piątek, 31 grudnia 2021

Rumunia: relaks w Siedmiogrodzie i atrakcje pogodowe.

Nie udało mi się przejechać Transalpiną, ale przecież jakoś przebrnąć przez góry trzeba, nie będę objeżdżał całych Karpat Południowych, gdyż nie starczyłoby na to dnia. Muszę się cofnąć w okolice dużego miasta Târgu Jiu i stamtąd prowadzi w kierunku północnym droga numer 66. Wytyczono ją wąwozami i dolinami, więc wspina się maksymalnie na jakieś 800 metrów n.p.m. - to główny korytarz transportowy dla chcących się przedostać z zachodniej Wołoszczyzny (Oltenii) do Siedmiogrodu lub odwrotnie. Według informacji z rumuńskiej Wikipedii drogę zaczęli budować pod koniec XIX wieku włoscy inżynierowie, ale ostatecznie utwardzono ją dopiero w latach 50. ubiegłego stulecia.
 
Południowa część tego odcinka stanowi Park Narodowy "Defileul Jiului", chroniący wąwóz rzeki Jiu. Jedzie się tędy bardzo przyjemnie, zwłaszcza, że ruch jest zaskakująco nieduży. Rzeka rozdziela dwa karpackie pasma - Vâlcan (Góry Wylkańskie) oraz Parâng.



wtorek, 28 grudnia 2021

Rumuński interior, a w nim Krajowa i prawie Transalpina.

Most Przyjaźni, najczęściej zwany po upadku komunizmu Mostem Dunajskim (przyjaźń w kapitalizmie przestała być w cenie), wybudowano w latach 1952-1954. Miał symbolizować nowe stosunki pomiędzy miłującymi pokój krajami, a także wielkie możliwości socjalistycznych gospodarek (więc konieczna okazała się pomoc Związku Radzieckiego). Z długością ponad dwóch kilometrów był największą taką przeprawą drogowo-kolejkową na świecie.


Skorzystanie z mostu jest płatne - kosztuje 3 euro. Następnie wjeżdża się na jednopasmową drogę i w połowie konstrukcji pojawiają się tablice oznaczające początek Rumuni, choć flaga wskazuje raczej na Francję 😏.


Na rumuńskim brzegu, podobnie jak na bułgarskim, strzelają w niebo kolumny z datami budowy. Po bułgarskiej stronie nie było kontroli granicznej, po rumuńskiej strażnik spojrzał na papiery, wymamrotał coś niezrozumiałego, ja wytrzeszczyłem oczy, on rzucił "ciao" i machnął ręką, aby jechać dalej. Całość przekroczenia granicy zajęła pół godziny, co jest bardzo dobrym czasem, biorąc pod uwagę, że kilka dni później ludzie potrafili tu tracić i sześć godzin.

sobota, 25 grudnia 2021

Jarmarki bożonarodzeniowe w czasach pandemii: Praga, Opole i Katowice.

To powinien być wpis rozpoczynający okres przedświąteczny, a urodził się jako jego podsumowanie.
 
Grudzień to czas jarmarków bożonarodzeniowych, na które jeżdżę zwykle do Republiki Czeskiej. Rok temu tradycja ta została brutalnie przerwana, lecz miałem głęboką nadzieję, że tej późnej jesieni wszystko powróci na stare tory. Niestety, "ostatnia prosta" okazała się wyjątkowo kręta i najeżona przeszkodami.

Początkowo brałem pod uwagę Pardubice. Zrezygnowałem jednak, gdyż o tym czy jarmark się odbędzie, nie wiedziała nawet tamtejsza informacja turystyczna, a urzędnicy odsyłali mnie od Annasza do Kajfasza (urząd miasta do jakiegoś wydziału, ten z kolei do innej instytucji itp.). Potem padł wybór na Ostrawę i wszystko zmierzało w dobrym kierunku, gdy nagle czeski rząd... zamknął jarmarki! Ręce opadły, a Czesi byli wściekli - dlaczego akurat jarmarki, imprezy na świeżym powietrzu?! Można pójść w tłumie na mecz, do galerii handlowej i do innych przybytków, ale na jarmark nie! Doszukiwałbym się w tym przypadku także działań politycznych, gdyż to były ostatnie dni rządu Andreja Babiša i wcale bym się nie zdziwił, gdyby specjalnie podrzucił zgniłe jajo następcom...

