niedziela, 23 marca 2025

Na Łysej Górze pożegnanie z zimą, której nie było.

Na najwyższym szczycie Beskidu Śląsko-Morawskiego byłem do tej pory co najmniej cztery razy. Wybrałem się po raz piąty (w tym trzeci raz z tatą), bo tam mieliśmy jedyną szansę, aby w czeskich Beskidach w marcu spotkać jeszcze zimę!

Z ciekawości pozwalamy nawigacji poprowadzić się najkrótszą drogą. Ta ciągnie nas po naprawdę dziwnych miejscach, dziurawych asfaltach, jezdniach bez możliwości minięcia się. Pod Prašivą spotykamy dziesiątki zaparkowanych byle jak samochodów i jeszcze więcej ludzi udających się na szczyt: bez wątpienia ta słoneczna sobota wyciągnęła z domów tłumy. Krótsza droga niekoniecznie oznaczała w tym przypadku szybszą, ale mieliśmy ładny widok na Łysą Górę, Smrk, Radhošť i pasmo Ondřejníka.



Bardzo malownicze ujęcie kościoła w Malenovicach (Malenowitz) - świątynia prezentuje się prawie jak w Alpach 😏.


piątek, 14 marca 2025

Rychleby: Złoty Stok - Jawornik Wielki - Bílá Voda.

Często człowiek zaczyna się mocno głowić, gdzie skoczyć na szybko w góry, aby nie powtarzać utartych tras i jeszcze zobaczyć coś nowego. I jeszcze żeby było względnie blisko! No to wymyśliłem: Rychleby/Góry Złote. Co prawda byłem w nich w styczniu, lecz wtedy kręciliśmy się nad Jeseníkiem, a teraz wybrałem dokładnie przeciwne: północno-zachodnią część pasma i to głównie po polskiej stronie.

Po godzinie dziesiątej dojeżdżam do Złotego Stoku (Reichenstein). Liczyłem, że zaparkuję gdzieś w pobliżu wapienników, ale wszędzie prywatny teren, więc jestem zmuszony podjechać w górę aż na plac Mickiewicza. Tam, wśród historycznej zabudowy, jest kawałek powierzchni na zostawienie auta. Po sąsiedzku działał kiedyś lokal "Alaska" i podejrzewam, że mimo nazwy bywało tam gorąco.



Ale wróćmy do poważnych spraw: moim głównym celem będzie Jawornik Wielki, bo tak się złożyło, że jeszcze na nim nie byłem. Co prawda opinie o tym, czy warto na niego leźć, są rozbieżne, lecz uznałem, że będzie to dobra okazja, aby je zweryfikować. No i właściwie cały dzień to będzie wędrówka po szlakach, które mnie jeszcze nie widziały, co w Sudetach wcale nie jest takie łatwe.
Na Jawornik pójdę jednak trochę okrężnie. Najpierw jednak muszę zejść w dół wzdłuż drogi krajowej, a to oznacza, że przy powrocie będę musiał się tędy wdrapać...


czwartek, 6 marca 2025

Śląskie niedaleko: Kopice i okolice.

Położone w województwie opolskim Kopice (Koppitz) zawsze były niewielką miejscowością, ale od średniowiecza stanowiły mieszkanie kolejnych rycerskich, a potem szlacheckich rodzin. Od połowy XIX wieku stały się własnością Schaffgotschów, jednego z najbardziej znanych arystokratycznych rodów Śląska. Miejscowy pałac przebudowali oni z takim rozmachem, że nazwano go śląskim Wersalem (tak po prawdziwe - kilka rezydencji nosiło takie miano), tutaj ulokowano rodzinne mauzolea. Co jakiś czas przyjeżdżam do Kopic zobaczyć, co zostało z dawnej świetlanej przeszłości i zawsze jest to wizyta smutna, choć teraz po raz pierwszy z pewną nutką optymizmu.

