niedziela, 14 lipca 2024

Vsetínské vrchy - debiut z najwyższym szczytem w pakiecie.

Góry Wsetyńskie (Vsetínské vrchy) to pasmo górskie położone na Morawach. Pasmo niezbyt rozległe i u nas raczej mało znane, choć położone w sąsiedztwie popularnego Beskidu Śląsko-Morawskiego, który graniczy z nim od północy. Na południu mamy Jaworniki, na wschodzie granicę ze Słowacją, a na zachodzie Góry Hostyńskie. Czesi zaliczają je do Beskidów Zachodnich, według polskiej regionalizacji to Karpaty Słowacko-Morawskie. 
Nie ma tu spektakularnych panoram ani wybitnych szczytów, na których można zrobić instagramowe zdjęcia. Wybrałem je jako cel kolejnego wyjazdu górskiego z tatą studiując mapę i zastanawiając się, co by zobaczyć nowego. No i wymyśliłem Wsetyńskie: widziałem je ze szlaku podczas wcześniejszego wędrowania na przełęcz Pustevny, a dodatkowo będzie to nasz prawdziwy debiut w tym paśmie. Dlaczego prawdziwy? O tym napiszę później 😏.

W drodze do celu co rusz wyłania nam się masywna sylwetka Łysej Góry. Mamy sobotę z piękną pogodą, pewnie będą tam tłumy ludzi. 


Dojazd trochę zajmuje, zwłaszcza, że musimy też przeciąć na chwilę Słowację. Dopiero po dziesiątej zajeżdżamy na puściutki parking w osadzie Leskové, będącej częścią wioski Velké Karlovice (Groß Karlowitz). Płynąca w pobliżu Vsetínská Bečva (w języku polskim występująca najczęściej jako Górna Beczwa) jest granicą pasm: gdybyśmy z auta poszli w lewo, to bylibyśmy w Jawornikach, a że idziemy w prawo, to zaczynamy zdobywanie Gór Wsetyńskich. Ale w Jawornikach jeszcze i tak dziś będziemy 😏.


poniedziałek, 8 lipca 2024

Majowe Mazury (4): Skandawa - Drogosze - Korsze.

Idę jako ostatni w grupie i udaje mi się zatrzymać mały samochód dostawczy. W środku siedzi młoda dziewczyna.
- Dokądkolwiek - uśmiecham się, bo chciałbym po prostu podjechać kilka kilometrów.
- Ja jadę tylko do Błędowa - wyjaśnia.
- Aa, to chyba tam nie.
Po opuszczeniu Mołtajnów (Molteinen) skierowaliśmy się na południowy-zachód. Plan na resztę dnia jest dość mglisty, chcemy dotrzeć na tyle daleko, żeby jutro mieć bliżej do stacji Korsze. Niemal na pewno Błędowo (Blandau) nie leży na naszej drodze. I miałem rację: osada, która tak naprawdę jest dawnym folwarkiem, znajduje się z boku, widzimy jej zabudowę z daleka.


A zatem dalej przed siebie po wiekowym bruku...


W Kotkach (Krausen) nie tylko nie widać żadnych kotków, ale w ogóle żywych istot.


poniedziałek, 1 lipca 2024

Majowe Mazury (3): Wopławki - Barciany - Mołtajny.

Na skraju wioski Wopławki (Woplauken) znajdziemy zalesiony, otoczony polami kopiec. Po wejściu między drzewa po kilkuset metrach dotrzemy do kaplicy grobowej rodziny Schmitdt von Schmidtseck. Kaplicę w stylu neogotyckim wybudowano około 1900 roku. Nie wiadomo ile osób pochowano tam do stycznia 1945 roku, ale wydaje się, że maksymalnie dwie lub trzy.
Na pierwszy rzut oka mauzoleum wygląda na będące w znacznie lepszym stanie, niż to w Dobie od rodziny Schenk, ale szybko okazuje się, że jedynie przednia ściana trzyma się w całości. Boczne są mniej lub bardziej rozwalone, a podłoga rozkopana. Zawsze się zastanawiam skąd w ludziach różnych narodów taki barbarzyński popęd do dewastacji miejsc spoczynku?


Podobno kaplica jest nawiedzona. Nie przekonamy się jednak o tym, ponieważ nie będziemy przy niej czekać nie tylko do wieczora, lecz ani jednej chwili dłużej: miliony komarów są tak agresywne, że naprawdę nie można ustać bez ruchu nawet kilku sekund!