Ostatecznie Ostrawę zmieniłem na Pragę - tam przynajmniej zawsze jest coś do zwiedzania, a może i jakieś knajpy będą chociaż sprzedawać grzańce? I faktycznie, w wielu miejscach można było dostać kubek wina na wynos - wydawało się, że będzie to jedyny akcent jarmarkowy, a resztę czasu trzeba będzie przeznaczyć na podziwianie architektury, w tym jak zwykle pięknie oświetlone Hradczany i jak zwykle zatłoczony Most Karola.




Okazało się, że jednak Czesi przechytrzyli system! Ku mojemu zdziwieniu na ulicy Havelskiej (Stare Miasto) natykam się na rzędy budek, sprzedawane są adwentowe duperele, choinki, prezenty, jedzenie oraz - co najważniejsze - grzane wina i poncz. Normalny, standardowy jarmark bożonarodzeniowy!

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Z lichem przez Góry Świętokrzyskie.

W Górach Świętokrzyskich byłem raz - ponad dwadzieścia lat temu z rodzicami odwiedziłem Święty Krzyż. Od tego czasu jakoś za bardzo mnie tam nie ciągnęło, choć to niby góry... Aż wreszcie nastał grudzień Roku Pańskiego 2021. Okazją do ponownych odwiedzin była reaktywacja Andrzeja (Eco), z którym po ponad trzech latach znowu ruszyłem na szlaki. A Świętokrzyskie wybraliśmy z kilku powodów:
* ceny noclegów w tej okolicy jeszcze nie oszalały, w przeciwieństwie do Beskidów i Sudetów,
* małe były szanse na przewalające się tłumy,
* w moim przypadku będzie to nowe pasmo zaliczone z plecakiem.
Wyjazd był zacny, ale nie spodziewajcie się w tej relacji masy pięknych widoków, a raczej prozę wędrówki i walkę z przeciwnościami losu 😏.
 

Gdy wrócił Eco, wróciło i licho. Można je nazywać pechem, karą Bożą, przypadkiem. Faktem jest, że istnieje i przypomniało sobie o nas. Po raz pierwszy zaatakowało jeszcze w dzień przed wyjazdem, w czwartek wieczorem: około 23-ciej zdałem sobie sprawę, iż wśród przygotowanych kartek nie mam biletu do Kielc! Szybka reakcja i rzutem na taśmę udało się go wydrukować. 
Drugi atak nastąpił w piątek wcześnie rano. Zastanawiałem się, czy na dworzec podjechać autobusem czy pociągiem, który z nich będzie pewniejszy? Wybrałem autobus, a ten się... zepsuł. Na szczęście na tyle blisko dworca, że zdążyłem piechotą. Co ciekawe - ledwo z autobusu wyszli ludzie (wyświetliła się napis "awaria"), a ten ruszył dalej 😛.
Ze stolicy Górnego Śląska pociąg wiezie naszą dwójkę w stronę Kielc. Ciepło, wygodnie, przyjemnie. Martwi trochę myśl, że w stolicy Świętokrzyskiego mamy całe jedenaście minut na przesiadkę - trzeba przebiec na dworzec autobusowy. Teoretycznie wykonalne, lecz nie możemy się spóźnić. Nagle pociąg staje. Z głośnika słychać głos kierownika:
- Planowany postój techniczny nie powinien wpłynąć na czas jazdy.
Ponieważ na PKP IC można polegać, więc łapiemy pierwsze pięć minut opóźnienia, a potem dokładają kolejne pięć. Trzeci atak licha zakończony sukcesem, na przesiadkę nie zdążymy.

W Kielcach idziemy nie spiesząc się. Na dworcu autobusowym widzimy, iż nasz busik też ma opóźnienie, jeszcze stoi na stanowisku, biegniemy w jego kierunku, podobnie jak inny facet, a kierowca - zobaczywszy nas - zatrzasnął drzwi i odjechał! Cudnie.

środa, 15 grudnia 2021

Bułgaria prawdziwa: Pobiti Kamyni, Madara, Szumen i Razgrad.

Czytając artykuły, blogi i internetowe przewodniki można odnieść wrażenie, że Bułgaria to wybrzeże i oprócz niego to już nic ciekawego. A jest dokładnie odwrotnie - większość najciekawszych miejsc wcale nie leży nad morzem. Pierwsze z opisywanych przeze mnie ma do morskich fal blisko, gdyż znajduje się kilkanaście kilometrów na zachód od Warny. 


