sobota, 20 kwietnia 2024

Beskid Śląsko-Morawski: Martiňák - Čertův mlýn - Pustevny.

Po ponad roku ponownie ruszyliśmy razem z tatą w Beskid Śląsko-Morawski. I jak zwykle padło pytanie: gdzie? Zwiedziliśmy już dość sporo terenów tego pasma. W końcu wymyśliłem, że punktem docelowym będzie przełęcz Pustevny. Co prawda byłem na niej już dwa razy, w tym raz z ojcem, ale tym razem postanowiliśmy zdobyć ją szlakami od południowego - wschodu.
W kalendarzu mieliśmy niedzielę, zapowiadano wysoką temperaturę, więc można było zakładać tłumy w górach. Pomyślałem jednak - może dość naiwnie - że akurat na "naszych" ścieżkach nie powinno być tak źle. 


Oprócz gorąca prognozowano również kolejną falę pyłu afrykańskiego. I rzeczywiście: wszystko jest jakby zamglone, kolory przytłumione. Ale brak odcieni żółtego. Może to po prostu zderzenie rozgrzanego powietrza z chłodną ziemią?


Parkujemy w wiosce Horní Bečva. To jedna z trzech osad o nazwie Bečva leżących obok siebie. Wyjaśnienie etymologii jest proste: płynie przez nie rzeka Bečva (Beczwa), której dolina oddziela na południu Beskid Śląsko-Morawski od Gór Hostyńsko-Wsetyńskich (Hostýnsko-vsetínská hornatina). Co ciekawe: choć w języku niemieckim rzeka brzmi Betschwa, to w przypadku miejscowości stosowano wersję (Ober) Beczwa 😏. 


piątek, 12 kwietnia 2024

Siemianowice Śląskie: od przemysłu do ruin.

Zgodnie z moją świąteczną tradycją staram się tuż przed Wielkanocą odwiedzić jakieś mało znane mi górnośląskie okolice. Rok temu w Wielką Sobotę zwiedzaliśmy Świętochłowice, tym razem padło na Siemianowice Śląskie. Trzymamy się zatem liter S i Ś 😏.


Jak wszystkie duże miasta "czarnego Śląska" Siemianowice są zlepkiem złożonym z szeregu dawniej niezależnych miejscowości. Dwoma największymi były Huta Laura (Laurahütte) oraz Siemianowice "właściwe" (Siemianowitz). W 1922 roku w ostatnich miesiącach rządów pruskich władze połączyły je w jedną gminę wiejską Laurahütte-Siemianowitz, która od czerwca występowała pod polską nazwą Huta Laura-Siemianowice. W ten sposób stały się one największą wsią w Polsce, a być może i w Europie; przejęły tę rolę od Hindenburga, czyli Zabrza, które otrzymało w tym roku prawa miejskie. Siemianowice musiały na nie jeszcze trochę poczekać. W 1927 roku oficjalnie mianowały się "śląskimi", bo dodano przymiotnik do nazwy. W sumie nie wiadomo po co, bo innych Siemianowic w Rzeczpospolitej nie było. W 1932 roku stały się miastem. W 1951 przyłączono do nich Bańgów (Baingow), Bytków (Bittkow), Michałkowice (Michalkowitz) i Przełajkę (Przelaika).

piątek, 29 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: centrální hřbitov i żydowski w czeskiej części miasta.

Dokonany w 1920 roku podział Cieszyna stworzył wiele problemów dla obu części. Polski Cieszyn odcięty został od głównego dworca kolejowego, gazowni, centrali wodociągów i większości zakładów przemysłowych. Czeski Těšín utracił dostęp do starówki, obiektów kulturalnych i edukacyjnych, większości kościołów oraz... cmentarzy. Na terenie nowo powstałego czechosłowackiego miasta nie było ani jednego miejsca do grzebania zmarłych! 
Rząd czechosłowacki udzielił wielomilionowej nieoprocentowanej pożyczki na budowę nowego ośrodka miejskiego. Z tych pieniędzy sfinansowano również założenie nowego cmentarza komunalnego. Otwarto go w latach dwudziestych, oficjalnie w 1925 roku. Prace wykonała znana miejscowa firma Eugena Fuldy. Na lokalizację wybrano teren oddalony od centrum, położony w północno-zachodniej części miasta w dzielnicy Brandýs. Z daleka od mieszkalnej zabudowy, po sąsiedzku znajdował się tylko jeden majątek i kilka kapliczek. Biegnąca tutaj dotychczasowa ulica Hohlwegstraße została ulicą Hřbitovní (a także Cmentarną i Friedhofstraße). Dwujęzyczna książka adresowa z 1932 roku wymienia nekropolię jako Ústřední hřbitov hřbitov na Brandyse (Zentralfriedhof am Brandeis), a cmentarnym ogrodnikiem był wówczas niejaki Rudolf Matejowitz.


