Czasem warto pokręcić się blisko rodzinnych stron i wtedy też można zobaczyć coś nowego, ciekawego...
Ornontowice (niem. Ornontowitz) to wieś gminna w powiecie mikołowskim, leżąca nieco na uboczu. Posiada w swoich granicach ładny pałac z przełomu XIX i XX wieku, wybudowany dla rodziny Hegenscheid.
Za komuny mieściła się w nim szkoła rolnicza. Za demokracji kupiła go firma o szumnej nazwie "Colloseum", która chciała uczyć w niej przyszłych biznesmenów. Zamiast tego zjawił się syndyk i dziś obiekt jest w innych rękach prywatnych. Właściciele mają chyba jakąś obsesję, bo co krok wiszą groźne tabliczki informujące o zakazie wstępu i fotografowania.
Hagenscheidtowie przybyli na Górny Śląsk z Westfalii w połowie 19. stulecia i łatwo odnaleźli się w przeżywającym gwałtowny rozwój regionie. Inwestowali pieniądze w warsztaty, walcownie i huty, szybko pomnażając majątek. Zarobione marki wydawali nie tylko na własne potrzeby, ale również w szeroko pojęte "dobre publiczne". W Ornontowicach założyli park, który udostępniano mieszkańcom na koncerty i zabawy.
W wielu parkach widziałem stoły do gry w szachy, ale pierwszy raz spotykam planszę "Człowieku nie irytuj się" (w Polsce znaną zazwyczaj jako "Chińczyk") 😛.
Kiedyś Ornontowice posiadały drewniany kościół, który z końcem XIX wieku zaczął się rozpadać. Planowano remont, ale okazało się, że jego stan jest tak kiepski, że pozostaje tylko rozbiórka. W miejscu gdzie stał i dawniej znajdował się niewielki cmentarz, utworzono "Świątynię Dumania - Park Archanioła". Nazewnictwo bardzo osobliwe, a jeszcze bardziej fakt, iż bramy zablokowane są kłódkami.
Nową świątynię postawiono kilkaset metrów dalej w stylu neogotyckim. Rodzina Hegenscheidt przekazała grunt i pokryła część kosztów budowy, mimo, że sama była wyznania ewangelickiego.
W przedsionku odkrywam ogromną tablicę z nazwiskami poległych mieszkańców! To, że jest po polsku, mnie nie dziwi, natomiast ramy czasowe wzbudziły zdumienie! Większość to ofiary Wielkiej Wojny, kilka osób z konfliktu prusko-francuskiego, jedna z prusko-austriackiego, a pięć z... wojen napoleońskich! Pierwszy raz coś takiego widzę! Mieli dobrą pamięć czy może księgi parafialne??
Pałac i kościół sąsiadują przez pola z KWK "Budryk". Jedna z najmłodszych kopalni na Śląsku, uruchomiona w 1994 roku.
Przed opuszczeniem Ornontowic zaglądam na cmentarz. Biały krzyż ufundowała w 1907 roku rodzina Zajusz. Modlitwę wykuto po polsku, kamieniarz podpisał się po niemiecku.
Po bokach umieszczono pomniki - ornontowickich policjantów zamordowanych w Związku Radzieckim oraz ofiar II wojny światowej, zarówno żołnierzy, jak i cywilów.
Wdrapuję się jeszcze na wiadukt, aby spojrzeć na nekropolię z góry. Po prawej sklep wielobranżowy "Anatol".
Tory zablokowane są bramą. To odbicie do kopalni, czasem nawet używane, ale na głównej linii pociągów osobowych nie widziano od kilkunastu lat, a niektóre odcinki całkowicie rozebrano.
Jedziemy dalej. Zmieniamy jednostkę administracyjną - Chudów (Chudow) leżał w przeszłości w powiecie zabrzańskim, potem w rybnickim, a od czasu ostatniej reformy w gliwickim.
Miejscowy kościół oddano do użytku w 1949 roku, lecz stylistycznie nawiązuje do modernizmu okresu międzywojennego. Materiały budowlane pochodziły głównie z okolicy, a wiele prac wykonali przyszli wierni. Ale nie wszyscy - na stronie parafii można znaleźć wpis, iż: wśród mieszkańców jednak byli i tacy, którzy nie wierząc, że chudowianie sami sprostają trudom budowy, nie angażowali się dzieło budowy i obserwowali postępy prac jedynie z boku. A to dranie!
Jak Dom Boży, to i knajpa musiała być w pobliżu! Dziś oczywiście nie działa, ale charakterystyczna sylwetka nie pozwala jej pomylić z obiektem innego przeznaczenia.
Przejeżdżając tędy kilka lat temu zatrzymałem się, aby zrobić zdjęcia i od razu wzbudziłem zainteresowanie czujnego autochtona. Nie mógł zrozumieć dlaczego ktoś fotografuje coś takiego...
Główną zabytkiem Chudowa są ruiny zamku. Powstał on w XVI lub w XVII wieku w stylu późnego renesansu, zapewne w miejscu wcześniejszej warowni. Podobno przez jakiś czas był jedną z najbardziej imponujących rezydencji Górnego Śląska, w co trudno obecnie uwierzyć. Spłonął w 1873, 1874 albo 1875 roku (aż trzy daty tego wydarzenia znalazłem w internecie!) i od tego momentu popadał w ruinę. Zostało z niego niewiele - wieża i fragmenty ścian. Na początku najnowszego stulecia postawiono go częściowo odbudować i powołano do tego celu specjalną fundację.