Mowa o terenie zwanym Pobiti Kamyni (Побити камъни), a w języku polskim Kamienny Las. Na rozległej przestrzeni stoją tu dziesiątki kolumn i tysiące innych mniejszych kawałków - coś w rodzaju połączenia ruin starożytnych budynków i rzadkiego gołoborza, a wszystko to na suchej trawie przemieszanej z piaskiem. Niekiedy nawierzchnia określana jest wręcz jako pustynia, jedna z nielicznych w Europie pochodzenia naturalnego i jedyna w Bułgarii.




środa, 8 grudnia 2021

Szkorpiłowci i okolice - bułgarskie wybrzeże na spokojnie.

Poszukując miejsca na założenie "bazy noclegowej" na bułgarskim wybrzeżu Morza Czarnego mój wzrok przyciągnęła miejscowość o dość pokręconej nazwie - Szkorpiłowci (Шкорпиловци, w angielskiej transliteracji Shkorpilovtsi). Położona jest ona czterdzieści kilometrów na południe od Warny i zdawała się spełniać wszystkie albo większość postawionych przeze mnie warunków.


Forma noclegu, jaka mnie interesowała, to kemping. W Bułgarii większość takich obiektów dzieli się na dwie kategorie: hałaśliwe, tłoczne molochy i mniejsze obiekty, oferujące kiepski stan sanitarny. Ewentualnie te dwie odmiany łączą się w jedno (molochy z kiepskim stanem sanitarnym), a wyjątki mają inne wady - na przykład położenie na odludziu. W Szkorpiłowci kemping znajduje się w miejscowości i także niemal zaraz przy morzu - dzieli go od brzegu kilkaset metrów, wystarczy przejść przez drogę. Poniżej pomiędzy drzewami widać niebieski kolor i molo, a to zdjęcie z kempingowego baru.


czwartek, 2 grudnia 2021

Północne wybrzeże Bułgarii - od Durankulaku do Warny.

Do Bułgarii wracam po ośmiu latach. Nie napiszę, że to mój ulubiony kraj bałkański, ale wspominam go miło, więc chętnie tu ponownie zawitam. Na przejściu wita nas tablica.. z Kielc. Hmm, scyzoryk chyba gdzieś mam w schowku.


Kibelek, czyli krzaki. Dobrze, że oznaczono dojście.


Wjazd nastąpił przez przejście Vama Veche - Durankulak niejako z konieczności: w lipcu władze Bułgarii w swej nieograniczonej mądrości zdecydowały, iż turyści mogą przybywać do ich kraju tylko przez wyznaczone punkty graniczne. Powodem takich działań miały być braki w personelu medycznym, który miał sprawdzać paszporty COVID-owe - nie starczyło go na wszystkie przejścia. Nie wiem jaki jest średni poziom inteligencji w Bułgarii, ale jeśli do rzucenia okiem na kartkę papieru i wydania kilku dziwnych dźwięków (bo tak to wyglądało w naszym przypadku) potrzeba wykształcenia medycznego, to nie mam pytań... Efekt był taki, że na granicach tworzyły się korki, których normalnie można częściowo uniknąć, co z epidemiologicznego punktu widzenia było pięknym strzałem w stopę. W zawodach pod tytułem "Najgłupsze decyzje rządzących w czasie pandemii" poziom byłby bardzo wyrównany.
Dziś jednak mamy szczęście - odprawa zajęła około kwadransa. Rumun zbierał dokumenty i przekazywał Bułgarowi, ten znikał na chwilę w budynku i jakoś to szło.

poniedziałek, 29 listopada 2021

"Wiesz, że nie powinieneś tego robić?" czyli jak pogoda może się zmienić (Rysianka - Hala Górowa - Pilsko).

Ta relacja w ogóle miała nie powstać. Prognozy pogody były tak dołujące, że zastanawiałem się nawet, czy jest sens brać aparat, skoro na cały weekend wieszczono pełne zachmurzenie, fatalną widoczność i w najlepszym razie lekką mżawkę. W sobotę rzeczywiście tak było, za to w niedzielę... No, ale nie uprzedzajmy faktów.

W sobotni poranek, już dość zaawansowany godzinowo, dojeżdżamy w trójkę do Sopotni Wielkiej. Ciśniemy autem najdalej jak się da, aż do lasu pod znak zakazu ruchu. Mamy nadzieję, że w nocy nikt nie odkręci nam kół albo, co bardziej prawdopodobnie, nie spuści benzyny z baku...


