wtorek, 23 stycznia 2024

Śląsk wielkopolski: Kraik Rychtalski.

W jakich województwach leży Śląsk? Wiadomo, w śląskim. Dla niektórych to jedyne województwo prawdziwie śląskie. Trochę bardziej ogarnięci szybko dodadzą, że również w dolnośląskim. "A między nimi jest Opolszczyzna". Niektórzy sprostują, że opolskie to również Śląsk. Czasem ktoś dorzuci, iż także w lubuskim mamy Śląsk. A w wielkopolskim? Jak najbardziej. Są to co prawda niewielkie powierzchniowo tereny, ale najprawdziwszy Śląsk, a konkretnie Dolny Śląsk.

W tym wpisie zajmiemy się dawną północno-wschodnią częścią pruskiego powiatu namysłowskiego (Landkreis Namslau), który zgodnie z traktatem wersalskim w 1920 roku znalazła się w Polsce. Dlaczego? O tym później. Oderwaną od śląskiej macierzy ziemię nazwano Kraikiem Rychtalskim (Reichthaler Ländchen). Składał się on z miasta Rychtal (Reichthal), dziesięciu wsi i grupy obszarów dworskich, które były wówczas wydzielone z terenów gminnych. Ogólna powierzchnia liczyła około 85 kilometrów kwadratowych, zamieszkiwało ją nieco ponad cztery i pół tysiąca osób. Był to jednocześnie położony najbardziej na zachód i na południe fragment Dolnego Śląska przekazany II Rzeczpospolitej. Na poniższej mapie z epoki na czerwono zaznaczono polskie nabytki na Dolnym Śląsku po Wielkiej Wojnie - Rychtal (Reichthal) widoczny jest na samym dole, jako biały napis niedaleko Namysłowa (Namslau). Co prawda w niektórych opracowaniach pod pojęciem Kraiku Rychtalskiego pojawia się znacznie większy teren z Bralinem włącznie, ale Niemcy w tym przypadku zawsze mieli na myśli tylko utracone włości z powiatu namysłowskiego.


W Kraik Rychtalski wjeżdżamy drogą krajową numer 39. Ostatnią miejscowością w województwie opolskim są Igłowice (Haugendorf). Potem niebieskie tablice informują, że wkraczamy do powiatu kępińskiego,. Granica istnieje w tym samym miejscu od stu lat, powojenne podziały administracyjne jej nie zmieniły, nikt nawet nie proponował, aby Rychtal z powrotem wrócił pod skrzydła Namysłowa.


Po wielkopolskiej (od 1920 roku polskiej) stronie pierwszą wsią jest Skoroszów (Skorischau). Zachował się polski urząd celny (lub siedziba pograniczników), obecnie używany jako budynek mieszkalny.


Skoroszów nie jest zbyt dużą miejscowością. Na ulicach i podwórzach praktycznie nikogo nie widać, ale może to wina niedzieli. Pusto także przy wybudowanym kilka lat temu kościele; nie wiem, czy msze są tu odprawiane co tydzień.


Pamiątką po śląskim rodowodzie jest dawny letni pałac biskupów wrocławskich. Współczesną barokową formę nadano mu około 1700 roku. Purpuraci cieszyli się nim nieco ponad wiek, bowiem na początku 19. stulecia przejęło go w ramach sekularyzacji państwo pruskie.


Po 1920 roku znalazł się w rękach polskich władz, które pod koniec lat 30. urządziły w nim więzienie, funkcjonujące również przez kilkanaście lat PRL-u. Potem przejął go PGR, a dziś jest w rękach prywatnych i nie prezentuje się najlepiej, choć przykryto go dachem. Ciekawie wyróżnia się kartusz herbowy na tle obsypujących się ścian: podobno ulokowano go w tym miejscu dopiero w okresie międzywojennym, ale wygląda jakby jako jedyny został wyremontowany.


