Kumpel zaproponował, aby w ostatnią sierpniową sobotę wybrać się na drezyny w
okolice Kolonowskiego, na wschód od Opola. Czemu nie? - pomyślałem.
Ponieważ zabawę umówiono na popołudnie, to wyjechałem sobie odpowiednio
wcześniej, aby pokręcić się po okolicy.
Najpierw zatrzymałem się w Ozimku (Malapane), aby sprawdzić czy coś się
zmieniło przy najstarszym w Europie kontynentalnej żelaznym moście wiszącym.
Konstrukcja z 1827 roku wisi, jak wisiała przez prawie dwa wieki, nad
niespokojnym nurtem Małej Panwi.
Na drugim brzegu, obok huty, powstało niewielkie Muzeum Hutnictwa, które
akurat było zamknięte, gdyż miano tu prowadzić jakieś prace ziemne (tych wcale
nie dostrzegłem).
Jak często w przypadku Górnego Śląska przemysł stał
się czynnikiem osadniczym. Decyzję o budowie huty podjął król Fryderyk II
Wielki w połowie XVIII wieku - była to część planu rozwoju nowej prowincji,
zdobytej na Habsburgach. Zakład stanął nad Małą Panwią na terenie zakupionym
od gospodarza o nazwisku Ozimek - i już mamy wyjaśnienie skąd polska nazwa.
Obok huty zakładano osiedla robotnicze, które później zrosły się w jedną
miejscowość.
Robotnicy nie wielbłądy, napić się musieli, więc całkiem blisko huty powstała
pierwsza knajpa: w 1769 roku niejaki Wenzel Krigar - mistrz kucharski z
Wiednia i jednocześnie brat mistrzów wielkopiecowych pracujących w Ozimku i
Zagwiździu - otrzymał prawo do prowadzenia wyszynku.
Hütten Gasthaus należący do rodziny Krigar stał się częścią krajobrazu
wioski aż do 1945 roku. Wokół niego wyrosło wiele innych budynków, w tym sala
taneczna i kinowa, a w okresie międzywojennym postawiono także dystrybutor
paliwa z firmy Shell. Wszystko to zostało spalone w ostatnim styczniu
ostatniej wojny, kiedy to po zaciętych walkach Armia Czerwona zdobyła Ozimek.
Dziś w tym miejscu znajduje się park, w którym ustawiono Pomnik Wyzwolenia,
jakiś czas temu sprytnie przekształcony w poświęcony "żołnierzom walczącym na
wszystkich frontach o pokój między narodami".
Przez większość istnienia miejscowości w Malapane/Ozimku istniała jedynie
świątynia ewangelicka (parafię katolicką założono dopiero w latach 30.
ubiegłego wieku). Pierwszy cmentarz luterański położony kilkaset metrów od
żelaznego mostu, pełen żeliwnych krzyży i zdobień, zdemolowano i zlikwidowano
w PRL-u. Drugi miał więcej szczęścia - istnieje do dzisiaj, podobnie jak
prosty stylowo kościół ewangelicki z 1821 roku.
Samodzielna ozimska parafia luteran przestała istnieć w 1945 roku - wówczas
też Sowieci zamordowali ostatniego pastora, Günthera Bruna. Obecnie podlega
pod parafię w Opolu. Nekropolia po wojnie niszczała, aż w końcu podjęto
decyzję o otwarciu jej również dla katolików. Podczas remontów pozbyto się
części nagrobków, w tym także tych wykonanych w hucie, niektóre "spolonizowano"
(czyli - tak jak na wielu górnośląskich cmentarzach - skuto nieodpowiednie
napisy). Stare groby rozsiane są między nowymi, dla wybranych utworzono
niewielkie lapidarium. Z najlepiej zachowanych prezentuje się miejsce
spoczynku Johanna Leonharda Treuhei, zasłużonego dyrektora huty zmarłego w
1923.
Nowy kościół katolicki skojarzył mi się z Gwiezdnymi Wojnami. Czyżby architekt
inspirował się Imperium Zła?