Parkujemy pod różowym kościołem Podwyższenia Krzyża. Klasycystyczna świątynia przez krótki okres w 1945 roku pełniła także funkcję stajni. Na ścianach kostnicy i ceglanym murze są wyraźne ślady po kulach. Później okazało się, że prawie na każdym starym budynku są takie pamiątki.


Rodzina Schaffgotsch była nie tylko jedną z najbardziej znanych, a od 19. stulecia majętnych, lecz również rzeczywiście śląską szlachtą. Co prawda praprapraprzodkowie wywodzili się z Frankonii, lecz już w XIV wieku otrzymała pierwsze dobra na Śląsku (jeszcze jako Schaff). Zostali na nim aż do 1945 (choć jedna z linii osiedliła się w Czechach). Skupiali się na Dolnym Śląsku, jeden z przedstawicieli ożenił się z piastowską księżniczką, koligacąc się w ten sposób z wieloma rodami europejskimi. Wreszcie w 1858 roku graf Hans Ulrich von Schaffgotsch pojął za żonę Joannę Gryczik, rodowitą Ślązaczkę. On był biedny, ale z tytułem, ona była chłopką, lecz bajecznie majętną, bo w cudowny sposób odziedziczyła fortunę Karola Goduli, górnośląskiego przedsiębiorcy, więc zwano ją śląskim Kopciuszkiem. Małżeństwo zaaranżowano, jednak okazało się szczęśliwe. Młoda para postanowiła uwić swoje gniazdko w Kopicach.


wtorek, 25 lutego 2025

Poruba - socrealistyczne serce Ostrawy.

Poruba to jedna z dzielnic Ostrawy, położona na zachód od centrum. Jest drugą najludniejszą w mieście i drugą najbardziej gęsto zamieszkaną, lecz nie dlatego warto ją zobaczyć, ale z powodu socrealistycznej zabudowy.

W Polsce komuniści wznieśli Nową Hutę, a także m.in. nowe Tychy, w Czechosłowacji wymyślili Nową Ostrawę. Jako lokalizację wybrali puste tereny należące do wioski Poruba, przez Niemców zwanej Hannersdorf
Najpierw w 1948 roku pierwsze bloki zaczęły stawiać ostrawskie kopalnie, a trzy lata później rozpoczęła się budowa całkowicie nowego, socjalistycznego miasta. Powodów takiej lokalizacji było kilka: mnóstwo niezabudowanej ziemi (ukradzionej poprzednim właścicielom, hrabiom Wilczek oraz drobnym rolnikom), brak większych pokładów węgla (więc i brak konieczności przyszłego fedrowania), bliskość ostrawskiego przemysłu, a jednocześnie takie kierunki wiatrów, które nie przywiewałyby zanieczyszczeń. Wprowadzono zakaz budowy domów jednorodzinnych, wszyscy nowi obywatele mieli mieszkać w kupie. Tak skoszarowani robotnicy byli łatwiejsi do kontroli, lecz jednocześnie władzom zależało na podniesieniu poziomu życia grupy klasowej, która z założenia miała być awangardą komunizmu. Jeśli chciano uruchamiać nowe, wielkie zakłady, to pracownicy musieli gdzieś w pobliżu mieszkać i nie powinny to być zawilgocone nory. Warto dodać, że w owym czasie kanalizacja obejmowała zaledwie połowę tkanki miejskiej starych dzielnic Ostrawy, wodociągi jedną trzecią, gaz był w kilkunastu procentach domów, a centralne ogrzewanie zaledwie w kilku. Wszystkie te udogodnienia w Porubie miały być dostępne.