Do dziś centrální hřbitov leży na uboczu. W porównaniu z ruchem panującym w Zaduszki przy Cmentarzu Centralnym w polskim Cieszynie, można uznać, że tutaj jest luźno. Pod bramą stanęło kilka stoisk sprzedających wieńce. Parking mieści ze dwadzieścia samochodów, niektórzy docierają autobusem, bo przystanek znajduje się tuż obok. Obserwuję, jak autobus nie może nawrócić, bo któryś z kierowców źle zostawił wóz i mija kilka długich minut, zanim w końcu udało mu się przecisnąć.


Mniejsza liczba osób nie oznacza, że jest tu całkowicie pusto, ludzie oczywiście się kręcą, choć zdecydowanie  mniej niż po polskiej stronie. 
Oprócz frekwencji i peryferyjnego położenia zauważyłem kilka innych różnic pomiędzy głównym cmentarzem czeskocieszyńskim a cieszyńskim:
* przy polskiej nekropolii parkowało sporo samochodów na czeskich blachach, tutaj jako jedyny posiadałem polskie. Czyżby polscy Cieszynianie mieli tu mniej pochowanych krewnych niż czescy na Cmentarzu Centralnym?
* "odniemczanie", które dotknęło prawie każdy niemiecki grób po polskiej stronie, tutaj prawie nie wystąpiło. Niemieckie groby, których spotkałem dość dużo, w niemal wszystkich przypadkach nie były zniszczone,
* cmentarz, zaprojektowany przed wiekiem od postaw, ma prosty, uporządkowany schemat. Alejki są szerokie, nie trzeba aż tak mocno przeciskać się między grobami. Polski Centralny sprawia wrażenie bardziej chaotycznego, ale to pokłosie znacznie dłuższej historii i bardziej spontanicznego rozrostu w kolejnych etapach rozwoju miasta,
* toalety u Czechów są klasyczne, w budynku przycmentarnym, u Polaków trzeba korzystać z rozbudowanego tojtoja 😏. 


niedziela, 24 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: stary i nowy żydowski.

Wśród licznych cieszyńskich cmentarzy dwa są wyjątkowo interesujące - dwie nekropolie żydowskie. Obie położone są przy tej samej ulicy Hażlackiej, kiedyś Haslacherstraße. Dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów, więc jak najbardziej można je obejrzeć podczas jednej wizyty.

Stary cmentarz rzeczywiście jest stary - założono go w 1647 roku. Pojawiają się czasem informacje, że istniał już w średniowieczu, bo znaleziono nagrobki niby z XIV wieku, ale okazało się to błędną interpretacją napisów. Nie zmienia to faktu, że cieszyński kirkut jest jednym z najstarszych nadal istniejących w Polsce. Na Śląsku nieco dłuższą metrykę ma cmentarz w Białej (Zülz) i... to wszystko.
Początkowo była to nekropolia prywatna rodziny Singerów, którzy przyjechali do Cieszyna z okolic Brna. Jakob, senior rodu, pełnił funkcję książęcego poborcy podatków (częsta profesja wśród Żydów, co zapewne nie wzbudzało dodatkowej sympatii wśród gojów 😏) i cieszył się różnymi przywilejami. Ówczesna księżna cieszyńska z zanikającej dynastii Piastów wydała zgodę na założenie cmentarza.
W kolejnym stuleciu do Cieszyna przybyło więcej Żydów, zwłaszcza po wydaniu cesarskiego patentu tolerancyjnego. Singerowie cmentarz rozbudowywali i chowali na nim braci w wierze za dość wysokie stawki (choć pogrzeby niektórych biednych finansowali z własnej kieszeni). Dopiero w 1768 roku sprzedali go gminie żydowskiej. Od tego momentu swoją ziemską drogę kończyli na nim Żydzi z całego Śląska Cieszyńskiego. W XIX wieku po raz ostatni został on powiększony (m.in. o teren dawnego kamieniołomu), wybudowano przy nim szpital dla ubogich, a także dom przedpogrzebowy ze stajnią i mieszkaniem strażnika. Powoli zaczynało brakować miejsca, więc w 1907 otwarto nowy cmentarz. Ostatni pochówek na starym odbył się w 1928 roku.




