środa, 23 listopada 2016

Wielka Fatra. Przegraliśmy.

Wyjazd na Wielką Fatrę miał być dokończeniem trasy sprzed pięciu lat, kiedy to pogoda uniemożliwiła nam kontynuowanie wędrówki granią przez Ostredok i inne okoliczne wysokie szczyty. Myśleliśmy nad tym i myśleliśmy, w końcu postanowiliśmy dokonać tego w długi weekend listopadowy. W tym celu wyjechaliśmy już w środę po południu, bacznie obserwując prognozy pogody, które z całkiem przyzwoitych zaczęły się zmieniać na gorsze...

Od samego początku prześladowało nas jednak licho*. Przed samym wyjściem w kierunku transportu miejskiego zdałem sobie sprawę, że... nie mam karimaty! W listopadzie to jednak poważny problem... Próby jej nabycia podczas szybkich wizyt w sklepach sportowo-turystycznych nie dały rezultatu - najwyraźniej nie jest to już produkt wymagany przez turystów...

Dla odmiany przez chwilę szczęście się uśmiechnęło w Katowicach, gdzie przesiedliśmy się z Eco na wcześniejszy pociąg w kierunku granicy. Lubię te połączenia, zazwyczaj w okolicach Bielska-Białej dosiada się ekipa wracająca z pracy i odpoczywająca przed powrotem do domu przy różnych trunkach i opowieściach 😏. Niektórych znamy już z widzenia😛. Tym razem trafił się zwolennik PiS-u w wymianie zdań z jakimś góralem. PiSowiec z każdą minutą robił się bardziej czerwony, nerwowy, podnosił głos, a jego rozmówca reagował na wszystko spokojnymi zdaniami albo lekceważącym uśmiechem, co jeszcze bardziej irytowało jego przeciwnika 😛.

W Zwardoniu byliśmy na tyle wcześnie, że przeszliśmy na słowacką stronę do znanej już nam restauracji. A tam klops - jedzenia nie ma! Ilekroć do nich witałem to zawsze było... marzenia o czosnkowej rozpuściły się nad kuflem piwa i kieliszkiem borovicki.

Dojeżdżają do nas Turystykon z Aldoną. Przywożą mi karimatę - nie zamarznę 😊. Razem z nimi kursujemy autem po okolicy szukając jakiś innych otwartych lokali, lecz dziś niemal wszystko zamknięte albo widząc nas obsługa stwierdza, że już zamykają... pustynia jakaś czy co?

W końcu późnym wieczorem zaczynamy się z Eco wspólnie gramolić w kierunku trójstyku, który przetestowaliśmy jako miejsce na dobry nocleg podczas weekendu majowego. A licho nie odpuszcza... w miejscu budowy autostrady, na prostym i niezbyt śliskim odcinku, potykam się o kamol i wyglebiam się jak długi. Poharatana gęba i kolano, dobrze, że z aparatem nic nie jest 😑.

Na trójstyku jesteśmy przed północą. Trochę się tu pozmieniało - mostek na słowacką stronę niby groził zawaleniem i go rozebrano. Odbudowa jest na razie w fazie gadania urzędasów i wizji, a planowane jego ponowne postawienie to... jesień 2017! Kurka, to musi być strasznie skomplikowana konstrukcja!

Jak wiadomo po polskiej stronie nie ma niczego poza kostką Bauma... no prawie - jest też duża tablica unijna oraz świeży słupek graniczny widoczny z daleka - ot, prawdziwie turystyczna inwestycja! Po czeskiej stronie stoi wiata, ale po słowackiej dwie, w dodatku jest tam las, więc to jest nasz cel. Można się na nią dostać przez wyschnięte koryto strumienia, w którym zresztą leży właściwy trójstyk. Zejście w dół jest dość strome i śliskie - nam się udało mimo plecaków, ale rodziców z dziećmi nie bardzo widzę...

Rozstawiamy namiot i idziemy szukać drewna. Trochę nam to zajmuje, więc ognisko zaczyna płonąć już po północy, w czwartek. W powietrzu kilkustopniowy mróz, lecz przy ogniu jest bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że serwujemy sobie pieczone  pierogi 😊.


sobota, 19 listopada 2016

Góry Stołowe są zawsze zdrowe! (cz. III: Božanovský Špičák - Koruna - huśtawka)

Trzeciego dnia w Górach Stołowych budzi nas lekka mgiełka, która chyba występuje dość często w Pasterce. Wygląda to bardzo klimatycznie!


Nasi współlokatorzy (ojciec z synem) pakują się i wracają do swojego samochodu zostawionego gdzieś daleko i jadą do domu. My nie musimy dokonać rytualnej wizyty na cmentarzu akurat w ten jeden konkretny dzień i możemy zostać dłużej :) Jeszcze na odchodnym zarażam turystę-ojca wizją wizyty w Ardspacko-Teplickich skałach ;)

Poranna jajecznica (uwielbiam jajecznice w górach!), ponownie jak wczoraj wrzucenie do plecaka najpotrzebniejszych klamotów i wychodzimy. Na górce widać słynny pomniczek "serca zostawionego w Pasterce". Może jakiś kardiolog?