W samej wiosce znajdziemy więcej pozostałości po bogatej przeszłości. Na skrzyżowaniu stoją zabudowania przypałacowe, w tym okazały spichlerz z XIX wieku. Wszystko w stanie mniejszego lub większego rozkładu. Ostatnie zdjęcie jest autorstwa Buby.




wtorek, 18 czerwca 2024

Majowe Mazury (2): Parcz - Wilczy Szaniec - Czerniki.

Zabudowania kolejowe w Parczu (Partsch, Groß Partsch) widać z daleka. Składają się one z kilku budynków oddalonych od siebie o kilkaset metrów.


Mijamy pierwszy obiekt, w którym nadal mieszkają ludzie. Podejrzewam, że w czasach niemieckich również służył jako mieszkania dla kolejarzy i ich rodzin. Na jednej ze ścian nieźle widoczny jest napis Gr. Partsch.



Kawałek dalej opuszczony dworzec kolejowy.


wtorek, 11 czerwca 2024

Majowe Mazury (1): Sterławki - Bogacko - Doba. A do tego Olsztyn.

Przez okno pociągu patrzę na nazwę miejscowości, której źródłosłów nie posiada korzeni ani w języku germańskim ani w słowiańskim. Czyli znowu Mazury, po dwóch latach. Kolejny odcinek wędrówki wzdłuż granic Polski, po jej współczesnych Kresach. Kiedyś była to jedynie ściana wschodnia, w 2019 roku po raz pierwszy dotarliśmy na tereny północne, a dawniej niemieckie. Zmieniło się wszystko: architektura, krajobrazy, klimat, a przede wszystkim pogoda. Zarówno wtedy jak i przed dwoma laty głównie nam dolewało, ewentualnie jeszcze pojawiały się burze. Przez to wszystko mazurskie etapy wędrówki wzdłuż granic nie należały do moich ulubionych, ale może tym razem to się odmieni?


W tym roku nie mogłem wystartować z pierwszą grupą wędrowną. Buba, Szymon, Iwona i Chris ruszyli już w sobotę i dotarli do Giżycka (tam, gdzie ostatnio kończyliśmy). Ja świętowałem urodziny mamy i zacząłem ich gonić dopiero od wczesnych godzin niedzielnych. Wsiadam w pociąg w Katowicach. Tyle się mówi, że granica pomiędzy Śląskiem a Zagłębiem jest z pociągu niewidoczna, zwłaszcza dla nietutejszych. Okazało się, że jednak są różnice: w Katowicach wszyscy byli spokojni, a w Sosnowcu peronem biegł wystraszony Murzyn 😏. Miałem nadzieję, że w podróży trochę się wyśpię, ale najpierw nie umiałem się skupić, a od Warszawy nie chciałem, bo po raz pierwszy jechałem trasą przez Ciechanów, Mławę i Nidzicę.

Mój skład dotarł do celu kilka minut przez czasem: w południe wysiadam w Olsztynie (Allenstein), największym mieście Warmii. Największym, bo tradycyjną stolicą krainy był Frombork, a Olsztyn jakiekolwiek funkcje stołeczne zaczął pełnić dopiero w XX wieku. Do Mazur jeszcze kawał drogi, mam półtorej godziny na przesiadkę i wiem, że nie spędzę tego czasu na dworcu. Od dwóch lat jest on w nieustannym remoncie, tory rozkopane, wszędzie kurz, pył i hałas. Końca nie widać, odnoszę wrażenie, że Niemcy szybciej budowali, niż Polacy remontują. Do tego tłumy Ukraińców, mam wrażenie, że znowu jestem gdzieś na Rusi.



wtorek, 4 czerwca 2024

Małe Karpaty (3): Naháč - Katarínka - Buková.

Trnawa (Trnava, Nagyszombat, Tyrnau) to sporej wielkości (jak na Słowację) miasto, stolica ichniejszego kraju. Posiada pełną zabytków starówkę, a z racji ilości świątyń nazywana jest "Małym Rzymem" lub "Słowackim Rzymem" (te przymiotniki dzieli z Nitrą). Nas przywiodły do niego jednak kwestie praktyczne: z jednej małokarpackiej miejscowości do drugiej najłatwiej było się dostać właśnie przez Trnawę.


Po przyjeździe mamy do wykonania kilka czynności w tej właśnie kolejności:
* znaleźć toaletę,
* kupić bilet kolejowy na jutro,
* znaleźć przystanek autobusowy na dzisiaj,
* znaleźć knajpę,
* zrobić zakupy. 
Pierwsze dwa punkty zrealizowaliśmy szybko. Przystanek okazał się leżeć niemal naprzeciwko knajpy niedaleko dworca. I to jakiej knajpy! Speluna w starym stylu. Niemal sami faceci z podejrzanymi gębami, zapach lekko skisłego piwa, wystrój z dawnych lat i cena wreszcie przypominające poprzednią majówkę (1,50 euro za kufel). W telewizji leci mecz hokeja Słowaków z Czechami, ale młodzieżówek, więc nie interesuje zbyt wiele osób. Słowacy ostatecznie wygrali.


