sobota, 4 listopada 2023

Drewniana Galicja: cerkwie na północ od Sanoka.

W tym wpisie chciałbym przedstawić tereny położone wzdłuż Sanu mniej więcej na północ i północny - wschód od Sanoka. Pod względem administracyjnym są to powiaty brzozowski i sanocki, pod względem geograficznym pogranicze Pogórza Dynowskiego i Gór Sanocko - Turczańskich. A pod względem historycznym to dawne województwo lwowskie, ziemia sanocka. W tych okolicach w dolinie Sanu żywioł ukraiński lub rusiński mieszał się z polskim, często przeważał. Będą nas interesować znajdujące się tam zabytkowe świątynie, które kiedyś były cerkwiami, a obecnie funkcjonują jako kościoły rzymskokatolickie. 

Pierwszy raz przekraczamy rzekę mostem w Dynowie i znajdujemy się na wschodnim brzegu Sanu. Po kilku kilometrach jazdy na południe zaczynają się Siedliska (Селиська). Przed wojną była to wioska polsko - ukraińska, z niewielką przewagą jednych lub drugich (w zależności od źródeł). Grekokatolikom służyła prosta w formie drewniana cerkiew św. Michała Archanioła, wybudowana w latach 60. XIX wieku. Po "wymianie ludności" oraz akcji "Wisła" stała się ona kościołem Wniebowzięcia Matki Bożej, ale obecnie rolę sakralną przejęła nowa, bezstylowa świątynia. Widać ją w tle po lewej.


Cerkiew sprawia wrażenie schowanej za żywopłotem, obok niej uchowała się murowana dzwonnica.


Gdyczyna (Ґдичина)
, kiedyś samodzielna wioska, dziś podlega pod Siedliska. Na zdjęciu najprawdopodobniej zabudowania dworskie.


W Wołodziu (
Володжь, w latach 1977 - 1981 Czechów) Ukraińcy i grekokatolicy stanowili prawie całą ludność. Ich cerkiew była murowana, ale cegły, w przeciwieństwie do drewna, nie miały przyjemności przetrwać; rozebrano ją w 1956 roku. Pamiątką po dawnych mieszkańcach jest neogotycka kaplica Trzcińskich, ostatnich właścicieli wsi. Ona akurat nigdy nie służyła do celów religijnych.


Kaplica jest mocno zaniedbana, nawet schody się rozpadają.



Podobny widok przedstawia sąsiednia dzwonnica. Nie jest to jednak pamiątka po rozebranej cerkwi, ona stała w innym miejscu, potem na jej ruinach wybudowano... świniarnię. 
W tle inny charakterystyczny element krajobrazu: pędzące na złamanie karku (albo raczej opony) tiry! Jesteśmy na bocznej drodze, a ciężarówka goni ciężarówkę, trąbi na wszystko co się rusza i nawet nie próbuje zwolnić. W okolicy działa kilka zakładów wydobywczych i to chyba stamtąd jeżdżą.


Cmentarz unicki na tyłach kaplicy.


Kapliczka przydrożna to również niemy świadek przeszłości. A z tyłu San.


Jabłonica Ruska (
Яблониця Руська) jest o tyle ciekawa, że w nazwie uchował się przymiotnik związany z Rusią/Rusinami, który z innych miejscowości usunięto (np. Uście Ruskie → Uście Gorlickie). Poza tym nie ma tam nic ciekawego 😏. Oprócz... promu! W tym rejonie mosty na Sanie są rzadkością, przeprawę umożliwiają dwa promy. Jeden w Jabłonicy, drugi w Siedliskach, ale jego nie umieliśmy znaleźć. Oznakowanie do nich jest do bani, delikatnie pisząc. 


Promy są bezpłatne, więc można nimi pływać tam i z powrotem. Jak zawsze bardzo się cieszę, że mogę z nich skorzystać i próbuję się podzielić moją radością z facetem od obsługi, lecz ten kompletnie nie podziela mojego entuzjazmu. Nawet nie próbuje udawać zainteresowania rozmową, więc się szybko uciszam.