Po opuszczeniu Ozimka zajeżdżam do Krasiejowa (Krascheow, Schönhorst).
Zerkam na dworzec, gdzie znajduję pruską obudowę kabli kolejowych.
Krasiejów słynie z JuraParku. W internecie można przeczytać wiele
entuzjastycznych opinii na jego temat, natomiast moje zdanie jest takie, że
jeśli nie jesteście dzieckiem w wieku do czternastu lat, to się tam
wynudzicie.
W centrum wioski stoi neobarokowy kościół z początku XX wieku. Wyposażenie
wygląda na starsze albo świetnie je udaje, natomiast w przedsionku wiszą dwie
tablice poległych za Ojczyznę w Wielkiej Wojnie.
Ofiary II wojny światowej upamiętniono na zewnątrz: podobnie jak w przypadku
pierwszego konfliktu są listy z okolicznych miejscowości podlegających parafii
w Krasiejowie.
Prognozy zapowiadały na dziś kilka godzin słońca i jak zwykle meteorolodzy się
pomylili. Fajna praca - gadać, pisać bzdury i jeszcze dostawać za to kasę.
W dawnej szkole działa Muzeum Paleontologiczne i koło DFK (Deutsche
Freundschaftskreise).
Na wyjeździe fotografuję most nad Małą Panwią. Chyba też stary, obok
przerzucono kładkę pieszo-rowerową.
Kolejny postój następuje już w powiecie strzeleckim - na dworcu w
Fosowskim (Vossowska). Z tą nazwą, pochodzącą od inżyniera Arnolda
Vossa - budowniczego tutejszej huty - problem mieli i hitlerowcy i komuniści.
Tym pierwszym nie podobała się końcówka, za bardzo słowiańska i zmienili ją na
Vosswalde, z kolei dla Polaków musiała się wydać za bardzo germańska,
bo po kilku latach funkcjonowania nazwy Wosowska ustalono obecną.
Zresztą po polsku powinno się napisać "w Fosowskiem", ale mało który Ślązak
tak to ujmie, bo będzie brzmiało zbyt... gorolsko/chadziajsko 😛.
Fosowskie od 1973 roku jest tylko dzielnicą Kolonowskiego (nazwa też pochodzi
od nazwiska, lecz o tym za chwilę), jednak posiada bardzo duży węzeł kolejowy.
W przeszłości przechodziły przez niego cztery linie, teraz część torów
rozebrano i głównie hula po nim wiatr, ale coś też jeździ.
Pochylona lampa to nie jest efekt dystorsji obiektywu 😏.
Budynek dworca od dawna jest zamknięty. Wyburzono część obiektów
gospodarczych. Ostała się hala przeglądów oraz kilka żurawi wodnych. A
ponieważ tory biegną tu z obu stron stacji, to na drugim peronie zastosowano
numerację powyżej pięćdziesięciu 😛.
Pobliskie osiedle kolejowe wygląda niewiele lepiej niż stacja.
Kolonowskie założył graf Philpip Colonna, stąd Colonnowska (za
III Rzeszy Grafenweiler). Kazał wybudować kolejną nadrzeczną hutę w
regionie, z jego inicjatywy powstało też Fosowskie.
W miejscowości praktycznie brak zabytków, jedyny wyjątek to drewniana chata z
1780 roku, dawne biuro i mieszkanie kierownika huty, a dziś izba regionalna.
Sądziłem, że stojący naprzeciwko kościół to konstrukcja przedwojenna, ale
dałem się nabrać: wybudowano go dopiero w 1954 roku. Zmyliła mnie niebanalna
sylwetka, przypominająca niemiecki modernizm.
Spoglądam na zegarek i przyspieszam tempo jazdy. Pokręcone drogie ponownie
zaprowadzają mnie do Fosowskiego, gdzie wśród drzew stoi skromny
filialny kościół ewangelicki. Wybudowano go w 1928 w stylu neoromańskim.
