Kolejny piękny, słoneczny i ciepły poranek. Chłopiatyn (Хлопятин) budzi nas również miarowym rykiem kosiarek. Już wieczorem ktoś z zapałem używał tego przyrządu, a dziś podjął wyzwanie o dość wczesnych godzinach rannych (na zegarku nie było jeszcze siódmej). Podobno prezydent ogłosił Narodowy Dzień Koszenia Trawy i wielu wyborców z zapałem rzuciło się do czynu.
Co najlepsze do picia z rana? Piwo, wiadomo, ale jego została nam ostatnia puszka. Równie znakomicie do gaszenia pragnienia nadaje się woda Galicya - całą skrzynkę zostawił wczoraj człowiek, który podwiózł nas nad staw! Kolejne butelki są szybko opróżniane.
Idę odwiedzić wznoszącą się za górką wieżę widokową. Stoi ona obok siedziby straży granicznej, a przy jej płocie szaleje facet z kosiarką.
Z najwyższej platformy, umieszczonej na szesnastym metrze, roztacza się widok na całą okolicę. Oczywiście najbardziej rzuca się w oczy żółty kolor rzepaku.
Najciekawiej patrzy się w kierunku Mycowa, gdzie doskonale prezentuje się cerkiew. Dziwne konstrukcje na horyzoncie, które wziąłem za jakieś szyby albo kominy, okazały się wysokimi drzewami.
Granica z Ukrainą jest w okolicy Chłopiatynia odsunięta o kilka kilometrów, więc nie dojrzymy zaoranego pasa. Za to przy dobrej pogodzie z wieży można dostrzec budynki we Lwowie, a ja w tej kępie drzew na środku widzę jakiś obelisk i chyba słup triangulacyjny.
Traktor coś nabiera albo spuszcza między drzewami.
Gmach SG, a z prawej cmentarz, na który zaraz pójdę.
Cmentarz jest najlepiej zadbanym ze wszystkich, które odwiedziliśmy: część unicka jest tak samo odkryta jak katolicka, więc nie ma żadnych problemów z obejrzeniem kilkudziesięciu starych nagrobków i pomników.
Wracam do reszty ekipy nad staw. Przy pobliskich domach pojawiły się kolejne kosiarki. Ulicą co chwilę przemyka patrol, a dwóch pograniczników zaparkowało motorami na drugim brzegu i zawzięcie dyskutowało, długo nam się przyglądając. Niektórym to jednak nie przeszkadza.
Zbieramy się trochę szybciej niż wczoraj, choć i tak w godzinie południowej. Najpierw podchodzimy kawałek do centrum wsi, gdzie podziwiamy bardzo ładną cerkiewkę Zesłania Ducha Świętego, obecnie katolicki kościół filialny.
Potem omawiamy plan na resztę dnia. Na pewno trzeba zrobić gdzieś zakupy (w Chłopiatynie sklep zamknięto dwa lata temu), bo nasze zapasy są na ukończeniu: mnie została do jedzenia jakaś czekolada i butelka wody, alkoholu nie mamy już wcale. U innych także resztówki. Na szczęście na skrzyżowaniu działa stacja benzynowa, na której można kupić coś do picia i skromną przegryzkę. Ale trzeba uważać: wziąłem z półki Pepsi, a pani w kasie chciała mi nabić petrygo 😛.
Plan maksymalny na dziś zakłada dotarcie do Wierzbicy, gdzie ponoć znajdują się ruiny pałacu. To jednak grubo ponad dwadzieścia kilometrów, bez stopa tam się nie dostaniemy. Wychodzimy zatem z Chłopiatynia w nadziei, że coś złapiemy.
Jak wiadomo nadzieja jest domeną głupich. Na drodze prawie nic nie jeździ, kompletna cisza. Gdy w końcu zatrzymuje się jakiś samochód, to są w stanie zabrać ze sobą tylko Bubę, która zawiozą do najbliższego skrzyżowania. Cała reszta maszeruje dalej w prażącym słońcu.
Patrzę na południe - płaski krajobraz, dopiero hen daleko na Ukrainie majaczą zielone wzgórza.
Na skrzyżowaniu Buby nie ma, więc domyślamy się, iż stop podwiózł ją do nieodległego Budynina (Будинін), dokąd i my zmierzamy.