Zachowało się prawie tysiąc sześćset nagrobków, w tym wiele z XVII i XVIII wieku. Najstarsze są proste w formie, zwieńczone trójkątem lub łukiem częściowym.


sobota, 16 marca 2024

Pradziad i pożegnanie zimy.

Każdy Ślązak powinien choć raz odwiedzić Pradziada! Dlaczego? Ano choćby dlatego, że to najwyższa góra Górnego Śląska. A i inne powody też się znajdą 😏.

Na początku marca zaproponowałem wspólny wyjazd tacie, który jeszcze w Wysokim Jesioniku nie był. Do kompletu dołączyłem Bastka, żeby ktoś narzekał przy podejściu 😛 .
Problem pojawił się przy wytyczaniu trasy. Koniecznie okazało się skorzystanie z komunikacji autobusowej, a to oznaczało, że mamy ograniczony czas na przejście, pięć i pół godziny. Niby dużo, ale jednak nie pozwala na zbyt długie, nieplanowane przerwy.

Startować będziemy z przełęczy nazywanej Videlské sedlo lub Videlský kříž (a dawniej Gabeler Paß, Gabel Kreuz albo Gebirgssattel)


Jest ona o tyle ciekawa, że przebiega przez nią nie tylko granica gmin, powiatów i krajów (ołomunieckiego i śląsko-morawskiego), ale też umowna Dolnego i Górnego Śląska. Tę wewnętrzną śląską granicę zazwyczaj ciężko precyzyjnie ustalić, tu nie ma z tym problemu: gmina Bělá pod Pradědem (Waldenburg) to dawne dolnośląskie księstwo nyskie podległe biskupom wrocławskim, a gmina Vrbno pod Pradědem (Würbenthal) to tereny górnośląskie, które przez trzy stulecia należały do Zakonu Krzyżackiego. Granicę widać także po nawierzchni drogi: asfalt górnośląski jest gorszy od dolnośląskiego. 


Nazwa przełęczy pochodzi od osady Vidly (Gabel) oraz krzyża, który stał w tym miejscu co najmniej od XVIII wieku. Według legendy ustawili go dwaj franciszkańscy mnisi wędrujący do Videl z... Rzymu. Dzisiejszy krzyż jest dość nowy i stał się częścią jakiejś trasy pątniczej przez różne punkty pielgrzymkowe powiatu Jesionik.


niedziela, 10 marca 2024

Śląsk wielkopolski: Bralin i okolice.

Podróżując po różnych zakątkach Śląska dotarłem również do województwa wielkopolskiego, gdzie znajdują się skrawki Dolnego Śląska. Ostatnio opisywałem kraik rychtalski (Reichthaler Ländchen), w tym odcinku chciałbym się zająć położonym na północ od niego Bralinem i jego okolicami.

Bralin został odcięty od Dolnego Śląska w identyczny sposób jak Rychtal: w 1920 roku: na podstawie traktatu wersalskiego oderwano go z Niemiec i przyłączono do świeżo odrodzonej Polski. Argumentacja strony polskiej była dokładnie taka sama: są to tereny na których przeważa ludność polskojęzyczna, a więc Polacy. Oczywiście takie tezy często nie mają pokrycia z rzeczywistością, ale właściwie do tej pory się ich używa, aby uzasadnić pretensje terytorialne. Jako poparcie polskości Bralina wysyłano delegacje do aliantów, prezentowano listy poparcia oraz polskie książeczki kościelne. Podobnie jak w przypadku kraiku rychtalskiego mocarstwa zachodnie podjęły decyzję wysłuchując tylko jednej strony i nie zdecydowały się na przeprowadzenie plebiscytu takiego jak na Górnym Śląsku. W oficjalnym przekazie, obowiązującym do dzisiaj, ludność była z powodu zmiany przynależności państwowej zachwycona, a Bralin radośnie "powrócił" do Macierzy. Nieoficjalnie nie wszystko było takie czarno - białe. Ze wspomnień potomków Bralinian wynika, że poparcie dla polskości wcale nie było takie powszechne, a "listy poparcia" niekoniecznie nimi były. Nawet dzisiaj można przeczytać, że polscy działacze "agitowali wśród ludu i uświadamiali mu, że jest polski", więc skoro konieczne byłe uświadamianie, to lud przed agitacją niezbyt sobie ze swojej polskości zdawał sprawę. Z powodu braku plebiscytu trudno po stu latach określić rzeczywiste stanowisko propaństwowe ówczesnych mieszkańców. Pewien obraz sytuacji może dać pierwszy polski spis powszechny z 1921 roku: w przeciwieństwie do spisów pruskich pytano w nim o narodowość, a nie język używany w domu. Zakładając, że przeprowadzony on został rzetelnie i pamiętając, że część niechętnie nastawionej do Polski ludności mogła już wyjechać, faktycznie pokazuje on w wielu miejscowościach ziemi bralińskiej znaczną przewagę deklaracji polskich, ale w niektórych nadal przeważały niemieckie.

