sobota, 30 grudnia 2023

Dłubanie w Wojwodinie: Bela Crkva, Arača i inni.

Wielokrotnie wspominałem już, że Wojwodina to mój ulubiony region Serbii. Wielokulturowa społeczność, ciekawa historia i habsburska architektura jest tym, co mnie w niej szczególnie przyciąga. Jeszcze nie Bałkany, ale już nie tak do końca Europa 😏.

Podobnie jak kilka lat wcześniej tym razem wpłynęliśmy do niej promem z miejscowości Ram (Рам), o czym zresztą pisałem. Dunaj w najwęższym miejscu jest tu szeroki na osiemset metrów, ale przeprawa to ponad dwa kilometry otoczone wielką wodą. Po rzece wolno sunie niemiecki wycieczkowiec spotkany wcześniej w Żelaznych Wrotach, a my wpływamy do kanału Dunaj - Cisa - Dunaj (Kanal Dunav - Tisa - Dunav), gdzie prom przycumuje w Starej Palance (Стара Паланка). Rok temu podczas wycieczki rowerowej piłem tu w knajpce piwo i molestowałem kota, którego kelner oferował mi na wynos 😏.




Bazą noclegową tradycyjnie będzie Bela Crkva (Бела Црква), gdzie znajduje się jeden z moich ulubionych kempingów: tani, swojski, tuż nad dawnym żwirowiskiem, który teraz służy jako miejsce kąpielowe z plażą.



piątek, 22 grudnia 2023

Češko Selo, czyli z wizytą u Czechów w Wojwodinie. Plus okolice.

W Wojwodinie, najbardziej multietnicznej prowincji Serbii, spisy powszechne odnotowują prawie dwadzieścia narodowości liczących co najmniej tysiąc osób. Silnie reprezentowane są narody słowiańskie i nie mam tu na myśli Serbów. Najbardziej ludnym narodem, po gospodarzach i Węgrach, są Słowacy, który mieszka tam prawie czterdzieści tysięcy. Oprócz nich Chorwaci, Czarnogórcy, Buniewcy (często traktowani jak część narodu chorwackiego), Rusini, "Jugosłowianie", Ukraińcy i gdzieś tam na końcu Czesi. Spis z 2011 roku wykazał prawie dwa tysiące osób deklarujących się jako Pepiki, nie wiadomo ilu to powtórzyło dziesięć lat później, ale na pewno mniej, gdyż jest to społeczność kurcząca się.

Największym skupiskiem Czechów jest gmina Bela Ckva (Бела Црква), położona w południowo-wschodniej części Wojwodiny, na styku Dunaju i granicy rumuńskiej. To historyczny Banat, co ma znaczenie w przypadku historii czeskiego osadnictwa. W gminie tej Czesi stanowią kilka procent populacji, język czeski ma status urzędowego, czeskie nazwy pojawiają się na niektórych tablicach miejscowości. Najwięcej Czechów mieszka w mieście - siedzibie gminy, ale jest także jedna niewielka wioska, gdzie potomkowie przybyszów znad Wełtawy są absolutną większością. Ponieważ w Belej Crkvi często zatrzymuję się na kempingu, więc w tym roku (podobnie jak w poprzednim) wypożyczyłem rower i postanowiłem odwiedzić tę małą czeską ojczyznę.


Mój cel jest gdzieś na prawo, za tymi wzgórzami na horyzoncie.


Pierwsza wioska po drodze to Vračev Gaj (Врачев Гај, węg. Varázsliget). Napis węgierski już rok temu był zamazany przez jakiś genetycznych patriotów, ale widać nie było czasu tablicy wyczyścić. To zupełnie jak pod Opolem z napisami niemieckimi.


sobota, 16 grudnia 2023

Jarmarki bożonarodzeniowe w Berlinie.

Dla miłośników jarmarków bożonarodzeniowych Berlin będzie prawdziwym rajem: organizuje się ich tam kilkadziesiąt! Dokładna liczba nie jest mi znana, oficjalna strona miasta mówi o ponad sześćdziesięciu, ale trafiałem na informacje, że ilość mogła przekroczyć setkę! W każdym razie nawet niższa z tych liczb jest imponująca, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj miejscowości organizują taki jarmark jeden, ewentualnie kilka. Taka mnogość nie może jednak dziwić, bo w końcu kraje niemieckie to ojczyzna Weihnachtsmarktów: pierwsze pojawiły się już w XIII wieku, natomiast najstarszy berliński odnotowany został w 1529 lub w 1530 roku. Jarmarki organizowano nieprzerwanie w kolejnych wiekach, również w czasie podziału miasta odbywały się zarówno w zachodniej, jak i we wschodniej części. Dziś przyciągają miliony turystów z całego świata. Naprawdę miliony.