Na lewym brzegu Sanu leży Krzemienna (Кремінна). Niewielka Cerkiew Wprowadzenia Matki Bożej do Świątyni pochodzi z 1867 roku. Współcześnie jako kościół Matki Bożej Królowej Polski, a na miejscu nie znajdziemy żadnej informacji o jej przeszłości. Przy poprzednich świątyniach stały tablice z historią, tutaj chyba uznano, że lepiej to przemilczeć. Natomiast ja wspomnę, że i przed wojną mieszkali tu niemal wyłącznie rzymscy katolicy.


Z zainteresowaniem czytać ogłoszenia parafialne. Główna tematyka to pieniądze. Oczywiście takie, które trzeba przekazać proboszczowi. Dlaczego to nigdy nie działa w drugą stronę? Stawka "ofiary" za sprzątanie i za kwiaty wynosi sto złotych od rodziny. Wyższa kwota obowiązuje za remont organów: sześć stów od rodziny. Ksiądz dobrodziej narzeka, że większość parafian uchyla się od tego obowiązku, więc apeluje do mieszkańców sąsiednich wiosek. Ciekawe, czy posłuchają?

W Krzywym (Криве) było bardzo podobnie: kiedyś Polacy zdecydowanie dominowali, chociaż to Ukraińcy mieli swoją cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny i to już od XVIII wieku. Nie przypomina ona w ogóle świątyni unickiej, po przebudowie jest pozbawiona cech stylowych, również w środku. I tu także nie poznamy jej historii. Ślady innego odłamu wiary usunięto też z krzyża, przykręcając tablicę z polskim napisem.



Odmiana następuje w następnej wiosce. Końskie (Конське) leży na wzgórzach, a tamtejsza cerkiew przypomina wreszcie cerkiew 😏. Jest ona dość młoda, powstała w 1927 roku pod patronatem Przemienia Pańskiego. Po zmianie religii wezwanie pozostało bez zmian. Obok stoi odnowiona dzwonnica parawanowa.


Powróciły tablice informacyjne (jest to trasa przyrodniczo - edukacyjno - turystyczna "Dolina Sanu") i z nich można się dowiedzieć, że wnętrza również zdradzają pierwotny charakter kościoła, choć ołtarz główny i boczne pochodzą z innych cerkwi.


W najbliższym otoczeniu cerkwi znajduje się kiczowata Grota Maryjna, a także dwa starsze nagrobki: jeden z końca XIX wieku, drugi z okresu międzywojennego.


Próbowałem szukać starych grobów na cmentarzu położonym po drugiej stronie drogi, ale nie znalazłem ani jednego. Nawet jeśli kształt sugerował okres II Rzeczpospolitej, to okazywały się polskimi pochówkami powojennymi.


Cmentarna studnia jak studnia, ale mamy tu obrazek ilustrujący pofałdowany krajobraz Pogórza Dynowskiego.


Końskie liczyło przed wojną prawie tysiąc mieszkańców, Polacy byli kilkunastoprocentową mniejszością (a według źródeł ukraińskich i tak mówili po ukraińsku). Dla tej mniejszości właściciele majątku wybudowali kaplicę pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli. Nietypową, bo z muru pruskiego. Dziś, stojąca samotnie w polu, jest zupełnie zapomniana i powoli zmienia się w ruinę.


Zjeżdżamy w dół do Witryłowa (Вітрилів, 1977 - 1981 Wietrzna). Cerkiew leży na wzgórzu i należy do niej się wspiąć.


Świątynia liczy sobie nieco ponad dwieście lat, ale na początku ubiegłego wieku tak ją przebudowano, że zatraciła styl i, podobnie jak wiele innych, przypomina "zwykły" kościół. Dodatkowo jej otoczenia nie objął jeszcze szał ścinania drzew, więc stoi w cieniu, nie ma szans, aby zrobić jej dobre zdjęcie. Musiałem mocno pobawić się suwakami w programie graficznym, żeby w ogóle było coś widać, a i tak kolory są nienaturalne.


Witryłów był wioską z polską dominacją, tak pozostało do dziś, tylko liczba mieszkańców jest o połowę mniejsza.