Na lewo od pałacu stoją niskie bloki z garażami, dziedzictwo uspołecznionego rolnictwa.


Na prawo jest brama prowadząca do zabudowań gospodarczych oraz na tyły. Opuszczona budka stróża z dwoma fotelami, resztki stacji benzynowej i trochę sprzętu.




W zabudowaniach gospodarczych (folwarcznych?) ktoś mieszka i niekoniecznie jest to legalny pobyt.


Do Rychtalu (Reichthal) jest spod pałacu ze dwa, trzy kilometry. Od razu podjeżdżamy w okolice rynku. Jesienią 2023 roku, kiedy tam byliśmy, Rychtal był tylko wioską, bowiem prawa miejskie stracił w 1934 roku. 1 stycznia 2024 roku odzyskał je z powrotem. Nie zmieniało to faktu, że centrum miało charakter typowo miejski (małomiasteczkowy ze wspomnianym rynkiem i ratuszem.



Rychtal założono w XIII wieku. Książe wrocławski darował ten teren zakonowi maltańskiemu, który rozpoczął kolonizację, przejściowo był też w rękach zakonu krzyżackiego. Aż do 1810 roku stanowił własność biskupów wrocławskich. Dziś nie posiada nawet związków religijnych z Wrocławiem, kościoły katolickie są częścią diecezji kaliskiej.
Przejdźmy jednak do odpowiedzi na pytanie dlaczego Kraik Rychtalski zmienił przynależność państwową po I wojnie światowej? Bo było można - brzmi najkrótsza odpowiedź. Polska przedstawiała różne argumenty, żeby uzasadnić przyłączenie od Niemiec poszczególnych terytoriów. Ponieważ w tym przypadku nie bardzo szło użyć haseł historycznych (tereny te przed rozbiorami nie należały do Rzeczpospolitej), więc przedstawiono etnograficzne. Według polskiej strony mieli tu mieszkać Polacy pragnący powrotu do kraju prapraprzodków, o czym świadczyły m.in. niemieckie spisy powszechne. Tyle tylko, że nie podawano w nich narodowości, ale język używany w domu. Dodatkowo raczej nie był to standardowy język polski, ale gwary dolnośląskie etnolektu śląskiego (wasserpolnisch). I - najważniejsze - posługiwanie się taką godką nie oznaczało automatycznie uznawania się za Polaka. W przypadku Kraiku mapy językowe faktycznie wskazują tutaj zasięg mowy polskiej (ale nie w samym Rychtalu), lecz ludność w zdecydowanej większości nie czuła żadnych związków z odradzającą się Polską. 
Inna sprawa to taka, że Reichthal znalazł się poza Niemcami trochę przez przypadek. Początkowo nic na to nie wskazywało, granica niemiecko-polska miała biec inaczej: na odcinku południowym cały powiat namysłowski miał zostać przy Berlinie, natomiast Górny Śląsk miał się znaleźć pod władzą Warszawy. Protesty niemieckie spowodowały korektę, która doprowadziła do plebiscytu górnośląskiego. W międzyczasie w Paryżu pojawili się przedstawiciele nielicznych propolskich mieszkańców Kraiku i przekonywali aliantów o polskości tego obszaru. Jednym z poważnych argumentów były miejscowe... śpiewniki i książki kościelne w języku polskim. Najwyraźniej takie "drobne" nagięcie stanu faktycznego (pisząc wprost - kłamstwo) wystarczyło: mądrzy zachodni politycy bez wizji lokalnej i wysłuchania drugiej strony rzutem na taśmę wciągnęli Kraik na listę strat niemieckich zapisanych w traktacie wersalskim, ale - w przeciwieństwie do Górnego Śląska - od razu, bez żadnego plebiscytu. Zaskoczenie niemieckie było całkowite, ale nie mieli już czasu na reakcję: mogli tylko albo przyjąć traktat albo cały go odrzucić.
Zaskoczenie większości mieszkańców Kraiku było jeszcze większe i szybko przerodziło się we wściekłość, tym większą, że odebrano im prawo jakiegokolwiek głosu. Zorganizowano demonstracje, zaproszono zachodnich dziennikarzy, aby na własne oczy zobaczyli, czego chcą ludzie z Reichthalu. Wreszcie odbył się nieoficjalny "próbny plebiscyt" w którym wzięło udział 75% ludności Kraiku, z tego 93% opowiedziało się za pozostaniem w Rzeszy. Wszystko na próżno, jedyna odpowiedź aliantów brzmiała: traktat wersalski jest nienaruszalny, nie ma żadnej możliwości jego zmian.
Wszystko to przypominało sytuację z tzw. Kraiku Hulczyńskiego, który też przyłączono do Czechosłowacji wbrew woli i bez pytania o zdanie mieszkańców, a opierając się na ich codziennej mowie. Nie po raz pierwszy i nie ostatni zapomniano, że język rodzinny nie zawsze idzie w parze z poczuciem narodowości. Zresztą podobnymi argumentami językowymi posługuje się dziś Putin.