W sumie się autorowi nie dziwię - naprawdę ta okolica ma swój czar i chce się do niej wracać, co w przypadku większości polskich schronisk wcale nie jest normą.

wtorek, 15 listopada 2016

Góry Stołowe są zawsze zdrowe! (cz. II: Szczeliniec - Pasterka - Błędne Skały - Machovska Lhota)

Nocleg na Szczelińcu był wyjątkowo ciepły, ba - wręcz upalny, bo w pokoju oprócz kaloryferów warczał elektryczny grzejnik. W efekcie temperatura oscylowała w okolicach sauny, co niezbyt pomaga w spokojnym śnie.

Rano siedząc w jadalni ujrzałem przez okno, że na dworze pojawia się trochę słońca. Pobiegłem szybko po aparat i w laćkach wyskoczyłem na dwór, budząc małą sensację u dwójki turystów ;). Ale trochę promieni jeszcze złapałem.




Widać, że nad Broumovskimi stěnami przewalają się chmurki, których błyskawicznie przybywało i przybywało, więc już po kilku minutach zrobiło się szaro.

środa, 9 listopada 2016

Góry Stołowe są zawsze zdrowe! (cz. I: Duszniki - Karłów - Szczeliniec)

Sudety były w planach od dawna, bo w tym roku byłem w nich tylko raz. Zastanawiałem się nad Górami Sowimi, potem myślałem o Suchych z dotarciem do Stołowych, aż w końcu stanęło na dokładniejszej penetracji samych Gór Stołowych.

Już na samym początku plany lekko torpeduje spóźniony IC, przez co ucieka nam pociąg osobowy. Musimy jechać następnym, a to oznacza, że na szlaku będziemy dopiero o 20.30. Wysyłam smsa do schroniska, iż zawitamy prawie w nocy.

Wysiadamy w Dusznikach-Zdroju. W tych rejonach nie ma zbyt wielu możliwości taniego noclegu... właściwie w dolinach nie znalazłem takiego w ogóle! Ale za niecałą godzinę drogi leży schronisko Pod Muflonem, więc jest to nie najgorsza opcja. 

Mkniemy przez wyludnione piątkowe centrum Dusznik, zaczynamy się wspinać do góry. Gdy kończy się zabudowa postanawiamy skrócić sobie trasę wybierając ścieżkę przez las, zamiast szlak omijający górkę. Nie wychodzi nam to na plus - ścieżka po jakimś czasie niknie, a przedzieranie się przez kolejne krzaczory i wąwozy nie przynosi rezultatów, w dodatku pojawia się złowroga mgła. Mamy do wyboru wrócić do szlaku albo użyć GPS-a... pada na nowoczesność i dzięki niej znajdujemy w końcu właściwą drogę.

Pod Muflon docieramy przed 22-gą. Światło się świeci, w środku czekają dwaj panowie z obsługi. Kurde, spodziewałem się większej frekwencji, w końcu jest piątek wieczór, a obiekt uchodzi za imprezowy! Nic z tego, to nie sezon, a we Wszystkich Świętych zazwyczaj ludzie okupują cmentarze, a nie góry!

Kupujemy po dwa piwka warzone specjalnie dla schroniska (na wystawie są atrapy z wodą, gdyż oryginały ponoć regularnie "turyści" opróżniali) i ładujemy się do pokoju. Jest zimno! W łóżku, w korytarzu i w kiblu. Dla nas nikt nie rozpali pieca i nie zahajcuje :(

W sobotni poranek dalej piździ, ale wtedy już to nie przeszkadza. Przez okno widzę nawet lekkie przebłyski słońca, jednak po wyjściu na zewnątrz pojawiają się chmury, zgodnie z prognozami pogody.


Muflon leży w Górach Bystrzyckich, więc dzięki noclegowi zahaczyliśmy i o to pasmo ;) 

Sam obiekt jest ładny architektonicznie, obsługa miła, tylko ta zimnica. Trzeba pamiętać na drugi raz o cieplejszym śpiworze.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Z Wołoszczyzny powrót na Śląsk... Tylko co tu robią Turcy?

Jednym z większym miast Morawskiej Wołoszczyzny jest Valašské Meziříčí (Wallachisch Meseritsch). Tam na ścianie jednego z domów wymalowano mapę regionu zasiedlonego kiedyś przez Wołochów.


Miejscowy rynek jest dość duży i, w przeciwieństwie do Rožnova, otacza go prawie sama stara zabudowa. Z racji południa i dość smętnej pogody ludzi na ulicach prawie jednak nie widać.


Współczesne miasto powstało z połączenia dwóch osobnych - tym drugim było Krásno nad Bečvou (Krasna, 1939–1945 Schönstadt) i ten podział nadal widać - m.in. są tu dwa duże pałace należące kiedyś do różnych rodów. 

czwartek, 3 listopada 2016

Rožnov pod Radhoštěm - wołoski skansen

Rožnov pod Radhoštěm (Rosenau) to kilkunastotysięczne miasteczko w kraju zlińskim, otoczone górami.

Rynek bez szału - duży plac otoczony przeważnie współczesną zabudową i z pomnikiem T. Masaryka na środku.


Na ławeczce dwóch podpitych degustuje rum i zapija wodą. Wszystko to niedaleko policjanta miejskiego, który rozmawia z jakąś kobietą. A mógł zabić!

W niewielkim centrum stoi kilka obiektów zabytkowych, m.in. dom w którym krótko mieszkał u przyjaciela František Palacký, propagator austroslawizmu ("Gdyby Austria nie istniała należałoby ją wymyślić").
To ten budynek po prawej.


W parku znajdują się drewniane altany, zajmowane dziś przez różne sklepy.