Wracamy nad San, aby przedostać się na prawy brzeg. Zmienił się chłop z obsługi, wykonuje swoją pracę bardzo starannie (czytaj "wolno"), gdyż zajęty jest rozmową z kolegą. Próbowałem skorzystać z okazji i także z nim pogadać, ale znowu odbiłem się od muru niechęci: zdaje się, że nie usłyszałem nawet odpowiedzi na "dzień dobry".


Być może wkrótce prom będzie tylko pieśnią przyszłości: rząd PiS obiecał wybudowanie w Jabłonicy Ruskiej mostu przez San. Ma on zastąpić przeprawę, nie wiem jednak czy tylko tę, czy również prom kursujący bardziej na północy. Jako turystę bardzo smuci mnie ta wiadomość, ale zdaję sobie sprawę, że mieszkańcy niewątpliwie na tym zyskają. Jeśli nowy rząd nie posłucha podszeptów Berlina i będzie kontynuował ten proces, to za kilka lat zdjęcia z promu będą miały wartość wyłącznie archiwalną.


Kolejny punktem zwiedzania jest Ulucz (Улюч, 1977 - 1981 Łąka). Dawniej był to spory, ponad dwutysięczny ośrodek. Trzy czwarte mieszkańców stanowili Ukraińcy, oprócz nich po dwie setki Polaków i Żydów. Po wojnie wioska jak i kilka sąsiednich stanowiły bazy UPA, więc dość często pacyfikowało je polskie wojsko, paląc domy i zabijając cywilów. Ginęli też sami żołnierze, zdarzało się, że ranni topili się w Sanie. W czasie akcji "Wisła" na Ziemie Wyzyskane wywieziono ponad pięćset osób, a ze starego Ulucza został jeden dom, cmentarz i cerkiew. I właśnie ona jest naszym celem, musimy się do niej wspiąć przez las na wzgórze Dębnik. Podczas wspinaczki spotykamy pobieloną kaplicę.


Cerkiew Wniebowzięcia Pańskiego to prawdziwa perełka: klasyczna świątynia zrębowa, trójdzielna (prezbiterium, nawa, babiniec), osadzona na kamiennej podmurówce. Do babińca dodatkowo przylegają podcienia. Do niedawna cerkiew uchodziła za najstarszą w Polsce, datowano ją na początek XVI wieku, ale badania dendrologiczne ujawniły, że jest o półtora stulecia młodsza. W takim przypadku palmę starszeństwa dzierży Radruż, a niewiele ustępuje mu Gorajec.


Ulucka cerkiew powstała przy klasztorze bazylianów, cały kompleks otoczony był murami obronnymi z dwoma wieżami obronnymi. Mnisi opuścili wioskę jeszcze w czasach saskich, cerkiew została. Jedna wieża spłonęła przed wojną, drugą - podobnie jak mury - rozebrano po wojnie z polecenia dyrektora PGR-u. Zdarto też blachę z dachów, choć to akurat przyczyniło się do poprawy urody. Na pewno świątynia miała kupę szczęścia, że przetrwała na takim odludziu. Dziś jest częścią sanockiego skansenu, ale drzwi są zamknięte, klucza trzeba szukać w drugiej części wioski. W środku w sumie i tak nie zostało nic poza polichromią, ikonostas jest przechowywany w Sanoku.


Wokół cerkwi rozciąga się cmentarz. Groby mają zarówno napisy w cyrylicy jak i w łacińskiej wersji, choć nazwiska sugerują raczej ukraińskie pochodzenie pochowanych. Sporo grobów to odnowione miejsca spoczynku osób zmarłych w 1945 lub 1946 roku. Jest także symboliczny nagrobek Mychajło Werbyckiego, autora słów ukraińskiego hymnu. Urodził się on albo w Uluczy albo w Jaworniku Ruskim, pochowano go zaś przy cerkwi w Młynach w pobliżu Radymna.



W Uluczu istniała jeszcze druga cerkiew - murowana, pod wezwaniem św. Mikołaja. Są dwie wersje, kiedy ją rozebrano: przed I wojną światową albo dopiero po wywózkach. Niezły rozstrzał. Wioska posiadała również bożnicę żydowską, zniszczyli ją Niemcy.

