środa, 30 czerwca 2021

Polska rzepakowa (4): Chłopiatyn - Budynin - Korczmin - Tarnoszyn.

Kolejny piękny, słoneczny i ciepły poranek. Chłopiatyn (Хлопятин) budzi nas również miarowym rykiem kosiarek. Już wieczorem ktoś z zapałem używał tego przyrządu, a dziś podjął wyzwanie o dość wczesnych godzinach rannych (na zegarku nie było jeszcze siódmej). Podobno prezydent ogłosił Narodowy Dzień Koszenia Trawy i wielu wyborców z zapałem rzuciło się do czynu.


Co najlepsze do picia z rana? Piwo, wiadomo, ale jego została nam ostatnia puszka. Równie znakomicie do gaszenia pragnienia nadaje się woda Galicya - całą skrzynkę zostawił wczoraj człowiek, który podwiózł nas nad staw! Kolejne butelki są szybko opróżniane.

Idę odwiedzić wznoszącą się za górką wieżę widokową. Stoi ona obok siedziby straży granicznej, a przy jej płocie szaleje facet z kosiarką. 

niedziela, 20 czerwca 2021

Polska rzepakowa (3): Sulimów - Dłużniów - Wyżłów - Myców.

Z Dołhobyczowa wydostajemy się na dwa razy: pierwszy autostop podwozi nas tylko kilka kilometrów, do Oszczowa (Ощів). Wychodzimy na skrzyżowaniu, gdzie na wysokim postumencie stoi Jan Nepomucen. Z kolei za płotem bieleją ściany barokowego dworku, obecnie Warsztatu Terapii Zajęciowej Osób Niepełnosprawnych. 
 

Ruch na drodze jest tak skromny, że żartujemy z Bubą, iż wkrótce doścignie nas pozostała trójka poruszająca się pieszo. A jednak nie - podjeżdża młody chłopak, wyraźnie zadowolony, iż może pomóc tak egzotycznym pasażerom. W jego samochodzie przekraczamy historyczną granicę pomiędzy Rosją i Austrią. Czy po ponad stu latach może to mieć jakieś znaczenie? Dla turysty jak najbardziej! Tereny znajdujące się w byłej Kongresówce, czyli dawna gubernia chełmska, objęte były w okresie sanacji akcją polonizacyjną, więc z ich krajobrazu zniknęły niemal wszystkie wiejskie cerkwie należące do Ukraińców. Ziemie położone na południu, a więc dawna Galicja, uniknęły tego nieszczęścia. I choć miejscowi Ukraińcy byli znacznie mniej przychylnie nastawieni do państwa polskiego, to nie próbowano zrobić z nich katolickich Polaków, nikt też nie burzył ich świątyń. W efekcie wiele cerkiewek stoi do dzisiaj, przeklasyfikowanych na kościoły łacińskie.

wtorek, 8 czerwca 2021

Polska rzepakowa (2): Kryłów - Dołhobyczów.

Kryłów (Крилів) to obecnie niezbyt duża wioska z bogatą historią. Przez kilka wieków była miastem, straciła ten status dopiero po powstaniu styczniowym. Właścicielami były ważne rody Tęczyńskich, Ostrorogów i Radziejowskich. W czasach rozkwitu reformacji działało w nim kalwińskie gimnazjum. Przeszłość to także wielka mozaika narodowościowa charakterystyczna dla miasteczek ziemi chełmskiej, wchodzącej w skład województwa ruskiego: jeszcze sto lat temu połowę mieszkańców stanowili Żydzi, następni byli prawosławni Ukraińcy i trochę mniej liczni katoliccy Polacy. Do pewnego momentu żyli oni w miarę zgodnie, aż w końcu wszystko szlag trafił! Najpierw w 1938 roku władze sanacyjne nakazały zburzyć prawosławną cerkiew w ramach wspominanej już przeze mnie akcji "rewindykacyjno-polonizacyjnej". Ziarno nienawiści zostało zasiane. Następnie przyszli Niemcy i wymordowali Żydów oraz spalili drewnianą synagogę. Nieustannie iskrzyło między pozostałymi w wiosce Słowianami: w 1944 roku oddział Batalionów Chłopskich zabił w Kryłowie 13 Ukraińców. W polskich źródłach o tych wydarzeniach się nie wspomina, ewentualnie pojawia się tekst o "likwidacji bazy UPA", Ukraińcy zaś piszą, że połowa ofiar to kobiety i dzieci. W marcu kolejnego roku doszło do rewanżu: tym razem upowcy napadli na miejscowość, mordując wszystkich milicjantów i prawie trzydziestu cywilów. Po wytyczeniu nowej granicy na Bugu Kryłów oczyszczono z elementu niepolskiego. Pamiątki po wielokulturowej historii nadal istnieją, ale trzeba włożyć trochę wysiłku, aby je odnaleźć i odszukać.