Drogą mija nas kilkunastoosobowa grupa rodziców z dziećmi. Fajnie, że chciało im się wyjść z domu w takiej pogodzie. Zakładamy plecaki i ruszamy niebieskim szlakiem wzdłuż potoku Sopotnia.


czwartek, 25 listopada 2021

Na Wielką Czantorię od czeskiej strony.

Wielka Czantoria to jeden z najbardziej znanych (czytaj: oklepanych) szczytów Beskidu Śląskiego - z powodu wyciągu prowadzącego na Stokłosicę pod względem popularności może być nawet numerem jeden, jeśli chodzi o frekwencję. Czy warto znowu tam włazić? Tak, jeśli możemy przy okazji zobaczyć coś nowego, a tak się składa, że mój tata nie wchodził jeszcze na nią od czeskiej strony. No to jedziemy!

Najszybsze dojście prowadzi z Nydka (czes. Nýdek, niem. Niedek). Zatrzymujemy się na parkingu niedaleko urzędu gminy, gdzie stoi już sporo aut, w tym kilka na polskich blachach. W ten sposób tracimy 50 koron, bowiem w weekendy parking jest płatny; ledwo stanęliśmy, a obok zjawiła się uśmiechnięta kobiecina z chodzikiem.
- Przynajmniej rozmienimy pieniądze - stwierdził tata.
 

Obok parkingu działają dwie knajpy, a jedna z nich - Nýdecká Bouda - ma już otwarte drzwi. Niedzielne przedpołudnie, w środku siedzi już całkiem liczne grono osób. I zaraz na wstępie zdziwienie:
- Macie test? - pyta barmanka.
Kilka dni wcześniej w Republice Czeskiej wprowadzono przepisy, że w lokalach będą wymagane paszporty covidove. Formalnie obowiązywały one już od dawna, ale do tej pory sprawdzać mogła je jedynie policja z ichniejszym sanepidem, natomiast w listopadzie przerzucono ten obowiązek na prowadzących obiekty publiczne. Nie sądziłem, iż na takim zadupiu będą się tym przejmować, ale albo perspektywa wysokich kar zadziałała motywująco albo wyglądaliśmy podejrzanie 😏. Oficjalnie zajrzeliśmy tu w celu odwiedzenia toalety, lecz przy okazji wypiłem szybkie małe piwo, a tatuś Becherovkę (miejscowi preferowali Jägermeistra). Przysłuchujemy się rozmowom autochtonów - śląska godka z licznymi czeskimi wstawkami, charakterystyczna dla tej części Zaolzia.

piątek, 19 listopada 2021

Czeska, kolorowa jesień: z plecakiem przez Jesioniki i Rychleby.

Zlaté Hory, czyli początek kolejnej górskiej przygody. Tym razem wymyśliłem, że ruszymy w czeskie Sudety z plecakiem i będziemy nocować wykorzystując małą infrastrukturę turystyczną.
 

Ale najpierw Cukmantl, w którym trzeba odpowiednio rozpocząć wyprawę. Na głównej ulicy tuż obok siebie działają dwie spelunki: Koruna oraz Pivní bar Lyra. Zawsze mam wątpliwości, który lokal wybrać - eh, żeby człowiek miał tylko takie problemy 😏. Wchodzimy do Koruny - podcienia, zapach lekko skisłego piwa, grupa dziadków rżnących w karty, ktoś czyta gazetę i komentuje doniesienia ze świata. Ot, piątkowy poranek w Republice Czeskiej. Zamawiamy tanie i lekkie smíchovské piwo. Przy okazji zdążyłem podpaść barmance, bo władowałem się do damskiego kibla, ale czy to moja wina, że męski nie był oznaczony? 😛


Zarzucamy plecaki, zamykamy samochód i ruszamy między ulice. Niektóre drzewa prezentują już dojrzałą formę kolorystyczną.



niedziela, 14 listopada 2021

W Rychlebach jest prawie tak samo jak w Masywie Śnieżnika (Paprsek i Větrov).

Siedziałem sobie nad internetową mapą i zastanawiałem się, gdzie skoczyć do Czechów na jakąś sudecką jednodniówkę. W pewnym momencie przykuła moją uwagę konstrukcja w Rychlebach (Górach Złotych) - ni to wieża zamkowa, ni to twierdza... I jakaś taka znajoma, choć nowa! Tam pojedziemy!