Polacy przejęli oficjalnie władzę w styczniu 1920 roku. Często można przeczytać, że uroczystość ta była bardzo podniosła, ale to propagandowa bzdura. W rzeczywistości polskie wojsko przywitała w mieście cisza. Okna w domach były pozamykane, żadnych bram powitalnych, żadnych wiwatujących tłumów. Podobno na rynku pojawiła się... jedna osoba radośnie nastawiona do nowych rządzących. Rada miejska z burmistrzem siedziała w ratuszu, nie wychodząc do żołnierzy. Bụ̈rgermeister dopiero na wyraźny rozkaz pojawił się przed magistratem, a na pytanie dlaczego miasto nie jest przystrojone i wyludnione, odpowiedział wprost: "Jestem Niemcem, dla mnie wasze przybycie to żaden powód do radości, więc nie mogłem wydać polecenia dekorowania ulic". Za taką reakcję polski oficer stwierdził, że zdejmuje burmistrza z urzędu i od tej pory zostaje aresztowany: ma nie opuszczać swojego gabinetu. Areszt później uchylono, ale podejrzewam, że burmistrz nie wrócił już na stołek. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania polskich flag (odnotowano jedynie dwie biało-czerwone chorągwie wywieszone przez mieszkańców). Żeby rozwiązać ten problem podobno z niemieckiej flagi cesarskiej odcięto czarny pasek i w ten sposób znalazła się polska bandera do wciągnięcia na maszt.


Zmiana granicy miała dla Rychtala ogromne znacznie, ale raczej nie takie, jakiego spodziewano się w Warszawie: nastąpił upadek gospodarczy i społeczny. Miasto nagle zostało odcięte od niemieckiego rynku i handlu oraz regionalnego ośrodka w Namysłowie, co spowodowało znaczne zubożenie, a nowe powiązania z Polską tego nie zastąpiły starych. Granicę wyznaczono w taki sposób, że często dzielono majątki, a nawet gospodarstwa. Rolnicy musieli udawać się do sąsiedniego państwa, aby obsiać swe pola, również hodowcy mieli problemy z podwójną biurokracją. Linia kolejowa z Namysłowa do Rychtalu została zamknięta natychmiast po obsadzeniu Kraiku przez polskie wojsko. Rok później tory po polskiej stronie od granicy aż do Rychtala zostały rozebrane. Podzielono również rodziny: zorganizowano tylko jedno przejście graniczne, co oznaczało, że czasem aby odwiedzić kogoś w sąsiedniej wiosce trzeba było przebyć kilkadziesiąt kilometrów. W kościołach protestanckich zaczęło ubywać wiernych, którzy nie mogli już co niedzielę zjawiać się na nabożeństwa.