Plany architektów były niesamowicie ambitne: Poruba/Nowa Ostrawa, która początkowo miała być samodzielnym ośrodkiem miejskim, liczona była na sto pięćdziesiąt a nawet sto siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców. Co ciekawe, komuniści chcieli wyburzyć historyczne centrum (Morawskiej) Ostrawy i na jego miejscu postawić zakłady przemysłowe oraz kopalnie, więc rolę wizytówki regionu przeznaczono dla Poruby. Główny bulwar miał się ciągnąć kilka kilometrów na wschód do stacji kolejowej Svinov. Ponieważ w najbliższej okolicy nie ma żadnej większej rzeki, a jedynie potok Porubka, wymyślono... kanał szeroki na czterdzieści metrów, łączący Dunaj z Odrą. Wszystko po to, aby było tak ładnie jak w Moskwie. Nie zapomniano o wielkim pomniku Stalina. Pod względem architektonicznym też wzorowano się na Związku Radzieckim, ale niekoniecznie tylko na realnym socjalizmie, także na wcześniejszych epokach. Najwyższym budynkiem miał być gmach krajowej rady narodowej mierzący sto pięćdziesiąt metrów, nawiązujący do moskiewskiego Pałacu Rad (ani jeden ani drugi nie powstał). Życie, jak zwykle, skorygowało te plany.


niedziela, 16 lutego 2025

Poszukiwanie zimy w Rychlebach: Lázně Jeseník - Lipová-lázně.

Pierwszy wyjazd górski w 2025 roku zaczął się optymistycznie: przed Prudnikiem mamy słoneczko, mgiełki i zimową aurę. Aż chce się wyjść z auta i robić zdjęcia!



Niestety, wkrótce potem wszystko zakrywają chmury. W Jeseníku słońca całkowicie brak, ale za to śniegu więcej, więc coś za coś. Przed wyprawą uderzam do knajpki na powitalną IPĘ, czyli dokładnie tak samo jak w ostatni wypad 2024 roku, tylko tym razem nie sam, a z Bastkiem.


Zakładamy plecaki. Przechodzimy przez rynek i przez linię kolejową w kierunku Głuchołaz (funkcjonowała komunikacja zastępcza). To było miesiąc temu; kilka dni po naszej wizycie śnieg stopniał i wrócił na jesenickie ulice dopiero teraz.



piątek, 7 lutego 2025

Zábřeh, Svitavy i Lanškroun, czyli z wizytą w Hřebečsku.

Zanim nastał czas monoetnicznych państw w Europie Środkowej, mapa narodowościowa potrafiła wyglądać jak dziecięca kolorowanka: kleksy, kreski i poszarpane brzegi. Cechą charakterystyczną były tak zwane wyspy językowe. Na ziemiach czeskich istniało aż osiem wysp językowych, zamieszkanych przez ludność niemiecką. Największą z nich było Hřebečsko, położone na północnym odcinku granicy czesko-morawskiej. W tym przypadku określenie "wyspa" może być nieco mylące. Zazwyczaj takie wyspy językowe były mocno oddalone od macierzystych krain, natomiast tutaj od niemieckojęzycznych terenów Sudetów oddzielał szeroki na jedynie kilka kilometrów pas wiosek, w których mówiło się po czesku. Realnie była to zatem część zwartego obszaru niemieckiego, przeciętego czeską wkładką. Pozostaniemy jednak przy oficjalnej terminologii.
Czesi nazywali wyspę Hřebečsko od niewysokiego pasma Hřebečovský hřbet albo po prostu svitavský jazykový ostrov. Dla Niemców był to Schönhengstgau lub Schönhengster land, także od nazwy tych samych gór, które po niemiecku zwały się Schönhengster Rücken. Nigdy nie tworzył on samodzielnej jednostki administracyjnej, przynależał do różnych okręgów sądowych, a potem powiatów. Łączyła go wspólna kultura oraz pochodzenie od kolonistów przybyłych z zachodniej i południowej Rzeszy (głównie Bawaria i Nadrenia) po najazdach tatarskich. Składało się na niego sześć miast oraz ponad sto czterdzieści wiosek, w sumie tysiąc dwieście kilometrów kwadratowych. Przed II wojną światową żyło tam około sto dwadzieścia tysięcy osób, ponad osiemdziesiąt procent mówiło po niemiecku (na początku wieku ten procent był wyższy). Tylko w trzynastu wioskach przeważali Czesi. Ostatnio podczas dwóch wyjazdów odwiedziliśmy połowę miast Hřebečska, więc zebrało się trochę materiału zdjęciowego i tekstowego 😏.