Po zejściu do drogi postanawiamy zjeść w pobliskiej wiacie drugie śniadanie (choć godzinowo to raczej obiad). Czytając wyryte w drewnie teksty można dowiedzieć się kilku miejscowych ciekawostek:
* Heńka złapała policja, jak jechał pijany motorem i ch...j mu w d...ę,
* kochają tu piwo Harnaś,
* Heniek (nie wiem czy ten sam) to rzul (pisownia oryginalna),
* oprócz Harnasia spożywa się także Żubra, Leżajska i Soplicę, ktoś skrupulatnie wypisał każdą pozycję z datą.


Dzisiaj w Uluczu mieszka mniej niż setka osób. Uczęszczają do nowego kościoła katolickiego, postawionego w 2001 roku.


Za Uluczem żegnamy powiat brzozowski i witamy się z sanockim.


Pierwszą wioską w powiecie jest Dobra (Добра), która do lat 40. składała się z dwóch osad: Dobrej Szlacheckiej (Добра Рустикальна) i Dobrej Rustykalnej (Добра Рустикальна). Ludność obu razem zbliżała się dwóch tysięcy osób, i w jednej i w drugiej dominowali ukraińscy grekokatolicy, było też po kilkudziesięciu Polaków i Żydów, a także "ukraińscy rzymscy katolicy", czyli społeczność, którą i jeden i drugi naród uznaje za swoich. Teraz znajdujemy się chyba w Dobrej Szlacheckiej, bo taki napis widnieje na budynku OSP.


Bardzo ładna cerkiew św. Mikołaja (dziś kościół Podwyższenia Krzyża Świętego) pochodzi z 1879 roku i ulokowana jest na niewielkiej górce. Otacza ją mur z dzikiego kamienia.


Jeszcze ciekawsza, bo unikalna w skali kraju, jest o starsza o kilkaset lat dzwonnica. W przeszłości posiadała ona własny ikonostas, więc służyła jako samodzielna cerkiew. Aż do 1720 roku w świątyniach greckokatolickich można było odprawiać tylko jedną mszę dziennie, trochę mało, gdy potrzeby były większe, więc radzono sobie z tym przepisem w rozmaity sposób. Po synodzie, który odbył się w Zamościu, w cerkwiach zagościły ołtarze boczne, przy którym umożliwiono odprawianie dodatkowych eucharystii, zatem problem się rozwiązał. Współcześnie dzwonnica jest już tylko dzwonnicą.



W Dobrej wreszcie udało się zajrzeć do środka kościoła, co prawda przez kraty, ale zawsze! Polichromia i czterorzędowy ikonostas powstały na początku ubiegłego stulecia i powstały w warsztacie rodziny Bogdańskich. Kilka pokoleń Bogdańskich, choć pochodzących z polskiej szlachty, specjalizowało się w ozdabianiu cerkwi: tworzyli ikonostasy, malowali polichromie, pisali ikony.



Dobra jako miejscowość jest przyjemna dla oka, bo zachowało się w niej nieco drewnianych budynków. Widać, że w niektórych kiedyś mieściły się sklepy, a w innych być może jakiś urząd.




Przejeżdżamy - tym razem mostem -  znowu na lewy brzeg Sanu. W Hłomczy (Гломча) niespodzianka: cerkiew Soboru NMP nadal jest cerkwią! Za komuny najpierw stała się kościołem katolickim, następnie utworzono z niej parafię prawosławną, a po zmianie ustroju reaktywowano unicką. Zainteresowany sprawdzam strukturę etniczną przed wojną: niemal sami grekokatolicy, kilku katolików i kilkunastu żydów, tak przynajmniej twierdzi źródło ukraińskie (konkretnie to Kubijowycz). Nie do końca się to zgadza z informacjami, że po wojnie UPA dwukrotnie paliło wieś i ta spłonęła niemal cała: mało prawdopodobne, aby zniszczyli też zabudowania ukraińskie, jeśli nadal miały one swoich właścicieli. W każdym razie z jakiegoś powodu część niepolskich mieszkańców uniknęła wywózek w czasie akcji "Wisła" (ale nie do ZSRR) i w ten sposób Hłomcza jest obecnie ortodoksyjną wyspą na łacińskim morzu.

