Z wysokich Karkonoszy przenoszę się w niskie Rudawy Janowickie, gdzie w Szwajcarce odbywa się wieczorem koncert. W tym celu wsiadam w autobus jadący z Karpacza do Kowar: trasa ma niecałe 10 kilometrów, ale ten krótki odcinek ubarwia kierowca, wystylizowany na emerytowanego zboczeńca 😛. Najpierw podrywa siedzącą z przodu młodą Ukrainkę w sposób dość wybuchowy: na przemian prawi komplementy jej i Putinowi, który zrobi porządek w Donbasie. Efekt zaleceń był raczej mizerny... Potem wdaje się w wesołą dyskusję z kolesiem, który wszedł w połowie drogi i ledwo stał na nogach.
- Pan to chyba się od dawna znieczula?
- Panie, ja to piję od wczoraj, non stop.
- A w domu to pewnie żona czeka?
- Nie, mieszkam sam i mam spokój!
- E, baba by się panu przydała.
- Żadnej baby, ja chcę mieć spokój.
- A z kim pan pił?
- Z kolegą z pracy. Tu pracuję.
- A to kowboj, z giwerami. Pewnie na ranczu...
- Na żadnym ranczu, gdzie tam. Tak sobie chlaliśmy i teraz wracam do domu.
- I pewnie do kobietki?
- Panie, ja mieszkam sam, żadnych bab!
- Ale kobieta by się panu przydała.
- Ale kobieta by się panu przydała.
I tak w kółko 😛. Nie wiem, czy kierowca badał orientację chlejusa, czy raczej był zakamuflowanym alfonsem.
Wysiadam obok dworca w Kowarach (Schmiedeberg) i uderzam do marketu, wokół którego kręci się podejrzanie dużo Cyganów i żuli. Panuje między nimi doskonała komitywa... Szybkie zakupy i ruszam na północ ulicą Jeleniogórską (niegdyś Hermann-Göring-Strasse). Mijana zabudowa jest ciekawa, duże zaniedbane gmachy to dawne obiekty sanatoryjne.