piątek, 28 marca 2025

Polskie Morawy: Kietrz.

Morawy to jedna z trzech głównych krain historycznych wchodząca w skład Republiki Czeskiej. Mało kto jednak wie, że niewielkie ich fragmenty znajdują się również w Polsce! Jak do tego doszło? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy cofnąć się do... średniowiecza 😏.

Ówczesne Margrabstwo Moraw w dużej mierze pokrywało się z granicami kościelnej diecezji ołomunieckiej. Na północy sięgało ono terenów dzisiejszego Śląska, m.in. należał do niego Prudnik i Głubczyce. W drugiej połowie XIII wieku czeski król wydzielił z jego ziem księstwo opawskie dla swojego nieślubnego syna. Syn, spłodzony z dwórką królowej, został oficjalnie uznany przez ojca a nawet papieża, lecz nie mógł dziedziczyć korony, więc otrzymał w ramach pocieszenia coś mniejszego. Księstwo to w wyniku układów, transakcji handlowych oraz koneksji rodzinnych w kolejnych stuleciach zaczęło być wiązane ze Śląskiem i traktowane jest jako część tej krainy. Żeby jednak nie było tak prosto: z terenów nowo utworzonego księstwa monarcha wykroił pewne obszary i przekazał je pod bezpośrednią władzę biskupów ołomunieckich. Było to podziękowanie za pomóc w krucjatach przeciwko Prusom. W ten sposób biskup sprawował w darowanych ziemiach nie tylko władzę kościelną, ale też świecką. Obszary te, będące enklawami otoczonymi Śląskiem, nadal traktowano jako Morawy, obowiązywały tam morawskie prawa, podatki płacono do morawskiego skarbu. 
Po wojnach austriacko-pruskich w XVIII wieku nie tylko Śląsk (również Opawski) został podzielony, ale także enklawy morawskie. Większość z nich pozostała przy Habsburgach, ale jedną przyłączono do Prus: było to miasto Kietrz (Katscher, Ketř) oraz kilka wiosek wokół niego. O ile w Austrii, a potem w Czechosłowacji, odrębność enklaw utrzymywała się aż do XX wieku, o tyle Niemcy potraktowali je jako normalną część Śląska, choć sporadycznie używano określenia "pruskie Morawy". W 1945 roku niemiecki Śląsk przypadł Polsce i w ten oto sposób skrawek historycznych, najprawdziwszych Moraw znalazł się pod rządami Warszawy. Oczywiście komuniści nie ustanowili żadnej odrębności administracyjnej dla enklawy, ale diecezja ołomuniecka nadal tutaj sięgała (obejmowała niemal cały dzisiejszy powiat głubczycki oraz południowo-zachodnią część raciborskiego; Prudnik już kilka wieków wcześniej włączono do diecezji wrocławskiej). Dopiero w 1972 roku Watykan utworzył oficjalnie diecezję opolską i formalnie dopiero wówczas administracja kościelna została wyjęta spod jurysdykcji biskupa ołomunieckiego.
Czasem, zwłaszcza polskie źródła, pod pojęciem "polskie Morawy" lub "Morawy polskie" uznają cały teren, który należał do diecezji ołomunieckiej. Uważam, że to nadinterpretacja, bowiem w ten sposób należałoby uznać za Morawy całą ziemię opawską, a przecież od stuleci nikt tak nie robi. Moje zdanie podzielają Czesi: dla nich Opawszczyzna to Śląsk pełną gębą, a Morawami są jedynie enklawy, czyli nie tyle dawna diecezja ołomuniecka, lecz posiadłości ołomunieckich biskupów. Zatem, podpierając się czeskim punktem widzenia, udajemy się na objazd po polskich Morawach, czyli do Kietrza i otaczających go wiosek. Biorąc pod uwagę obecny podział administracyjny, są to rubieże województwa opolskiego (większość) oraz śląskiego (jedna miejscowość).

Poniżej enklawa kietrzańska na przedwojennej mapie WIG z naniesionymi jej granicami (pochodzi z Wikimedia Commons).


Z oddali Kietrz wygląda jak wiekowe miasto: są wieże kościoła, starych budynków, jakiś komin. Swoje lata rzeczywiście ma: lokowali go w 14. stuleciu biskupi ołomunieccy, ale jako osada istniał już kilkaset lat wcześniej.


