Kryłów (Крилів) to obecnie niezbyt duża wioska z bogatą historią. Przez
kilka wieków była miastem, straciła ten status dopiero po powstaniu
styczniowym. Właścicielami były ważne rody Tęczyńskich, Ostrorogów i
Radziejowskich. W czasach rozkwitu reformacji działało w nim kalwińskie
gimnazjum. Przeszłość to także wielka mozaika narodowościowa charakterystyczna
dla miasteczek ziemi chełmskiej, wchodzącej w skład województwa ruskiego:
jeszcze sto lat temu połowę mieszkańców stanowili Żydzi, następni byli
prawosławni Ukraińcy i trochę mniej liczni katoliccy Polacy. Do pewnego
momentu żyli oni w miarę zgodnie, aż w końcu wszystko szlag trafił! Najpierw w
1938 roku władze sanacyjne nakazały zburzyć prawosławną cerkiew w ramach
wspominanej już przeze mnie akcji "rewindykacyjno-polonizacyjnej". Ziarno
nienawiści zostało zasiane. Następnie przyszli Niemcy i wymordowali Żydów oraz
spalili drewnianą synagogę. Nieustannie iskrzyło między pozostałymi w wiosce
Słowianami: w 1944 roku oddział Batalionów Chłopskich zabił w Kryłowie 13
Ukraińców. W polskich źródłach o tych wydarzeniach się nie wspomina,
ewentualnie pojawia się tekst o "likwidacji bazy UPA", Ukraińcy zaś piszą, że
połowa ofiar to kobiety i dzieci. W marcu kolejnego roku doszło do rewanżu:
tym razem upowcy napadli na miejscowość, mordując wszystkich milicjantów i prawie trzydziestu cywilów. Po wytyczeniu nowej granicy na Bugu
Kryłów oczyszczono z elementu niepolskiego. Pamiątki po wielokulturowej
historii nadal istnieją, ale trzeba włożyć trochę wysiłku, aby je odnaleźć i
odszukać.
I na te senne, zdegradowane do poziomu wsi (nawet nie gminnej) dawne
miasteczko trafiamy my, przywiezieni przez pomocnych gospodarzy z agroturystyki w Ślipczach. Podwożą nas pod główny sklep, który akurat w
niedzielę nie działa, ale w ramach pocieszenia tuż obok dwa dni wcześniej
otwarto nowiutki bar 😏.
Atmosfera w nim przyjazna, a ceny umiarkowane, więc siadamy do stolika i
jednocześnie obgadujemy kwestię noclegu. Chcemy się rozbić z namiotami na
wyspie na Bugu, ale Buba opowiadała, że podczas jej poprzedniej wizyty miała
nieprzyjemności ze strażą graniczną. Raczej nie mamy szans, aby pozostać
niezauważeni, skoro drogami obok knajpy patrole SG przejeżdżają co
kilka-kilkanaście minut: motory, quady, samochody. Rozmawiamy nawet na ten
temat z miejscowymi, którzy mówią, że jakby co to powołać się na nich, a w
ostateczności możemy przenieść się na podwórko jakiejś ich krewnej w oddaleniu od
rzeki. My jednak mocno postanowiliśmy trzymać się pierwotnego planu.
Najpierw jednak idę z Szymonem na małe zakupy do innego sklepu.
Przy okazji rzucimy też oczami na samą wioskę. Naprzeciwko baru stoi potężnych
gabarytów przystanek autobusowy: po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy, iż dla
podróżnych przygotowano jedynie małą wnękę, a reszta to zamykane
pomieszczenie. Po lewej kościół katolicki, jedyna zachowana do dziś świątynia.