Zacznijmy od Bralina. Rzadki przypadek, aby nazwa w języku polskim była taka sama jak w niemieckim. O ile kraik rychtalski do zmiany granicy leżał w powiecie namysłowskim, o tyle tereny te były częścią powiatu sycowskiego (Landkreis Groß Wartenberg). Kolejna różnica pomiędzy stolicami obu ziem (bralińskiej i rychtalskiej) jest taka, że w momencie przyłączenia do Polski Bralin już dawno nie był miastem, stracił prawa miejskie jeszcze w XVIII lub XIX wieku (różne są daty w różnych źródłach, niezły rozrzut pomiędzy nimi). Na miejscu to widać. Rychtal prezentuje typowy małomiasteczkowy styl z rynkiem i ratuszem, a Bralin jawi się raczej jako większa wieś, rynek to po prostu skrzyżowanie i parking.



Domy przy rynku są raczej skromne i w niczym nie przypominają zdobionych kamienic miejskich.


niedziela, 3 marca 2024

Muzeum Stasi w Berlinie.

W czasach komunizmu nazwa "Stasi" była powszechnie znana i budziła równie powszechny lęk. Bezpieka Niemieckiej Republiki Demokratycznej często uważana była za najgorszą wśród państw demokracji ludowej, pod niektórymi względami przewyższającą nawet służby radzieckie. 


Infiltracja społeczeństwa osiągnęła poziom trudny do wyobrażenia. Pod koniec istnienia w kraju liczącym szesnaście milionów mieszkańców na etacie Stasi pracowało prawie sto tysięcy cywilnych osób, plus kilkanaście tysięcy żołnierzy i oficerów. Jeśli chodzi o tajnych współpracowników, to było ich co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy, ale są liczby mówiące o połowie miliona, a nawet o dwóch milionach obywateli, którzy choć raz złożyli jakiś raport lub donos! Szacuje się, że co najmniej jeden na sześćdziesięciu trzech Niemców ze wschodu współpracował ze Stasi, a gdyby wziąć pod uwagę najbardziej skrajne liczby, to statystycznie w każdym spotkaniu, w którym brało więcej niż siedem osób, znaleźlibyśmy jednego informatora bezpieki. Dla porównania Służba Bezpieczeństwa w ostatnim roku Polski Ludowej posiadała prawie czterokrotnie mniej oficjalnych pracowników i połowę mniej tajnych współpracowników przy ponad trzykrotnie większej liczbie mieszkańców kraju. W takiej sytuacji Stasi byłaby służbą z największym w historii nadzorem nad społeczeństwem, o wiele większym niż chociażby Gestapo w III Rzeszy, a NRD uzyskałoby tytuł najbardziej szpiegowanego wewnętrznie państwa na świecie. 
Rok 1989 pokazał, że nawet takie trzymanie narodu za mordę nie gwarantuje przetrwania reżimu.


wtorek, 27 lutego 2024

Na Biskupią Kopę od morawskiej strony.

Na Biskupią Kopę wchodziłem już prawie z każdej strony. Z Pokrzywnej i z Jarnołtówka. Ze Zlatych Hor kilkoma trasami. Z Heřmanovic. Na szybko z Petrovych boud. A pisząc krainami: ze Śląska. Głównie Dolnego, poza Pokrzywną, która leży na Górnym Śląsku, ewentualnie za taki można uznać Jarnołtówek. Pod koniec stycznia postanowiłem zaatakować ją... z Moraw.
Patrząc na mapę niektórzy będą się głowić, gdzie Morawy, a gdzie Góry Opawskie? Ano całkiem blisko, bo przecież na południowy - wschód od Kopy rozciągają się morawskie enklawy na Śląsku

Niestety, spóźniłem się na zimę. Jeszcze tydzień temu góry przykryte były przyjemną warstwą białego puchu, który nagle zaczął błyskawicznie znikać. Wysoka temperatura, opady deszczu i silny wiatr skutecznie go wyeliminowały 😕. Zwłaszcza chyba ten ostatni... Staję przed Prudnikiem, żeby zrobić Kopie zdjęcie z oddalenia i podmuchy miotają mną po polu jak pijanego rolnika na rondzie. Fotkę jakoś udało mi się wykonać, ale spróbujcie się wysikać w takich warunkach 😛.


