piątek, 14 marca 2025

Rychleby: Złoty Stok - Jawornik Wielki - Bílá Voda.

Często człowiek zaczyna się mocno głowić, gdzie skoczyć na szybko w góry, aby nie powtarzać utartych tras i jeszcze zobaczyć coś nowego. I jeszcze żeby było względnie blisko! No to wymyśliłem: Rychleby/Góry Złote. Co prawda byłem w nich w styczniu, lecz wtedy kręciliśmy się nad Jeseníkiem, a teraz wybrałem dokładnie przeciwne: północno-zachodnią część pasma i to głównie po polskiej stronie.

Po godzinie dziesiątej dojeżdżam do Złotego Stoku (Reichenstein). Liczyłem, że zaparkuję gdzieś w pobliżu wapienników, ale wszędzie prywatny teren, więc jestem zmuszony podjechać w górę aż na plac Mickiewicza. Tam, wśród historycznej zabudowy, jest kawałek powierzchni na zostawienie auta. Po sąsiedzku działał kiedyś lokal "Alaska" i podejrzewam, że mimo nazwy bywało tam gorąco.



Ale wróćmy do poważnych spraw: moim głównym celem będzie Jawornik Wielki, bo tak się złożyło, że jeszcze na nim nie byłem. Co prawda opinie o tym, czy warto na niego leźć, są rozbieżne, lecz uznałem, że będzie to dobra okazja, aby je zweryfikować. No i właściwie cały dzień to będzie wędrówka po szlakach, które mnie jeszcze nie widziały, co w Sudetach wcale nie jest takie łatwe.
Na Jawornik pójdę jednak trochę okrężnie. Najpierw jednak muszę zejść w dół wzdłuż drogi krajowej, a to oznacza, że przy powrocie będę musiał się tędy wdrapać...


Przy drodze stoją wyremontowane wapienniki. Widywałem je nie raz z okien samochodu, lecz nigdy nie było czasu do nich zajrzeć. Wypalanie wapna w okolicy rozpoczęto w XVI wieku, ale nie wiem jak stare są owe piece. Na pewno w XIX wieku kupiła je Marianna Orańska, królowa holenderska, która posiadała wiele dóbr na Dolnym Śląsku i ziemi kłodzkiej. Do 1945 roku zwały się Herzogliche Kalkwerke; po wojnie Polacy próbowali kontynuować produkcję wapna, jednak efekty były kiepskie i ostatecznie w 1961 zakończono wszelką działalność tego typu.



Spod komina można zerknąć na okolicę. Oprócz ograniczonej panoramy Złotego Stoku widać nad drzewami Góry Sowie z Kalenicą.



Przy szosie wyremontowano piece nr I, II i III, położone w lesie IV, V i VI są w stanie powolnego rozkładu.


Szybko dochodzę do granicy polsko-czeskiej. Już trzeci raz dzisiaj, bo skoczyłem na zakupy do Pepików, ale pierwszy raz piechotą. Granica posiada najstarszy przebieg ze wszystkich polskich (razem ze słowacką), lecz kilka razy będę dziś spotykał miejsca, gdzie jej historyczny bieg był nieco inny. W 1958 roku dokonano korekty, a właściwie wymian terenów: objęła ona kilkadziesiąt lokacji i większość z nich był minimalna, przesuwano ją o kilka, kilkanaście metrów aby ją wyprostować, poprawić i tym podobne. Tak było i tutaj: terytorium czeskie zaczynało się bliżej zrujnowanych wapienników, po korekcie granica jest od nich odsunięta, a droga, która na krótkim odcinku wchodziła na ziemię sąsiadów, w całości biegnie w Polsce. Na mapach widać, że do Rzeczpospolitej trafił także jakiś pojedynczy budynek. Nie ma po nim śladów, natomiast po czeskiej stronie zauważyłem resztki płotu i murów. Być może to pozostałości winiarni Zur Gucke, która stała na samej granicy od czeskiej strony. Rozebrano ją w 1961 roku.


A to jest prawdziwie międzynarodowa ławka: granica biegnie przez jej środek!


Z tarasu nieistniającej winiarni był widok m.in. na kamieniołom, który dziś jest częściowo zalany. I nadal, pomimo wzrostu drzew, coś bieleje w dole.


