Przestawiamy zegarek godzinę do przodu.
Gdy kawałek za granicą zatrzymałem się, aby sprawdzić mapę, z lasu wyszedł
jakiś zarośnięty facet. Z łamańca romańsko-słowiańsko-ugrofińskiego
dowiedziałem się, że skończyła mu się benzyna i chce podjechać do miasta, aby
napełnić nią plastikową butelkę. Okłamałem go, że nie rozumiem. Nie budził
zaufania - niezbyt czysty na ciele, w brudnym ubraniu i z gębą przypominającą
recydywistę. Niestety - i piszę to jako częsty użytkownik autostopu - ale
wygląd często torpeduje możliwość podwózki i tak było tym razem.
Pierwsza miejscowość po rumuńskiej stronie to
Valea lui Mihal (Érmihályfalva), miasteczko zamieszkałe głównie przez
Węgrów. To w niej przed jedenastoma laty po raz pierwszy postawiłem nogę na
rumuńskiej ziemi, kiedy wyszedłem z pociągu. Pamiętam zaniedbany dworzec,
tragiczny kibel i uśmiechniętą panią kasjerkę, która przyniosła mi...
miskę z wodą, abym mógł umyć ręce! Kwintesencja rumuńskich klimatów! W tym
roku tylko przez nią przejeżdżamy.
Początkowo drogi są bardzo dobrej jakości, potem - po zjeździe na boczne -
asfalt staje się pofałdowany i mocno poklejony, lecz nie ma tragedii. Od
Marghity ponownie nawierzchnia przypomina płaski stół.
Zastanawiam się, które słoneczniki są ładniejsze? Rumuńskie czy węgierskie?
Albo słowackie? 😛 A może wszystkie tak samo cieszą oko, bo w końcu wszystkie
rosną na dawnych Wielkich Węgrzech?
Suniemy przed siebie bez większego pośpiechu. Rumuńskie szosy pełne są
idiotycznych ograniczeń prędkości, obszarów zabudowanych w polach i lasach,
ale prawie nikt ich nie przestrzega. Zastanawiam się, jak oni są w stanie
spiąć budżet państwa, skoro nie ma polowania na kierowców?
Czasem zatrzymam się na chwilę, aby uwiecznić jakiś regionalny folklor. Na
pierwszym zdjęciu pomnik wojenny w Ip (po węgiersku Ipp) upamiętniający ofiary
masakry z września 1940 roku. Armia węgierska wkraczając w ten rejon
po II arbitrażu wiedeńskim zabiła ponad 150 miejscowych Rumunów,
prawdopodobnie przy pomocy ich przeważnie węgierskich sąsiadów. Pretekstem
była śmierć dwóch madziarskich żołnierzy, choć ponieśli ją w wyniku
niewłaściwego przechowywania granatów.
Na drugim zdjęciu dworzec autobusowy w Șimleu Silvaniei (węg. Szilágysomlyó).
Krajobraz zaczyna się zmieniać: Wielką Nizinę Węgierską (Rumuni tę część
nazywają Niziną Cisy) zastępują
Góry Zachodniorumuńskie (Munții Apuseni), czyli Karpaty - na razie
jeszcze niezbyt imponujące metrażem, ale różnicę zaczyna być widać.
Dłuższy postój czeka nas w okolicach Zalău (węg. Zilah, niem. Zillenmarkt), za
którym auto będzie musiało się trochę powspinać, gdyż trzeba osiągnąć jeden z
niższych szczytów Gór Meseș (Munții Meseșului, Meszes-hegység). Na
wysokości prawie pół tysiąca metrów w 106 roku n.e. Rzymianie wznieśli obóz
wojskowy, mający chronić przeprawy przez Karpaty podczas prowadzonej wówczas
wojny z Dakami. W kolejnych dekadach obóz stopniowo się rozbudowywał, wyrosła
obok niego także osada cywilna, która w pewnym momencie razem z obozem
otrzymała status miasta i jako Porolissum stała się stolicą prowincji.
Współżycie rzymsko-dackie raczej przebiegało spokojnie i pokojowo, a
miejscowi zaczęli się intensywnie romanizować.