Podjeżdżam do samego centrum. Jeśli ktoś spodziewał się starówki ze zwartą zabudową, wąskimi uliczkami z kamienicami to się zdziwi: zamiast niej jest ogromny pusty plac otoczony blokami. Stoi na nim kolumna maryjna oraz druga ze świętym Florianem, całość wygląda dość surrealistycznie.



Kietrz miał pecha: pod koniec marca 1945 roku zniszczonych zostało osiemdziesiąt procent budynków. W różnych tekstach różnie pisze: że albo to efekt zaciętych walk pomiędzy Niemcami i Sowietami albo burzenie rozpoczęło się już po przejściu frontu. Myślę, że najbliższa prawdzie będzie czeska Wikipedia, która podaje, że "w wyniku wojennych i pozawojennych działań Armii Czerwonej (...) z historycznego jądra miasta pozostały jedynie kościół farny z probostwem, kościół cmentarny, barokowy słup morowy i figura św. Floriana na dawnym rynku, neorenesansowy ratusz, remiza strażacka i siedem domów mieszkalnych. Na pocztówkach sprzed wojny widać brukowany Ring otoczonymi jednopiętrowymi kamienicami z kolumną morową oraz mniejszy Neuer Ring z ratuszem i Florianem. Były to dwa osobne place, pomiędzy nimi stały domy. Dziś wszystko to jedna wielka przestrzeń, po której hula wiatr.



Mam poważne podejrzenia, że ogromne zniszczenia to jednak głównie pokłosie zabawy żołnierzy radzieckich nie związanych z walkami. Gdyby bowiem doszło w Kietrzu do tak zaciętej bitwy, to ucierpiałaby zabudowa całego, stosunkowo niewielkiego powierzchniowo miasta. Tymczasem wystarczy odejść kilkaset metrów od rynku i stoi tam sporo przedwojennych konstrukcji. Nie chce mi się wierzyć, żeby Niemcy bronili się tylko na samej starówce!
Na powojennych zdjęciach można zobaczyć, że niektóre budynki częściowo nadal stały. Niestety, o ile w większych miejscowościach decydowano się zazwyczaj na odbudowę (nie zawsze dokładną), o tyle w mniejszych szkoda było na to władzom pieniędzy oraz czasu. Lepiej było wyburzyć ruiny, a czasem jeszcze zachowane budynki, a cegłę wysłać w inne rejony kraju. Tak było również w Kietrzu: nawet jeśli coś się nadawało do odbudowy, to rozbierano wszystko do poziomu gruntu, cegła zaś jechała nie tylko do Warszawy, ale także do Nowej Huty. Co najmniej dwa przedwojenne domy istniały na rynku jeszcze w latach 60., lecz później i tak się ich pozbyto.
Jak kompaktowe było niegdyś centrum pokazuje makieta z planem z 1810 roku.


Zdjęcie lotnicze też daje do myślenia: niemożliwe, aby tyle zieleni istniało w sercu polskiego miasta! Najwyraźniej było jej za dużo: kilka lat temu w ramach "rewitalizacji" wycięto wszystkie drzewa między kolumną a Florianem i zamieniono ten teren w betonowo - ceglaną pustynię przecinaną rachityczną trawą. Zamiast roślinności postawiono wielkie donice, jakieś kule, powyginane słupki i tym podobne. W upały mu się tu być fantastycznie!



Ciekawe, że ratusz przy Neuer Ring ocalał. Wygląda trochę jak atrapa niepasująca do reszty. W dolnej części pomniku świętego nadal przymocowana jest tabliczka, informująca po niemiecku o renowacji z 1904 roku.


Pawilon handlowy z epoki Gierka z malowidłem ściennym o tematyce "Brama Morawska". Fotografuję go spod kolumny morowej; sto lat temu byłoby to niemożliwe, bo widok przesłaniałby mi hotel Reichsadler, mieszczący na parterze restaurację i drogerię.


Na rynek/rynki jeszcze wrócę, idę teraz obejść centrum dookoła. Najpierw na południe, obok ratusza ulicą 3 Maja. Kiedyś nazywała się Urlichstrasse, potem 22 Lipca. Park to też dzieło zniszczeń z 1945 roku, wcześniej stały w tym miejscu m.in. szkoła tkacka oraz urząd katastralny.


Granicą pomiędzy strefą zniszczenia a zachowania jest okrąg ulic okrążających nieistniejącą starówkę. Oddalone są od kolumny morowej o dwieście - trzysta metrów i tam jest już zupełnie inny świat. No, może przesadzam, że zachował się tam klimat dawnego Stadt Katscher, ale historycznej zabudowy spotkamy tam więcej. Przed wojną w tym kierunku właściwie kończyło się miasto.