Dochodzę do wielkiej łąki, gdzie skręcam w prawo i w ten sposób na pewnie czas żegnam się z granicą.


Schodzę w dół, co wcale mi się nie podoba. Zastanawiam się, czy we wtorek spotkam jakiś turystów na szlaku i ledwie to pomyślałem, a za zakrętu wyskoczyły dwie osoby: chłopak i dziewczyna ubrani w bardzo profesjonalne oddychające ciuszki, z czapkami na głowach i bidonami w rękach. Może bardzo chce im się pić. A ja dotarłem do górnej części Muzeum Kopalni Złota, która bywa przez mądrych redaktorów określana jako jedna z największych atrakcji Kotliny Kłodzkiej! Co prawda to nie żadna Kotlina Kłodzka, ani nawet ziemia kłodzka, tylko najnormalniejszy Dolny Śląsk, lecz atrakcją chyba jest. Mijam kilka drewnianych domków i obiekt wyglądający na wychodek, lecz to budka związana z parkiem linowym.


Dawny kamieniołom łupków, naprawdę wielka ściana.


Dookoła ani żywej duszy. Dostrzegam wejście do Czarnej Sztolni (Schwarzer Stollen), wykutej w XVI wieku. Kraty są otwarte, więc zaglądam. W środku zapalają się kolejne lampy.



Już chciałem iść dalej, ale w głowie też zapaliła mi się lampka - ostrzegawcza! Przy kracie wisiała odpięta kłódka z łańcuchem, więc pewnie ktoś z obsługi jest w korytarzach! Te się rozwidlają, a co jeśli się z nim rozminę i on wychodząc mnie zamknie??! Nie mam tu zasięgu, muzeum otwierają bodajże w kwietniu, jeszcze utknąłbym na miesiąc! Wracam na powietrze.

Ruszam w górę Złotym Jarem (Schlackenthal), czyli doliną Złotego Potoku (Giftbach, Goldbach) spływającego spod Jawornika. On jako jedyny posiada trochę wody, wszystkie jego dopływy, które miałem na mapie, były wyschnięte.


Zabezpieczona kratą Sztolnia Książęca (Fürsten Stollen; nazwy po niemiecku umieszczone na tablicach informacyjnych często w ogóle nie mają pokrycia z historycznymi, po prostu przetłumaczono je z polskiego). Niska, nieoświetlona, podobno można ją zwiedzać na własną rękę.


Położony na końcu drogi pensjonat, dawna leśna gospoda Schlackental Baude. Piękna tyrolska/alpejska architektura. Autorem przebudowy do tej formy był Ludwig Schneider, znany projektant kilkudziesięciu kościołów na Śląsku i ziemi kłodzkiej.
Tak się zastanawiam: skoro dziś słusznie krytykuje się pseudostyl podhalański pojawiający się w Sudetach, to jak kiedyś reagowano na styl importowany z Alp? Czy uważano, że tutaj nie pasuje, czy szybko przyjęto go jako rodzimy?


Za pensjonatem kręci się kot. Wołam go, po czym nie umiem się od niego odpędzić, bo jest niesamowicie spragniony pieszczot. Bardzo przypomina mojego kota, którego w lutym trzeba było uśpić z powodu choroby, więc długo głaszczę tego sudeckiego rudzielca.
W międzyczasie z góry schodzą dwie pani z kijkami i są to ostatni turyści, których spotkam dziś na szlaku.


Szlak zaczyna nabierać wysokości, wąwóz się zwęża. O ile innych ludzi już nie widać, to są objawy ich działalności: całe stoki pełne są pociętych drzew i gałęzi. Gdzieś mignęła mi tabliczka o zakazie wejścia z powodu wycinki, lecz tradycyjnie ją ignoruję: nie wiem czy dotyczyła lasu czy ścieżki, poza tym gdybym jej posłuchał, to musiałbym wrócić do auta, bo żadnego obejścia jak zwykle nie przewidziano. Zresztą ofiary wycinki leżą po bokach i tylko w jednym miejscu musiałem trochę pokrążyć, aby ominąć zawalony odcinek szlaku.


Dziwna konstrukcja. Ponoć to schronisko dla nietoperzy.