Teren po Porolissum to jedno z największych stanowisk archeologicznych w
Rumunii, ale, moim zdaniem, z punktu widzenia obcowania z historią
rozczarowanie! Pozostałości rzymskich prawie nie zobaczymy, gdyż spoczywają w
ziemi, a na powierzchni obudowano je współczesnymi elementami. W niektórych
przypadkach nawet do tego się nie posunięto i po odkryciu po prostu zasypano
je z powrotem, zwłaszcza, jeśli odnaleziono mozaiki. W efekcie chodzimy sobie
po nagrzanej od słońca polanie i przyglądamy się trawie, z której wystają
położone niedawno kamienie i prawie nowe kolumny, a na pocieszenie zostaje
przeczytanie tablicy informacyjnej opisującej, co mogło się tam znajdować. Mi
zawsze bardzo brakuje w takich miejscach zaznaczenia poziomu, do którego sięga
oryginalny budulec, lecz tu prawdopodobnie nie byłoby co zaznaczać.
Być może lepiej wyglądają ruiny amfiteatru, które z powodu jakiegoś zagapienia
przeoczyliśmy. Ze współczesności robi wrażenie zrekonstruowany fragment mury
wraz z bramą Porta Praetoria.
Autentyczna jest zapewne droga rzymska oraz dwa sarkofagi, wykopane kilka lat
temu.
Niewątpliwie ładne są również widoki na wszystkie strony otaczającego górę
świata.
Nie uważam spędzonego tu czasu za stracony, lecz spodziewałem się czegoś
więcej. Wstęp do ruin jest płatny (drobna suma).
Kolejne kilometry to powrót do główniejszej drogi, a następnie do jeszcze
bardziej głównej. Na jednym ze skrzyżowań - w wiosce Creaka (węg. Karika) -
trafiamy na drewnianą cerkiew. Pasowała by mi raczej do Maramureszu.
Oprócz krajobrazu zmieniają się także krainy historyczne: od wczoraj
przebywaliśmy w Kriszanie (stolicą węgierskiej części jest Debreczyn),
a teraz wjeżdżamy do mojego ulubionego Siedmiogrodu i to od razu do
jego stolicy, czyli Klużu (rum. Cluj, węg. Kolozsvár,
niem. Klausenburg). Owa stołeczność jest nieformalna, choć w
przeszłości Kluż był oficjalną stolicą Wielkiego Księstwa Siedmiogrodu. Jako,
że współcześnie to drugie pod względem zaludnienia miasto Rumunii, więc nie
dziwią mnie korki nawet w niedzielne popołudnie, zwłaszcza, że układ drogowy
jest zazwyczaj w takich przypadkach beznadziejny.
Po raz pierwszy na wyjeździe odpalam nawigację, gdyż chciałem zatankować, a
nigdzie nie widać stacji benzynowej. GPS znajduje taką na osiedlu, nie miałbym
szans samodzielnie na nią trafić. Potem bezbłędnie prowadzi nas do miejsca
noclegowego położonego w okolicy pełnej krętych, stromych i jednokierunkowych
uliczek - tam dojechałbym bez pomocy, ale zależy nam na czasie, aby przed
zmrokiem jeszcze trochę pozwiedzać.
Dzielnica, w której śpimy, to sektor szpitalny - co chwilę mijamy jakąś
placówkę służby zdrowia, klinikę, nieustannie kursują karetki. I leży na
wzgórzu, do centrum trzeba będzie zejść w dół.
Po pewnych perturbacjach związanych z samochodem (jak idiota zablokowałem
sobie kierownicę i dopiero po konsultacjach telefonicznych udało się ją
przywrócić do życia, choć miałem wrażenie, że prawie ją złamałem) maszerujemy
na starówkę.
Historia Kluża, podobnie jak wielu rumuńskich miast, zaczyna się w czasach
rzymskich - Imperium założyło w tym miejscu obóz Napoca, następnie
podniesiony do rangi miasta i stolicy własnej prowincji. Po opuszczeniu Dacji
przez Rzymian osadnictwo zanikło na prawie siedem stuleci. Dopiero w X wieku
pojawili się tu Węgrzy i wznieśli opactwo oraz zamek. Wszystko
zniszczyli Tatarzy, a nową osadę, początek dzisiejszego Klużu, wybudowali w
XIII wieku koloniści sascy. Jej dzieje to dzieje całego Siedmiogrodu -
Królestwo Węgier, podbój turecki, autonomiczne Księstwo Siedmiogrodu podczas
trwania którego nastąpił dynamiczny rozwój. W okresie rozwoju nacjonalizmów
Kluż stał się areną walk Rumunów o swoje prawa polityczne, samo miasto było
jednak w przytłaczającej większości zamieszkałe przez Madziarów (ostatni
habsburski spis wykazał ponad 80% tej narodowości). Mimo to w wyniku traktatu
w Trianon włączono je do Rumunii, z krótką przerwą na lata II wojny światowej.