Po drugiej stronie rozciąga się cmentarz komunalny. Trochę na nim starych
nagrobków i mogiła powstańców śląskich. W ogóle chyba są na nekropolii dwie
takie, w tym jedna wpisana na listę zabytków. Co prawda w okolicznych wsiach w
plebiscycie wygrała strona polska, a w 1921 roku powstańcom udało się tutaj
utrzymać aż do zawieszenia broni, ale trudno uznać ten grób za coś na tyle
wyjątkowego, aby wprowadzić go na listę zabytków jako jedyny w Fosowskim. To
raczej wpływ polityki historycznej...
Zaraz za cmentarzem zaczynają się
Staniszcze Wielkie (Groß Stanisch, Gross Zeidel). Kiedyś były większe
od Kolonowskiego i stanowiły siedzibę gminy, dziś sytuacja jest odwrotna.
Regis z rodziną czeka pod dworcem kolejowym. Przez wioskę biegła niegdyś linia
numer 175, otwarta w 1868 roku i łącząca Fosowskie z Kluczborkiem, a następnie
przedłużona w kierunku Koźla. Pod koniec PRL-u częściowo ją zelektryfikowano,
ale już kilkanaście lat później (w 2000) zamknięto. Na wielu odcinkach tory
rozebrano, tu się zachowały (wraz z resztkami sieci trakcyjnej) i ktoś wpadł
na pomysł, aby wypuścić na nie drezyny.
Staniszczańska Kolej Drezynowa to pomysł najświeższej daty i będący na
początku rozwoju. Do dyspozycji jest na razie kilka drezyn - mniejsze w kolorze
czarnym i większe zielone z zadaszeniem.
Drezyny napędza się nogami dwóch osób. Sądziłem, że trzeba będzie kogoś na
siłę wypychać do pedałowania, ale dzieciaki same pchały się na siodełka,
prawie się o nie pobiły 😏. Najpierw jedziemy w kierunku Koźla (najbliższą
stacją był Spórok), ścigając rodzinę z województwa śląskiego. W myśl
regulaminu zderzanie i popychanie się jest surowo zakazane (podobnie jak
spożywanie alkoholu), więc odpadła najlepsza zabawa...
Przejeżdżamy pod dwoma mostami i dojeżdżamy do przeszkody - dalej nie ma torów.
Musimy zejść, założyć blokady i ręcznie zawrócić drezynę w drugą stronę, na
Fosowskie.
Przemykamy przez dworzec, gdzie wydaję głośne dźwięki imitujące lokomotywę, a
następnie pedałujemy nasypem z widokiem na Staniszcze.
Z tej strony za drewnianą przeszkodą tory się zachowały, więc jest szansa, że w
przyszłości będzie można pojechać jeszcze dalej, może aż do Fosowskiego? To
byłoby coś - wjechać drezyną na ten opuszczony wielki dworzec!
Czekamy na drugą drezynę, która wlecze się niemiłosiernie. Może się zgubili? W
końcu są, zmęczeni... Znów przestawiamy nasz pojazd i wracamy na dworzec w
Staniszczach.
Przejechaliśmy w sumie około 6 kilometrów, zajęło nam to nieco ponad pół
godziny i kosztowało 25 złotych od osoby dorosłej. Czy warto? Fajnie było,
spróbować można, zawsze to coś nowego, ale raczej drugi raz się nie wybiorę,
bo są to emocje jednorazowe 😏. No chyba, że wydłużą linię.
Dworzec kolejowy wybudowano w 1911 roku. Właściciele SKD chcą go częściowo wyremontować - obecnie skorzystamy z połowicznie zachowanej toalety,
a w magazynie przechowuje się produkty dla turystów, którzy mogą zorganizować na trawniku imprezę. A z tytułu ciekawostek - schron jednoosobowy
Splitterschutzzelle, przydający się w razie potencjalnego nalotu.
Żegnam się z Regisami (spotkamy się wieczorem na domówce) i każdy wraca do
chaty własnymi drogami. Ja postanawiam przyjrzeć się dokładnie centrum
Staniszczy Wielkich.