W listopadzie na pierwszy rzut poszedł Zábřeh (Hohenstadt), który leżał na wschodnim skraju wyspy, na Morawach. Był on najmniej niemieckim miastem regionu, ostatnie austro-węgierski spisy podawały siedemdziesiąt procent użytkowników tego języka wśród mieszkańców. Był też rzadkim przypadkiem, że, w wyniku napływu nowych rzesz ludności w okresie Czechosłowacji, język czeski wysunął się na prowadzenie. Zapoznanie się z miastem rozpoczynamy od spojrzenia na niego z niewysokiej platformy widokowej w dzielnicy Rudolfov (Rudolphstal). Pod nami rozciąga się niewielkie centrum z dominującym nad resztą kościołem św. Bartłomieja, po bokach zaś przycupnęły bloki i stawy.


Dookoła wszędzie góry. Nad Jesionikami kłębi się i chmurzy.


czwartek, 30 stycznia 2025

Śląskie niedaleko: cmentarze w Żorach.

Żory (Sohrau) są średniej wielkości miastem powiatowym na Górnym Śląsku. Historią sięgają średniowiecza (prawa miejskie otrzymały w XIII wieku), lecz nie zostało w nich zbyt wiele zabytków, a te, które są, pochodzącą najczęściej z 19. stulecia. To efekt licznych pożarów, z których trzy były szczególnie niszczycielskie i pochłonęły większość miejscowości. Dodatkowo w 1945 roku nawet osiemdziesiąt procent zabudowy mogło zostać zniszczone w czasie przechodzenia frontu. Przetrwały cmentarze. Korzystając z dnia Wszystkich Świętych postanowiłem zajrzeć na trzy zabytkowe nekropolie, wszystkie są z XIX wieku.

Najstarszy jest cmentarz żydowski położony przy ulicy, a jakże, Cmentarnej. Założono go w 1814 roku w oddaleniu od ówczesnego miasta, na przedmieściu Kleszczówka (Klischczowka); dziś od centrum oddzielają go dodatkowo tory kolejowe.


Pierwsi Żydzi pojawili się w Żorach na przełomie XV i XVI wieku, na półtora stulecia zostali wygnani przez habsburskich cesarzy i powrócili po 1713 roku. Zazwyczaj była to wspólnota nieliczna, jedynie w połowie XIX wieku pół tysiąca Żydów stanowiło kilkanaście procent społeczności miasta. Duży spadek nastąpił w okresie międzywojennym: wyznawcy Jahwe głosowali w plebiscycie za Niemcami, więc po przyznaniu Żor Polsce większość z nich wyjechała do Rzeszy. Pozostało jedynie kilkudziesięciu, a w momencie wybuchu II wojny światowej kilkunastu. Wszystkich wywieziono do getta w Będzinie.


piątek, 24 stycznia 2025

Park Pamięci (Memento Park) w Budapeszcie.

Problem niechcianych pomników jest tak stary jak cała historia państwowości. Jak tylko dochodzi do zmiany władzy, ustroju lub pojawiają się jakieś inne czynniki pozwalające inaczej spojrzeć na przeszłość, to zawsze pojawia się pytanie, co uczynić z takimi kłopotliwymi pamiątkami. Metody są różne. Najbardziej prymitywne to całkowite burzenie. Najmniej ingerujące: pozostawienie bez zmian lub z odpowiednio skorygowanym opisem. Metoda pośrednia to przenoszenie do mniej eksponowanych miejsc lub do muzeów. Tę ostatnią Węgrzy twórczo rozwinęli i na obrzeżach Budapesztu powstał Memento Park (Szoborpark, Park Pamięci). Jest to muzeum na świeżym powietrzu, coś w rodzaju skansenu, w którym zgromadzono dziesiątki pomników z okresu komunistycznego.