Współcześnie stosunki demograficzne są niemal dokładnym lustrzanym odbiciem
tych sprzed stu lat - cztery piąte mieszkańców to Rumunii, Węgrów jest
kilkanaście procent, co i tak daje kilkadziesiąt tysięcy osób. Na ulicach
węgierskość daje się zauważyć, działają węgierskie instytucje kulturalne i
naukowe. Z kolei Sasów - potomków założycieli średniowiecznego Kluża - została
garstka.
W 1974 roku komuniści dodali to rumuńskiej nazwy drugi człon - "Napoca", więc oficjalnie istnieje Cluj-Napoca. Nicolae Ceaușescu nawiązał do rzymskiej
przeszłości i chciał w ten sposób dogryźć Węgrom, gdyż wówczas
obowiązywała teoria, iż Rumunii pochodzą od zromanizowanych Daków albo wręcz Rzymian. Ma
ona tyle wspólnego z rzeczywistością, co wiara w Wielką Lechię i pochodzenie
szlachty polskiej od starożytnych Sarmatów. Dzisiaj wiadomo (przynajmniej poza
Rumunią), że naród rumuński to mieszanina wielu genów, a najwięcej znajdziemy
w nich słowiańskich. Węgrzy mogą zatem podejść do "Napoki" ze spokojem, bo w
żaden sposób nie zmienia ona faktu, iż Kluż stał się rumuński dopiero
niedawno. W normalnym, nieoficjalnym użyciu Kluż-Napoka/Cluj-Napoca
praktycznie nie jest stosowany, więc i ja będę się posługiwał historyczną,
krótką nazwą 😉.
Serce Kluża bije na Piața Unirii (placu Unii), a w czasach węgierskich
Fő tér (Główny plac). Wznosi się na nim wielki gotycki kościół pod
wezwaniem świętego Michała. Niestety, aktualnie remontowany, więc do środka
nie zajrzymy.
Druga spora konstrukcja to pomnik króla Macieja Korwina - węgierski monarcha
urodził się w Klużu. Dzieło to jest dobrym obrazem wzajemnych relacji
węgiersko-rumuńskich.
Odsłonięto go w 1902 roku i już wówczas pojawiły się zgrzyty z niektórymi
elementami kompozycji, a delegacji Rumunów w ogóle nie zaproszono na
inaugurację. Po przejęciu władzy przez Bukareszt pomnik chciano zburzyć albo
przenieść, skończyło się ściągnięciu królewskiego herbu i na dodaniu nowej
tablicy, sugerującej, że monarchą był kiepskim, bo opuścili i pokonali go
właśni poddani, a generalnie był z pochodzenia Rumunem. Gdy Kluż na krótko
wrócił do Węgrów, ci przywrócili stan oryginalny, po czym w 1945 roku na
rozkaz komunistów na cokole umieszczono neutralny napis "MATHIAS REX".
Względny spokój panował do zmiany ustroju na demokratyczny, kiedy to
burmistrzem Klużu został rumuński nacjonalista. Znowu kazał przymocować
drażniącą Węgrów tablicę z okresu międzywojennego, próbował również całkowicie usunąć pomnik pod pretekstem prowadzonych na placu badań archeologicznych. Po
tym jak stracił stanowisko konflikt został wyciszony, a dziesięć lat temu
Maciej Korwin doczekał się kompleksowej renowacji. Pamiątką po
burmistrzu-nacjonaliście są skromne ruiny Napoki, których przez brudne szkło
praktycznie nie widać.
Bulevardul Eroilor (dawniej Deák Ferenc utca), biegnąca na południe od
głównego placu ulica pełna kolorowych kamienic. Pomarańczowy kościół należy do
grekokatolików.