Trochę po wybiciu dwunastej Główny Szlak Sudecki doprowadza mnie na przełęcz pod Trzeboniem. Z lasu dochodzą odgłosy cięcia, natomiast z góry zjeżdża terenówka, kierowca patrzy na mnie chwilę, po czym jedzie dalej. We wiacie robię sobie kwadrans przerwy.


Przełęcz jest węzłem nie tylko szlaków pieszych, ale też singletracków.


Podchodząc wyżej spotykam śnieg, ale głównie na drodze. Od razu pyszczek zaczyna mi się cieszyć.


Mapy.cz na jednym z zakrętów wskazują punkt widokowy. No to idę go zobaczyć. Jest przepiękny!


Manewrując między drzewami rzeczywiście coś dostrzegam w oddali: Stołowe ze Szczelińcem oraz pobielone Karkonosze, a przynajmniej tak mniemam. Do Śnieżki mamy ponad osiemdziesiąt kilometrów, zatem widoczność jeszcze nie jest tak tragiczna.



Zamiast walić bezpośrednio na szczyt, wracam się do rozdroża, aby przejść się nieszlakowaną ścieżką północnego zbocza. Tam odsłoniło się więcej przestrzeni, do tego trafiam na oznaczenie dawnego cmentarza z 1633 roku.



Otoczona kamiennym murem nekropolia oddalona od siedzib ludzkich przyjęła prawie tysiąc trzystu mieszkańców Reichensteinu oraz uciekinierów, szukających schronienia w mieście - wszyscy zmarli na cholerę lub dżumę. Epidemię powstrzymały dopiero silne mrozy; dziś zima nie stanowiłaby dla niej przeszkody.


Po wyrąbanym lesie wdrapuję się w górę mniej więcej tak, jak powinna biec ścieżka. Na krótkie momenty robi się naprawdę zimowo, śnieg nawet wpada mi do butów 😏.


Panorama z tego miejsca jest w kierunku północnym, czyli akurat tym, gdzie nie ma już gór, chyba, że za taką uznamy Ślężę, wyłaniającą się z boku. Najlepiej i najwyraźniej prezentuje się zaś Zalew Paczkowski, składający się z dwóch zbiorników.



Jeszcze chwilę przedzierania się przez zwalone drzewa i wreszcie szczytuję: Jawornik Wielki (Gross Jauersberg lub Jauers Berg), mierzący 872 metry. Przynajmniej według niektórych, gdyż na przedwojennych mapach jest o dwa metry niższy, poza tym zaznaczone są jego dwie kulminacje. Niezależnie od wysokości punkt z nazwą góry nie zwala z nóg i tu też jest jedynie 870 metrów n.p.m..


Platforma widokowa, szumnie nazywana wieżą, jest jedną z najgorszych, jakie widziałem. Po prostu nie zobaczymy z niej nic więcej, czego wcześniej nie widzieliśmy na szlaku! Jest za niska, a drzewa za bardzo urosły.



Nie jestem zwolennikiem wycinania drzew specjalnie pod widoki, ale w okolicy i tak trwa regularna masakra (odgłosy pił dochodzą i tutaj), więc może dałoby się trochę przerzedzić teren przy platformie? Z górnego pokładu możemy popatrzeć jedynie na północ, jest więc wspomniany zbiornik oraz fragment Złotego Stoku. Na drugim zdjęciu można dodatkowo zobaczyć ścianę kamieniołomu z dachami kaplicy wznoszącej się na górce nad nim. A w oddali kościół w wiosce nad zbiornikiem - to pewnie Topola (Reichenau). Tak się zachwyciłem, że z platformy zrobiłem całe siedem zdjęć! 😛



Próżno szukać na szczycie jakiejś ławeczki, siadam na schodach. Przebieram koszulkę, suszę kurtkę (ciężko jest dopasować ubranie do pogody, bo niby słonecznie, ale momentami mocno wieje). Na obiad piwo i jihočeský syreček kupiony po drodze, a także kotlet jajeczny z domu. Pychota 😊. 