Pogodę zapowiadano bardzo zmienną. Już w czasie dojazdu mam na przemian ścianę deszczu i przeskakujące po zboczach słońce.


Parkuję pod urzędem gminy w Janovie (Johannesthal). Jest to jedno z najmniejszych miast Republiki Czeskiej - z niecałymi trzema setkami mieszkańców zajmuje czwarte miejsce od tyłu. Tradycje jednak posiada bogate: został założony przez biskupów ołomunieckich w średniowieczu, później stał się miasteczkiem górniczym, bo jak wszędzie w okolicy wydobywano srebro. Jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku żyło w nim ponad tysiąc osób.


wtorek, 20 lutego 2024

Cmentarze w Cieszynie: komunalny i na Bobrku.

Przejeżdżając przez Cieszyn wielokrotnie mijałem wielki cmentarz z ogromną, przypominającą pałac bramą. W końcu postanowiłem go odwiedzić. Termin wybrałem niezbyt fortunny, bo Zaduszki, co powodowało spore ilości ludzi na alejkach i zawalone samochodami ulice. Nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło: przystrojone i udekorowane zniczami groby zawsze wyglądają nieco radośniej niż na co dzień. 


Mowa o cieszyńskim cmentarzu komunalnym, najważniej nekropolii miasta nad Olzą. W XIX wieku funkcję tę pełnił cmentarz przy kościele św. Jerzego (obecnie zamieniony w park). W związku z kurczącym się miejscem w 1891 roku otwarto nowy Zentralfriedhof przy ówczesnej Feldgasse. Obecnie to ulica Armii Ludowej...


...ale tylko według starych tabliczek 😏. Od 1993 roku jest to ulica Katowicka, władze w ten sposób skopiowały nazwę z czasów hitlerowskich (Kattowitzerstrasse). Przed Armią Ludową (czyli przed 1962 rokiem) było to po prostu ulica Polna. 

środa, 14 lutego 2024

Grudniowe Góry Izerskie (2): Orle - Jizerka - Mýtiny.

Odcinek między Chatką Górzystów i schroniskiem Orle można przebyć w nieco ponad godzinę, mi zajmuje to trochę dłużej. Nie muszę się spieszyć, jeśli pora młoda, pogoda nienajgorsza, a okolica piękna. 



Przerwy w pokrywie śnieżnej są głównie tam, gdzie ciurkają małe potoczki spływające do Izery (Jizera, Iser)



Izera jest dopływem Łaby, a ta sunie aż do Morza Północnego. Jesteśmy więc na bardzo niewielkim skrawku Polski, który nie stanowi zlewiska Bałtyku (dokładnie to 0,3 procenta powierzchni RP 😏).


poniedziałek, 5 lutego 2024

Grudniowe Góry Izerskie (1): Świeradów - Stóg - Hala Izerska.

W grudniu 2023 roku po dwudziestu siedmiu latach przerwy przywrócono połączenie kolejowe do Świeradowa - Zdroju. Uznałem, że to dobry pretekst aby odwiedzić Góry Izerskie: nie byłem tam kilka lat, a w samym Świeradowie to chyba kilkanaście... 

Jako termin wybrałem tydzień który kończył się Bożym Narodzeniem. W poniedziałkowy bardzo wczesny poranek wsiadam do pociągu Polregio. Konduktor z zachwytem ogląda mój bilet.
- Bardzo fajna trasa - mówi.
- Ale kosztowna - zwracam uwagę.
- Nie o to mi chodzi! Na Dolnym Śląsku sukcesywnie przywraca się połączenia, a u nas, w Opolu, to jest coraz gorzej. Tak się śmiali, gdy województwo dolnośląskie i śląskie zakładało własne spółki kolejowe, że będzie burdel, bałagan, a jak się skończyło? Sąsiedzi się rozwijają, opolskie się zwija! Nie myślą, nie planują przyszłościowo, remonty ciągną się miesiącami, coraz starszy tabor się sypie, szkoda gadać...
Nie zaprzeczyłem nie tylko przez grzeczność, a konduktor był tak zachwycony moją podróżą do Świeradowa, że zachodził do mnie pogadać jeszcze przez trzy przystanki 😏.