Zmieniamy powiat z hrubieszowskiego na tomaszowski, a gminę Dołhobyczów na Ulhówek. Poza tym nic nowego. W Budyninie, jak w niemal każdej okolicznej wiosce, zdecydowaną większość przedwojennych mieszkańców stanowili Ukraińcy, do tego znalazłoby się kilkudziesięciu Żydów. Ponoć kilku rodzinom ukraińskim udało się uniknąć wypędzeń w czasie akcji "Wisła", przetrwała także cerkiew Niepokalanego Poczęcia NMP. Od 1946 roku należy do parafii katolickiej, ale znalazłem także niepotwierdzoną informację, że przez pewien czas była w rękach prywatnych, gdyż kupiono ją jako działkę ze świątynią nie posiadającą właściciela.
Cerkiew uzupełnia drewniana dzwonnica wzniesiona w tym samym czasie (1887 rok), a także kamienny krzyż, przypominający pokutny.
Na sąsiednim placu zabaw kobieta szaleje z kosiarką, dożynając resztkę trawy, która nie zdążyła w ogóle wyrosnąć. Zastanawiam się czy te masowe nieustanne koszenie to tylko moda, nakaz społeczny czy już forma choroby psychicznej?
Tymczasem my wpadamy na pomysł kąpieli! Buba (rzeczywiście czekała na nas pod cerkwią) ma na mapie zaznaczone jakieś jeziorko oddalone o rzut beretem. Ruszamy na zwiady, lecz okazuje się ono mulistym stawkiem z wysokimi brzegami, gdzie prędzej zrobimy sobie krzywdę, niż się ochłodzimy. Trudno, pójdziemy dalej.
Na skraju wioski wdajemy się w rozmowę z jedną panią i w tym samym czasie pojawia się patrol straży granicznej. Oczywiście pytania skąd i dokąd, że mamy się nie zbliżać do samej granicy (choć przecież takiego zakazu nie ma, znowu samowolka), ale skojarzyli, iż wczoraj Szymonowi ich koledzy skonfiskowali dowód, więc ostatecznie nawet nie sprawdzali dokumentów.
Droga z Budynina do Machnówka miała być nieutwardzona, ale tylko na mapie, gdyż wyłożona jest obecnie pięknym, rozpływającym się asfaltem. Mamy podwójną bombę cieplną, bo grzeje nas nie tylko z góry, ale i z dołu. A na stopa oczywiście nie ma szans, gdyż tu znowu prawie nic nie jeździ (dwukrotnie mijał nas samochód z logo gminy, ale nawet nie zwolnił).
Na zdjęciu załapał się szalony zając - biegł do drogi, a potem z powrotem.
W Machnówku (Махновик) mieli kiedyś i kościół i cerkiew. Cerkiew zniszczono po wojnie, kościół z kolei po wojnie odbudowano (spaliła go UPA), ale jakoś do mnie swoim pięknem nie przemawia.
Powoli zaczynamy odczuwać zmęczenie. Ekipa stanęła naprzeciwko kościoła i gada, gada i gada, a ja czuję, że muszę iść dalej, póki jeszcze mam siłę. Wyrywam więc do przodu. Mijam gospodarstwa, kilka krzyży i budynek wyglądający na dawną szkołę. Kolejne osoby koszą coś, co kiedyś było trawą. Jedna babka hałasuje tak mocno, że nie słyszę, jak odpada mi karimata, dopiero jej krzyk przebija się przez warkot.
Machnówek płynnie przechodzi w Korczmin (Корчмин). Kiedyś była to duża wieś, licząca ponad tysiąc mieszkańców; współcześnie raptem około setki. Wolnym krokiem wychodzę na obrzeża, gdzie czeka prawdziwa perełka - cerkiew z 1658 roku, uchodząca za najstarszą na Lubelszczyźnie i jedną z najstarszych w Polsce! Moim zdaniem to najładniejsza świątynia z tych, które widzieliśmy w czasie całej wyprawy: zdjęcia może tego nie oddają, ale wygląda wręcz jak zabawka, model, zgrabny wzór do naśladowania!
Po wojnie przez kilka lat użytkowali ją katolicy. Potem niszczała w ciągu
czterech dekad; jej stan był tak zły, iż uznano, że nie nadaje się do ochrony
i rozważano jej rozbiórkę. Prośby o ratunek słali dawni mieszkańcy (aktualni
pewnie się nią niezbyt interesowali), ale trzeba było dopiero upadku
komunizmu, aby wreszcie rozpoczęto przy niej prace. Obiekt całkowicie
rozebrano, wymieniono zniszczone elementy i zakonserwowano pozostałe, po czym
na nowo złożono. Jej bryła różni się trochę od przedwojennej: PRL-u nie
przeżyła zakrystia ani przedsionek, a także dzwonnica.