Docieramy z Bastkiem na przełęcz Ramzovską (Ramzovské sedlo, Ramsauer Sattel). Jest późnowrześniowa niedziela i niezła pogoda, więc walą tu zmotoryzowane tłumy z co najmniej dwóch krajów. Na szczęście na parkingu zachowało się trochę wolnych miejsc - ważne, aby się nie pomylić i wjechać na ten bezpłatny, bliżej ośrodka narciarskiego.
 
 

poniedziałek, 8 listopada 2021

Rumunia - od przełęczy karpackich do falochronów Konstancy. Bo droga długa jest.

Braszów to południowo-wschodnie obrzeża Siedmiogrodu. Za nim zaczynają się wyższe góry, nad którymi niebo przybrało bardzo niepokojące barwy. Ewidentnie pogoda tam dokazuje.



Miasto mijamy obwodnicą (zwiedziłem je dokładnie podczas pierwszej wizyty w Rumunii) i wjeżdżamy na nieszczęsną drogę numer 1, prowadzącą na południe. Deszcz nas nie dopadnie, bo skupił się na innych. Szybko jednak powstał korek, w którym minęliśmy przełęcz Predeal (1033 metry n.p.m., oddziela Karpaty Południowe od Karpat Wschodnich) oraz granicę dwóch okręgów, a jednocześnie Transylwanii i Wołoszczyzny.


środa, 3 listopada 2021

Siedmiogród - kraj kościołów obronnych, kolorowych domów i zmiennej pogody.

Transylwania wielu kojarzy się z Drakulą, innym z Karpatami, a dla mnie to przede wszystkim kraina kościołów warownych. I, w mniejszym stopniu, zamków chłopskich. W ogóle Siedmiogród to ziemia z wielką reprezentacją zabytków średniowiecznych niewiele przekształconych w kolejnych epokach.
 
Zanim jednak zaczniemy podziwianie obiektów sprzed kilku wieków, to najpierw trafiam na wznoszącego się ku niebu Miga-21. Znalazłem się tu zupełnie przypadkowo, gdyż wyjeżdżając z Turdy... pomyliłem autostrady 😛. Samolot stanowi pomnik poświęcony zmarłym lotnikom służącym w pobliskiej bazie.


Wracam na autobanę i po kilkunastu kilometrach już jadę we właściwym kierunku.

A wracając do tematu przewodniego - kościoły warowne, a szerzej świątynie warowne, znane są z wielu krajów Europy. Znajdziemy je m.in. we Francji, Niemczech, na Śląsku, w Polsce, czy wreszcie na dawnych polskich Kresach. Nigdzie jednak nie występują w takiej ilości jak w Siedmiogrodzie - szacuje się, iż zobaczymy w nim około sto pięćdziesiąt takich obiektów, czyli mniej więcej połowę z pierwotnej liczby. Wznoszone je w okresie średniowiecza (od XIII do XVI wieku) przeważnie w miejscowościach zamieszkałych przez ludność niemiecką (określaną zbiorczo jako Sasi siedmiogrodcy, chociaż niekoniecznie Sasami rzeczywiście byli). Znacznie rzadziej budowali je Szeklerzy, lud nadal nieodkrytego pochodzenia, dzisiaj zazwyczaj deklarujący się jako Węgrzy. Madziarowie "właściwi" generalnie nie stawiali świątyń obronnych, stąd położenie takich kościołów odpowiada zasięgowi osadnictwa niemieckiego w późnym średniowieczu - a więc południowy i południowo-wschodni Siedmiogród. Bywa tak, że każda sąsiednia wioska ma własny kościół obronny!

Oczywiście jest rzeczą niemożliwą, aby w trakcie krótkiego pobytu zobaczyć wszystkie. Do tej pory obejrzałem ze dwadzieścia albo i więcej takich budynków w Siedmiogrodzie, ale w ciągu kilku wizyt. W tym roku patrząc na mapę zaznaczyłem kilka obiektów "koniecznie do odwiedzenia" oraz uznałem, że na pewno jakieś nieplanowane trafią się po drodze.

środa, 27 października 2021

Salina Turda robi wrażenie.

Turda (węg. Torda, niem. Thorenburg) to miasto położone w pobliżu Klużu. Posiada ruiny rzymskiego miasta, starówkę z ewangelickim kościołem warownym, kilka innych zabytkowych świątyń, nieczynny stary browar i kopię Wilczycy Kapitolińskiej, ale - bądźmy szczerzy - turyści odwiedzają ją tylko z jednego powodu, który zwie się Salina Turda (węg. Tordai sóbánya, niem. Salzbergwerk Thorenburg). Kopalnia soli jest uznawana za jedną z największych atrakcji Siedmiogrodu, a nawet i całej Rumunii.