Pierwsza przesiadka we Wrocławiu, druga w Lubaniu (Lauban), gdzie trochę się kręcę po dworcu w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Stacja nosi nazwę Lubań Śląski, choć aktualnie przez chwilę jesteśmy na Łużycach.


Podjeżdża skład nadciągający aż z Görlitz. Niewielki SA-135, ale na końcówkę podróży wystarczy, w środku siedzi kilkanaście osób. Mijamy reaktywowane przystanki, które wyglądają nieco surrealistyczne: po pierwsze witają nas pomarańczowe tablice, zamiast niebieskich - to malowanie Kolei Dolnośląskich, ale zupełnie mi nie pasuje. Po drugie - nowe perony ze wszystkich stron otoczono płotami z siatki! Nawet jak obok peronu znajduje się na tej samej wysokości trawnik, to musi on być oddzielony ogrodzeniem! Który znajomy projektantów zarobił na produkcji płotków? Po trzecie - w cieniu przystanków stoją rozpadające się ruiny infrastruktury. Budynki stacyjne i gospodarcze, wychodki - wszystko czeka na ostateczny koniec. One już nikogo nie interesują, liczą się tylko szyny.

Około jedenastej pociąg wtacza się do Świeradowa - Zdroju (Bad Flinsberg). Tutaj też wygląda to "ciekawie": dawny dworzec nie jest już dworcem, tylko centrum informacyjno - kulturalnym, a tor przed nim nie jest już torem, ale jedynie kilkunastometrową pamiątką, bowiem potem się urywa. W tej sytuacji nasz skład wjeżdża na peron drugi (czyli właściwie teraz pierwszy). Nadal trwają prace, pewnie trzeba przygotować grunt pod ogrodzenia z siatki!


środa, 31 stycznia 2024

Łużyce: Brody, Zasieki, Forst i Cottbus.

Łużyce słabo istnieją w świadomości, mimo, że to jedna z polskich krain historycznych. Część leżąca w województwie dolnośląskim jest powszechnie, choć błędnie, szufladkowana jako Dolny Śląsk, mimo, że takie podejście wzajemnie się wyklucza. Część położona w województwie lubuskim także wisi w jakimś niebycie pomiędzy "lubuskością", a "dolnośląskością". Jednym z powodów takiej sytuacji może być (jak to niemal wszędzie na Ziemiach Wyzyskanych) zerwanie ciągłości osadniczej i kulturalnej, nie ma kto tej łużyckości pielęgnować. W efekcie mówiąc "Łużyce" zazwyczaj myśli się o Niemczech, gdzie przetrwała - w coraz mniejsze liczbie, lecz zawsze - autochtoniczna ludność, Serbołużyczanie. 

Jadąc w grudniu do Berlina postanowiłem zajrzeć w kilka miejsc Dolnych Łużyc (czyli północnych), zarówno po polskiej, jak i po niemieckiej stronie.
Najpierw zatrzymuję się w Trzebielu (Triebel, łuż. Trjebule), w wiosce (w czasach niemieckich miasto) niedaleko autostrady A18. Już z parkingu przy tankszteli widzę za płotem zrujnowany pałac należący kiedyś do Promnitzów.


Gdybym miał więcej czasu, to spróbowałbym się do niego dostać, pewnie pokręciłbym się także po samej miejscowości. Ciekawa sprawa - polska Wikipedia podaje, że została ona prawie całkowicie zniszczona w 1945 roku, niemiecka dokładnie odwrotnie: szkody miały być minimalnie. Ewidentnie któraś wersja językowa mija się z prawdą. A nadmiarowego czasu nie mam, straciłem go na autostradzie (kilka wypadków plus idioci nią zarządzający).


