzie osiedlali się tutaj od epoki kamienia, byli m.in. Dakowie, Tatarzy a za czasów Stefana Wielkiego wzniesiono twierdzę. Teren ten był jednak narażony na ciągłe ataki, więc w końcu mieszkańcy przenieśli się do "nowego" Orhei, które znajduje się kilkanaście kilometrów na północ.


Po kilkuset latach osadnictwo odrodziło się, choć już w innych miejscach. Po dawnym zostały ruiny starych twierdz i innych budynków oraz skalne monastyry.

poniedziałek, 5 września 2016

Mołdawski debiut: dzień w Kiszyniowie.

Republika Mołdawii. Najbiedniejszy kraj Europy. Najrzadziej odwiedzany na kontynencie przez turystów. Kraj, który po ogłoszeniu niepodległości stracił ponad połowę przemysłu i prawie wszystkie elektrownie, gdyż znajdowały się na terenie separatystycznego Naddniestrza. Państwo, którego większość mieszkańców jest etnicznymi Rumunami, językiem oficjalnym jest rumuński, ale tu określany jako mołdawski, a i tak częściej na ulicach słychać rosyjski. Jednocześnie obywatele sprzeciwiają się integracji z Rumunią, ale równie chętnie przyjmują rumuńskie paszporty by jako Rumuni pracować w EU.


Na przejściu granicznym straciliśmy dwie godziny. Po tym jak pogranicznicy łaskawie uporali się ze swoimi obowiązkami musiałem jeszcze wykupić winietę. Gdyby nie miejscowy władający niemieckim nie udałoby się za pierwszym podejściem: kolejka do okienka a pani ze znudzoną miną stwierdza, że robi sobie przerwę, reszta ma szukać jakiejś innej kasy. Na szczęście niemiecki Mołdawianin jakoś przekonał urzędniczkę, że można by załatwić jeszcze i mnie, choć bardzo się dziwiła, że nie umiem po rosyjsku, no i nie mam mołdawskiej waluty... jak wiadomo - ichniejsze leje są bardzo popularne w całej Europie .

Aby nie wyszło iż przyjechał chłop z daleka i się dziwi - również osoby posługujące się rumuńskim/mołdawskim i rosyjskim wkurzały się na całą sytuację. "Witamy w Mołdawii" - skomentował facet od niemieckiego, który sam krążył po przejściu dłuższy czas z papierami swojego wozu.

Najbardziej niepokoi mnie godzina - na zegarku prawie 19-ta. Jeszcze jest jasno i przyjemnie, a do stolicy tylko nieco ponad 100 kilometrów, ale to w końcu Mołdawia!

Początkowo droga miło mnie zaskakuje - nowy asfalt, pusto, jedzie się szybko.


Dookoła pola, łąki i sady na wzgórzach.


Za Ungheni, po kilkunastu kilometrach, wszystko się zmienia: droga jest w remoncie. Jakieś 90% aż do Kiszyniowa. Jeden pas, dziury, zwężenia, światła, wszechobecny piach, zwiększający się ruch, mijane stłuczki i szybko zapadająca ciemność. Średnia prędkość spada do jakiś 30 kilometrów na godzinę i mam wrażenie, iż podróż trwa całą wieczność. W pewnym momencie uczepiam się autobusu, który traktuję jako taran - wymusza pierwszeństwo na zwężeniach i jest moją osłoną na wypadek wyskakujących zwierząt. Momentami robi się niebezpiecznie - jakiś idiota w jeepie za punkt honoru przyjął sobie, że nie pozwoli się wyprzedzić przez autobus i ciągle zajeżdżał mu drogę z ustawicznym trąbieniem. Jak w jakiś szalonych wyścigach...