Cerkiew jest nieduża, akurat trwa remont dachu.


I jeszcze taka ciekawostka: Hłomczę w 1977 roku przemianowano na Świerczewo. W przeciwieństwie do innych zmian na terenach porusińskich tutaj motywacją miało być uczczenie generała Świerczewskiego, dokładnie tak samo jak w przypadku Rabe w Bieszczadach. Powrót do tradycyjnej nazwy trwał dłużej, nastąpiło to dopiero w 1983 roku.

Kolejny na naszej drodze jest Mrzygłód (Мриголод). Przez większość swego istnienia był miastem, lokował go król Władysław Jagiełło (jeszcze jako Tyrawę). Swój status stracił w XX wieku, ale znalazłem aż trzy daty, kiedy to nastąpiło: w 1919, w 1934 i w 1955! Według Wikipedii obecnie to unikalny zespół zabudowy oddający w miniaturze układ przestrzenny średniowiecznego miasta. Może jestem ślepy albo niekumaty, ale w ogóle tego nie dostrzegłem! Nawet na ujęciach z satelity nie ma tam nic wyjątkowego. Wspominany często rynek (na którym trwa instalacja sceny), mający być ostoją drewnianej i małomiasteczkowej zabudowy, nie robi żadnego wrażenia. Część drewnianych domów zastąpiono murowanymi, inne tak wyremontowano, że świecą się jak psu jajca. Jedynie bruk ma swój klimat.



Mrzygłód, jak większość miasteczek tej części Galicji, był w minimalnym stopniu zamieszkały przez Ukraińców i unitów. Według Apokryfu Ruskiego (który powołuje się na Kubijowicza) na ponad siedemset osób tylko pięćdziesięciu było Ukraińcami, z tego... większość nie mówiła po ukraińsku. Ciekawe są te wygibasy argumentacyjne, żeby tylko zwiększyć stan posiadania danej nacji. Ponoć ominęła ich akcja "Wisła", być może z powodu swej niewielkiej liczby. Przeczy temu fakt, że cerkiew została jednak im zabrana i zamieniona na magazyn, pozostaje w ruinie do dziś. Niestety, nie udało mi się jej odnaleźć. Za bardzo skupiłem się na pomniku Jagiełły. Odsłonięty w 1910, zniszczony przez Niemców, odbudowany w 1960, ale tak się nie podobał ludziom, że w 2010 pojawiła się nowa wersja, chyba identyczna z oryginałem. Szczerze? Moim zdaniem dalej jest brzydki.


Z Mrzygłodu chciałem kierować się już na Sanok, ale okazało się, że najkrótsza droga jest w remoncie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: długi objazd prowadzi przez trzy wioski z cerkwiami. Po raz piąty przekraczam San, tym razem stalowym mostem podobnym do tego, który przerzucono nad rzeką obok sanockiego skansenu.


Za mostem zaczyna się Tyrawa Solna. Początkowo była częścią Mrzygłodu, który nazywał się wówczas Tyrawą Wielką albo Królewską. W którymś momencie w skutek powodzi San zmienił swój przebieg i rozdzielił osadę na dwie części, które zaczęły funkcjonować samodzielnie. Przymiotnik "solna" nawiązuje do żup solnych działających przez kilka wieków. W okresie międzywojennym wydobywano tu także ropę naftową.
Skład etniczny przed wojną był podobny do wielu wiosek w okolicy: na ponad tysiąc mieszkańców prawie sami Ukraińcy, jedynie po kilkudziesięciu Polaków i Żydów. Grekokatolicy korzystali od 1837 roku z cerkwi św. Jana Chrzciciela. Ładna świątynia, zdradzająca wypływy latynizacji cerkwi pod względem architektonicznym.