Park ten powstał dość szybko po likwidacji Węgierskiej Republiki Ludowej. Wstępny pomysł narodził jeszcze pod koniec starej epoki, w czerwcu 1989 roku - miał to być park z samymi węgierskimi Leninami. W obecnej formie zaprojektowano go w 1991 roku, a otwarto w czerwcu dwa lata później, w drugą rocznicę wyjazdu ostatnich radzieckich żołnierzy. Zgromadzono tutaj pomniki i tablice jedynie z terenu węgierskiej stolicy, a nie z prowincji. Rada miejska Budapesztu oddała radom dzielnicowym decyzję, czy pokomunistyczne monumenty mają zostać przeniesione czy pozostać na miejscu: dzielnice zagłosowały za relokacją na teren muzeum. Odbyła się ona tak, jak cały upadek madziarskiego komunizmu: spokojnie i bez specjalnych emocji. W przeciwieństwie do podobnego parku na Litwie ten nigdy nie budził większych kontrowersji i nie zarzucano mu promowania komunizmu. Kompleks jest chwalony jako "realistyczne, a zarazem odległe podejście do nieprzyjemnej przeszłości" oraz ujęcie w interesującą formę przykładów socrealistycznej rzeźby, z których wiele jest intrygujących jako dzieła sztuki. Jak to opisał projektant muzeum: Ten park jest o dyktaturze. A jednocześnie, ponieważ można o nim mówić, opisywać go, budować, ten park jest o demokracji. W końcu tylko demokracja daje możliwość swobodnego myślenia o dyktaturze.


piątek, 17 stycznia 2025

Leniwe Węgry: piwnice winne, ciepłe wody i emerytowani nudyści w Kiskőrös.

Wracając z Bałkanów zawsze traktuję Węgry jako etap odpoczynku i rozleniwienia. Zwiedzanie schodzi na dalszy plan, teraz trzeba w końcu wymoczyć tyłki w ciepłych wodach. Co nie znaczy, że tego zwiedzania w ogóle nie ma, ale nie jest ono na pierwszym miejscu.
Tak było i tym razem. Nieśpiesznie przejeżdżamy przez kolejne madziarskie miejscowości nieustannie dziwiąc się albo zachwycając nazwami po ugrofińsku. Bácsalmás ma też oficjalną nazwę chorwacką i niemiecką, natomiast Borota kojarzy się z pewnym diabłem... Przy okazji sprawdzania starych zdjęć odkryłem, że dziwna biała plama na pierwszej zielonej tablicy jest na niej już co najmniej dwa lata.



Zatrzymuję się w miasteczku Hajós (Hajosch), a właściwie w jego dzielnicy Pincefalu (Kellerdorf). Dzielnica ta w całości składa się z małych domków - piwnic winiarskich.  Przed II wojną światową było ich 1800, każda rodzina produkowała domowe wino. Dziś ich liczba spadła do 1200, ale ponoć to i tak największe ich nagromadzenie w Europie. Nawet przystanki wybudowano w stylu winiarskim.




niedziela, 12 stycznia 2025

Górskie podsumowanie roku 2024!

Nie tak bystro płynie rzeka, jak nam prędko czas ucieka - pamiętam taką piosenkę wykonywaną przez chór, w którym śpiewała spora część mojej rodziny. Nawet nie wiedziałem, że to pieśń religijna, ale początek ma jak najbardziej prawdziwy: niedawno robiłem podsumowanie roku 2023, a teraz trzeba przystąpić do 2024. Ponownie muszę napisać, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nie zdobywałem żadnych wysokich szczytów ani nie biłem rekordów, lecz na pewno można ten okres uznać za udany.