Efekt jest widoczny, ale mnie razi sztucznością.
Ujęcie z boku pozwala uświadomić sobie jak niedużo zostało z oryginału.
Głaz narzutowy, znaleziony podczas budowy autostrady A4 (biegnie ona kilka kilometrów stąd).
Zamek jest lokalną atrakcją turystyczną, zwłaszcza w ciepłe miesiące walą w weekendy tłumy ludzi, szczególnie upodobali go sobie motocykliści. Wokół wyrosło "miasteczko gastronomiczne" - mamy więc restaurację, stylizowaną na stary dworek, zbierającą fatalne opinie w internecie, stoi jakaś knajpa z fastfoodami, rzędy zamkniętych budek, a ciekawostka to... bar w wielkiej topoli! Jak z bajki. I tylko za potrzebą trzeba chodzić w krzaki, bo jedyna zewnętrzna toaleta w formie wychodka akurat złapała awarię.
Zamek posiadał swoje zaplecze gospodarcze. Przy ulicy Dwór znajdziemy m.in. spichlerz z końca XVIII wieku. Dach ma nowy, stary zawalił się w latach 90. ubiegłego stulecia.
Oprócz niego wzdłuż szosy wznoszą się długie stodoły (na ścianie umieszczono datę 1890) oraz dwa familoki, kiedyś zamieszkałe przez pracowników folwarku.
Spod zamku mamy kawałeczek do kolejnej miejscowości - Przyszowic (Preiswitz). One również posiadają arystokratyczną siedzibę - pałac z końca XIX wieku. Należał on do rodziny von Raczeck, autochtonicznej szlachty śląskiej. Obecnie właścicielem jest gmina, w środku urzęduje biblioteka, sołtys, izba regionalna, przedszkole, USC oraz gabinet terapii psychoedukacyjnej.
Z tablicy informacyjnej dowiaduję się, że już po ostatniej wojnie wprowadzono tu dobrą zmianę.
Jeszcze sto lat temu Przyszowice mogły się pochwalić aż dwoma drewnianymi kościołami. Jeden stał w centrum i w 1937 roku przeniesiono go do niedalekiej Borowej Wsi (dziś dzielnicy Mikołowa). Drugi zlokalizowany był na uboczu; dwadzieścia lat po pierwszym został rozebrany i złożony znacznie dalej - w Beskidzie Śląskim, pod przełęczą Kubalonka. Niby fajnie, że nie zniszczono ich i zaczęły nowe życie, ale jednak takie działania zubażają miejscowości, w których oryginalnie się one znajdowały. Inna sprawa, że mieszkańcy często nie traktowali tych drewnianych świątyń jako wartościowych zabytków, dla nich to były przestarzałe budynki, które należało zastąpić nowością!
Jest więc nowy kościół, klasyczny modernizm międzywojenny. Akurat kończy się nabożeństwo, a zbliża wieczorna msza, więc między drzwiami a parkingiem wędrują dziesiątki osób podejrzliwie mi się przypatrujących.
Przy południowej ścianie pogrzebano członków rodu von Raczeck. A naprzeciwko grobowca mamy krzyż z pomnikiem, opisanym w polsko-śląskiej mieszance. Spoczywa pod nim przyszowicki farorz i jego matka.
Drewnianych kościołów już tu nie ma, ale stoi inny obiekt z tego surowca - spichlerz z 1829, do którego budowy użyto drzewa z rozebranej plebanii. Umieszczono go na Szlaku Architektury Drewnianej województwa śląskiego.
Końcowym akcentem wycieczki będzie wizyta na stacji kolejowej. Klasyczny niemiecki dworzec z cegły otoczony jest ciszą i nazywa się "Gierałtowice", choć to nadal teren Przyszowic.
Tory stanowią część linii biegnącej z Orzesza lub Leszczyn do Zabrza. W czasach swojej młodości czasem korzystał z nich mój tata, lecz to dawna historia: ruch pasażerski zawieszono już ćwierć wieku temu, a niektóre odcinki całkowicie zlikwidowano.
W tle widać kominy kopalni "Sośnica" w Gliwicach.
Jeśli chodzi o zamek w Chudowie, albo może bardziej o samo jego otoczenie, to tak jak napisałeś w wiosenne lub weekendy nie ma gdzie auta zaparkować. Jeden wilki piknik i powiem szczerze, że to kiczowato wszystko wygląda. Przy stacji kolejowej i spichlerzu nie byłe, a widać że warto zajrzeć.
OdpowiedzUsuńPojdę jak zamek będzie otwarty :)
Dzięki za pomysły i pozdrawiam :)
Dlatego rzadko bywam pod zamkiem, mimo, że mam niedaleko od rodzinnego domu. Ale tam robi się taki jarmark, że szkoda gadać... Nawet nie wiem, kiedy zamek otwierają, bo żadnej kartki z datami i godzinami nie widziałem.
UsuńPozdrawiam!
Mieliśmy to szczęście, że byliśmy w tygodniu. Nie było imprezy ani tłumów i było super. Szczególnie drzewo - dziupla zrobiło na nas wrażenie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMuszę tam kiedyś podjechać (najlepiej rowerem) specjalnie dla tego drzewa - dziupli :) W środku musi być fajnie :D
UsuńPozdrawiam :)
Super lektura! Dzięki!
OdpowiedzUsuń