Park Narodowy Mawroro (Национален парк Маврово) jest największym tego typu obszarem w
    Macedonii Północnej. To akurat nie było trudne, bo w państwie są jedynie
    trzy parki narodowe 😏. Co ciekawe, gdyby znajdował się w Polsce i nie brano
    by pod uwagę otulin, to i tak byłby numerem jeden, przebijając Biebrzański
    PN.
  Oprócz atrakcji dla fanów wędrówek górskich oferuje on także możliwość
    przebywania nad wodą.  Jednym z najważniejszy miejsc w parku jest
    jezioro Mawrowo (Мавровско Езеро), sztuczny zbiornik powstały w latach 50. ubiegłego
    wieku w wyniku spiętrzenia Mawrowskiej Rzeki (Мавровска Река) i zalania doliny.
Podczas robienia zdjęć mija mnie auto na łódzkich blachach i widzę machającą do mnie pasażerkę. Odmachuję, a potem pojedziemy tam, skąd prawdopodobnie oni przybyli: do wioski Mawrowo (Маврово). O ile wiele miejscowości w parku jest zamieszkałych przez muzułmanów (Albańczyków i Turków), to w tej bytują prawie sami Macedończycy.
  Wioska jak wioska, kwatery na wynajem, kilka lokali, natomiast największą
    atrakcją jest "zatopiona cerkiew", bo tak nazywano świątynię pod
    wezwaniem św. Mikołaja.
    Prostą architektonicznie cerkiew wzniesiono w połowie XIX wieku, a sto lat
    później otoczyły ją wody zbiornika. Nie rozebrano jej całkowicie, jak to się
    zwykle robi w takich przypadkach, a że położona była blisko brzegu, więc
    zalana była jedynie do połowy albo maksymalnie
    dwóch trzecich wysokości murów; dach i górna część wieży zawsze wystawała na powietrze. Przy niskim
    stanie wody albo zimą cerkiew ponownie stawała się w pełni widoczna. Mniej
    więcej od dekady cerkiew praktycznie cały czas stoi na suchym lądzie,
    jedynie tylna ściana nadal jest delikatnie podmywania przez jezioro. 
  "Zatopienie" jest więc nieaktualne, bo to chyba już stan stały, a pod cerkwią są wystawione ofiary na odbudowę lub
    renowację kościoła. No właśnie, albo albo. Renowacja niewątpliwie jest
    konieczna, choć może trochę lepiej wykonana niż remont wieży, która świeci
    się ordynarnie tynkiem jakby to zrobiło wczoraj dwóch podpitych gości.
    Wstawiono też w ściany kilka obrazków, więc nie obawiają się ponownego podtopienia. Ale odbudowa, przywrócenie do wyglądu oryginalnego
    oznaczałoby, że cerkiew całkowicie straci swą wyjątkowość.
  
  
    W ogóle w historii kościoła jest kilka ciekawostek. Ponoć podczas zalewania
    zapomniano o drewnianym ikonostasie, niektórych ikonach i księgach
    liturgicznych! Trudno w to uwierzyć, być może ta skleroza była celowa.
    Wyciągnięto je dopiero po jakimś czasie. Po uzyskaniu niepodległości przez
    Macedonię pojawił się pomysł, aby zalaną cerkiew rozebrać kamień po kamieniu
    i złożyć z powrotem w innym miejscu. Potem myślano nad specjalnymi osłonami
    wokół budynku: mogły być albo szklane albo z regulowanymi ścianami w
    zależności od poziomu wody.
  
  
    Teraz problem sam się rozwiązał. Oprócz remontu wieży zajęto się
    filarami ogrodzenia, które kiedyś leżały zwalone na ziemi.
  
  
    Z jednej strony szkoda, że kościół już nie jest zalany, bo niewątpliwie był
    to bardzo nietypowy widok, z drugiej - wtedy na pewno nie weszlibyśmy do
    środka. Wnętrza są uporządkowane, kiedyś podłoga zawalona była gruzem z
    zawalonego dachu. W miejscu ikonostasu ustawiono kilka ikon, ludzie palą
    świeczki.
  