* Styczeń

Rok zacząłem blisko, bo w Górach Opawskich i na Kopie Biskupiej. Cóż, w 2023 nie byłem na tym szczycie ani razu, więc w styczniu mogłem nadrobić braki. Postanowiłem ją jednak zdobyć w nowy sposób, a mianowicie z morawskiej strony. Pogoda była bardzo dynamiczna, ale, niestety, śniegu tyle co nic, za to momentami lodowisko.
Na Kopie przenocowałem, co nie zdarzyło mi się od bardzo dawna, a kolejnego dnia miałem nawet trochę słońca.


wtorek, 7 stycznia 2025

Jesioniki: przedsylwestrowy Zlatý chlum.

W przedostatni dzień 2024 roku udało mi się w końcu skoczyć w góry! Wybrałem Jesioniki, aby mieć szybki dojazd po nocce. Jednodniówka, ale dobre i to. Prognozy zapowiadały słoneczną pogodę, zastanawiałem się tylko, czy uda mi się spotkać zimę? Na to widoki były słabsze, bo obraz z kamer sugerował, że panuje tu raczej późna jesień...

Parkuję w Jeseníku (Freiwaldau), odkrywam, że miejskie toalety są nieczynne i pierwsze kroki kieruję... nie, nie na szlak, ale na ostatnie czeskie piwo przed końcem kalendarza 😏. Mam szczęście, bo akurat trafiła się IPA. Mimo wczesnej pory w knajpie już całkiem sporo ludzi, panie siedzą przy kawce, panowie przy kufelku, a jeden przytargał ze sobą laptopa.


Na zewnątrz jest dość ciepło jak na grudzień, ale ja wyobrażam sobie jakie temperatury musiały panować zimą w twierdzy wodnej. 


Jeseník był jedną z najbardziej poszkodowanych miejscowości w czasie wrześniowych powodzi. W centrum za bardzo nie widać śladów, ale są przy rzece. Biała (Bělá, Biele) niosła zniszczenia od gór aż po Głuchołazy. Jadąc w tę stronę widziałem dziesiątki uszkodzonych mostów, zerwanych kładek, osunięte brzegi wraz z asfaltem. Tu też most ma wyraźny ślad po uderzeniu czegoś ciężkiego, a koryto nadal pełne jest różnego syfu.


piątek, 3 stycznia 2025

Przez Serbię: Preszewo, Nisz, Belgrad i Kovilj.

Autostradowe przejście graniczne pomiędzy Macedonią a Serbią, które potrafi zatrzymać na wiele godzin, nas wciąga na jedyne dwadzieścia pięć minut. Znakomity rezultat! Nie wszyscy mieli tyle szczęścia: celnicy z wielkim zaangażowaniem trzepią samochód na francuskich blachach. Czyżby nie lubili szampana?
Zerkam w bok: Serbowie postawili płot, jak Węgrzy, Chorwaci i jeszcze kilka innych nacji. Dawniej, gdy zaczęły się szturmy europejskich granic, nie próbowali szczególnie powstrzymywać migrantów, a nawet podwozili ich autokarami pod unijne granice. Ba, niektórzy byli nawet tak naiwni, aby proponować osiedlać przybyszów z innych kontynentów w wyludnionych rejonach Serbii. Nie dość im problemów z własnymi muzułmanami? 


W Serbii spędzimy tym razem jedynie dobę. A zaczniemy od odwiedzenia... Albańczyków. Choć większość osób tej narodowości wyrwała się spod władzy Belgradu wraz z Kosowem, to nadal mieszka ich ponad sześćdziesiąt tysięcy. Zdecydowana większość z nich przebywa w trójkącie pomiędzy granicami Kosowa i Macedonii, w regionie zwanym doliną Preszewa (Preševska dolina, Lugina e Preshevës). Składają się na nie dwie gminy - Preszewo (Прешево, Preshevë) oraz Bujanovac (Бујановац, Bojanonoci), a także nie połączona z nimi gmina Medveđa (Медвеђа, Medvegja). W sumie Albańczycy stanowią w nich ponad siedemdziesiąt procent mieszkańców, a w Preszewie nawet dziewięćdziesiąt. Wyjątkiem jest Medveđa, tam dominują Serbowie, lecz pod względem politycznym traktuje się ją jako część doliny Preszewa.