Nieco obskurna toaleta znajduje się w zewnętrznym korytarzu. Drzwi do wersji damskiej są zamknięte, więc wracam się po klucz.
- Na wielką czy małą potrzebę? - dopytuje się właściciel przybytku.
- Na wielką - robię odpowiednią minę.
Dostaję klucze i wyciągam dwadzieścia centów, bo tyle niby kosztuje skorzystanie z "dwójki". Chłop macha rękami.
- Dla turystów darmowe.
Pięknie.

środa, 29 maja 2024

Małe Karpaty (2): Modra - Zochova chata - Veľká homoľa.

Modra (Modor, Modern) jest kolejnym zabytkowym miasteczkiem położonym u stóp Małych Karpat. A właściwie miastem, bo mając prawie dziesięć tysięcy mieszkańców (raz tyle, co Svätý Jur, z którego przyjechaliśmy) zalicza się do słowackich miejscowości średniej wielkości.



Nawet jednak i tu nie ma co liczyć na zrobienie zakupów w Święto Pracy. Sklepy pozamykane. Otwarte są za to... kwiaciarnie. Czyżby ludziom czynu wręczano kwiatki? Przy głównej ulicy działa kilka lodziarni, cukiernie, winiarnia i jeden pub wyglądający na drogi, więc odbijamy w boczną alejkę. Reklama na ścianie narożnego budynku sugeruje, że ma tam być knajpa z piwami rzemieślniczymi. Knajpa faktycznie jest, ale pojęcie "rzemieślniczy" najwyraźniej ma na Słowacji inne znacznie, bo niemal wszystkie piwa z menu to masowe standardy! Nie ma jednak co marudzić, skoro zjawia się kelner z pytającym wyrazem twarzy i po chwili stawia przed nami dwa przyjemne kufelki.


Korzystając z chwili wolnego czasu zostawiam Bastka nad szkłem i idę powłóczyć się trochę po najbliższej okolicy. Jedna z wąskich uliczek obok nas zwie się Moyzesova. Początkowo sądziłem, że to od Mojżesza, a więc może dawna dzielnica żydowska? Jednak nie, okazało się, że patronem jest Štefan Moyzes. Z Mojżeszem ma tyle wspólnego, że służył temu samego Bogu, gdyż był katolickim biskupem 😏. A także pierwszym przewodniczącym Maticy Slovenskiej (Macierzy Słowackiej), najstarszej słowackiej organizacji kulturalnej.



czwartek, 16 maja 2024

Małe Karpaty (1): Bratysława - Kamzík - Svätý Jur.

Podczas tegorocznej majówki postanowiłem zaatakować jedno z peryferyjnych pasm karpackich, a mianowicie Małe Karpaty (Malé Karpaty, Kis-Kárpátok, Kleine Karpaten). Są one położone w południowo-wschodniej Słowacji i ciągną się wąskim pasem przez ponad sto kilometrów: od Dunaju w Bratysławie aż do okolic ponad uzdrowiskiem Piešťany. Słowacy do pasma zaliczają także Wzgórza Heinburskie (Heinburger Berge) leżące na austriackim brzegu Dunaju, co jednak nie zmienia faktu, że jest to kraniec Centralnych Karpat Zachodnich. 
Pisząc "zaatakować" należałoby raczej ubrać to słowo w cudzysłów, gdyż Małe Karpaty są niewysokie: najwyższy szczyt Záruby ma ledwo 768 metrów. Dominują góry o wysokości trzystu - czterystu metrów. Dzięki temu można łatwo zaplanować wędrówkę bez dużych przewyższeń, co w przypadku kilkudniowego wyjazdu z ciężkim plecakiem ma ogromne znaczenie. Inną cechą pasma jest duże zalesienie: tutaj nadal rosną lasy, masakr oraz wycinek znanych z Beskidów i Sudetów oraz rozjeżdżonych ciężkim sprzętem szlaków raczej nie spotkamy. Może dlatego, że większość drzew jest liściasta, a może tutejsze władze trochę inaczej podchodzą do "nowoczesnej gospodarki leśnej"? Są także minusy tej sytuacji: z powodu niskości oraz lesistości trafimy na mniej punktów widokowych, ciężej odwiedzić polany z rozległymi panoramami. Oczywiście takie miejsca też się tu znajdą, ale zazwyczaj najlepiej będzie widać nie ze szczytów, lecz z wież widokowych, skał lub ruin licznych zamków. Kilka dni przed wyjazdem Bastek zadał podstępne pytanie:
- To w ogóle będą tam jakieś widoki, czy tylko sam las?
- Eeee... coś chyba będzie.
Ale gwarancji nie dałem 😏. Zresztą nie po to się jeździ w góry, aby podziwiać widoki, prawda 😏.  


czwartek, 9 maja 2024

Broumovsko: kraina starych domów i kotów lemurów.