 
Sól wydobywano w Turdzie już w starożytności, a w tej lokalizacji prawdopodobnie od średniowiecza, choć kopalń w mieście było wiele. Największy okres rozwoju obiektu przypadł na czasy panowania Habsburgów - od końca XVII do połowy XIX wieku - po którym nastąpił spadek znaczenia: w skutek przestarzałej infrastruktury kopalnia przegrywała rywalizację z innymi ośrodkami, aż w końcu w 1932 roku została zamknięta.
Następnie pełniła różne role, m.in. schronu i magazynu serów, po upadku komunizmu przeszła na funkcję uzdrowiskowo-leczniczą i zaczęła przyciągać masy turystów.

wtorek, 19 października 2021

Rumunia - Porolissum i Kluż-Napoka.

Przestawiamy zegarek godzinę do przodu.
 

Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.

Pierwsza miejscowość po rumuńskiej stronie to Valea lui Mihal (Érmihályfalva), miasteczko zamieszkałe głównie przez Węgrów. To w niej przed jedenastoma laty po raz pierwszy postawiłem nogę na rumuńskiej ziemi, kiedy wyszedłem z pociągu. Pamiętam zaniedbany dworzec, tragiczny kibel i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi... miskę z wodą, abym mógł umyć ręce! Kwintesencja rumuńskich klimatów! W tym roku tylko przez nią przejeżdżamy.

piątek, 15 października 2021

Wakacyjną objazdówkę czas zacząć: Felcsút (czyli Orban), Zsámbék (czyli kościół) oraz Debreczyn.

Wakacyjny urlop czas zacząć! Tradycyjnie kierunek południowy. Rok temu pojechaliśmy w drugiej połowie sierpnia, ponieważ naiwnie sądziłem, że w czasie pandemii miesiąc ten będzie luźniejszy, a było dokładnie odwrotnie: niektóre kraje już wtedy zaczęły się zamykać, trochę popsuło to nam plany. Tym razem postanowiłem dmuchać na zimne i ruszyliśmy w połowie lipca. Po czasie okazało się, że nie miało to większego znaczenia, lecz któż to mógł wiedzieć??
 
Skrót przez czeski Śląsk i potem przejazd przez Słowację, bez historii. Tradycyjnie w dniu wyjazdu pogoda jest średnia, nawet trochę padało. Mniej tradycyjnie - zamiast cisnąć autobaną aż do Bratysławy część drogi pokonałem bocznymi drogami, aby dotrzeć do Komarna. Tam jedyny postój na zakupy i przekraczamy Dunaj nowym mostem (według google.maps miał być zamknięty, ale normalnie szło z niego skorzystać).

Na Węgrzech witają mnie moje ukochane słoneczniki! Uważam, że lato bez tych roślin straciłoby znacznie ze swego uroku 😊.


Tankuję na pierwszej (Putinowskiej) stacji, gdzie mam krótkie zwarcie z jakąś starą Niemrą, której strasznie się spieszy. Zaraz potem wpadam na autostradę. Autópálya M1 jest jedną z najstarszych u Madziarów, pierwsze odcinki otwarto w latach 70. ubiegłego wieku. To widać i czuć: nawierzchnia pozostawia sporo do życzenia, a przede wszystkim posiada jedynie dwa pasy, co przy ogromnym ruchu od strony Austrii powoduje, iż nieustannie jedziemy w tłumie i nawet na lewym pasie trudno osiągnąć prędkość większą niż 100 km/h.

poniedziałek, 11 października 2021

Na zachodnich krańcach Beskidu Śląsko-Morawskiego: Veřovické vrchy oraz Radhošť z Radegastem.

Od ponad czterech lat chodzi mi po głowie pomysł, aby przejść się z plecakiem po najbardziej wysuniętej na zachód części Beskidu Śląsko-Morawskiego. Określana ona jest jako Veřovické vrchy i ciągnie się przez kilkanaście kilometrów. Jej najwyższa góra to Velký Javorník, który odwiedziłem z tatą końcem zimy 2017 roku i od tego czasu ciągle planowałem w ten rejon powrócić. Dodatkowym argumentem za wyprawą była drewniana wieża widokowa wznosząca się na szczycie, świetnie nadająca się na nocleg w śpiworze!
 