Pomnik Wilczycy Kapitolińskiej, symbolizującej więź Rumunów z Rzymianami. Wieź
ta jest pobożnym rumuńskim życzeniem, gdyż - tak jak pisałem wyżej -
Rumunii nie są bezpośrednimi potomkami ludności żyjącej na tym terenie dwa
tysiące lat temu. Oczywiście jakiś niewielki procent antycznych genów może
znaleźć się w rumuńskiej krwi, ale nie ma żadnych dowodów na istnienie
ciągłości osadniczej dacko-rzymsko-rumuńskiej. Po ewakuacji rzymskich
garnizonów w końcu III wieku nastąpiło tzw. "mroczne tysiąclecie", kiedy
próżno szukać wieści o mieszkańcach tych ziem (z wyjątkiem Siedmiogrodu, w
którym od średniowiecza osiedlali się Węgrzy i Niemcy; przodkowie Rumunów
przybyli dopiero po nich). Teoria o rzymskim pochodzeniu pojawiła się w
szerszej świadomości w 18. stuleciu i była propagowana przez księży
greckokatolickich, próbujących w okresie Oświecenia stworzyć podstawy nowego narodu rumuńskiego.
A każdy naród potrzebuje własnych mitów, potrzebuje także uzasadnić obecność w
danym miejscu - w przypadku Transylwanii dochodził do tego konflikt z Węgrami
o to, "kto był pierwszy". W XIX wieku tworzenie nowoczesnego narodu
przyspieszyło, dokonano romanizacji języka (przedtem traktowanego jako mowę
słowiańską) i zaczęto wbijać ludziom do głów, że są prapraprawnukami
Imperium Romanum. Stąd też Wilczyce w rumuńskich miastach, czasem
będące prezentem od Włochów z okresu międzywojennego.
Kawałek dalej przy szerokim placu wznosi się kilka istotnych budynków.
Pomarańczowy eklektyczny gmach to siedziba opery - do 1919 węgierskiej, a
następnie rumuńskiej (węgierską wyeksportowano do mniej reprezentacyjnej
lokalizacji). Za nią ciągnie się różowy "Pałac Sprawiedliwości".
Na przeciwko opery strzela w niebo potężny prawosławny sobór katedralny
Zaśnięcia Matki Bożej. Powstał na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku w
ramach polityki romanizacji nowych prowincji.
W tamtym czasie prawosławni stanowili niewiele więcej niż dziesięć procent
mieszkańców, nie było więc potrzeby wznoszenia aż tak dużej świątyni, lecz
chodziło o pokazanie, kto teraz rządzi w mieście. W ceremonii otwarcia
uczestniczył król Karol II wraz z następcą tronu Michałem.
Trafiam na nabożeństwo, wiec znowu nie wejdę do środka z aparatem. Skupiam się
na równie potężnym pomniku stojącym przed cerkwią - długo zastanawiałem się, co autor miał na myśli?
Na jego szczycie macha ręką Avram Iancu, działacz narodowy z XIX wieku, tylko po co mu
trąby??
To zapewne przypadek, że w europejskich krajach bogatych i rozwiniętych
świątynie zamyka się albo zmienia ich funkcję na bardziej pożyteczną
(nie dotyczy to oczywiście meczetów). Kraje biedniejsze i wstające z kolan
nieustannie wznoszą nowe, krajobraz wiecznie jest nienasycony kościołami, na
które zawsze znajdą się pieniądze. Nie inaczej jest w Rumunii - kilkaset
metrów od prawosławnej katedry trwa budowa katedry greckokatolickiej. Trzeba
przyznać, że mają rozmach.
Nowe często sąsiaduje ze starym - tuż obok oglądam zachowany fragment murów
miejskich wraz z basztą, pochodzących z XV wieku.
"Besarabia to Rumunia" czyli tutejsza wersja napisów "Lwów jest polski" albo
"Danzig ist deutsch".
Na obiado-kolację siadamy w restauracji, gdzie część stolików postawiono w
bramie kamienicy. Na stole ląduje tradycyjna ciorbă de burtă oraz
całkiem smaczne sarmale cu ciuperci, czyli miejscowe gołąbki z kapustą.
Wokół nas latają natarczywe wróblopodobne ptaki, chyba nie jadły od tygodnia.
Z ziemi nie chciały żreć, za to bardzo chętnie zaglądały na stół 😛.
Słońce zaszło, ale ulice i place nie zamierzają się wyludniać.