Jarmarki w Berlinie są bardzo różne: małe, duże oraz ogromne. Niektóre mają po kilkaset stanowisk. Najwcześniejsze zaczynają się pod koniec listopada, najdłuższe trwają do początku stycznia. Małe, dzielnicowe jarmarki potrafią trwać tylko przez jeden weekend albo kilka dni. Są jarmarki standardowe, jak w każdym innym kraju, są i tematyczne: historyczne, rzemieślnicze, żydowskie, japońskie, fińskie, karaibskie, afrykańskie, bajkowe, magiczne, LGBTQIA, parafialne, dla psów (jak sądzę dla ich właścicieli również), perwersyjne i tak dalej. Większość jarmarków jest bezpłatna, niektóre pobierają wstęp w cenie kilku euro, jest co najmniej jedna impreza all inclusive, gdzie płaci się na wejściu i cała reszta jest już darmowa. Oferta jest naprawdę imponująca! Zastanawiam się, ile potrzebowałbym czasu aby odwiedzić wszystkie jarmarki? Miesiąc? Krócej? Dłużej? Mi musiały wystarczyć tylko trzy dni, więc zajrzałem jedynie na kilka wybranych. Każdy z nich wciąga na dłużej i choć w jakiś sposób wszystkie są trochę do siebie podobne, to za każdym razem z taką samą fascynacją przechadzałem się pomiędzy straganami.


czwartek, 7 grudnia 2023

Cmentarz żydowski w Katowicach.

Cmentarze żydowskie są nieodłączną częścią krajobrazu większości śląskich miast. Nie inaczej jest z Katowicami. Stolica województwa posiada jedną nekropolię tego typu i to stosunkowo młodą, bo otwartą w 1869 roku. Wynika to z historii Katowic, które same są młodym miastem - prawa miejskie uzyskały ledwie kilka lat wcześniej. Ówczesna gmina żydowska była filią gminy w Mysłowicach, co wiązało się ze sporymi niegodnościami: zmarłych trzeba było wozić na pochówek do sąsiedniej miejscowości. Po usamodzielnieniu się katowickiej gminy od razu zaczęto myśleć o utworzeniu własnego cmentarza.


Żydzi kupili grunt przy Gartnerstrasse, późniejszej ulicy Kozielskiej. Lokalizacja nie budziła obaw władz miejskich, ponieważ wtedy był to teren oddalony od centrum, zresztą zakładano, że nowe miasto Kattowitz będzie się rozwijać głównie w kierunku północnym i północno - wschodnim. Czas pokazał, że aż do czasu PRL-u było dokładnie odwrotnie 😏. Dziś ulica Kozielska i kirkut leżą w katowickim śródmieściu i z większości stron otacza je zwarta zabudowa.

Cmentarz na co dzień jest zamknięty, czemu się nie dziwię, bo regularnie zdarzają się na nim dewastacje (ostatnia miała miejsce w lipcu), a dodatkowo wielu ludzie traktuje go jako miejsce do przerzucania śmieci przez mur. Można go zwiedzić na organizowanych regularnie wycieczkach z przewodnikiem albo w wybrane święta - ja trafiłem tu 1listopada. Oczywiście nie jest to żydowskie święto, ale na wielu kirkutach w Polsce tego dnia również płoną znicze. Niektóre z nich mają chrześcijańskie symbole, lecz myślę, że najważniejsza jest pamięć, więc nikt się o nie nie obrazi.


piątek, 1 grudnia 2023

Beskidzkie chatkowanie: Potrójna - Adamy.

Jesień zaczynała wkraczać w fazę kolorów, kiedy kolejny raz w tym roku ruszyłem w Beskidy. Tym razem w Beskid Mały i w Beskid Makowski. Celem miało być przejście pomiędzy dwoma chatkami "studenckimi". Piszę w cudzysłowie, bo pierwsza chatka ze środowiskiem studenckim nie ma już od dawna nic wspólnego, a druga nigdy nie była z nim związana. Mowa o chatce pod Potrójną oraz "Naszej chacie" na Adamach (nie mylić z SST "Pod Soliskiem"). W 2021 roku robiliśmy podobne przejście, ale z Potrójnej na Lasek.