Broumovsko to region w północno-wschodnich Czechach, którego głównym ośrodkiem jest miasto Broumov (Braunau). Różnie można określić jego zasięg. Najszerszy obszar zajmuje Obszar Chronionego Krajobrazu (CHKO) Broumovsko, gdyż ten sięga na zachodzie i południu aż za Hronov i Teplice nad Metují. Najczęściej jednak mówiąc o Broumovsku mamy na myśli miasto i jego najbliższą okolicę. Jego naturalną zachodnią granicą są Broumovské stěny (Braunauer Wände), a na prawie wszystkich pozostałych kierunkach granica państwowa (dziś z Polską, kiedyś z Prusami), która na tym odcinku nie zmieniła się od wieków.

Broumovsko aż do 1945 roku zamieszkałe było niemal wyłącznie przez Niemców. Region ten charakteryzowała częściowa izolacja od pozostałych ziem Królestwa Czech, związana z peryferyjnym położeniem oraz pasmami górskimi. Ponadto przez wiele stuleci dominujący wpływ na rozwój, gospodarkę i politykę miał zakon benedyktyński, który w XIII wieku otrzymał tę ziemię od króla. Zakonnicy, rezydujący do tej pory w Pradze, lokowali miasto, potem wybudowali pierwszy kościół, aż wreszcie klasztor, będący centrum życia religijnego aż do ubiegłego wieku. Ślady po zakonnikach są widoczne do dziś na każdym kroku, zwłaszcza w architekturze.


W tym wpisie zajmę się kilkoma wioskami Broumovska, położonymi na południe od miasta. Każda z nich nadaje się na większy lub mniejszy spacer.

Najwięcej miejsca poświęcę miejscowości Božanov (Barzdorf), głównie dlatego, iż tam nocowałem, więc i najwięcej się pokręciłem 😏. Jest wioską mocno odcięto od reszty: normalną szosą można dojechać jedynie od północy, od Martínkovic. Od zachodu otaczają ją góry, od południa graniczy z Radkowem, ale jedna droga przeznaczona jest jedynie dla rowerów, a druga to wąska nitka dla wolno toczących się osobówek. Z kolei na wschód prowadzi tylko szutrówka dla dwukołowców. Osadę założył w XIII wieku niejaki Berthold, stąd pierwotna nazwa brzmiała Berthelsdorf. Przez wiele stuleci była ona wioską służebną klasztoru, zajmująca się głównie pozyskiwaniem drewna z lasów.

Centrum stanowi skrzyżowanie, wokół którego rozlokowane są najważniejsze budynki: urząd gminy, kościół i restauracja.


niedziela, 28 kwietnia 2024

Broumovské stěny: Honské sedlo - Hvězda - Kovářova rokle.

Broumovské stěny zawsze traktowałem jako alternatywę dla polskich Gór Stołowych. Zresztą nie tylko ja, takich opinii można spotkać całą masę. Bo są mniej zatłoczone, przynajmniej biorąc pod uwagę okolice Szczelińca. Bo są bezpłatne, w przeciwieństwie do najbardziej znanych skalnych miast po polskiej stronie. No i wreszcie można je zwiedzać wspomagając się komunikacją publiczną, która w polskiej części prawie nie istnieje, zwłaszcza w weekend. 


Przemierzając szlaki Broumovskich stěn zawsze dochodziłem maksymalnie do chaty Hvězda. Dalszych kilku kilometrów w kierunku północnym, mimo co najmniej jednej próby, nie udało mi się przejść. Jest to ponoć najmniej interesująca (co nie znaczy, że nieciekawa) część pasma i najrzadziej odwiedzana. Podjąłem decyzję, aby w kwietniowy weekend w końcu przemierzyć ten odcinek i w ten sposób mieć zaliczoną całą trasę główną granią z północy na południe (która prowadzi kolejno szlakami koloru niebieskiego, czerwonego i żółtego, a przez chwilę również zielonego).


sobota, 20 kwietnia 2024

Beskid Śląsko-Morawski: Martiňák - Čertův mlýn - Pustevny.