W pierwszym okresie polskiej administracji nie zmienił się charakter etniczny miasta. Niektórzy próbują podważać wyniki "próbnego plebiscytu" jako fałszywie zbyt niemieckiego, ale polski spis z 1921 roku potwierdził wśród mieszkańców dominację osób uważających się za Niemców. W Rychtalu zadeklarowało się tak prawie sześćset osób, a niecałe trzysta za Polaków. Przewaga niemiecka była w prawie każdej miejscowości Kraiku, choć w niektórych obszarach dworskich sytuacja wyglądała odwrotnie. W sumie rok po zmianie granicy polską narodowość podało jedynie około jednej trzeciej ludności na przyłączonych ziemiach, a było to już po rozpoczęciu emigracji Niemców do Rzeszy. Trochę słabo, jak na ziemię, gdzie polskie są nawet książeczki do nabożeństwa. 


Stopniowo następowało wyludnienie: populacja Rychtala spadła o trzydzieści procent, poniżej tysiąca (stad utrata praw miejskich), zaczęła rosnąć dopiero w latach 30., ale aż do wybuchu wojny nie osiągnęła pierwotnego poziomu. Wyjeżdżali przede wszystkim Niemcy, zwłaszcza ci lepiej sytuowani. Jeszcze więcej Niemców opuściło Rychtal po II wojnie światowej, ale niektórzy zostali, o czym świadczą nagrobki z niemieckimi nazwiskami, a czasem i imionami. Paradoksalnie włączenie Reichthalu do Polski miało długofalowe konsekwencje w postaci ocalenia ciągłości historyczno-kulturowej osadnictwa. Gdyby miasto pozostało pod władzą Berlina, to w 1945 roku cała lub prawie cała ludność uciekłaby lub została wypędzona, tak jak to się stało we "właściwym" Dolnym Śląsku. Ponieważ jednak były to przedwojenne ziemie polskie, to sporo autochtonów zostało, w tym również ci z ewidentnie niemieckimi korzeniami, choć dziś zapewne czujący się już Polakami. Z drugiej strony czytając różne wpisy na temat Kraiku Rychtalskiego otrzymywałem sprzeczny obraz: raz się pisze, że zachowują oni poczucie odrębności od Polaków zza dawnej granicy, a w szczątkowej formie używany jest nadal dialekt śląski, raz, że przynależność do historycznego Śląska uległa zamazaniu i traktuje się Rychtal jako część Wielkopolski. O tym, że polonizacja następowała szybko może świadczyć fakt, że w czasie II wojny światowej większość wystawionej tutaj Volkslisty miała III a nawet IV kategorię, a nie wyższe, richtig niemieckie.

Szukać śladów niemieckości będziemy później, teraz kręcimy się cały czas po rynku, na którym stoi bardzo dużo samochodów. W niedzielne południe? Chwilę potem okazuje się, że kierowcy i pasażerowie poszli na mszę do nieodległego kościoła, przy którym brak dużego parkingu.


Rychtalska świątynia katolicka nie jest jakimś wybitnym zabytkiem: prosta klasycystyczna bryła z XVIII wieku, natomiast polichromia jest powojenna. Czekamy, aż skończy się msza i wchodzimy do środka.



Obok kociołka z wodą święconą stoi słup, na którym wyryli swoje nazwiska robotnicy, biorący udział w remoncie w 1935 roku. Można odczytać "Niwa, Posch"...