Wypad odbył się w mocnym, męskim składzie: pięć chłopów! Bastek, Kaper, Karol, Owen i ja! Pociągiem turlamy się do Żywca, gdzie odwiedzamy naszą ulubioną spelunkę, a potem zaczynają się kłopoty! Chcemy na szlak podjechać busikiem, ale znalezienie właściwego rozkładu jazdy w internecie to sztuka! Rozkłady są bowiem dwa: jeden na stronie starostwa i jeden na e-podróżniku. Gdy po wielu próbach udaje mi się dodzwonić do kierowcy, to okazuje się, że ten z e-podróżnika to kompletna bzdura, co zresztą zdarza się dość często w przypadku tej wyszukiwarki. Ba, e-podróżnik sprzedaje bilety na nieistniejące połączenia, to dopiero jest jazda!
Godzinę odjazdu znamy, idziemy zatem na właściwy przystanek. Teoretycznie wiem, w którym miejscu on się znajduje - przy rondzie za rzeką - ale... tam go nie ma. Stoi przystanek w inną stronę i bez żadnych naklejonych rozkładów. Latamy zdenerwowani po okolicy, bo czas się kończy, zagadujemy ludzi na innych przystankach.
- Nie mam pojęcia - to najczęstsza odpowiedź.
- Aaa... to chyba gdzieś tam - mówi jakaś babka nieprzekonywującym głosem.
- Niee, najbliższy przystanek na Kocierz to jest koło szpitala - informuje młodzież, a szpital oddalony jest o kilka kilometrów!
Byłem pewien, że trzeba będzie uderzyć po taksówkę, a tu nagle widzę nasz busik! Machamy mu z przypadkowego przystanku i... łapiemy go na stopa.
- To nie jest właściwe miejsce do wsiadania - kiwa głową kierowca, ale nas zabiera. Uratowani, lecz fuksem! Najbliższy "prawidłowy" przystanek rzeczywiście jest dopiero pod szpitalem, daleko dalej.
A to nie koniec historii. Kilka tygodni później z tej samej linii postanowił skorzystać Kaper. Zauważył, że na przystanku przy rondzie pojawiły się rozkłady na Kocierz, więc tam stał i czekał, choć byliśmy pewni, że to odwrotny kierunek. Busik się pojawił i... pojechał dalej bez zatrzymywania. Szybki telefon do firmy, busik wraca, kierowca wściekły.
- To nie jest przystanek na Kocierz! - woła.
- Ale tam jest rozkład jazdy i innego przystanku tu nie ma - tłumaczy Kaper.
- Nie, wchodzi się tutaj - facet pokazuje wjazd na parking naprzeciwko przystanku.
Podsumujmy zatem cały przypadek: w październiku w okolicy ronda nie było żadnego oznaczonego przystanku na Kocierz i musieliśmy złapać busa na stopa. W listopadzie pojawiły się oznaczenia na przystanku skierowanym w drugą stronę i po przeciwnej stronie drogi, natomiast rzekomy punkt wsiadania dla pasażerów to nieoznakowany wjazd na parking, o którego istnieniu wiedzą chyba tylko kierowcy! Pogratulować starostwu i firmie przewozowej! Co najśmieszniejsze, mam podejrzenia, że zatrzymywanie się w tym miejscu busa jest niezgodne z przepisami ruchu drogowego, bo takie pojazdy mogą to robić jedynie na wyznaczonych przystankach. Wjazd na parking raczej nim nie jest. 
Dodam jeszcze, że gdy dwa lata temu próbowaliśmy przebyć tę samą trasę, to również się nie udało: autobus z Żywca nie odjechał, choć był na rozkładzie. Burdel jak na Bałkanach? Nie, Polska w XXI wieku.

Zasapani, zdenerwowani, ale szczęśliwi dojeżdżamy do Kocierza - Basie, gdzie zaczyna się szlak chatkowy oznaczony słoneczkiem. Przypomniały się dawne czasy, na przełomie pierwszej i drugiej dekady tego stulecia pokonywaliśmy go wielokrotnie, czasem nawet co miesiąc. Chatka pod Potrójną była najczęściej odwiedzanym przez nas obiektem w górach: bywaliśmy w niej na urodzinach, spotkaniach, sylwestrach i zupełnie bez okazji. To dawno się skończyło i raczej na pewno nie powróci. Dlaczego? Przekonamy się za chwilę. Na razie przygotowujemy się do startu 😊.


wtorek, 28 listopada 2023

Odkrywanie Gór Opawskich: Město Albrechtice - Kraví hora - Svinný potok.

W październiku znowu ruszyłem odkrywać nieznane mi tereny czeskiej części Gór Opawskich. Tym razem padło na ich południowo - wschodnie fragmenty, mikroregion o nazwie Hynčická hornatina.

Pierwszy widok na najwyższy szczyt mikroregionu, czyli Kopę Biskupią, fotografuję jeszcze z polskiej strony. Kopa, na którą wchodzić oczywiście nie będę, bo interesują mnie inne rejony, oddalona jest o jakieś dwanaście kilometrów.