Trafiamy na otwarte drzwi, bo w środku jedna pani właśnie sprząta. Pytam się, czy mogę zrobić kilka zdjęć.
- Oczywiście, zaraz oświecę światło - woła. - Proszę też podejść do ołtarza i zobaczyć detale.
Miło, zwłaszcza, że mają tu naprawdę piękny ikonostas. Podtrzymują go cztery duże kolumny, pomiędzy którymi są diakońskie i carskie wrota (te ostatnie w formie drzewa Jessego) oraz obowiązkowe ikony Maryi z Dzieciątkiem i Jezusa nauczającego.





Polichromia z 1927 roku.


Następną wioską w dolinie Tyrawki (dopływu Sanu) jest Siemuszowa (Семушова). Początkowo nie umiem zlokalizować cerkwi, wjeżdżam autem aż na koniec bocznej drogi, gdzie widać w dole całą wioskę. No i świątynię, położoną na zboczu po lewej stronie.


Historyczny skład etniczny znowu się powtarza: ponad tysiąc osób mieszkało tu przed wojną, w tym około setki Polaków i dwie dziesiątki Żydów. Cerkiew Przemienienia Pańskiego (obecnie kościół Chrztu Pańskiego) jest bardzo podobna do tej z Tyrawy: prosta, klasycystyczna, powstała pod wpływem prądów latynizacyjnych. Tym razem ograniczam się do zdjęcia z daleka, bowiem ledwo postawiłem wóz na poboczu szosy, to zjawił się ciężki sprzęt, który akurat wtedy musiał tam przejechać.


W Hołuczkowie (Голучків, 1977 - 1981 Okrężna) cerkiew po ostatnim remoncie nabrała niebieskich barw. Niektórym się taka wersja nie podoba, ale przecież świątynie drewniane też kiedyś bywały kolorowe. Pod względem architektonicznym dawna cerkiew św. Paraskiewy to również skromna bryła w duchu klasycystycznym.


Na cmentarzu wokół cerkwi sporo powojennych nagrobków. Niektóre ze wschodnimi krzyżami, inne w cyrylicy, w jeszcze innych przypadkach to samo nazwisko pisano raz w jednym alfabecie, raz w drugim. To oznacza, że część miejscowych albo uniknęła przesiedleń albo udało im się wrócić. Może to któryś z ponad pięciuset wywiezionych na Ziemie Wyzyskane?


I na Hołuczkowie mógłbym zakończyć wycieczkę po dawnych cerkwiach, ale kilka dni później udało mi się zajrzeć jeszcze do dwóch świątyń! Nie będą one już z drewna, zatem tytuł "Drewniana Galicja" do nich nie pasuje, ale potraktuję je jako bonus 😏.

Pierwszy nadplanowy przypadek to obrzeża Międzybrodzia (Межибрід), niewielkiej wioski leżącej u podnóża Gór Słonnych i przy przełomie Sanu. Do miejscowości prowadzi jedna, dość wąska droga zaczynająca się w okolicach sanockiego skansenu, ale brak jakiejkolwiek tablicy do niej kierującej. To zawsze był taki lokalny koniec świata: choć blisko miasta powiatowego, to jednak odcięty od sąsiadów opływającą osadę rzeką i górami. Przed wojną była to wioska całkowicie ukraińska, względnie rusińska. W 1901 roku wybudowano dla niej murowaną cerkiew św. Trójcy, zastąpiła ona starszą, zniszczoną w czasie pożaru.



Dostępu do cerkwi broni płot z zamkniętą bramą. Co prawda wywieszono kartkę z adresem osoby, która ma klucze, ale jak widzę, że nawet furtka zablokowana jest łańcuchem, to mi się odechciewa. Zza płotu fotografuję nagrobek fundatora świątyni.


Najbardziej interesującym elementem otoczenia jest cmentarz, a na nim... nie, nie puste nagrobki wyglądające jak z wystawki firmy kamieniarskiej...


Musimy zajrzeć na jego starszą część, która jest pustawa, ale na środku wznosi się... piramida! Widok dość zaskakujące na karpackiej ziemi.