Wioska posiada długą metrykę sięgającą XIII wieku. W sobotnie popołudnie
sprawia wrażenie wyludnionej, lud kręci się jedynie przy lokalu, w
którym odbywa się wesele. Mijam wyperfumowanych i wymalowanych osobników,
fotografuję drewniane rzeźby-ule ustawione na trawniku przy głównym
skrzyżowaniu. Tereny te od dawna słynęły z bartnictwa i pszczelarstwa - na
początku 19. stulecia
odnotowano tu prawie trzysta uli, a w ramach pańszczyzny chłopi musieli oddawać pół tony miodu rocznie panom
ze Strzelec!
Najwyższy budynek to neogotycki kościół, którego jednak trudno uwiecznić bez
kabli czy innych dodatków. Skupiam się zatem na placyku, gdzie umieszczono
groby farorzy. Jeden z nich jest o tyle ciekawy, iż po bokach opisano
dokładnie historię życia zmarłego.
Opuszczam Staniszcze kierując się na południowy-zachód. W
Spóroku (Carmerau) na skrzyżowaniu wybudowano sporą kapliczkę, datowaną
na 1858 rok. Ponoć
wotum dziękczynne
za to, że jedna z miejscowych rodzin szczęśliwie dotarła do Ameryki. Z boku
młodszy o prawie wiek krzyż z nieporadnie wymalowanym napisem po polsku.
Na chwilę zatrzymuję się w Kadłubie (Kadlub, od 1936
Starenheim). Tu także w XVIII i XIX wieku produkowano żelazo, do czego
zapewne przyczyniło się dogodne położenie nad Jemielnicą (Himmelwitzer
Wasser).
W wiosce jest dwór, ale zajęty przez DPS i Zespół Szkół Specjalnych, więc już
z daleka straszą duże tablice z zakazem wejścia. W zamian za to chciałem
zajrzeć do kościoła z lat 30. ubiegłego stulecia, lecz tam odbywały się akurat
jakieś modły, więc także zrezygnowałem.
Kapliczka świętej Anny w Boryczu (Boritsch, Schildbach).
Zbliżam się do drogi krajowej, zatem koniec postojów krajoznawczych. No
prawie, bo cyknąłem jeszcze jedno zdjęcia z samochodu, bo nawet nie
wiedziałem, że istnieje taka miejscowość jak Utrata (Zauche). Okazała
się przysiółkiem Izbicka, a więc w tym przypadku nie powinno być tutaj
zielonych tablic, tylko białe...
Niektóre miejscowości znam i pamiętam jak ważnym węzłem były Fosowskie. Niestety w tej chwili jest to ruina, ale jest dobra wola, by ratować to co po kolei zostało. Niemniej, bardzo fajnie przedstawiłeś ciekawe wątki, które pozostały w wielu miejscowościach jeszcze sprzed wojny.
OdpowiedzUsuńJak to na Górnym Śląsku - świat "nieco" inny od pozostałej części kraju, zwłaszcza lokalnie ;)
UsuńSam węzęł w Fosowskim wygląda, niestety, jak wygląda, jedyna inwestycje to nowe tablice...
Te okolice znam wyłącznie z perspektywy kajaka na Małej Panwi. Fajnie, że ktoś wpadł na inicjatywę z drezyna. Co do parków rozrywki znam czterdziestoletniego Francuza, który od dwóch lat planuje przyjazd do Energylandii. Jak mu powiedziałam, że to rozrywka raczej dla nastolatków, to się obraził...
OdpowiedzUsuńJa np. miło wspominam Disneyland czy tam (dawno temu) park w Chorzowie, ale Krasiejów jest ewidentnie nastawiony na dzieciarnię. No bo co innego kolejka a co innego ogromne modele dinozaurów.
UsuńTereny znane ale jazda derezyną to zupełna nowość,ale mam wrażenie że to atrakcja dla młodych. Po transformacjach ustrojowych kolej ucierpiała dość mocno. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, że prawie wszyscy co jeździli na drezynach - to z dziećmi ;) Pozdrowienia
UsuńFajna ta atrakcja z drezyną, mimo, że też uważam, że jednorazowa.
OdpowiedzUsuń