Z zakrystii wychodzi wysoki, szpakowaty facet z brodą. Myślałem, że kościelny i zaraz nas pogoni.
- W czymś wam pomóc? - woła.
Okazało się, że to... farosz 😊. Nigdy bym nie pomyślał, zwłaszcza, że podszedł bez koloratki. Jest to człowiek, będący wielkim miłośnikiem miejscowej historii. I to tej prawdziwej, bez koloryzowania i kłamania. W kilku zdaniach skrócił wydarzenia, które mi zajęły znacznie więcej linijek:
- Patrząc geograficznie Rychtal to Dolny Śląsk. Przyłączono go w 1920 roku, bo tu byli polscy patrioci, ale niewielu. Chodzili po kościołach i zabierali...
- Pieniądze? - wyrwało mi się.
- ...śpiewniki. Tu się modlono i śpiewano i po polsku i po niemiecku. Ludność była polska, ale taka zgermanizowana, ona w większości wcale do Polski nie chciała. Gdy wkroczyło tu polskie wojsko, to nikt ich nie witał, wszyscy się schowali. Żołnierze wyciągnęli niemieckiego burmistrza, a ten powiedział: "Nie będę was witał, dla mnie to żaden powód do radości". A potem nastąpiła wielka bieda.
Proboszcz prowadzi stronę internetową parafii, gdzie znajdziemy sporo informacji o dziejach miasta. To właściwie główne źródło informacji o Rychtalu. Intensywnie też działa w kościele, aby ta historia nie została zapomniana.
- To jest fragment starej świątyni - pokazuje ciemny prostokąt na ścianie. - Odkryliśmy tego więcej, stary kościół z 1667 roku spłonął i na jego murach wybudowano obecny. Zamiast wszystko zasłonić, zostawiliśmy ten kawałek.


- A tę zniszczoną monstrancję znaleźli myśliwi w okolicznych lasach - wskazuje przedmiot w gablocie. Wygląda, jakby trawił ją kiedyś ogień.


W głównym ołtarzu jest relikwiarz ze szczątkami Jana Chrzciciela.
- Domniemanymi, bo przecież wiadomo jak wyglądała kwestia relikwii.


- Organy są z 1914 roku. To wytwór miejscowy z firmy Josepha Bacha. Rychtal aż do lat 50. słynął z zakładów produkcji organów. Na dawnym budynku zakładu powiesiliśmy tablicę, idźcie obejrzeć.


Rozmowa trwała dobrych kilkadziesiąt minut, a pewnie trwałaby i dłużej, gdyby nie pewna przeszkoda.
- Jadę na chrzciny, tak bym was zaprosił na kawę - mówił proboszcz spoglądając na zegarek.
Dyskutujemy na temat okolicznych atrakcji, gdzie warto jechać, a gdzie nie. Co prawda w samej gminie Rychtal nie ma jakiś niesamowitych zabytków (nie po to tu przyjechaliśmy), ale w sąsiedztwie już tak. Tylko czasu brak.
- Zawsze na rynku stoi tyle aut? - pytam.
- To na mszę. A w tygodniu jest podobnie. W Kępnie jest zagłębie polskiego przemysłu meblarskiego. Ludzie przyjeżdżają tu z opolskiego, zostawiają auta i dalej jadą jednym, blokując rynek.
Gadamy i gadamy, ksiądz informuje które figury w otoczeniu kościoła przejdą remont i za ile, sugeruje czego szukać w internetach (o pałacu biskupim oczywiście też dużo opowiadał), ale pozwalamy mu w końcu jechać na chrzciny i żegnamy się. Miło spotkać takiego duszpasterza. 


Idziemy teraz pokręcić się po mieście, najpierw do zakładu budowy organów. Ostatni z organmistrzów, Joseph Bach, tworzył je prawie przez pół wieku. Zakończył swoją służbę dopiero w 1950 roku, zapewne wyjechał do Niemiec. Tablicę pamiątkową odsłonili kilka lat temu jego wnukowie.



Przechadzając się uliczkami łatwo stwierdzić, że Bogata Dolina już dawno nie jest bogata. Sporo sypiących lub nawet opuszczonych budynków, pozamykane dawne sklepy i lokale, rynek też nie wygląda, aby normalnie tętniło na nim życie.




W kilku miejscach nadal widać niemieckie napisy. Jak zwykle są to reklamy usług lub handlu.