 
Plany mają to do siebie, że często trudno je zrealizować. Lata mijały, corocznie wpisywałem Veřovické vrchy na "listę życzeń" i dopiero w połowie września tego roku udało się ruszyć w tamtym kierunku. Zaczęliśmy w poniedziałkowy poranek - większość ludzi po weekendzie udaje się do roboty, a my z Bastkiem w świetnych nastrojach jechaliśmy do Ostrawy, aby zostawić samochód w pobliżu głównego dworca.


Po nabyciu biletów kręcimy się po okolicy aby zrobić zakupy. U Czechów zbliżają się kolejne wybory, więc miasto zapaskudzone jest plakatami wyborczymi - najbardziej widoczne są te z gębą Tomio Okamury, urodzonego w Tokio ćwierć-Japończyka i ćwierć-Koreańczyka, a pół-Morawianina, bardzo nielubiącego innych cudzoziemców i obcych.
Szukamy także otwartej knajpy, ale kończy się to niepowodzeniem. Co ciekawe - na dworcu działa bar, gdzie o tej porze bez problemu wypijemy wódkę albo rum, lecz... nie piwo.

czwartek, 30 września 2021

Śląskie niedaleko: drezyny w Staniszczach Wielkich, Ozimek, Fosowskie, Kolonowskie i okolice.

Kumpel zaproponował, aby w ostatnią sierpniową sobotę wybrać się na drezyny w okolice Kolonowskiego, na wschód od Opola. Czemu nie? - pomyślałem. Ponieważ zabawę umówiono na popołudnie, to wyjechałem sobie odpowiednio wcześniej, aby pokręcić się po okolicy.

Najpierw zatrzymałem się w Ozimku (Malapane), aby sprawdzić czy coś się zmieniło przy najstarszym w Europie kontynentalnej żelaznym moście wiszącym. Konstrukcja z 1827 roku wisi, jak wisiała przez prawie dwa wieki, nad niespokojnym nurtem Małej Panwi.




Na drugim brzegu, obok huty, powstało niewielkie Muzeum Hutnictwa, które akurat było zamknięte, gdyż miano tu prowadzić jakieś prace ziemne (tych wcale nie dostrzegłem).


sobota, 25 września 2021

Dni NATO w Ostrawie.

Od dwudziestu lat w Republice Czeskiej odbywa się impreza pod nazwą Dni NATO, a właściwie Dni NATO i Dni Czeskich Sił Powietrznych (Dny NATO & Dny Vzdušných sil AČR, NATO Days & Czech Air Force Days). Początkowo trwała ona tylko jeden dzień i pierwsze dwie edycje odbyły się w centrum Ostrawy. W 2003 roku przeniesiono ją na lotnisko imienia Leoša Janáčka, znajdujące się w podostrawskiej wiosce Mošnov, od 2009 została rozszerzona na dwa dni weekendu. Uznawana jest za największe tego typu wydarzenie w Europie Środkowej, choć są i opinie, że w ogóle największy air show w całej Europie. W ostatnich latach Dni NATO regularnie gromadziły ponad dwieście tysięcy ludzi, przybywali goście z całego kontynentu. Odbyły się również w ubiegłym roku, ale... on-line.
W 2021 pozwolono wrócić widzom, lecz po raz pierwszy ograniczono ich liczbę do czterdziestu tysięcy dziennie i wprowadzono bilety. Te kosztowały symboliczne 15 koron (to właściwie opłata za obsługę związaną z ich nabyciem - tylko przez internet) i można je było kupić nawet w dniu przyjazdu. My pojechaliśmy tam prawie spontanicznie: planowaliśmy czeskie Beskidy, ale ponieważ jedna z osób nie miała odpowiedniego obuwia, to w sobotę wieczorem zdecydowaliśmy, iż w niedzielę uderzamy do Ostrawy 😛.


Pochmurna aura strasząca deszczem i pandemiczne ograniczenia spowodowały, że na lotnisku pojawiło się w sumie "jedynie" sześćdziesiąt tysięcy osób przez dwa dni. To akurat plus epidemii, że miejsca dotychczas niemiłosiernie oblegane stały się normalniejsze do odwiedzenia. Nie bardzo wyobrażam sobie tę obecną publiczność pomnożoną razy cztery 😏. Nie mniej Czesi spisali się organizacyjnie znakomicie: dojazd był świetnie oznakowany, na ogromny parking dostaliśmy się bez problemów. Pozostawienie samochodu kosztowało już nieco więcej niż symboliczną sumę bo 250 koron lub 10 euro lub 45 złotych. Auta parkowały na wyłączonej części lotniska, obok stało kilkanaście unieruchomionych samolotów pasażerskich.


wtorek, 21 września 2021

Beskid Niski lubiany i oklepany: Krempna, Zyndranowa, Jaśliska, Zawadka.