Niechęć do starej zabudowy w Kietrzu nie przemija. Jeszcze kilka lat temu przy ulicy Okopowej (Stadtgrabenstrasse) stały stuletnie chałupy i stodoły, ale już ich nie ma. Za ogrodzeniem (które w dość paskudny sposób połączyło różne cegły) wznoszą się nowe domy. Resztki starych można jeszcze dostrzec przy wykopkach.



Na końcu stoi kaplica cmentarna św. Krzyża. Robią coś na dachu.


Jeśli cmentarna, to musiał być cmentarz. No i był zaraz obok. Powstał w połowie XIX wieku dla chrześcijan wszystkich wyznań, wydzielono także część żydowską. Ostatnie pochówki odbyły się na początku ubiegłego stulecia. W czasie wojny Niemcy zniszczyli większość kirkutu. Polacy byli po wojnie skuteczniejsi: zlikwidowali nie tylko resztki kwatery żydowskiej, ale również cały cmentarz, zamieniając go po prostu w park. Ekshumacji nie przeprowadzono, więc zapewne spacerujemy jeszcze po szczątkach.


Z całej nekropolii ostały się dwa groby (jeden widać przy kościele, za płotem). Zamiast nich jest podstawa pomnika - zaczęto go budować w latach 80., ale nigdy nie skończono. Nie znalazłem informacji, co miał przedstawiać. Dodatkowo w pakiecie parkowym występuje kilku młodych dżentelmenów czających się pod płotem i przyglądających mi się uważnie.


Idę dalej dookoła centrum i dochodzę do ulicy Matejki (Meierhofstrasse). W przeszłości stały przy niej dwie świątynie: synagoga oraz kościół ewangelicki. Synagogę spalono w czasie Nocy Kryształowej, ruiny rozebrano po wojnie. Kościół ewangelicki nie został zniszczony, lecz i tak unicestwiono go w dekadzie Gierka. Nie pasował do osiedla. Patrząc na moje zdjęcie: bożnica znajdowała się tam, gdzie końcówka bloku (bliżej nas), a zbór po prawej w wolnej przestrzeni pomiędzy blokami.


Na innej wolnej przestrzeni obok bloków jest dzisiaj coś w rodzaju targowiska. Niegdyś biegła tu dodatkowa droga, równoległa do ulicy Matejki.


Jeden z reliktów pierwotnej starówki: remiza OSP wraz z towarzyszącą jej kamienicą. Jeszcze niedawno na pierwszym planie rosły drzewa.


Za rondem znów robi się bardziej gęsto, jeśli chodzi o budynki. Komin należy do dawnego młyna parowego, a później wytwórni wód gazowanych.


Na północny-zachód od rynku w XVI wieku ród von Gaschin wzniósł zamek, przebudowany później na pałac przez Donnersmarcków. W okresie międzywojennym kupiło go miasto i przekazało pallotynom. Doznał on poważnych szkód w 1945 roku, ale zdjęcia pokazują, że jeszcze w latach 60. stała większość ścian aż do wysokości dachu a nad głównymi drzwiami wisiał rodowy herb. Niestety i ten obiekt nie znalazł uznania w oczach powojennych włodarzy. Co prawda nie rozebrano go jak kamienic, ale kompletnie się nim nie interesowano, mimo, że leży przecież w samym sercu miasta! Ruiny stały opuszczone i zarośnięte, aż stopniowo było ich coraz mniej. Tego nie można zrzucać na karb Armii Czerwonej, jak się często robi, tak powszechnie wyglądała polska administracja Ziem Wyzyskanych.
Dzisiaj przynajmniej wycięto chaszcze i można dokładnie obejrzeć nędzne resztki posiadłości Gaschinów i Donnersmarcków.


Z pałacu zostały fundamenty, piwnice (do jednej da się zajrzeć) oraz dwie podpory. Ciekawe, że pomiędzy ścianami walają się luźno cegły, więc jeśli ktoś chce mieć fragmenty oryginalnego pałacu, to niech wali po nie do Kietrza.



To ponoć była rzeźba św. Franciszka Ksawerego.


Kaplica wzniesiona z inicjatywy zakonników. Na jej tyłach jakiś bezdomny urządził sobie barłóg.


