środa, 31 stycznia 2024

Łużyce: Brody, Zasieki, Forst i Cottbus.

Łużyce słabo istnieją w świadomości, mimo, że to jedna z polskich krain historycznych. Część leżąca w województwie dolnośląskim jest powszechnie, choć błędnie, szufladkowana jako Dolny Śląsk, mimo, że takie podejście wzajemnie się wyklucza. Część położona w województwie lubuskim także wisi w jakimś niebycie pomiędzy "lubuskością", a "dolnośląskością". Jednym z powodów takiej sytuacji może być (jak to niemal wszędzie na Ziemiach Wyzyskanych) zerwanie ciągłości osadniczej i kulturalnej, nie ma kto tej łużyckości pielęgnować. W efekcie mówiąc "Łużyce" zazwyczaj myśli się o Niemczech, gdzie przetrwała - w coraz mniejsze liczbie, lecz zawsze - autochtoniczna ludność, Serbołużyczanie. 

Jadąc w grudniu do Berlina postanowiłem zajrzeć w kilka miejsc Dolnych Łużyc (czyli północnych), zarówno po polskiej, jak i po niemieckiej stronie.
Najpierw zatrzymuję się w Trzebielu (Triebel, łuż. Trjebule), w wiosce (w czasach niemieckich miasto) niedaleko autostrady A18. Już z parkingu przy tankszteli widzę za płotem zrujnowany pałac należący kiedyś do Promnitzów.


Gdybym miał więcej czasu, to spróbowałbym się do niego dostać, pewnie pokręciłbym się także po samej miejscowości. Ciekawa sprawa - polska Wikipedia podaje, że została ona prawie całkowicie zniszczona w 1945 roku, niemiecka dokładnie odwrotnie: szkody miały być minimalnie. Ewidentnie któraś wersja językowa mija się z prawdą. A nadmiarowego czasu nie mam, straciłem go na autostradzie (kilka wypadków plus idioci nią zarządzający).


Po kilkunastu kilometrach przejazdu przez las zatrzymuję się w Brodach (
Pförten, łuż. Brody; polską nazwę oparto na łużyckiej), wiosce, która posiada naprawdę sporo zabytków. To znaczy w grudniu była ona wioską, od stycznia przywrócono jej prawa miejskie, utracone po wojnie. Nie do końca rozumiem tę decyzję - Brody nie mają nawet tysiąca mieszkańców, są wśród kilkunastu najmniejszych miast w Polsce. Bogata historia to jedno, ale jednak status miasta powinien (w moim mniemaniu) dotyczyć trochę większych ośrodków. Odnoszę wrażenie, że poprzedni rząd tak hojnie nadawał i przywracał prawa miejskie licząc na przyszłą wdzięczność wyborców. No i rzeczywiście w przypadku Brodów się nie zawiódł - otrzymał tutaj ponad połowę oddanych głosów, co na Ziemiach Wyzyskanych często się nie zdarzało.


wtorek, 23 stycznia 2024

Śląsk wielkopolski: Kraik Rychtalski.

W jakich województwach leży Śląsk? Wiadomo, w śląskim. Dla niektórych to jedyne województwo prawdziwie śląskie. Trochę bardziej ogarnięci szybko dodadzą, że również w dolnośląskim. "A między nimi jest Opolszczyzna". Niektórzy sprostują, że opolskie to również Śląsk. Czasem ktoś dorzuci, iż także w lubuskim mamy Śląsk. A w wielkopolskim? Jak najbardziej. Są to co prawda niewielkie powierzchniowo tereny, ale najprawdziwszy Śląsk, a konkretnie Dolny Śląsk.

W tym wpisie zajmiemy się dawną północno-wschodnią częścią pruskiego powiatu namysłowskiego (Landkreis Namslau), który zgodnie z traktatem wersalskim w 1920 roku znalazła się w Polsce. Dlaczego? O tym później. Oderwaną od śląskiej macierzy ziemię nazwano Kraikiem Rychtalskim (Reichthaler Ländchen). Składał się on z miasta Rychtal (Reichthal), dziesięciu wsi i grupy obszarów dworskich, które były wówczas wydzielone z terenów gminnych. Ogólna powierzchnia liczyła około 85 kilometrów kwadratowych, zamieszkiwało ją nieco ponad cztery i pół tysiąca osób. Był to jednocześnie położony najbardziej na zachód i na południe fragment Dolnego Śląska przekazany II Rzeczpospolitej. Na poniższej mapie z epoki na czerwono zaznaczono polskie nabytki na Dolnym Śląsku po Wielkiej Wojnie - Rychtal (Reichthal) widoczny jest na samym dole, jako biały napis niedaleko Namysłowa (Namslau). Co prawda w niektórych opracowaniach pod pojęciem Kraiku Rychtalskiego pojawia się znacznie większy teren z Bralinem włącznie, ale Niemcy w tym przypadku zawsze mieli na myśli tylko utracone włości z powiatu namysłowskiego.


W Kraik Rychtalski wjeżdżamy drogą krajową numer 39. Ostatnią miejscowością w województwie opolskim są Igłowice (Haugendorf). Potem niebieskie tablice informują, że wkraczamy do powiatu kępińskiego,. Granica istnieje w tym samym miejscu od stu lat, powojenne podziały administracyjne jej nie zmieniły, nikt nawet nie proponował, aby Rychtal z powrotem wrócił pod skrzydła Namysłowa.


Po wielkopolskiej (od 1920 roku polskiej) stronie pierwszą wsią jest Skoroszów (Skorischau). Zachował się polski urząd celny (lub siedziba pograniczników), obecnie używany jako budynek mieszkalny.


wtorek, 16 stycznia 2024

Górskie podsumowanie roku 2023!