Po ponad roku ponownie ruszyliśmy razem z tatą w Beskid Śląsko-Morawski. I jak zwykle padło pytanie: gdzie? Zwiedziliśmy już dość sporo terenów tego pasma. W końcu wymyśliłem, że punktem docelowym będzie przełęcz Pustevny. Co prawda byłem na niej już dwa razy, w tym raz z ojcem, ale tym razem postanowiliśmy zdobyć ją szlakami od południowego - wschodu.
W kalendarzu mieliśmy niedzielę, zapowiadano wysoką temperaturę, więc można było zakładać tłumy w górach. Pomyślałem jednak - może dość naiwnie - że akurat na "naszych" ścieżkach nie powinno być tak źle. 


Oprócz gorąca prognozowano również kolejną falę pyłu afrykańskiego. I rzeczywiście: wszystko jest jakby zamglone, kolory przytłumione. Ale brak odcieni żółtego. Może to po prostu zderzenie rozgrzanego powietrza z chłodną ziemią?


Parkujemy w wiosce Horní Bečva. To jedna z trzech osad o nazwie Bečva leżących obok siebie. Wyjaśnienie etymologii jest proste: płynie przez nie rzeka Bečva (Beczwa), której dolina oddziela na południu Beskid Śląsko-Morawski od Gór Hostyńsko-Wsetyńskich (Hostýnsko-vsetínská hornatina). Co ciekawe: choć w języku niemieckim rzeka brzmi Betschwa, to w przypadku miejscowości stosowano wersję (Ober) Beczwa 😏. 


piątek, 12 kwietnia 2024

Siemianowice Śląskie: od przemysłu do ruin.

Zgodnie z moją świąteczną tradycją staram się tuż przed Wielkanocą odwiedzić jakieś mało znane mi górnośląskie okolice. Rok temu w Wielką Sobotę zwiedzaliśmy Świętochłowice, tym razem padło na Siemianowice Śląskie. Trzymamy się zatem liter S i Ś 😏.


Jak wszystkie duże miasta "czarnego Śląska" Siemianowice są zlepkiem złożonym z szeregu dawniej niezależnych miejscowości. Dwoma największymi były Huta Laura (Laurahütte) oraz Siemianowice "właściwe" (Siemianowitz). W 1922 roku w ostatnich miesiącach rządów pruskich władze połączyły je w jedną gminę wiejską Laurahütte-Siemianowitz, która od czerwca występowała pod polską nazwą Huta Laura-Siemianowice. W ten sposób stały się one największą wsią w Polsce, a być może i w Europie; przejęły tę rolę od Hindenburga, czyli Zabrza, które otrzymało w tym roku prawa miejskie. Siemianowice musiały na nie jeszcze trochę poczekać. W 1927 roku oficjalnie mianowały się "śląskimi", bo dodano przymiotnik do nazwy. W sumie nie wiadomo po co, bo innych Siemianowic w Rzeczpospolitej nie było. W 1932 roku stały się miastem. W 1951 przyłączono do nich Bańgów (Baingow), Bytków (Bittkow), Michałkowice (Michalkowitz) i Przełajkę (Przelaika).

piątek, 29 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: centrální hřbitov i żydowski w czeskiej części miasta.

Dokonany w 1920 roku podział Cieszyna stworzył wiele problemów dla obu części. Polski Cieszyn odcięty został od głównego dworca kolejowego, gazowni, centrali wodociągów i większości zakładów przemysłowych. Czeski Těšín utracił dostęp do starówki, obiektów kulturalnych i edukacyjnych, większości kościołów oraz... cmentarzy. Na terenie nowo powstałego czechosłowackiego miasta nie było ani jednego miejsca do grzebania zmarłych! 
Rząd czechosłowacki udzielił wielomilionowej nieoprocentowanej pożyczki na budowę nowego ośrodka miejskiego. Z tych pieniędzy sfinansowano również założenie nowego cmentarza komunalnego. Otwarto go w latach dwudziestych, oficjalnie w 1925 roku. Prace wykonała znana miejscowa firma Eugena Fuldy. Na lokalizację wybrano teren oddalony od centrum, położony w północno-zachodniej części miasta w dzielnicy Brandýs. Z daleka od mieszkalnej zabudowy, po sąsiedzku znajdował się tylko jeden majątek i kilka kapliczek. Biegnąca tutaj dotychczasowa ulica Hohlwegstraße została ulicą Hřbitovní (a także Cmentarną i Friedhofstraße). Dwujęzyczna książka adresowa z 1932 roku wymienia nekropolię jako Ústřední hřbitov hřbitov na Brandyse (Zentralfriedhof am Brandeis), a cmentarnym ogrodnikiem był wówczas niejaki Rudolf Matejowitz.