Spokojne ulice Niepodległości (Graf-Gaschinstrasse) i Szpitalna (Krankenhausstrasse). Na tej pierwszej domy zamieszkałe, na tej drugiej zamurowane.



Umieszczony w parku herb Polski przypomina najlepsze czasy PRL-u.


Dominanta Kietrza: kościół św. Tomasza Apostoła. Barokowy z XVIII wieku. Jemu udało się przetrwać przejście frontu: albo cudownie omijały go pociski albo Sowieci byli na tyle pobożni, że go nie zniszczyli. Ewentualnie komuniści po wojnie tak nienawidzili katolików, że odbudowali jego zamiast świeckich budynków.


Wnętrza typowe dla tego stylu. Po bokach wiszą flagi Polski, Śląska i Krakowa i, co się rzadko zdarza, miejskie. Sojusz tronu z ołtarzem?


Spojrzenie na kościół z rynku (barierka stoi na średniowiecznej studni)...


...i z trawnika stanowiącego w przeszłości wschodnią pierzeję. Doszukując się pozytywów napiszę, że gdyby nie działania radziecko-polskie w XX wieku, to nie byłoby to wykonalne.


Jadę obskoczyć różne miejsca oddalone od rynku. Najpierw zaglądam na stadion Włókniarza Kietrz. W ubiegłym roku przeszedł on remont, wybudowano m.in. nową bieżnię. I też miał pecha: tuż przed końcem prac zalała go pobliska rzeczka o nazwie Troja. W 1997 roku również ucierpiał w czasie powodzi.


Za płotem stadionu w 1960 roku powstał basen z trampoliną. Dziś przyroda powoli odzyskuje teren, ale gdyby ktoś był uparty, to nadal częściowo jest tam woda 😏.



Troję przekroczyć można mostkiem dla pieszych. W domu po drugiej stronie mieszka fan disco-polo, puszczający muzykę na całą okolicę.


Za krzakami młyn przy rondzie z innej perspektywy.


W przeszłości Kietrz znany był z tkactwa. W 1848 roku Samuel Fränkel z Prudnika założył w mieście filię swoich zakładów, które w krótkim czasie stały się monopolistą w rejencji opolskiej. Po ostatniej wojnie znacjonalizowano je i nosiły różne nazwy, ale najbardziej znane były jako Zakłady Tkanin Dekoracyjnych lub Fabryka Dywanów Welur. Rzecz jasna nie mogły one przetrwać w kapitalizmie: nie wiem, czy w Kietrzu jeszcze gdzieś przędzie się dywany, ale w żadnym z czterech zakładów nic już się nie produkuje. Ten z numerem 2 został rozebrany ponad dekadę temu.


Zakład numer 1 istnieje, ale jest opuszczony. Wymowny obraz dawnego przemysłu, który musiał (?) upaść.




Kamienica przyzakładowa z 1896 roku (data widnieje na ścianie) musiała kiedyś być piękna, dziś straszy pustymi oknami. Na odpadającym tynku zawieszono baner z napisem SPRZEDAM. Myślałem, że chodzi o budynek, ale niżej dopisano DRZEWO.


Obok zakładu numer 1 mamy dworzec kolejowy. Ruch pasażerski na linii Kietrz - Pietrowice Wielkie wstrzymano w 1993 roku. Dworzec jest dziś więc domem mieszkalnym, a na peronach... parkują samochody.



Napis Ketscher nadal wystaje spod farby.


Podobno zdarzają się tu pociągi towarowe i specjalne (np. "Opolskie zakamarki"), ale szyny są pordzewiałe. Kilka nitek torów kończy się gwałtownie za bramą dawnych zakładów.


W Kietrzu byli kiedyś pallotyni, powrócili ostatnio po kilkudziesięciu latach. Jeśli chodzi o siostry zakonne to są niepokalanki (na zdjęciu ich siedziba), a także franciszkanki, opiekujące się kościołem Trzech Króli z okresu międzywojennego.



Na koniec wizyty w mieście zaglądam na główny cmentarz. Pozytywnie zaskoczyła mnie całkiem spora liczba przedwojennych nagrobków i to bez skutych napisów! Miła odmiana po negatywnych doświadczeniach na większości nekropolii poniemieckich.