Podczas powrotu na nocleg ciemne niebo kilka razy przeszyła błyskawica. Może
to znak na dobrą pogodę? Nie sprawdzałem dziś prognozy, nie wiem co zapowiadali...
Ledwie usiedliśmy na tarasie z piwem i książką, a zaczęło kropić. Może zaraz
przestanie? - pomyślałem chowając się pod zadaszeniem bujanej kanapy. Fakt,
kropić przestało, a zaczęło się oberwanie chmury, do którego zaraz potem
doszedł grad. Nasz pokój był na poddaszu, więc w okno na dachu przez dobre pół
godziny waliły zamarznięte kule wielkości piłek do ping-ponga.
- Jeśli samochód wytrzyma te bombardowanie, to będzie cud - stwierdziłem. Grad
rąbie dalej, ściana wody nie ustępuje. Na korytarzach gasną światła. Wreszcie
po godzinie się uspokaja... Wybiegam na ulicę - między chodnikami płynie rzeka
sięgająca kostek, ale auto szczęśliwe nie odniosło żadnych obrażeń. W dolnych częściach
Klużu nie skończyło się tak szczęśliwie, natura przewracała drzewa, niszczyła
zaparkowane pod nimi pojazdy, trochę miejsc zalało. Gwałtowność opadów była na
tyle intensywna, że jeszcze przed północną mówiono o nich w wiadomościach.
To nie był koniec niemiłych niespodzianek szykowanych przez Kluż: po
zablokowaniu kierownicy i ulewie, w poniedziałek rano okazało się, że
Teresę straszliwie boli ząb albo i dwa, bo dokładnie nie szło tego stwierdzić!
Kolejne tabletki niewiele pomagają. Zacząłem szybko szukać w internecie
jakiegoś gabinetu dentystycznego, gdzie można by się dogadać po angielsku, w
końcu to drugie po stolicy miasto w kraju! Ale psinco... Co prawda wyświetliło
się sporo dentystów, niektórzy nawet w naszej dzielnicy szpitalnej, ale nic w
English! Co robić, wracać na Śląsk do sprawdzonego lekarza?? Zmarnować resztę
wyjazdu? Z takim bólem i tak się nie da normalnie funkcjonować...
Na szczęście po iluś tam tabletkach zęby trochę się uspokajają, a ja ponownie
ruszam do centrum - raz, aby wymienić walutę, a dwa, żeby jeszcze zobaczyć
kilka miejsc. Na wszelki wypadek wolę sycić się Rumunią ile się da...
Główny plac jeszcze śpi.
Rumuńską odpowiedzią na pomnik Macieja Korwina jest pomnik hospodara Michała
Walecznego. Postać symboliczna, bo zdołał po raz pierwszy w historii połączyć
pod jednym berłem główne ziemie składające się na dzisiejszą Rumunię:
Wołoszczyznę, Mołdawię i Siedmiogród. Co prawda udało mu się to tylko na rok
(dokładnie był to rok 1600), bo potem wystąpili przeciwko niemu właściwie
wszyscy, zarówno przeciwnicy zewnętrzni i jak wewnętrzni, ale pamięć o nim
była jednym z fundamentów tworzenia samodzielnego państwa.
Kompozycja rzeźbiarska powstała w 1976 roku, więc ma zupełnie inny styl niż secesyjna
formacja węgierskiego monarchy.
Zachodzę nad Mały Szamosz (Someşul Mic), dopływ Cisy. Nad brzegami stoi
trochę zaniedbanych budynków, na jednym z nich dostrzegam pozacierane
węgierskie napisy.
To jest chyba współczesny węgierski teatr i opera - od zadu.
Pokłosie wieczornej ulewy: dywany z liści oraz zwalony przystanek autobusowy.
Żelazną kładką dla pieszych wracam na południowy brzeg rzeki, gdzie obok Parku
Centralnego ustawiono kilka pomników. Wielki w kolorze białym upamiętnia
ofiary reżimu komunistycznego (w grudniu 1989 zginęło w Klużu co najmniej 26
osób), mniejszy w kolorze czarnym Żydów - w 1944 roku Węgrzy zamknęli
ich w getcie, a potem wywieźli do Auschwitz, w sumie kilkanaście tysięcy.