Względną ciszę przeszył pojedynczy... grzmot! Burza? Strzelanie? Czas się zbierać. Maszeruję z powrotem do węzła szlaków. Intrygujące są różnice w czasach przejść: PTTK Lądek-Zdrój informuje, że do platformy są trzy minuty, inna tablica PTTK podaje, że droga tam i z powrotem zajmie... dziesięć minut. Trzy plus trzy zawsze wydawało mi się sześć, teren tu płaski, więc może doliczyli dokładnie trzy minuty na podziwianie widoków?

Porzucam GSS i schodzę w dół żółtym szlakiem. Momentami bardzo stromy, aż zakładam jedyną nakładkę, która mi została po styczniowym wyjeździe, co się przydaje, gdyż trafiają się odcinki zalodzone. Szlak prowadzi dokładnie po granicy śląsko-kłodzkiej zgodnie z historycznym przebiegiem, tylko kiedyś miał formę biało-czerwonych rombów. Z ulgą przyjmuję przełęcz Jawornicką. Na przełęczy są skałki, z których widać wieżę na Borówkowej, rzadkie zabudowania Wrzosówki (Heidelberg) a także Śnieżnik ze swoim blenderem.




Przełęcz leży na granicy państwowej i tu trafia się spora ciekawostka historyczna: niepozorny szary słupek. Być może nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie blog Ścieżką w bok.


Gdy się mu przyjrzeć dokładnie, widać resztki czerwonej farby na szczycie. Są też bardzo słabe resztki liter CS oraz D przekutego na P. Czyli słupek graniczny, ale przecież granica biegnie kilkadziesiąt metrów dalej!


Okazało się, że w tym miejscu też doszło do korekty granicy w 1958 roku: terytorium czechosłowackie, a wcześniej austriackie, wcinało się w terytorium polskie, a wcześniej niemieckie, wąskim klinem. Klin ten przecinała leśna droga (widoczna na starych mapach, dziś już nie istnieje), więc komuniści z obu zaprzyjaźnionych krajów postanowili granicę nieco skrócić, aby droga znalazła się w całości na obszarze PRL-u. Granicę wyrównano, a słupki ze starego przebiegu polskie wojsko przeniosło na aktualny. Wszystkie, z wyjątkiem tego jednego: jest on prawdopodobnie jedynym, który został na oryginalnym miejscu sprzed 1958 roku i to wśród wszystkich odcinków, gdzie dokonano zmiany. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, iż w jego dolnej części znajdują się cyfry 1123: to stara numeracja, nawet nie z okresu międzywojennego, lecz z XIX wieku. Oznacza to, iż mamy do czynienia ze słupem z czasów granicy austriacko-pruskiej!
Jak w rzeczywistości wygląda ta zmiana obrazuję zdjęciem poniżej: aktualny przebieg linii granicznej zaznaczyłem na czerwono, stary na zielono. Niby drobne zmiany, ale zawsze coś.


Przed wojną szlak był oddalony od granicy, dziś biegnie równo z nią. Jest to jeden z rzadkich przypadków, gdy na północy mamy Republikę Czeską, a na południu Polskę; zazwyczaj przecież jest odwrotnie 😏.


Przede mną jeszcze dwa Jaworniki. Pierwszy to Jawornik Mały (766 metrów). Jest on o tyle problematyczny, że uznają go jedynie polscy kartografowie, natomiast czescy, a kiedyś niemieccy nie. Leży na granicy, lecz nie wyróżnia go żadna tabliczka ani słupek, chyba, że uznamy za takowy oznaczenie sektora leśnego.


Drugi to Javorník (774 lub 768 metrów), położony kilkaset metrów w głąb Republiki Czeskiej. Właściwie to nie kulminacja ale grupa skałek. Niemcy nazywali ją Klein Jauers BergPredigtstuhl ("kazalnica"), a nawet Gross Jauersberg, co może świadczyć, że mylili ją z Jawornikiem Wielkim. A żeby było ciekawiej, czasem można przeczytać, że to jest właściwy Jawornik Mały, tylko błędnie zaznacza się go na granicy 😛. Oczywiście dla 99% turystów nie ma to żadnego znaczenia, ale dla pewności zajrzałem na wszystkie trzy szczyty.


Szlak graniczny schodzi mocno w dół. Zauważam, że nawet bez słupków można łatwo określić która strona do jakiego państwa należy: polski las jest rzadszy i więcej w nim pociętych drzew.