Początkowo chciałem skorzystać z czeskiego pociągu i wsiąść do niego w Głuchołazach. Niestety, akurat trwały prace remontowe na linii i zamiast pociągu kursowały autobusy, co w ogóle mnie nie zadowalało, więc po prostu wziąłem samochód. W drodze zaglądam na chwilę na dworzec w Třemešnej (Röwersdorf), gdzie kolej normalnotorowa łączy się z wąskotorówką do Osoblahy. Szkoda, że akurat żaden wąski pociąg nie jechał...


Punktem startowym będzie Město Albrechtice (Olbersdorf). Nie wiem ile razy przez nie przejeżdżałem, ale praktycznie nigdy się po nim nie kręciłem, więc teraz będzie okazja to nadrobić.
Miejscowość zawsze mnie intrygowała nazwą, ponieważ rzadko się zdarza, żeby był w niej rzeczownik "miasto" (w Republice Czeskiej są jedynie trzy takie przypadki). W dodatku Město Albrechtice przez kilkadziesiąt lat... nie było wcale miastem, status ten przywrócono dopiero na początku tego stulecia. Co więcej, w niemieckiej wersji jest wyraźnie mowa o wsi 😛. Okazało się, że to wynik rozdzielenia osady na wioskę i miasto, które nastąpiło w 1854 roku. Wówczas Albrechtice stały się Městem Albrechtice, a Olbersdorf przekształcił się w Olbersdorf Stadt, czyli "Wioskę Albrechta Miasto" 😛. Potem po II wojnie światowej wioska przestała istnieć, a miasto straciło swój status, które odzyskało - jak już wspominałem - dość niedawno, więc... chyba już wszystko jasne 😏.

poniedziałek, 20 listopada 2023

Serbia: Sokobanja, Dunaj, Golubac i Ram.

Autostradowe przejście graniczne Tabanovce - Preševo jest jednym z najbardziej zatłoczonych na Bałkanach. Trudno się dziwić, skoro przechodzi przez niego jakieś 99% ruchu drogowego między Macedonią i Serbią. Pozostałą resztkę obsługuje malutkie przejście Pelince - Prohor Pčinjski w górskiej dolinie, o którym większość turystów nawet nie wie. Co to oznacza? Ano korki. Można trafić dobrze albo źle. Czy niedzielne popołudnie jest dobre do przekroczenia granicy? Zależy. Od strony południowej powinno być względnie luźno, bo raczej mało kto będzie jechał z Grecji w ten czas, chyba, że miejscowi odwiedzają sąsiadów zza miedzy. Od strony północnej gorzej, wiele osób które wyjechały z domów w sobotę właśnie wtedy dociera do serbsko - macedońskich słupków granicznych.

Polecam szczerze to przejście wszystkim tęskniącym do okresu sprzed Schengen, mogą sobie przypomnieć stare, dobre czasy. Można sobie planować dokądś dojechać, można zarezerwować nocleg albo zwiedzanie, ale i tak wszystko może szlag trafić, gdy pogranicznicy urządzają wieczny strajk włoski. Nie oszukujmy się, zdecydowana większość przekraczających granicę to turyści tranzytowi, tu chyba nie ma czego przemycać albo ukrywać, więc kontrola powinna iść sprawnie i szybko, a tymczasem od strony serbskiej sznur aut ciągnął się... na kilka kilometrów! Co prawda niektóre państwa bałkańskie podpisały jakiś pakt o nazwie "Open Balkan Transit", lecz dotyczy on chyba tylko transportu towarów, a osobówki niech stoją i płaczą.


Na szczęście wjechać do Serbii udało się dość szybko, w niecałe pół godziny i to tylko dlatego, że Macedończycy zrezygnowali z kontroli wyjazdowej, więc jest jedno okienko. Parkuję zaraz za budkami kontrolnymi aby wymienić walutę i ze zdziwieniem dostrzegam, iż niebo dziwnie się zaciągnęło.


poniedziałek, 13 listopada 2023

Macedonia: Mawrowo i Zebrnjak (zbiornik, "zatopiona" cerkiew i cokół pomnika).

Park Narodowy Mawroro (Национален парк Маврово) jest największym tego typu obszarem w Macedonii Północnej. To akurat nie było trudne, bo w państwie są jedynie trzy parki narodowe 😏. Co ciekawe, gdyby znajdował się w Polsce i nie brano by pod uwagę otulin, to i tak byłby numerem jeden, przebijając Biebrzański PN.

Oprócz atrakcji dla fanów wędrówek górskich oferuje on także możliwość przebywania nad wodą.  Jednym z najważniejszy miejsc w parku jest jezioro Mawrowo (Мавровско Езеро), sztuczny zbiornik powstały w latach 50. ubiegłego wieku w wyniku spiętrzenia Mawrowskiej Rzeki (Мавровска Река) i zalania doliny.