Po kilkunastu kilometrach przejazdu przez las zatrzymuję się w Brodach (
Pförten, łuż. Brody; polską nazwę oparto na łużyckiej), wiosce, która posiada naprawdę sporo zabytków. To znaczy w grudniu była ona wioską, od stycznia przywrócono jej prawa miejskie, utracone po wojnie. Nie do końca rozumiem tę decyzję - Brody nie mają nawet tysiąca mieszkańców, są wśród kilkunastu najmniejszych miast w Polsce. Bogata historia to jedno, ale jednak status miasta powinien (w moim mniemaniu) dotyczyć trochę większych ośrodków. Odnoszę wrażenie, że poprzedni rząd tak hojnie nadawał i przywracał prawa miejskie licząc na przyszłą wdzięczność wyborców. No i rzeczywiście w przypadku Brodów się nie zawiódł - otrzymał tutaj ponad połowę oddanych głosów, co na Ziemiach Wyzyskanych często się nie zdarzało.


wtorek, 23 stycznia 2024

Śląsk wielkopolski: Kraik Rychtalski.

W jakich województwach leży Śląsk? Wiadomo, w śląskim. Dla niektórych to jedyne województwo prawdziwie śląskie. Trochę bardziej ogarnięci szybko dodadzą, że również w dolnośląskim. "A między nimi jest Opolszczyzna". Niektórzy sprostują, że opolskie to również Śląsk. Czasem ktoś dorzuci, iż także w lubuskim mamy Śląsk. A w wielkopolskim? Jak najbardziej. Są to co prawda niewielkie powierzchniowo tereny, ale najprawdziwszy Śląsk, a konkretnie Dolny Śląsk.

W tym wpisie zajmiemy się dawną północno-wschodnią częścią pruskiego powiatu namysłowskiego (Landkreis Namslau), który zgodnie z traktatem wersalskim w 1920 roku znalazła się w Polsce. Dlaczego? O tym później. Oderwaną od śląskiej macierzy ziemię nazwano Kraikiem Rychtalskim (Reichthaler Ländchen). Składał się on z miasta Rychtal (Reichthal), dziesięciu wsi i grupy obszarów dworskich, które były wówczas wydzielone z terenów gminnych. Ogólna powierzchnia liczyła około 85 kilometrów kwadratowych, zamieszkiwało ją nieco ponad cztery i pół tysiąca osób. Był to jednocześnie położony najbardziej na zachód i na południe fragment Dolnego Śląska przekazany II Rzeczpospolitej. Na poniższej mapie z epoki na czerwono zaznaczono polskie nabytki na Dolnym Śląsku po Wielkiej Wojnie - Rychtal (Reichthal) widoczny jest na samym dole, jako biały napis niedaleko Namysłowa (Namslau). Co prawda w niektórych opracowaniach pod pojęciem Kraiku Rychtalskiego pojawia się znacznie większy teren z Bralinem włącznie, ale Niemcy w tym przypadku zawsze mieli na myśli tylko utracone włości z powiatu namysłowskiego.


W Kraik Rychtalski wjeżdżamy drogą krajową numer 39. Ostatnią miejscowością w województwie opolskim są Igłowice (Haugendorf). Potem niebieskie tablice informują, że wkraczamy do powiatu kępińskiego,. Granica istnieje w tym samym miejscu od stu lat, powojenne podziały administracyjne jej nie zmieniły, nikt nawet nie proponował, aby Rychtal z powrotem wrócił pod skrzydła Namysłowa.


Po wielkopolskiej (od 1920 roku polskiej) stronie pierwszą wsią jest Skoroszów (Skorischau). Zachował się polski urząd celny (lub siedziba pograniczników), obecnie używany jako budynek mieszkalny.


wtorek, 16 stycznia 2024

Górskie podsumowanie roku 2023!

Skończył się kolejny rok kalendarzowy, a więc i rok aktywności górskiej. Choć nie zdobywałem w 2023 roku żadnych wybitnych ani wysokich szczytów, to zdecydowanie można go uznać za udany!


* Styczeń

Pierwszy miesiąc upłynął pod znakiem chatek górskich. Najpierw był Lasek w Beskidzie Żywieckim, czyli obiekt, który miał rzesze zwolenników, jak i przeciwników. Ja oczywiście zaliczałem się do tych pierwszych. A piszę w czasie przeszłym, ponieważ jesienią właściciel chatki postanowił ją zamknąć. Oficjalnych powodów nie podał, więc albo pragnie urządzić tam luksusową willę (żart!) albo wcisnąć kogoś znajomego, który zarobi na niej kokosy (znowu żart). W każdym razie SST Lasek najprawdopodobniej odszedł na długą listę nieistniejących już chatek, więc wszyscy miłośnicy czystości, wypucowanych ścian i porządku mogą odetchnąć z ulgą. Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, a oprócz integracji na spotkaniu AKT Pálinka zdobyliśmy w pięknych zimowych warunkach Jałowiec.