Dla odmiany rząd odnowionych małych domków na tle wieży kościelnej.


Jeśli chodzi o stosunki religijne, to w Rychtalu przeważali katolicy, lecz mieszkało w nim i w okolicy sporo ewangelików (mogła to być nawet jedna trzecia ludności). Przez długi czas ewangelicy z miasteczka uczęszczali do świątyni w nieodległych Drożkach (Droschkau). W XIX wieku w Rychtalu pojawił się najpierw dom modlitwy, a w 1871 wzniesiono neogotycki kościół, natomiast trzy lata później utworzono samodzielną parafię. Kościół odniósł niewielkie zniszczenia w styczniu 1945 roku, ale parafia zakończyła swój żywot. Budynek musiał jednak na tyle kłuć w oczy rychtalskich włodarzy, że w latach 50. kazali go rozebrać. Przejścia frontu nie wytrzymała z kolei ewangelicka szkoła, więc dziś jedynym śladem po wyznawcach Lutra jest "Pastorówka" (Pfarrhaus). Ładny gmach - jak sama nazwa wskazuje był to dom pastora.


Parafia rychtalska miała w swej historii czterech pastorów. Najdłużej swoją posługę pełnił Hubert Hoffmann, rozpoczął pracę jeszcze przed Wielką Wojną. Co ciekawe: wiosną 1939 roku polskie władze kazały mu opuścić miasto i udać się do Rzeszy, gdzie z kolei rodacy... odebrali mu paszport, żeby nigdzie się nie ruszał. Kiedy Reichthal ponownie stał się niemiecki pastor usiłował wrócić do swojej parafii, ale kategorycznie mu tego zabroniono. Najwyraźniej nie był na rękę ani sanacji ani nazistom. Współcześnie w "Pastorówce" mieści się żłobek, a w jego ogródku podziwiamy wieżę nieznanego nam przeznaczenia.


Katolicy oczywiście również posiadali swoją Katholische Schule. Stoi i działa do dzisiaj i choć chyba mogą do niej uczęszczać nie tylko katolickie dzieci, to z katolicyzmem ciągle jest związana. Wcześniej jej patronem był niejaki Karol Wojtyła, a dziś miejscowy ksiądz Konrad Stolarek. Jego namalowany na fasadzie portret początkowo wzięliśmy za twarz Morawieckiego, ale to było jeszcze przed wyborami i uznaliśmy, że wszystko jest możliwe 😛.


Na razie opuszczamy miasteczku udając się na "prowincję". Najpierw przejeżdżamy przez Krzyżowniki (Kreuzendorf). Spis z 1921 wykazał, że mieszkali tu prawie sami katolicy i w przeważające liczbie zadeklarowali się jako Niemcy. W środku wioski na końcu alei drzew stoi kościół postawiony w XVIII wieku przez wrocławskich krzyżowców z czerwoną gwiazdą.


Podobnie wyglądał skład religijny i etniczny w Proszowie (Proschau). Różnica taka, że tu mają kościół z drewna. Patronem jest św. Roch.


Nieliczni miejscowi bacznie nam się przypatrują.


Po drodze naszą uwagę przyciąga znak do Zachciały. Wtedy była jeszcze częścią Sadogury (Schadegur), od stycznia jest samodzielną miejscowością.


Buczek (Butschkau) był jedyną wioską Kraiku, gdzie w spisie dominowali Polacy. Ale już w obszarze dworskim Wielki Buczek (odwrotnie niż w przypadku większości dworów) więcej było Niemców. Dzisiaj są to osobne osady Wielki i Mały Buczek. W Wielkim oglądamy kolejny drewniany kościół - św. Jana Nepomucena z 1802 roku. 