Przełęcz Różaniec (sedlo Růženec). Tu odkrywam kolejny słup z numeracją z dziewiętnastego stulecia, a także resztki jakiegoś budynku.


Do 1945 roku na przełęczy po czeskiej stronie istniała osada Růženec (Rosenkranz). Powstała w XVI wieku obok gospody Zum Rosenkranz, na szlaku pątniczym ze Śląska do Kłodzka. Mieszkało w niej kilkadziesiąt osób, a oprócz knajpy posiadała kaplicę stojącą praktycznie na samej granicy. Do gospody oprócz pielgrzymów zaglądali też turyści, głównie z niemieckiej strony. Po wojnie prawie wszystkich mieszkańców wywieziono do Rzeszy, kaplicę najpierw uszkodzili Sowieci, a potem rozebrały władze, podobnie jak niemal wszystkie budynki.
Na polskiej mapie z około 1950 roku osadę widać jeszcze, podobnie jak stary przebieg granicy. I znowu ciekawostka: szczyty w Czechosłowacji mają niemieckie nazwy. Albo Czesi przez okres międzywojenny nie zdążyli wymyślić własnych, albo - co bardziej prawdopodobne - polscy kartografowie ich nie znali.


Dziś w miejscu osady stoi coś w rodzaju kapliczki z drewnianym sercem. A także jedyny dom, podobno zostawiony na usilne prośby leśników, którzy nie mieli w okolicy leśniczówki. Nie wygląda na aktualnie zamieszkały.



Na jakiś czas opuszczam granicę i zaczynam wracać na północ korzystając ze starej drogi pątniczej, którą prowadzi czerwony szlak (kiepsko oznaczony przy przełęczy, długo nie byłem pewien, czy idę właściwie). W lesie nie ma żadnych atrakcji, więc gdy pojawiła się polana, to od razu na nią wskoczyłem 😏.


Kolejna zanikła osada to Jedlovec (Tannzapffen), zwana też U Šišky. Ta nazwa też pochodzi od istniejącej tu kiedyś karczmy. On nie został planowo zniszczony, po wojnie knajpa nadal działała i odbywały się koncerty orkiestr. Były to jednak i tak jej ostanie chwile: zamknięcie granicy oraz oddalenie od innych miejscowości spowodowało, że nikt tu już nie chciał mieszkać. Opuszczone domy niszczały i w końcu je rozebrano. Na piwnicach jednego z nich ustawiono wiatę.


Odbijam w boczną drogę leśną. Myślałem, że będę się wspinał, lecz nadal schodzę w dół. Po bokach stoją stacje "sudeckiej drogi krzyżowej", które mają postać drewnianych drzwi z dziwnymi malunkami. Przy czternastej stacji wznosi się także Hauerova kaple (Hauerkapelle) - kaplica, którą za komuny zmieniono w... domek letniskowy.




Wkrótce znowu jestem przy granicy: wychodzę na polanie, na której kilka godzin wcześniej skręcałem w stronę kamieniołomu. Szybko zaglądam do ciekawej studni po polskiej stronie, stojącej w wodzie i wracam do Pepików.


Błotnistymi ścieżkami kierują się w stronę cywilizacji. Pamiątką dawnych lat jest "dąb Jadwigi" posadzony w 1913 roku.


Wychodzę w zachodniej części Bílej Voda (Weißwasser). Wśród nielicznych domów mijam zbiornik wyglądający na basen (drabinki, wjazd dla maszyn), lecz to chyba staw, istniał już na mapach w XIX wieku. A obok niego przedziwna útulna: domek z pięterkiem do którego prowadzą schody, wydaje się niezłym miejscem na nocleg! I wykąpać się można... Wśród opinii o nim jest jednak dużo takich, które mówią, że położenie w wiosce sprawia, iż regularnie pojawia się tu młodzież na imprezy techno, więc słabo.


Pałacyk Marianny Orańskiej, dziś szpital psychiatryczny. W ogrodzie na ławce migdali się ostro jakaś para, ona prawie go ujeżdża, on coś jęczy, więc ci przynajmniej byli zdrowi na ciele.