Skończył się kolejny rok kalendarzowy, a więc i rok aktywności górskiej. Choć nie zdobywałem w 2023 roku żadnych wybitnych ani wysokich szczytów, to zdecydowanie można go uznać za udany!


* Styczeń

Pierwszy miesiąc upłynął pod znakiem chatek górskich. Najpierw był Lasek w Beskidzie Żywieckim, czyli obiekt, który miał rzesze zwolenników, jak i przeciwników. Ja oczywiście zaliczałem się do tych pierwszych. A piszę w czasie przeszłym, ponieważ jesienią właściciel chatki postanowił ją zamknąć. Oficjalnych powodów nie podał, więc albo pragnie urządzić tam luksusową willę (żart!) albo wcisnąć kogoś znajomego, który zarobi na niej kokosy (znowu żart). W każdym razie SST Lasek najprawdopodobniej odszedł na długą listę nieistniejących już chatek, więc wszyscy miłośnicy czystości, wypucowanych ścian i porządku mogą odetchnąć z ulgą. Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, a oprócz integracji na spotkaniu AKT Pálinka zdobyliśmy w pięknych zimowych warunkach Jałowiec.


Celem drugiej wycieczki była Chatka Skalanka, czyli znowu Żywiecki. Tutaj trafiliśmy na jeszcze piękniejszą zimę oraz finał WOŚP z licytacją. Nie siedzieliśmy jednak na tyłkach (na nich zjeżdżaliśmy korzystając z dupolotów), odbyliśmy wyprawę na straszliwie oszpecony trójstyk oraz do karczmy w Herczawie (Hrčava), a w drodze powrotnej do domu weszliśmy dodatkowo na Ochodzitą. W ten sposób należy dopisać Beskid Śląski, albo - według nowego podziału - Międzygórze Jabłonkowsko-Koniakowskie.


piątek, 12 stycznia 2024

Wyspa Małgorzaty w Budapeszcie.

Wyspa Małgorzaty (Margit-sziget, Margareteninsel) to jedno z najpopularniejszych miejsc w Budapeszcie. Zwłaszcza w ciepłe miesiące ciągną do niej tłumy mieszkańców stolicy i turystów. Zdałem sobie sprawę, że mimo wielokrotnych odwiedzin miasta nigdy na niej nie byłem. Postanowiłem to zmienić ostatniego dnia wakacyjnego wyjazdu: wracając na Śląsk zahaczyłem o Budapeszt.

Wyspa leży na północ od ścisłego centrum, dojazd do niej w sobotnie wczesne popołudnie nie nastręczył trudności. Trzeba tylko pamiętać, że można na nią wjechać jedynie mostem Arpada (Árpád hídprzez północny czubek, od południowej strony pozwolenie na wjazd mają jedynie autobusy i służby.


Podejrzewałem, iż w słoneczny lipcowy weekend będzie wielu chętnych na odwiedziny, ale nie sądziłem, że na płatnym parkingu zabraknie miejsc! Stoję pod bramką i naciskam przycisk, ta ani drgnie. Już zastanawiałem się, czy nie udawać gościa hotelowego, wtedy system przepuszcza każdego, ale w końcu uznałem, że będę molestował automat do skutku. Minęła chwila, z parkingu wyjechał jakiś wóz i szlaban się podniósł. Uff... Potem znalezienie miejsca parkingowego nie było już problemem, prawdopodobnie istniała jakaś rezerwa. Choć nie wszyscy mieli tak łatwo - pewien holenderski samochód kilkanaście (!) razy podchodził do próby wciśnięcia się pomiędzy linie.


Margit-sziget
opływają wody mojej ulubionej rzeki, czyli Dunaju. Ten fakt wydaje się oczywisty. Mniej oczywista jest informacja, że wyspy kiedyś były trzy, mniejsze i leżące obok siebie: 
Festő, Fürdő  i Nyulak. Na północnym Fürdő wybijały gorące źródła, na południowym Festő spotykali się artyści, a największą powierzchnię miała środkowa wyspa Nyulak (Królicza). Połączono je oraz rafy piaskowe w całość i powiększono pod koniec 19. stulecia przy okazji regulacji rzeki, potem jej południowy kraniec połączony została ze stałym lądem Mostem Małgorzaty (Margit híd). Do tamtej pory można się było dostać na nią jedynie statkiem, a od tego momentu stała się łatwo i szybko dostępna jako park miejski.

piątek, 5 stycznia 2024

Kiskőrös: baseny, traktory i Sándor Petőfi.

Węgierski strażnik graniczny jak zawsze każde otworzyć bagażnik.
- Papierosów nie mam, z alkoholu trochę piw, wina i jedna rakija - opowiadam znudzonym głosem.
Madziar kiwa ręką, aby jechać. Nie wszyscy mają tyle szczęścia: na sąsiednim stanowisku blond suka w mundurze trzepie auta tak ostro, jakby od tego zależał los Europy. Kobiety pograniczniczki są zawsze takie gorliwe.
Przekroczenie granicy zajęło dwadzieścia pięć minut. Mało, patrząc na całą granicę i jakie korki się na niej tworzą i dużo, biorąc pod uwagę jak boczne to przejście.


Przed nami krótki odcinek węgierskiej części Banatu. Pierwsza wioska to Tiszasziget, nie ma w niej nic ciekawego.


Druga to Újszentiván. Mieszka w niej kilka procent Serbów, stąd posiada też serbską nazwę Нови Сентиван.