Celem drugiej wycieczki była Chatka Skalanka, czyli znowu Żywiecki. Tutaj trafiliśmy na jeszcze piękniejszą zimę oraz finał WOŚP z licytacją. Nie siedzieliśmy jednak na tyłkach (na nich zjeżdżaliśmy korzystając z dupolotów), odbyliśmy wyprawę na straszliwie oszpecony trójstyk oraz do karczmy w Herczawie (Hrčava), a w drodze powrotnej do domu weszliśmy dodatkowo na Ochodzitą. W ten sposób należy dopisać Beskid Śląski, albo - według nowego podziału - Międzygórze Jabłonkowsko-Koniakowskie.


piątek, 12 stycznia 2024

Wyspa Małgorzaty w Budapeszcie.

Wyspa Małgorzaty (Margit-sziget, Margareteninsel) to jedno z najpopularniejszych miejsc w Budapeszcie. Zwłaszcza w ciepłe miesiące ciągną do niej tłumy mieszkańców stolicy i turystów. Zdałem sobie sprawę, że mimo wielokrotnych odwiedzin miasta nigdy na niej nie byłem. Postanowiłem to zmienić ostatniego dnia wakacyjnego wyjazdu: wracając na Śląsk zahaczyłem o Budapeszt.

Wyspa leży na północ od ścisłego centrum, dojazd do niej w sobotnie wczesne popołudnie nie nastręczył trudności. Trzeba tylko pamiętać, że można na nią wjechać jedynie mostem Arpada (Árpád hídprzez północny czubek, od południowej strony pozwolenie na wjazd mają jedynie autobusy i służby.


Podejrzewałem, iż w słoneczny lipcowy weekend będzie wielu chętnych na odwiedziny, ale nie sądziłem, że na płatnym parkingu zabraknie miejsc! Stoję pod bramką i naciskam przycisk, ta ani drgnie. Już zastanawiałem się, czy nie udawać gościa hotelowego, wtedy system przepuszcza każdego, ale w końcu uznałem, że będę molestował automat do skutku. Minęła chwila, z parkingu wyjechał jakiś wóz i szlaban się podniósł. Uff... Potem znalezienie miejsca parkingowego nie było już problemem, prawdopodobnie istniała jakaś rezerwa. Choć nie wszyscy mieli tak łatwo - pewien holenderski samochód kilkanaście (!) razy podchodził do próby wciśnięcia się pomiędzy linie.


Margit-sziget
opływają wody mojej ulubionej rzeki, czyli Dunaju. Ten fakt wydaje się oczywisty. Mniej oczywista jest informacja, że wyspy kiedyś były trzy, mniejsze i leżące obok siebie: 
Festő, Fürdő  i Nyulak. Na północnym Fürdő wybijały gorące źródła, na południowym Festő spotykali się artyści, a największą powierzchnię miała środkowa wyspa Nyulak (Królicza). Połączono je oraz rafy piaskowe w całość i powiększono pod koniec 19. stulecia przy okazji regulacji rzeki, potem jej południowy kraniec połączony została ze stałym lądem Mostem Małgorzaty (Margit híd). Do tamtej pory można się było dostać na nią jedynie statkiem, a od tego momentu stała się łatwo i szybko dostępna jako park miejski.

piątek, 5 stycznia 2024

Kiskőrös: baseny, traktory i Sándor Petőfi.

Węgierski strażnik graniczny jak zawsze każde otworzyć bagażnik.
- Papierosów nie mam, z alkoholu trochę piw, wina i jedna rakija - opowiadam znudzonym głosem.
Madziar kiwa ręką, aby jechać. Nie wszyscy mają tyle szczęścia: na sąsiednim stanowisku blond suka w mundurze trzepie auta tak ostro, jakby od tego zależał los Europy. Kobiety pograniczniczki są zawsze takie gorliwe.
Przekroczenie granicy zajęło dwadzieścia pięć minut. Mało, patrząc na całą granicę i jakie korki się na niej tworzą i dużo, biorąc pod uwagę jak boczne to przejście.


Przed nami krótki odcinek węgierskiej części Banatu. Pierwsza wioska to Tiszasziget, nie ma w niej nic ciekawego.


Druga to Újszentiván. Mieszka w niej kilka procent Serbów, stąd posiada też serbską nazwę Нови Сентиван.