Spod szpitala spoglądam na okolicę. Na pierwszym zdjęciu kontrast pomiędzy Czechami a Polską: u Czechów cisza i spokój, jedynie autobus wolno toczy się drogą, w Polsce tir za tirem śmiga krajówką. Na drugim zdjęciu pewna pani galopuje na koniu przez pastwisko, a w tle widać kościół w centrum Bílej Vody.



Aleja doprowadza mnie do skrzyżowania z kapliczką, za którą jest dawne przejście graniczne.


Nie będzie niespodzianką, że również tutaj w 1958 roku dokonano zmiano linii granicznej: pierwotnie biegła ona zygzakami, a przy samej drodze wzdłuż potoku, potem przesunięto ją o kilkanaście metrów na zachód i wyrównano. Stojące w nienaturalnie prostej przecince słupki to efekt tamtych działań.


Wkrótce pojawiają się tablice Złotego Stoku i... bajzel. Wchodzę w obszar zabudowany, który okazuje się strefą ruchu, choć nic jej nie rozpoczęło. Potem widzę drogowskazy do miejscowości Bílá Voda, Javorník i Jeseník. Choć do tego ostatniego najszybsza i najkrótsza droga prowadzi przez Javorník, to z nieznanych powodów polscy drogowcy wyznaczyli ku temu celowi dwa różne kierunki.


Ostatni odcinek wędrówki nuży się strasznie, czuję zmęczenie. Trasa miała mieć piętnaście, szesnaście kilometrów, a wyszły dwadzieścia dwa. I jeszcze to podejście na plac, gdzie zostawiłem samochód. Humor poprawia mi koza stojąca... na dachu 😛.


Choć sam Jawornik Wielki rozczarował, to zobaczyłem sporo ciekawych miejsc i nowe szlaki. Na platformę widokową na pewno więcej nie wybiorę, ale doczytałem, że planowane jest wybudowanie na niej nowej, znacznie wyższej wieży. Jeśli powstanie, to będzie pretekst, aby szczyt ponownie odwiedzić i porównać! 

7 komentarzy:

  1. Czyli moja wizyta z jesieni 23go na tej wieży była lepsza - była mgła dzięki czemu wyobraźnia dodawała piękne panoramy ;)
    Na tym zejściu żółtym szlakiem wywinąłem niezłego orła.
    Ciekawa wycieczka, choć relacja byłaby ciekawsza gdybyś posiedział w tej sztolni. A że o miesiąc później...cóż miesiąc to niewiele ;) a na serio to dziwne zostawianie otwartej sztolni, przecież kiedyś kogoś na prawdę zamkną...
    Co do znaków, to ostatnio oglądam pewien kanał na yt o drogach w Pl i oznaczenia dróg to u nas jest niezły bajzel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobraźnia czyni cuda :P Co do sztolni, to potem okazało się, że jest tam tabliczka "zakaz wejścia bez biletu i przewodnika". Wynika z tego, że szukałem biletu i przewodnika ;)

      Usuń
  2. "Już chciałem iść dalej, ale w głowie też zapaliła mi się lampka - ostrzegawcza! Przy kracie wisiała odpięta kłódka z łańcuchem, więc pewnie ktoś z obsługi jest w korytarzach! Te się rozwidlają, a co jeśli się z nim rozminę i on wychodząc mnie zamknie??! Nie mam tu zasięgu, muzeum otwierają bodajże w kwietniu, jeszcze utknąłbym na miesiąc! Wracam na powietrze."

    Wystarczyło, że zabrałbyś ze sobą kłodkę. Oddałbyś wychodząc. Skuteczna metoda, żeby nie zostać w środku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym nie pomyślałem, aczkolwiek nie jestem pewien, czy kłódka nie była przymocowana do kraty i bez klucza.

      Usuń
  3. A na wieża na Jaworniku, to chyba ta sama, gdzie kiedyś Eco próbował nocować, ale tak się rozlało, ze wieża ciekła jak durszlak i w nocy Baniak go musiał ratować. To chyba to samo miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta wieża w ogóle nie wygląda na obiekt, w którym można byłoby się schronić przed większym deszczem. Przy każdym zawianiu będzie padać do środka praktycznie na całej powierzchni.

      Usuń
  4. Dobre przemyślenia w związku z ta sztolnią ;) To sztolnia Czarna Góra?

    OdpowiedzUsuń