Do dziś centrální hřbitov leży na uboczu. W porównaniu z ruchem panującym w Zaduszki przy Cmentarzu Centralnym w polskim Cieszynie, można uznać, że tutaj jest luźno. Pod bramą stanęło kilka stoisk sprzedających wieńce. Parking mieści ze dwadzieścia samochodów, niektórzy docierają autobusem, bo przystanek znajduje się tuż obok. Obserwuję, jak autobus nie może nawrócić, bo któryś z kierowców źle zostawił wóz i mija kilka długich minut, zanim w końcu udało mu się przecisnąć.


Mniejsza liczba osób nie oznacza, że jest tu całkowicie pusto, ludzie oczywiście się kręcą, choć zdecydowanie  mniej niż po polskiej stronie. 
Oprócz frekwencji i peryferyjnego położenia zauważyłem kilka innych różnic pomiędzy głównym cmentarzem czeskocieszyńskim a cieszyńskim:
* przy polskiej nekropolii parkowało sporo samochodów na czeskich blachach, tutaj jako jedyny posiadałem polskie. Czyżby polscy Cieszynianie mieli tu mniej pochowanych krewnych niż czescy na Cmentarzu Centralnym?
* "odniemczanie", które dotknęło prawie każdy niemiecki grób po polskiej stronie, tutaj prawie nie wystąpiło. Niemieckie groby, których spotkałem dość dużo, w niemal wszystkich przypadkach nie były zniszczone,
* cmentarz, zaprojektowany przed wiekiem od postaw, ma prosty, uporządkowany schemat. Alejki są szerokie, nie trzeba aż tak mocno przeciskać się między grobami. Polski Centralny sprawia wrażenie bardziej chaotycznego, ale to pokłosie znacznie dłuższej historii i bardziej spontanicznego rozrostu w kolejnych etapach rozwoju miasta,
* toalety u Czechów są klasyczne, w budynku przycmentarnym, u Polaków trzeba korzystać z rozbudowanego tojtoja 😏. 


niedziela, 24 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: stary i nowy żydowski.

Wśród licznych cieszyńskich cmentarzy dwa są wyjątkowo interesujące - dwie nekropolie żydowskie. Obie położone są przy tej samej ulicy Hażlackiej, kiedyś Haslacherstraße. Dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów, więc jak najbardziej można je obejrzeć podczas jednej wizyty.

Stary cmentarz rzeczywiście jest stary - założono go w 1647 roku. Pojawiają się czasem informacje, że istniał już w średniowieczu, bo znaleziono nagrobki niby z XIV wieku, ale okazało się to błędną interpretacją napisów. Nie zmienia to faktu, że cieszyński kirkut jest jednym z najstarszych nadal istniejących w Polsce. Na Śląsku nieco dłuższą metrykę ma cmentarz w Białej (Zülz) i... to wszystko.
Początkowo była to nekropolia prywatna rodziny Singerów, którzy przyjechali do Cieszyna z okolic Brna. Jakob, senior rodu, pełnił funkcję książęcego poborcy podatków (częsta profesja wśród Żydów, co zapewne nie wzbudzało dodatkowej sympatii wśród gojów 😏) i cieszył się różnymi przywilejami. Ówczesna księżna cieszyńska z zanikającej dynastii Piastów wydała zgodę na założenie cmentarza.
W kolejnym stuleciu do Cieszyna przybyło więcej Żydów, zwłaszcza po wydaniu cesarskiego patentu tolerancyjnego. Singerowie cmentarz rozbudowywali i chowali na nim braci w wierze za dość wysokie stawki (choć pogrzeby niektórych biednych finansowali z własnej kieszeni). Dopiero w 1768 roku sprzedali go gminie żydowskiej. Od tego momentu swoją ziemską drogę kończyli na nim Żydzi z całego Śląska Cieszyńskiego. W XIX wieku po raz ostatni został on powiększony (m.in. o teren dawnego kamieniołomu), wybudowano przy nim szpital dla ubogich, a także dom przedpogrzebowy ze stajnią i mieszkaniem strażnika. Powoli zaczynało brakować miejsca, więc w 1907 otwarto nowy cmentarz. Ostatni pochówek na starym odbył się w 1928 roku.




Zachowało się prawie tysiąc sześćset nagrobków, w tym wiele z XVII i XVIII wieku. Najstarsze są proste w formie, zwieńczone trójkątem lub łukiem częściowym.


sobota, 16 marca 2024

Pradziad i pożegnanie zimy.

Każdy Ślązak powinien choć raz odwiedzić Pradziada! Dlaczego? Ano choćby dlatego, że to najwyższa góra Górnego Śląska. A i inne powody też się znajdą 😏.