Główna zapora częściowo zasłonięta drzewem.


Pomnik budowniczych zbiornika: socrealistyczny w formie, narodowy w treści. Albo odwrotnie.


Podczas robienia zdjęć mija mnie auto na łódzkich blachach i widzę machającą do mnie pasażerkę. Odmachuję, a potem pojedziemy tam, skąd prawdopodobnie oni przybyli: do wioski Mawrowo (Маврово). O ile wiele miejscowości w parku jest zamieszkałych przez muzułmanów (Albańczyków i Turków), to w tej bytują prawie sami Macedończycy.
Wioska jak wioska, kwatery na wynajem, kilka lokali, natomiast największą atrakcją jest "zatopiona cerkiew", bo tak nazywano świątynię pod wezwaniem św. Mikołaja.


czwartek, 9 listopada 2023

Macedonia: Debar i monastyr Bigorski.

Debar (Дебaр, Dibër) leży tuż obok granicy macedońsko - albańskiej, ale można pomyśleć, że po złej stronie. Zarówno demografia jak i historia sugeruje, że powinien być częścią Albanii, a nie Macedonii. Lecz nie jest.

Liczący około jedenastu tysięcy mieszkańców jest jedynym macedońskim miastem, w którym naród dominujący w kraju - czyli Macedończycy - nie zajmuje pierwszego ani drugiego miejsca wśród narodowości. Ba, nie zajmuje nawet trzeciego! Najliczniejsi są oczywiście Albańczycy - prawie siedemdziesiąt procent ludności. Na drugim stopniu pudła są Romowie, ale to już tylko dziesięć procent. Następnie Turcy. I wreszcie Macedończycy, zaledwie cztery procent. Pomiędzy spisami powszechnymi w 2011 i 2021 populacja Debaru się skurczyła, a najbardziej skurczyli się właśnie Macedończycy; jeśli spis nie kłamie, to większość z nich opuściła miejscowość. W ten sposób Debar to najbardziej albańskie i najmniej macedońskie miasto Macedonii Północnej.


Patrząc na karty historii także widzimy głównie albańską historię. Co najmniej od średniowiecza terenem tym władały albańskie klany. Jednym z ich przywódców był Gjon Kastrioti, ojciec słynnego Skanderbega, bohatera walk z Turkami. Osmanom udało się w końcu podbić ten region, ale miejscowi i tak co jakiś czas wzniecali przeciwko nim opór. Na początku XX wieku Debar nieustannie był miastem z wyraźną przewagą ludności albańskiej, mimo to nie znalazł się w granicach nowo powstałego państwa albańskiego, zajęli go Serbowie. Debar stracił zaplecze w postaci okolicznych wiosek, a ich mieszkańcy utracili regionalny ośrodek handlu i administracji. Wkrótce potem wybuchło antyserbskie powstanie, ale upadło. Jedynie w czasie II wojny światowej Włosi przyłączyli Debar do swojego protektoratu Wielkiej Albanii, jednak po ich kapitulacji wróciły rządy Belgradu. A dzisiaj Macedonia Północna, sukcesorka Socjalistycznej Republiki Macedonii, ma spory problem ze swoją albańską mniejszością, która w jednej trzeciej kraju jest większością. No cóż, nie tylko na Bałkanach granice wyznaczono całkowicie sztucznie nie patrząc na kwestie etniczne, kulturowe czy gospodarcze. Zasada dziel i rządź, a piwo naważone dawno temu muszą później wypić potomkowie browarników.


sobota, 4 listopada 2023

Drewniana Galicja: cerkwie na północ od Sanoka.

W tym wpisie chciałbym przedstawić tereny położone wzdłuż Sanu mniej więcej na północ i północny - wschód od Sanoka. Pod względem administracyjnym są to powiaty brzozowski i sanocki, pod względem geograficznym pogranicze Pogórza Dynowskiego i Gór Sanocko - Turczańskich. A pod względem historycznym to dawne województwo lwowskie, ziemia sanocka. W tych okolicach w dolinie Sanu żywioł ukraiński lub rusiński mieszał się z polskim, często przeważał. Będą nas interesować znajdujące się tam zabytkowe świątynie, które kiedyś były cerkwiami, a obecnie funkcjonują jako kościoły rzymskokatolickie. 

Pierwszy raz przekraczamy rzekę mostem w Dynowie i znajdujemy się na wschodnim brzegu Sanu. Po kilku kilometrach jazdy na południe zaczynają się Siedliska (Селиська). Przed wojną była to wioska polsko - ukraińska, z niewielką przewagą jednych lub drugich (w zależności od źródeł). Grekokatolikom służyła prosta w formie drewniana cerkiew św. Michała Archanioła, wybudowana w latach 60. XIX wieku. Po "wymianie ludności" oraz akcji "Wisła" stała się ona kościołem Wniebowzięcia Matki Bożej, ale obecnie rolę sakralną przejęła nowa, bezstylowa świątynia. Widać ją w tle po lewej.