Piramid w Polsce jest kilka, w tym co najmniej jedna na Śląsku (dwie, jeśli zaliczymy do tego zbioru hotel w Tychach 😏). Wszystkie powstały jako grobowce, bardzo często inspiracją była wizyta w Egipcie. Tak też zdarzyło się w Międzybrodziu: w piramidzie spoczęła rodzina Kulczyckich. Włodzimierz, a właściwie Wołodymyr, był rektorem Akademii Weterynaryjnej we Lwowe. Rodzina była rusińska/ukraińska i grekokatolicka, więc jego dane (jak i nazwisko rodowe) wyryto w cyrylicy. Jego żona i syn są już opisanie w alfabecie łacińskim. W internecie wyskakują rozbieżne opinie, kto wpadł na pomysł budowy piramidy, która jest dokładnym odwzorowaniem piramidy Cheopsa: ojciec czy syn. Bardziej prawdopodobny wydaje się ten drugi, Jerzy, który był archeologiem. A może piramidy odwiedzili oboje?



Niedaleko na ławeczce usiadł sobie brązowy papież. Niby lekko się uśmiecha, ale wygląda jakby był już wszystkim zmęczony. "W ilu jeszcze miejscach mam stać albo siedzieć i odbierać bałwochwalcze hołdy? Daliby mi wreszcie spokój". Teraz pora na piramidę papieską.


Za cmentarzem znajduje się skarpa i pędzący San w dole. Natomiast po drugiej stronie rzeki wznosi się wzgórze Horodyszcze, gdzie znaleziono ślady osadnictwa sięgające epoki brązu. Być może to tam pierwotnie istniał gród Sanok, który dopiero później "przemieścił się" na aktualne miejsce.



Zamyślony świątek przy parkingu. Klimat bieszczadzki albo beskidoniski.


Pod Horodyszczem żyje dziś wioska Trepcza (Терепча). Co rzadkie, liczniejsza niż przed wojną, choć oczywiście w zupełnie innych uwarunkowaniach etnicznych (wówczas prawie sami Ukraińcy). Zabudowa rozciąga się w pofałdowanym krajobrazie Pogórza Dynowskiego.


Jako cerkiew służył pierwotny kamienny kościół katolicki św. Trójcy, który na początku XIX wieku przekazano unitom (ich świątynia się spaliła). Na pierwszy rzut oka wygląda on na mocno stary obiekt, ale to maksymalnie 18. stulecie, jedynie zakrystia może mieć dłuższą metrykę.


Od czasu wywózki Trepczan na Ukrainę cerkiew ponownie stała się kościołem katolickim. Dziś w wiosce jest nowa świątynia, do starej można zajrzeć przez kratę.


I na tym zakończymy objazdówkę po cerkwiach i kościołach wzdłuż Sanu.

Jeszcze dwie uwagi. Pierwsza to historyczna: wszystkie cerkwie do lat 40. ubiegłego wieku należały do Apostolskiej Administracji Łemkowszczyzny, mimo, że nie są to tereny łemkowskie. Miejscowa ludność znacznie chętniej zgłaszała przynależność do narodu ukraińskiego, niż mieszkańcy Beskidu Niskiego, choć niewątpliwie także i tu niektórzy czuli się po prostu Rusinami, "tutejszymi" i tyle.
Druga uwaga jest natury technicznej. Przez mijane miejscowości biegnie kilka tras tematycznych: Szlak Architektury Drewnianej, "Dolina Sanu" oraz Szlak Ikon. Tyle teoria, istnieją one głównie w internecie i w broszurach samorządowych. W terenie oznaczenie woła czasem o pomstę do nieba, świątynie często naprawdę łatwo przegapić.



2 komentarze:

  1. Miałem w planach obejrzenie kilku z tych cerkiewek, nawet dotarliśmy na kwaterę, która miała być naszym punktem wypadowym. Niestety na drugi dzień musieliśmy wracać na Śląsk. Ładnie zebrałeś i opisałeś te cerkwie, fajnie, że niektóre mogłeś pokazać od środka. Może jeszcze kiedyś uda mi się je zobaczyć na własne oczy.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście cerkiewki chyba nie uciekną ;) Sam mam tam jeszcze kilka co najmniej w tej okolicy do obejrzenia, może w przyszłości :) Pozdrowienia!

      Usuń