Na początku marca zaproponowałem wspólny wyjazd tacie, który jeszcze w Wysokim Jesioniku nie był. Do kompletu dołączyłem Bastka, żeby ktoś narzekał przy podejściu 😛 .
Problem pojawił się przy wytyczaniu trasy. Koniecznie okazało się skorzystanie z komunikacji autobusowej, a to oznaczało, że mamy ograniczony czas na przejście, pięć i pół godziny. Niby dużo, ale jednak nie pozwala na zbyt długie, nieplanowane przerwy.

Startować będziemy z przełęczy nazywanej Videlské sedlo lub Videlský kříž (a dawniej Gabeler Paß, Gabel Kreuz albo Gebirgssattel)


Jest ona o tyle ciekawa, że przebiega przez nią nie tylko granica gmin, powiatów i krajów (ołomunieckiego i śląsko-morawskiego), ale też umowna Dolnego i Górnego Śląska. Tę wewnętrzną śląską granicę zazwyczaj ciężko precyzyjnie ustalić, tu nie ma z tym problemu: gmina Bělá pod Pradědem (Waldenburg) to dawne dolnośląskie księstwo nyskie podległe biskupom wrocławskim, a gmina Vrbno pod Pradědem (Würbenthal) to tereny górnośląskie, które przez trzy stulecia należały do Zakonu Krzyżackiego. Granicę widać także po nawierzchni drogi: asfalt górnośląski jest gorszy od dolnośląskiego. 


Nazwa przełęczy pochodzi od osady Vidly (Gabel) oraz krzyża, który stał w tym miejscu co najmniej od XVIII wieku. Według legendy ustawili go dwaj franciszkańscy mnisi wędrujący do Videl z... Rzymu. Dzisiejszy krzyż jest dość nowy i stał się częścią jakiejś trasy pątniczej przez różne punkty pielgrzymkowe powiatu Jesionik.


niedziela, 10 marca 2024

Śląsk wielkopolski: Bralin i okolice.

Podróżując po różnych zakątkach Śląska dotarłem również do województwa wielkopolskiego, gdzie znajdują się skrawki Dolnego Śląska. Ostatnio opisywałem kraik rychtalski (Reichthaler Ländchen), w tym odcinku chciałbym się zająć położonym na północ od niego Bralinem i jego okolicami.

Bralin został odcięty od Dolnego Śląska w identyczny sposób jak Rychtal: w 1920 roku: na podstawie traktatu wersalskiego oderwano go z Niemiec i przyłączono do świeżo odrodzonej Polski. Argumentacja strony polskiej była dokładnie taka sama: są to tereny na których przeważa ludność polskojęzyczna, a więc Polacy. Oczywiście takie tezy często nie mają pokrycia z rzeczywistością, ale właściwie do tej pory się ich używa, aby uzasadnić pretensje terytorialne. Jako poparcie polskości Bralina wysyłano delegacje do aliantów, prezentowano listy poparcia oraz polskie książeczki kościelne. Podobnie jak w przypadku kraiku rychtalskiego mocarstwa zachodnie podjęły decyzję wysłuchując tylko jednej strony i nie zdecydowały się na przeprowadzenie plebiscytu takiego jak na Górnym Śląsku. W oficjalnym przekazie, obowiązującym do dzisiaj, ludność była z powodu zmiany przynależności państwowej zachwycona, a Bralin radośnie "powrócił" do Macierzy. Nieoficjalnie nie wszystko było takie czarno - białe. Ze wspomnień potomków Bralinian wynika, że poparcie dla polskości wcale nie było takie powszechne, a "listy poparcia" niekoniecznie nimi były. Nawet dzisiaj można przeczytać, że polscy działacze "agitowali wśród ludu i uświadamiali mu, że jest polski", więc skoro konieczne byłe uświadamianie, to lud przed agitacją niezbyt sobie ze swojej polskości zdawał sprawę. Z powodu braku plebiscytu trudno po stu latach określić rzeczywiste stanowisko propaństwowe ówczesnych mieszkańców. Pewien obraz sytuacji może dać pierwszy polski spis powszechny z 1921 roku: w przeciwieństwie do spisów pruskich pytano w nim o narodowość, a nie język używany w domu. Zakładając, że przeprowadzony on został rzetelnie i pamiętając, że część niechętnie nastawionej do Polski ludności mogła już wyjechać, faktycznie pokazuje on w wielu miejscowościach ziemi bralińskiej znaczną przewagę deklaracji polskich, ale w niektórych nadal przeważały niemieckie.