Na Piaţa Muzeului udaje mi się w końcu wejść do świątyni - kościoła
franciszkanów pochodzącego z XIII wieku. Przed stuleciem Kluż był bardzo
wymieszany religijnie - jedną czwartą stanowili wierni kościoła kalwińskiego,
potem odpowiednio grekokatolicy, katolicy rzymscy, żydzi, prawosławni,
luteranie i unitarianie. Dziś dominują prawosławni, ale przedstawiciele innych
wyznać nadal są obecni (dla przykładu Siedmiogród to największe skupisko
unitarian w Europie).
Niedaleko kościoła znajduje się jeden z najstarszych domów w mieście -
gotycki, datowany na XV wiek. To w nim w 1443 roku miał się urodzić Maciej
Korwin. Według tablicy z opisem w języku rumuńskim i angielskim monarcha był
Rumunem. Zastanawiam się, gdzie przebiegają granice śmieszności przy tworzeniu nowej historii?
Otwarto kantor, więc wymieniam walutę i wracam na pokoje. Na szczęście ból w
zębach trochę odpuścił, więc na razie nie ma mowy o kończeniu wyjazdu, tylko o
szykowaniu się do dalszej drogi!
Korwin Rumunem? Niezłe. Hunyady by się zdziwił. :-D
OdpowiedzUsuńMyślę, że najbardziej zdziwiłby się sam Korwin ;) No chyba, że chodziłoby o tego polskiego Korwina ;D
UsuńCzarnek zapowiedział nowy przedmiot, który ma się nazywać HiT - myślę, że za jakiś czas będziemy mogli się przekonać o granicach śmieszności przy pisaniu nowej historii...
OdpowiedzUsuńMinisterstwo pobije wówczas wszystkie rekordy :D
UsuńRuiny rzymskie kompletne rozczarowanie, natomiast Kluż - Napoka zrobił na nas dobre wrażenie, choć pogoda nie dopisała. Widzę na Twoich zdjęciach, że cerkiew owinięta w folie czyli remont. Gdy my tam byliśmy rusztowania stały w środku. Następnym razem cerkiew będzie jak nowa. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńW tym roku mieliśmy wybitne szczęscie trafiania na remontowane obiekty :P Swoją drogą to ciekawe, że budynki, które nie mają stu lat, sypią się bardziej niż te średniowieczne :D Pozdrowienia!
UsuńKluż jest ładny. Zresztą jak i Rumunia.
OdpowiedzUsuńTrzeba było lecieć z kocem, przykrywać auto ;) pamiętam jak teściu pół roku po kupnie auta, tak właśnie robił, bo się bał, że grad mu zniszczy ;)
Panie, ale skąd ten koc? :D Chociaż był jeden w aucie... Moja mama kiedyś tak zakryła auto kocem, to przed gradem uchroniło, ale koc wsadzony był w drzwi (aby nie odleciał) i nalało wody :D Z kolei jak kiedyś nie zakryła, to grad nieźle pokiereszował... No niestety, to jest trochę jak z zamachem terrorystycznym - albo nas rąbnie, albo nie ;)
UsuńAkurat jakiś koc zawsze wożę w bagażniku. Jednak z gradem, czy upadkiem drzewa złamanego przez wiatr, jest jak mówisz. Loteria.
UsuńJeszcze odnośnie stopa. Jak zaczynałem jeździć stopem, kolega, który mnie do tej formy podróży przekonał, mawiał, że wygląd to jest sukces szybkości złapania, czy też w ogóle sukcesu złapania okazji. Nieraz potem się o tym przekonywałem, kiedyś mi parę osób powiedziało, że wzbudzałem zaufanie swoim schludnym wyglądem (dziś przez zarost, pewnie byłoby ciężko, dawno już nie próbowałem tej formy podróżowania). Miałem nawet takie przypadki, jak idąc z Mucznego, że zatrzymała się pani, która potem się przyznała, że zabrała kogoś pierwszy raz :)
Takich co mnie zabierali jako pierwszego to miałem sporo :) Pomaga ciężki plecak, a czasem... aparat :D
UsuńPlecak zdecydowanie pomaga!
UsuńTo łapanie stopa na brak benzyny to chyba jakaś przygraniczna rumuńska przypadłość. Też nie daliśmy się na to złapać.
OdpowiedzUsuńRobił przekonywujące wrażenie, gdyż rzeczywiście wyglądał, jakby mu zabrakło benzyny.
Usuń