Cerkiew sprawia wrażenie schowanej za żywopłotem, obok niej uchowała się murowana dzwonnica.


Gdyczyna (Ґдичина)
, kiedyś samodzielna wioska, dziś podlega pod Siedliska. Na zdjęciu najprawdopodobniej zabudowania dworskie.


W Wołodziu (
Володжь, w latach 1977 - 1981 Czechów) Ukraińcy i grekokatolicy stanowili prawie całą ludność. Ich cerkiew była murowana, ale cegły, w przeciwieństwie do drewna, nie miały przyjemności przetrwać; rozebrano ją w 1956 roku. Pamiątką po dawnych mieszkańcach jest neogotycka kaplica Trzcińskich, ostatnich właścicieli wsi. Ona akurat nigdy nie służyła do celów religijnych.


sobota, 28 października 2023

Pożegnanie lata w Górach Opawskich: Mikulovice, Muna i Javorná.

W pewną wrześniową środę wybraliśmy się z Bastkiem w Góry Opawskie. Była to dopiero druga moja wizyta w Sudetach w tym roku, a w Jesionikach pierwsza. Lepiej jednak późno niż wcale. Był to również ostatni wypad w czasie kalendarzowego lata, więc potraktowaliśmy go jak pożegnanie z tą porą roku. I rzeczywiście pierwszego dnia mieliśmy przez długi czas prawdziwie letnią pogodę.

Parkujemy samochód w Głuchołazach - Zdrój (Bad Ziegenhals); dzielnica uzdrowiskowa jak zwykle wydaje się o przedpołudniowej porze wyludniona. Może wszyscy śpią po szaleństwach ostatniej nocy? 


Zaglądamy nad Białą (Białą GłuchołaskąBiele, Ziegenhalser Biele). W tle widać komin fabryki oklein meblowych, zdaje się, że kiedyś była to część zakładów papierniczych. A nad rzekę jeszcze wrócimy dziś nie raz.


Wchodzimy w masyw Parkowej Góry (Holzberg). Nieśpiesznie idziemy najpierw niebieskim szlakiem wzdłuż odnowionej Drogi Krzyżowej, a następnie żółtym wspinamy się na Przednią Kopę (Vorder-Koppe), czyli na najniższy z trzech szczytów masywu.
Od 1898 roku stoi na nim kamienna wieża Hohenzollernwarte, do której w latach 20. ubiegłego wieku dobudowano schronisko Holzbergbaude. Przed wojną było ono bardzo popularne wśród mieszkańców, posiadało wielką salę balową i spory bufet. A po wojnie... cóż. Najpierw obiekt zdewastowano, potem przebudowano w nie do końca przemyślany sposób, następnie w III RP przekazano osobie prywatnej. Schronisko spłonęło, kilka razy zmieniało właścicieli, aktualnym jest pewien Polonus z USA. Widać, że rzeczywiście rozpoczęto remont, ale budynek jest nadal niedostępny, choć pierwotny termin otwarcia minął już dwa lata temu.



wtorek, 24 października 2023

Albańskie deżawi: kemping nad Jeziorem Szkoderskim i droga SH6.

Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Albanii kraj ten odwiedzało rocznie nieco ponad trzy miliony turystów. Było to w 2012 roku. W 2023 szacowano, że państwo z dwugłowym orłem w herbie może spodziewać się dziesięciu milionów turystów! Nawet jeśli największą grupą przekraczających granicę są mieszkańcy Kosowa, to i tak robi to ogromne wrażenie, zwłaszcza, że liczba ta trzykrotnie przebija populację Albańczyków mieszkających w ojczyźnie! Dla porównania: według GUS Polskę odwiedziło w ubiegłym roku szesnaście milionów turystów z zagranicy.
To dość zaskakujące biorąc pod uwagę, że jeszcze nie tak całkiem dawno Albania była białą plamą na turystycznej mapie. Jeśli już pojawiała się w przestrzeni publicznej, to zazwyczaj jako kraj dziki, zacofany i niebezpieczny. We wspomnieniach polskich przewodników* przytaczane są opowieści, jak to po propozycji wyjazdu do Albanii wśród klientów zapadała cisza lub konsternacja. Niektórzy nawet mylili ją z Algierią 😏.