Na cmentarzu sporo niemieckich nazwisk, ale napisy i część imion jest już polska. Asymilacja dawnego pogranicza postępowała i chyba dokonała się już całkowicie, nie znalazłem żadnych wzmianek o jakiejś współczesnej zorganizowanej mniejszości niemieckiej w powiecie kępińskim. Ostatni spis powszechny z 2021 roku wykazał w całej gminie Rychtal zaledwie kilkanaście osób określających się jako Niemcy.


Ściana grobowca rodziny von Mischke – Collande, właścicieli majątku.


To nie koniec atrakcji: obok kościoła można obejrzeć Dom Katolicki im. Jana Pawła II.


Kawałek dalej wśród drzew ukryty jest dwór, zapewne dawna własność von Mischke - Collandów.


Po drugiej stronie drogi działał kiedyś Zakład Rolny Buczek W. (pewnie chodzi o Wielki Buczek 😏). Zastanawiał mnie skrót PPGR, tymczasem okazało się, że od 1976 roku też tak określano PGR-y (państwowe przedsiębiorstwo gospodarki rolnej)! Kurczę, tego nie wiedziałem, w mowie potocznej nikt chyba go nie używał.



Na krótki czas opuszczamy Śląsk i przemierzamy tereny ziemi wieluńskiej (a więc również nie Wielkopolski, co po raz kolejny potwierdza, że nazwy obecnych województw nie mają nic wspólnego z rzeczywistością). Długi czas po lewej stronie majaczy nam ślad linii kolejowej z Namysłowa przez Rychtal do Kępna. Po jej przerwaniu po wytyczeniu granicy została ponownie uruchomiona przez Niemców jesienią 1939 roku. Działała aż do początków demokracji: w 1992 zatrzymano ruch osobowy, a dwa lata później towarowy. W ubiegłej dekadzie dokonano fizycznej likwidacji jej resztek, pomijając takie obiekty jak wiadukty. I właśnie jeden z nich wraz z nasypem fotografuję z okna.


W Kraiku Rychtalskim meldujemy się ponownie wysiadając w Drożkach (Droschkau). Kiedyś była to miejscowość, gdzie przeważali ewangelicy; w niewielkim stopniu, ale jednak. To tu mieścił się pierwotny zbór ewangelicki dla Rychtala, niedawno przekształcony w Dom Seniora (lub Ludowy, różnie piszą). Z daleka wzięliśmy go za starą stodołę, bo pozbawiony oryginalnej wieży.


Bez przeszkód swą funkcję pełni kościół katolicki: drewniany Jana Nepomucena z połowy XIX wieku.


Jego otoczenie jest bardzo przyjemne: sporo drzew.


Dzwonnica jest o wiek młodsza, pochodzi z 1911 roku.


Niedaleko kościoła urządzono coś w rodzaju patriotycznego miejsca pamięci. Ze stycznia 2020 roku pochodzi tabliczka pokazująca ulokowanie kapsuły czasu. Napis jak za najlepszych lat PRL-u głosi, że to w "stulecie powrotu Ziemi Rychtalskiej do Macierzy". Szkoda, że nie dodano, iż powróciła ona w wyniku oszustwa. Wiadomo jednak, że oszustwo w naszej sprawie jest lepsze od oszustwa w cudzej sprawie. Obok są dwa pomniczki upamiętniające wizyty prezydentów RP - Wojciechowskiego i Dudy. Zastanawiam się, czy "bohaterowie Ziemi Rychtalskiej" to ci, którzy kłamali w Paryżu czy może jeszcze jacyś inni? Dodam, że wspomniany Sereryn Szulc również w Drożkach był w mniejszości: spis w 1921 roku wykazał 37 deklaracji polskich, ale aż 253 niemieckich.



Kościół sąsiadował z kompleksem pałacowo - folwarcznym. Folwark leżał na południe od niego, do dziś stoi kilka wielkich stodół, komin, a także bloki, w których zakwaterowano pracowników PGR-u.



Idziemy szukać pałacu. Z pół mamy widok na kolejne bloki oraz rząd starszych domów.