Cerkiew nadal nosi wezwanie Objawienia Pańskiego, a w 2002 zwrócono ją
grekokatolikom. Ona miała szczęście, ale ile takich pięknych okazów zniknęło z
krajobrazu, nawet w ostatnich latach?
Dwujęzyczny krzyż ku pamięci wszystkich zmarłych.
Coś nie widać pozostałych włóczęgów. Do pewnego momentu obserwowałem, że idą
kilkaset metrów za mną, lecz potem gdzieś zniknęli. Zacząłem się zastanawiać,
czy czasem nie złapali jakiegoś stopa i siedzą już daleko stąd przy zimnym
piwie i ciepłej strawie... Zjawiają się po dobrych dwóch kwadransach albo i
później. Odwiedzali starą szkołę. No tak, mogłem się domyślić 😏. I jeszcze
mieli następną wizytację SG i serię głupich pytań!
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
Fajne te pola rzepaków. Ta cerkiew rzeczywiście urokliwa! I przygody spoko.
OdpowiedzUsuńPo tych wszystkich przygodach to musiałem po powrocie iść do okulisty :P
UsuńWow, że też udało Ci się zapędzić w te okolice :)) Całe moje dzieciństwo to wakacje w Tarnoszynie, ganianie się po polach i łowienie ryb w Szyszle :D
OdpowiedzUsuńNo proszę! Masz rodzinę w Tarnoszynie? Dla dziecka to pewnie taka wioska idealna do hasania po okolicy :D
UsuńWiększość rodziny już niestety nie żyje lub wyjechała stamtąd, ale jeszcze te dwadzieścia lat temu jeździło się parę razy w roku :) Tak fajnie dziko tam było :D
UsuńA na mecze chodziłaś? :>
UsuńMam wrażenie, że coś się kiedyś oglądało, ale zdecydowanie nie rozumiałam, czym tu się ekscytować, skoro można iść pobiegać w polu albo pójść na lody :D
UsuńEh, te baby, to w każdym wieku mają tak samo :P
UsuńCerkiew naprawdę ładna i aż się wierzyć nie chce, że ktoś chciał ją rozebrać. Z naszych wschodnich wypadów głównie na Roztocze też pamiętamy życzliwość miejscowych. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTu chcieli rozebrać, a np. w Chmielu spalić w czasie kręcenia filmu. Zabytki "obce" do tej pory mają w RP pod górkę. Pozdrowienia.
UsuńCzekam na relację z Zamościa:)
OdpowiedzUsuńTworzy się w bólu ;)
UsuńDobrze, że ta życzliwość jeszcze w Polakach została. Nie wszędzie, ale jeszcze jest.
OdpowiedzUsuńTo faktycznie zadziwiające, patrząc na to, co normalnie dzieje się w tym kraju. Jakby wyjątki potwierdzające regułę...
UsuńTe ciągłe "sprawdzania przygraniczne", czy nie mogli by wprowadzić jakiegoś papierka typu: A/B/C/D planują iść z X do Z w okresie G to H? Niedasię,czy to myślenie z kosmosu?
OdpowiedzUsuńWybacz, jeżeli głupio, jestem of PL 40 lat.
Naprawdę podobają mi się Twoje sprawozdania! Gościnność ludzi od wschodu widać też na ukrainskich wyjazdach na Forum Wieżowców. Tak było kiedyś, zostało u ludzi z kręgosłupem...
Pozdrawiam !
Zig
Z
Kiedyś jak chodziliśmy wzdłuż granicy białoruskiej to poszczególne jednostki SG "przekazywały" nas sobie wzajemnie: jak widział nas patrol, to od razu wiedział kto my, gdzie byliśmy a nawet gdzie spaliśmy i niczego już nie sprawdzali. Przy granicy z Ukrainą każdy rzepkę sobie skrobie i jeszcze się domaga, że to my mamy ich informować, żeby im było wygodniej. Oczywiście żadnych podstaw prawnych do tego nie ma, ale wiadomo, że w tych rejonach SG jest czymś w rodzaju plebana, który wszystkim rządzi (niekoniecznie za aprobatą mieszkańców).
UsuńPozdrowienia!