I na te senne, zdegradowane do poziomu wsi (nawet nie gminnej) dawne miasteczko trafiamy my, przywiezieni przez pomocnych gospodarzy z agroturystyki w Ślipczach. Podwożą nas pod główny sklep, który akurat w niedzielę nie działa, ale w ramach pocieszenia tuż obok dwa dni wcześniej otwarto nowiutki bar 😏.

Atmosfera w nim przyjazna, a ceny umiarkowane, więc siadamy do stolika i jednocześnie obgadujemy kwestię noclegu. Chcemy się rozbić z namiotami na wyspie na Bugu, ale Buba opowiadała, że podczas jej poprzedniej wizyty miała nieprzyjemności ze strażą graniczną. Raczej nie mamy szans, aby pozostać niezauważeni, skoro drogami obok knajpy patrole SG przejeżdżają co kilka-kilkanaście minut: motory, quady, samochody. Rozmawiamy nawet na ten temat z miejscowymi, którzy mówią, że jakby co to powołać się na nich, a w ostateczności możemy przenieść się na podwórko jakiejś ich krewnej w oddaleniu od rzeki. My jednak mocno postanowiliśmy trzymać się pierwotnego planu.

Najpierw jednak idę z Szymonem na małe zakupy do innego sklepu. Przy okazji rzucimy też oczami na samą wioskę. Naprzeciwko baru stoi potężnych gabarytów przystanek autobusowy: po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy, iż dla podróżnych przygotowano jedynie małą wnękę, a reszta to zamykane pomieszczenie. Po lewej kościół katolicki, jedyna zachowana do dziś świątynia.

środa, 2 czerwca 2021

Polska rzepakowa (1): Hrubieszów - Czumów - Ślipcze - Czapliniec.

Późna wiosna oznacza u mnie zazwyczaj tradycyjny wyjazd do wschodniej Polski, aby z kilkuosobową ekipą powłóczyć się wzdłuż granic. Pisałem już o tym wielokrotnie, ale pozwolę sobie pokrótce przypomnieć historię tych wypadów 😊.

Dokładnie dziesięć lat temu grupa moich znajomych wpadła na pomysł, aby latem odwiedzić Podlasie. To miała być jednorazowa akcja, lecz tak im się spodobało, iż postanowili ją kontynuować. Termin zmieniono na maj lub czerwiec, ustalono także, że w jednym roku będą poruszać się na północ, a w kolejnym na południe, tak aby stopniowo zwiększać "zasięg" zaliczonego terenu przygranicznego. Jeśli zakończyło się gdzieś wędrówkę w danym roku, to mniej więcej w to samo miejsce wracało się po dwóch latach. W 2013 dołączyłem i ja. Do 2019 na północy zdążyliśmy dotrzeć do Gołdapi (a więc teraz idzie się właściwie nie na północ, ale na zachód), a na południu do Hrubieszowa. W ubiegłym roku wszystko posypało się z wiadomych przyczyn, w tym postawiliśmy nie odpuścić. Nastąpiły jednak spore zmiany w składzie osobowym: ze stałych bywalców zostałem tylko ja i Buba, nie ma zatem już nikogo, kto byłby obecny na wszystkich wyjazdach. Dokooptowaliśmy kilku nowych ludzi, aby liczba się zgadzała. Datę rozpoczęcia ustaliliśmy na końcówkę maja, żeby uniknąć sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy to zimni ogrodnicy mocno popsuli nam zabawę. Teraz co prawda prognozy pogody także były kiepskie (niektóre wskazywały, iż przez cały tydzień codziennie ma lać!), na szczęście w większości się nie sprawdziły 😛. A zatem w przedostatnią sobotę maja ruszamy w kierunku Bugu, po trzech latach wracamy do marszruty na południe!

Z Bubą spotykam się już w pociągu. Mamy w nim do przejechania ponad czterysta kilometrów. Przetniemy pięć województw (a Buba nawet sześć - dolnośląskie, opolskie, śląskie, świętokrzyskie, mazowieckie i lubelskie), ale tylko dwie krainy historyczne - Śląsk i Małopolskę.

Dłuższy postój mamy w Kielcach, więc wychodzę rozprostować kości i rozejrzeć się po okolicy w stolicy scyzoryków. 

Zaglądam na nieodległy dworzec autobusowy. Byłem pewien, że to współczesna konstrukcja, a okazało się, iż otwarto go w 1984 roku na 40-lecie PRL-u! Odnowiony i wpisany na listę zabytków jest jednym z wielu przykładów, że w Polsce Ludowej potrafiono zaprojektować interesujące budynki. Za nim wyrasta kościół św. Krzyża.