Tego wpisu miało nie być, bowiem po dwóch dniach łażenia po Beskidzie Niskim nastąpiły kolejne, które wypełniało lenistwo, łapanie stopa i odwiedzanie lubianych, ale jednak znanych miejsc. W końcu jednak zdecydowałem się to upamiętnić, w końcu co Niski to Niski...

W piątek (trzeci dzień mojego wyjazdu) musieliśmy się dostać z bazy namiotowej w Radocynie do chatki SKPB w Zyndranowej. Szlakami to około czterdziestu kilometrów, drogami nieco krócej. W sumie - dużo za dużo na włóczenie się z plecakiem i bez zaopatrzenia. Planowałem dostać się do asfaltówki w Rostajnem i tam liczyć na podwózkę najpierw do Krempnej, ale pierwszy samochód zatrzymał się... kilkadziesiąt metrów od bazy 😛. Przydała się wieczorna integracja przy bułgarskiej miętówce, gdyż gadałem wówczas z jednym facetem, który akurat z synem miał rano wracać do domu. Co prawda chciał wyjeżdżać około południa, ale zebrali się wcześniej i tym sposobem już o dziesiątej jesteśmy w Krempnej (Крампна).

Robimy zakupy i zaglądamy do cerkwi św. Kosmy i Damiana. Jak zwykle zamknięta, choć tym razem można spojrzeć do środka przez kratę.



sobota, 11 września 2021

Beskid Niski: z Regietowa do Radocyny przez Słowację.

W ramach pobudki na bazie namiotowej w Regietowie usłyszałem aktualną temperaturę:
- Jest dziewięć stopni - męski głos poinformował całą okolicę. Cóż, tegoroczny sierpień często nie rozpieszczał pogodą, choć połowa miesiąca to był jeszcze okres w miarę stabilnej i życzliwej aury. Niekoniecznie jednak ciepłej.

Planowałem wczesne zebranie się, ale ponieważ byłem jednym z ostatnich biesiadników przy ognisku, to godzina pakowana przesunęła się. Ostatecznie zarzuciłem na siebie plecak około dziewiątej trzydzieści, więc tragedii nie ma. Słońce na niebie zaczyna przygrzewać.

Wybieram się dziś do kolejnej bazy namiotowej, ale nie Głównym Szlakiem Beskidzkim, lecz słowacką stroną. Mam zamiar zobaczyć tamtejsze cerkwie w dwóch wioskach nadal zamieszkałych przez Rusinów, a także posiadam głęboką nadzieję, że uda mi się coś zjeść albo napić 😊.

Z bazy drepczę w górę, na południe. Zupełnie niepotrzebnie wylano tu asfalt - co prawda wyżej stoi kilka domów, ale skoro chcieli mieszkać w "dziczy", to powinni tłuc się szutrem, a dobra droga tylko zachęca "turystów" samochodowych. 
Idzie się przyjemnie - mijam stare krzyże, czasem jakieś bagienko.


wtorek, 31 sierpnia 2021

Beskid Niski w cerkiewnych klimatach: od Uścia do Regietowa.

Beskid Niski, podobnie jak Bieszczady, to żelazny punkt każdego mojego okresu turystycznego. W tym roku w "najdziksze beskidzkie pasmo" ruszyłem w połowie sierpnia. Wczesna pobudka, kilka nerwowych przesiadek, kilkoro natrętnych współpasażerów i wczesnym popołudniem wysiadam w Uściu Gorlickim, kiedyś zwanym Uściem Ruskim (Устя Рускє). Nazwę zmieniono, bo się źle kojarzyła, dobrze, że nie ruszono pierogów.
 
 
Zaraz za przystankiem stoi piękna drewniana cerkiew św. Paraskiewy. W przeciwieństwie do większości innych łemkowskich świątyń ponownie jest w rękach grekokatolików.


Niestety, drzwi są zamknięte. Zaglądam zza płot, gdzie wznosi się bezpłciowy współczesny kościół katolicki.