Zdarzają się groby współczesne z niemieckimi imionami i nazwiskami. Czyli jacyś autochtoni tu zostali? Na stronie urzędu miasta znalazłem informację, że Kietrzanie z dziada pradziada stanowią dziś pięć procent ludności. Sprawdzam wyniki spisu: w całej gminie narodowość niepolską podało znacznie mniej osób, bo tylko półtora procenta. Zadeklarowali się jako Niemcy, Ślązacy i... Ukraińcy.

Pod murem zorganizowano lapidarium. Jest grób przerobiony na pomnik wszystkich zmarłych z przeszłości, są dziesiątki nagrobków; czasem zdarzy się taki ze śladami tynkowania nieprawidłowych liter. Niektóre nazwiska są słowiańskie, pojedyncze kojarzą się z Morawami/Czechami.
Na osobnej kwaterze spoczywają zakonnice, w jeszcze innej księża.




Za cmentarzem wzdłuż drogi ciągnie się park. A raczej ciągnął się: na początku XX wieku było to ulubione miejsce spacerowe Kietrzan (Promenade). Dziś to na wpół zdziczały las. Ceglane konstrukcje wziąłem za resztki bramy, ale to podstawy jakiś postumentów zakończonych orłami.


W parku nie mogło braknąć Kriegerdenkmala. Zachował się mniej więcej do połowy. 



Kiedyś górną część stanowił słup zwieńczony Krzyżem Żelaznym. Krzyż podtrzymywał bezpośrednio betonowy kloc, który leży kilkaset metrów od Pomnika Poległych. Wygląda, jakby go zrzucił olbrzym.


Zaglądam przez płot i widzę... Kopę Biskupią. Całkiem niedaleko, czterdzieści kilometrów od Kietrza.


A w drugą stronę Kombinat Rolny, dawny PGR założony w 1961 roku. 


I tym akcentem kończę wizytę w stolicy polskich Moraw. Jakie wrażenia? Nieciekawe. Wiele miast Ziem Wyzyskanych w niczym nie przypomina siebie sprzed wojny, ale Kietrz jest pod tym względem w czołówce. Centrum miasta sprawia wrażenie całkowicie sztucznego, przypadkowej zbieraniny po zniszczeniach z 1945, późniejszych wyburzeniach i braku zainteresowania. Dzisiaj przynajmniej oczyszczono ruiny pałacu, postawiono tablice informacyjne, ale stara zabudowa znika dalej. Wszystko tworzy bardzo nijaką całość, a to, co współcześnie nazywają rynkiem, jest jedną z najsmutniejszych znanych mi wersji starówki. Pozbycie się większości drzew na pewno tego odczucia nie poprawi. Przeciętny turysta nie ma tu czego szukać.
Chodząc po Kietrzu odniosłem wrażenie, że jest pogrążony w letargu, zawieszeniu. Brak tu prawie przeszłości, a teraźniejszość to prowincja w stagnacji. Może to zbyt pochopne wnioski, lecz nie umiałem się od nich odpędzić. Dodam, że ilość mieszkańców nigdy nie osiągnęła przedwojennej liczby, nigdy Kietrz nie dogonił Katscher.

Ale to nie koniec zwiedzania enklawy kietrzańskiej - zostały jeszcze wszystkie okoliczne wioski 😊.


4 komentarze:

  1. "niemożliwe, aby tyle zieleni istniało w sercu polskiego miasta! "

    Jeszcze 30 lat temu większość polskich miast i wsi tak wyglądało. Zieleń była w parkach, w rynkach, przy kosciołach, w ogrodach, przy drogach. No w potem coś ludziom się zesrało w głowach i doszli do wniosku, że bezpieczny i nowoczesny jest tylko beton. No a potem jest płacz, że latem gorąco a jak popada to powódź...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam takich, co latem lubią gorąco :P

      Ludzkość chyba musi przechodzić takie koleje losu, że najpierw coś usuwa, a potem dochodzi do wniosku, że było jednak potrzebne... No i dzisiaj mamy znowu tendencje, że im więcej zielonego to lepiej, choć ta zieleń to i tak zazwyczaj jakaś rachityczna...

      Usuń
    2. "dzisiaj mamy znowu tendencje, że im więcej zielonego to lepiej"
      Niestety póki co tego nie zauważyłam... No ale mam nadzieję, że masz rację.


      Usuń
    3. Tendencję bardziej werbalną... Praktycznie przy każdej nowej inwestycji mówi się o zieleni i ekologii, nawet jeśli oznacza ona wycinkę drzew. Ba, nowy opolski stadion jest "zielony" :D

      Usuń