Ale to w sumie nic nowego, bo praktycznie przez całą historię ludzkości tereny te spowijała mgła niewiedzy albo obojętności. Położone na uboczu, prawie same góry, wojownicze klany i plemiona ciągle walczące albo z Turkami albo ze sobą. Kiedy nieco ponad sto lat temu Albania pojawiła się jako państwo, to głównie dzięki zachodnim mocarstwom, którzy nie chcieli wzmocnienia jej sąsiadów. W okresie międzywojennym również mało kto się Albanią zajmował, może poza faszystowskimi Włochami. Dalej była na uboczu, dalej państwo klanowe i nieprzewidywalne. Stanowczo odradzano jej odwiedziny w celach turystycznych. Gdy w latach dwudziestych chciał tam pojechać pewien Amerykanin usłyszał od zorientowanego Persa (!), że "nie ma tam nic do oglądania. Jedynie czarne kamienie. I nie ma domów, tylko małe twierdze ze szkła (?) z otworami, z których wystają karabiny. Gorzej niż na Dzikim Zachodzie! Kentucky, Tennessee to są wobec Albanii sieroty. Tam jest Timbuktu, drogi panie. Niech pan tam nie jedzie! Bóg stworzył Albańczyków... po kłótni z teściową**. Enver Hodża stworzył po wojnie komunistyczną satrapię: ucywilizował społeczeństwo, ale całkowicie odizolował je od świata. Żaden kraj, może poza Koreą Północną, nie był chyba aż tak chorobliwie niechętny kontaktom zewnętrznym. Po obaleniu komunizmu wcale nie było lepiej: katastrofa gospodarcza, prawie wojna domowa w wyniku upadku piramid finansowych, konflikt w sąsiednim Kosowie. Czy ktoś normalny by tam pojechał?
A jednak jeździli. A w ostatniej dekadzie coraz częściej. Myślę, że tych nowych turystów przyciągały tu przede wszystkim trzy rzeczy:
* chęć przeżycia przygody w dzikim kraju (oczywiście "dzikim częściowo ucywilizowanym", bez przesady),
* niskie ceny,
* fakt, że znajomi już tam byli wcześniej i wrócili żywi z pięknymi zdjęciami.
I potem często pojawia się rozczarowanie. Bo pojechali ludzie do kurortów, a tam hotele, asfalt i plaże z rzędami leżaków. Gdzie ta dzikość?
Bo wcale nie jest tak tanio, zwłaszcza na wybrzeżu morskim. Rzecz jasna taniej niż w Chorwacji, ale nic za pół darmo.
No i żeby zrobić piękne zdjęcie to trzeba się namęczyć, bo wokół leżą śmieci, padlina albo stary Mercedes. 
Ciężki jest los turysty.


niedziela, 15 października 2023

Na rowerze do Koplik, czyli prowincja północnej Albanii.

Zaraz za granicą czarnogórsko - albańską grupa młodych ludzi rozłożyła stragan, przy którym zatrzymują się niemal wszystkie osobówki. Nie sprzedają owoców ani warzyw, a albańskie karty SIM. Ja ośmieliłem się nie stawać, więc prawie wyskoczyli mi na drogę, machając rękami i pokazując, że chyba zwariowałem, bo nie chcę skorzystać z ich usług. Ciekawe jaką mieliby minę, gdybym zaprezentował im swój telefon komórkowy? 😛 A inna kwestia jest taka, że na kempingu dostępne jest bezpłatne wi-fi, więc ichniejsza karta nie będzie potrzebna.


Po prawej stronie widzimy jakąś stojącą, mętną wodę. Trudno uwierzyć, ale to Jezioro Szkoderskie, największe na Półwyspie Albańskim. Jego długa i wąska zatoka podchodzi aż pod przejście graniczne.



wtorek, 10 października 2023

Pogranicze hercegowińsko - czarnogórskie: Trebinje i Nikšić.

Po raz ostatni podczas tegorocznego pobytu w Bośni i Hercegowinie wjeżdżamy na teren Republiki Serbskiej. Dzieje się to kilka kilometrów za miastem Stolac, w południowo - wschodniej Hercegowinie. Główna droga czasem wygląda tak:


...a czasem tak: 


Potem trasa prowadzi szeroką doliną rzeki Trebišnjica. Pięknie tu, a miejscami trwa intensywna hodowla. Teren ten zwie się Popovo polje (poljeduże, kotlinowate zagłębienie o wyrównanym dnie, ograniczonym ze wszystkich stron wyraźnymi zboczami), kiedyś był okresowo zalewany przez rzekę, teraz ją uregulowano dwoma zbiornikami wodnymi.




piątek, 6 października 2023

Beskid Niski: z Zyndranowej do Doliny Śmierci i Svidníka.

Kilka razy już pisałem, że jedną z licznych zalet chatki SKPB Rzeszów w Zyndranowej jest jej przygraniczne położenie, co umożliwia łatwe wypady na Słowację. Wystarczy skorzystać z żółtego szlaku, który biegnie prawie pod drzwiami chatki, wspiąć się łąkami oraz lasem i po niecałym kilometrze pokażą się słupki graniczne.