Zacznijmy od Bralina. Rzadki przypadek, aby nazwa w języku polskim była taka sama jak w niemieckim. O ile kraik rychtalski do zmiany granicy leżał w powiecie namysłowskim, o tyle tereny te były częścią powiatu sycowskiego (Landkreis Groß Wartenberg). Kolejna różnica pomiędzy stolicami obu ziem (bralińskiej i rychtalskiej) jest taka, że w momencie przyłączenia do Polski Bralin już dawno nie był miastem, stracił prawa miejskie jeszcze w XVIII lub XIX wieku (różne są daty w różnych źródłach, niezły rozrzut pomiędzy nimi). Na miejscu to widać. Rychtal prezentuje typowy małomiasteczkowy styl z rynkiem i ratuszem, a Bralin jawi się raczej jako większa wieś, rynek to po prostu skrzyżowanie i parking.



Domy przy rynku są raczej skromne i w niczym nie przypominają zdobionych kamienic miejskich.


niedziela, 3 marca 2024

Muzeum Stasi w Berlinie.

W czasach komunizmu nazwa "Stasi" była powszechnie znana i budziła równie powszechny lęk. Bezpieka Niemieckiej Republiki Demokratycznej często uważana była za najgorszą wśród państw demokracji ludowej, pod niektórymi względami przewyższającą nawet służby radzieckie. 


Infiltracja społeczeństwa osiągnęła poziom trudny do wyobrażenia. Pod koniec istnienia w kraju liczącym szesnaście milionów mieszkańców na etacie Stasi pracowało prawie sto tysięcy cywilnych osób, plus kilkanaście tysięcy żołnierzy i oficerów. Jeśli chodzi o tajnych współpracowników, to było ich co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy, ale są liczby mówiące o połowie miliona, a nawet o dwóch milionach obywateli, którzy choć raz złożyli jakiś raport lub donos! Szacuje się, że co najmniej jeden na sześćdziesięciu trzech Niemców ze wschodu współpracował ze Stasi, a gdyby wziąć pod uwagę najbardziej skrajne liczby, to statystycznie w każdym spotkaniu, w którym brało więcej niż siedem osób, znaleźlibyśmy jednego informatora bezpieki. Dla porównania Służba Bezpieczeństwa w ostatnim roku Polski Ludowej posiadała prawie czterokrotnie mniej oficjalnych pracowników i połowę mniej tajnych współpracowników przy ponad trzykrotnie większej liczbie mieszkańców kraju. W takiej sytuacji Stasi byłaby służbą z największym w historii nadzorem nad społeczeństwem, o wiele większym niż chociażby Gestapo w III Rzeszy, a NRD uzyskałoby tytuł najbardziej szpiegowanego wewnętrznie państwa na świecie. 
Rok 1989 pokazał, że nawet takie trzymanie narodu za mordę nie gwarantuje przetrwania reżimu.


wtorek, 27 lutego 2024

Na Biskupią Kopę od morawskiej strony.

Na Biskupią Kopę wchodziłem już prawie z każdej strony. Z Pokrzywnej i z Jarnołtówka. Ze Zlatych Hor kilkoma trasami. Z Heřmanovic. Na szybko z Petrovych boud. A pisząc krainami: ze Śląska. Głównie Dolnego, poza Pokrzywną, która leży na Górnym Śląsku, ewentualnie za taki można uznać Jarnołtówek. Pod koniec stycznia postanowiłem zaatakować ją... z Moraw.
Patrząc na mapę niektórzy będą się głowić, gdzie Morawy, a gdzie Góry Opawskie? Ano całkiem blisko, bo przecież na południowy - wschód od Kopy rozciągają się morawskie enklawy na Śląsku

Niestety, spóźniłem się na zimę. Jeszcze tydzień temu góry przykryte były przyjemną warstwą białego puchu, który nagle zaczął błyskawicznie znikać. Wysoka temperatura, opady deszczu i silny wiatr skutecznie go wyeliminowały 😕. Zwłaszcza chyba ten ostatni... Staję przed Prudnikiem, żeby zrobić Kopie zdjęcie z oddalenia i podmuchy miotają mną po polu jak pijanego rolnika na rondzie. Fotkę jakoś udało mi się wykonać, ale spróbujcie się wysikać w takich warunkach 😛.


Pogodę zapowiadano bardzo zmienną. Już w czasie dojazdu mam na przemian ścianę deszczu i przeskakujące po zboczach słońce.


Parkuję pod urzędem gminy w Janovie (Johannesthal). Jest to jedno z najmniejszych miast Republiki Czeskiej - z niecałymi trzema setkami mieszkańców zajmuje czwarte miejsce od tyłu. Tradycje jednak posiada bogate: został założony przez biskupów ołomunieckich w średniowieczu, później stał się miasteczkiem górniczym, bo jak wszędzie w okolicy wydobywano srebro. Jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku żyło w nim ponad tysiąc osób.