Robimy rundkę dookoła, przedzieramy się przez resztki płotu, a okazało się, że rezydencja leży kawałeczek od kościoła. To raczej dwór, a nie pałac. Aktualnie w remoncie, natomiast sto lat temu jego właścicielem był wspomniany Seweryn Szulc. Interesujące, bo na Górnym Śląsku zazwyczaj sytuacja wyglądała odwrotnie: obszarnicy byli za Niemcami, a plebs za Polską.
Pan Szulc ostatecznie zapłacił życiem za wyprawę do Paryża: w czasie II wojny światowej zginął w obozie koncentracyjnym.


Z Drożków (Drożek?) znowu kierujemy się na Rychtal. Gdzieś miga nam szyld dawnej knajpki. To musiała być fajna spelunka!


Zgorzelec, ten mniej znany niż łużycki. Tyle, że po niemiecku zwał się Sgorsellitz.


Drugą i ostatnią tego dnia wizytę w Rychtalu przeznaczamy na obejrzenie kilku miejsc oddalonych od centrum. Zaczynamy od okolic dworca. Jego bliskość zgadza samotna wieża ciśnień.


Dworzec, zamieniony na mieszkania i nieużytkowany od kilku dekad, mógłby być dobrą ilustracją do słynnego hasła Davida Lloyda Georga, że "oddać Polsce Śląsk, to jak wkładać w łapy małpy zegarek". Co prawda dotyczyło to Górnego Śląska, a takie obrazki są dziś charakterystyczne dla całego państwa, ale efekt jest, jaki jest. Nawet torów już brak, ze ścian odpadła część liter.




Kilkaset metrów od dworca przy domku jednorodzinnym ustawiono tablicę oraz przedwojenny słupek graniczny. W domu mieściła się placówka polskiej straży granicznej. "Kolejowa" - twierdzi tablica. Ale skoro pociągi nie miały nawet technicznej możliwości przybyć z Niemiec, to po co tu jednostka kolejowa?


Kiedyś przy głównej ulicy istniały dwa cmentarze: katolicki i ewangelicki. Dziś tylko jeden. Nie trudno się domyślić który z nich. Na nekropolii spotkamy nagrobki z każdej epoki: z czasów Cesarstwa po niemiecku, z czasów II RP po niemiecku i polsku, powojenne po polsku, ale z niemieckimi nazwiskami. A także odnowiony grób sióstr elżbietanek.




Odnoszę wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Na jednym z nowych grobowców zainstalowane pudełko, którego właściciel podąża wzrokiem za przechodzącymi!


Na ulicy Kępińskiej dym taki, jakby co najmniej wybrano nowego papieża, a to tylko śmieci palą.


W ten sposób skończyliśmy wizytę w jednym z wielkopolskich skrawków Dolnego Śląska. Jeszcze w drodze powrotnej do domu zatrzymałem się przed Namysłowem, gdzie nad krajówką wznosił się wiadukt linii kolejowej do Rychtalu. Żeby nikomu nie przyszło do głowy kiedyś jej reaktywować, na wszelki wypadek usunięto nie tylko tory z podkładami, lecz i wszelkie metalowe części.



2 komentarze:

  1. Niewątpliwie oprócz grobów również w starej zabudowie widać niemiecką przeszłość, ale również wpływy śląskie, które jeszcze w poprzednich pokoleniach były słyszalne w słowach. Nawet na Ziemi Wielunskiej, która po wojnie kojarzona jest z woj. łódzkim, ale na mapach jeszcze w latach 70-tych była przypisywanie do Wielkopolski wschodniej. Ciekawy post, lubię takie tematy 👍 Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, to samo było np. w Gnieźnie. Miałem wrażenie, że jestem na Śląsku, bo większość historycznej zabudowy to XIX i początek XX wieku, a więc typowa architektura niemiecka. Pozdrawiam!

      Usuń