Następnie jak zwykle skręcam w kierunku przełęczy Dukielskiej. Las jest mokry, a że temperatura szybko idzie w górę, więc miejscami unosi się para.


Słowacy wreszcie zakończyli remont muzeum i wieży, ale dziś nie mam czasu, aby ją odwiedzić.


sobota, 30 września 2023

Beskid Niski: Krempna - Żydowskie - Ożenna - Huta Polańska.

Krempna (Крампна) leży w środku Beskidu Niskiego i od niej rozpocznę letnią wędrówkę po tym paśmie w roku 2023. Nietypowo jak dla mnie, bo zazwyczaj starowałem bardziej na wschód albo na zachód, ale w środku nigdy.

Mocno pomięty wysiadam w wiosce, będącej siedzibą gminy, w lekko zaawansowane popołudnie w połowie sierpnia. Za mną wiele godzin jazdy i pięć różnych połączeń (jeden pociąg i cztery autobusy). Podróż w ostatnim busie umilały mi rozmowy starszych państwa o śmierci ich znajomego.
- Podobno Jędrek umarł - mówił pewien dziadek. - Ale na wszelki wypadek zadzwonię do niego i sprawdzę, czy odbierze.

W Krempnej wita mnie dokładnie taka pogoda, jaką zapowiadali: chmury wiszą nisko nad horyzontem i straszą deszczem. Może się wstrzymają chociaż do wieczora?


Swoje pierwsze kroki kieruję na cmentarz wojskowy numer 6; jakoś zawsze było mi do niego nie po drodze. Położony jest on na wzgórzu Łokieć, zatem muszę trochę podejść. Mijam jedną ze świeżych wiat postawionych w Beskidzie Niskim za grube pieniądze, a z racji lokalizacji wśród zabudowy kompletnie do niczego nieprzydatnych.


Trochę widoków, a tymczasem zaczyna siąpić. Miło.


poniedziałek, 25 września 2023

Dni NATO w Ostrawie 2023!

Tradycyjnie we wrześniu na lotnisku Mošnov obok Ostrawy odbywa się impreza pod nazwą Dni NATO i Czeskich Sił Powietrznych (NATO Days in Ostrava & Czech Air Force Days, Dny NATO v Ostravě & Dny Vzdušných sil AČR). W 2023 roku zorganizowaną ja po raz dwudziesty trzeci i jest to jedno z największych takich wydarzeń w tej części Europy.


Odwiedziliśmy Mošnov już w 2021 roku i wróciłem zachwycony. To były czasy pandemii i obowiązywały specjalne ograniczenia, w tym liczby widzów: mogło ich wejść jedynie po czterdzieści tysięcy na dzień (w sobotę i w niedzielę), a pojawiła się i tak połowa tego. Jednym z plusów pandemii okazał się fakt, że wiele popularnych miejsc można było zwiedzać bez tłumów. Tym razem już to nie groziło, zapowiadała się fala chętnych do wizyty, zatem postawiliśmy dostać się na lotnisko w inny sposób niż samochodem, zwłaszcza, że rok temu moim rodzicom się to nie udało, gdyż... utknęli w gigantycznym korku.

Auto zostawiliśmy przy galerii handlowej w Ostrawie, przeszliśmy się na pobliski dworzec kolejowy Ostrava - Svinov, skąd kursowały specjalne pociągi osobowe, uruchomione jedynie w ten weekend. Nasz pociąg oczywiście zaliczył opóźnienie, co u Czechów jest raczej normą niż wyjątkiem, ale w dwadzieścia minut dostaliśmy się do stacji Mošnov, Ostrava Airport. Stamtąd zostało jeszcze ponad dwa kilometry spaceru w tłumie ludzi, wrzeszczących i atakujących otoczenie dzieciaków oraz rozmaitych skarpetosceptyków. 


Takie wydarzenia przyciągają różnych nawiedzonych, Mesjaszy i odkrywców prawdy objawionej, a w tym przypadku mniej lub bardziej jawnych fanów Putina. Czesi zawsze charakteryzowali się umiarkowanym entuzjazmem w stosunku od integracji międzynarodowej, ale jednak dziwi ta nieprzechodzącą niektórym miłość do Rosji, zwłaszcza, że trauma z 1968 roku jest nadal obecna w przestrzeni publicznej.

Lotnisko w Mošnovie to nieduży obiekt i nie korzysta z niego wiele linii, lecz już na wstępie widzimy dwa samoloty pasażerskie podchodzące do lądowania. A za nimi transportowy Airbus A400M należący do Luftwaffe!