  
    Niby cerkiew jest atrakcją, ale okolica wydaje się dość przypadkowa:
    parkować nie ma gdzie (ewentualnie przy drodze), po bokach rosną krzaki z
    ostrymi kolcami, z których zajeżdża padliną. A może to tylko atrakcja dla
    zagranicznych turystów? Na macedońskich stronach przeczytałem sporo
    narzekań, że cerkwią nikt się nie interesuje, że taka biedna i nieodnowiona.
  
  
    Brzeg zbiornika. Kilka wiosek, w tym Mawrowo, musiano przenieść w wyższe
    miejsca. Wybudowano także nową cerkiew pod tym samym wezwaniem.
  
  
    Wracając do mojego auta muszę uskakiwać przed pojazdem zjeżdżającym w dół w tumanach
    kurzu. Kierowca zapragnął zaparkować pod samą cerkwią. Czarne BMW i do
    tego stolica - to wszystko wyjaśnia.
  
    Zbiornik można objechać dookoła, ale decyduję się skorzystać z szosy obok
    zapory i pomnika.
  
  
    Ponieważ jezioro Mawrowo leży na wysokości 1200 metrów n.p.m., więc musimy
    zjechać sporo niżej do głównej drogi prowadzącej z Ochrydy. W pewnym
    momencie na zakręcie spotykamy... konia! Biegnie zdezorientowany raz jedną,
    a raz drugą stroną, w dodatku kuleje na wszystkie cztery nogi, biedaczek!
  
  
    Na płaskim terenie od razu zwiększa się nasza prędkość, co mnie cieszy, gdyż mamy
    jeszcze dziś do przejechania kupę kilometrów i dodatkowo granicę. Na razie
    jednak priorytetem jest zrobienie jakiś zakupów, bo głupio byłoby opuszczać
    Macedonię bez pamiątek takich jak piwo, wino, rakija... Pomyślałem, że w
    niedzielę uda się trafić na jakiś większy sklep w
    Gostiwarze (Гостивар, Gostivari - to znowu są rejony z albańską
    większością). Niestety, trafiamy jedynie na same pozamykane małe sklepiki i
    spory chaos. Na pocieszenie mogę przejechać przez dzielnicę przemysłową.
  
  
    Ciekawostka drogowa: na tablicach najpierw jest wersja albańska, a potem
    macedońska. To jednak dość niezwykłe, aby język mniejszości był pierwszy.
    Ktoś, kto nie zna cyrylicy może mieć pewien problem szukając Ochrydy albo
    Debaru, bo znajdzie tylko Ohër i Dibër. Kolor niebieski obowiązuje
    na drogach ekspresowych, normalne znaki są żółte, a autostrady zielone.
  
  A2 jako ekspresówka nie spełnia norm europejskich, brak tu ciągłego pasa awaryjnego, a jezdnie oddziela betonowa zapora. Mimo to jedzie się nieźle, ruch nieduży. Po lewej stronie nieustannie mamy góry Szar Płanina z niewielkimi wioskami u podnóża, w każdej dominują Albańczycy.
    Pod Tetowem A2 przepoczwarza się w autostradę. Co kilkanaście kilometrów
    punkt poboru opłat, że też im się chce utrzymywać aż tyle infrastruktury i
    obsługi! Na obwodnicy Skopje widać kolejne strzelające w niebo meczety.
  
  
    Daleko dalej za stolicą zajeżdżam przy autostradzie na stację. A tam korek,
    bo kilka stanowisk obsługuje jeden podjazdowy! Nikomu nie przychodzi do
    głowy, aby samemu wziąć pistolet i zatankować, każdy czeka na obsłużenie!
    Wielokrotnie wspominałem już, że na Bałkanach mają jakieś chore zboczenie, kierowca nie powinien sam sobie nalewać. Często jest to okazja do
    orżnięcia klienta, zwłaszcza z zagranicy, ale no, kurka wodna, bez przesady!
    Olewam ten świecki zwyczaj i sam się obsługuję przy nienawistnym spojrzeniu
    podjazdowego i zdziwionym wzroku innych kierowców. Te jednak szybko
    zmieniają się w akceptację. Wysyłam Teresę do płacenia, po czym podjazdowy
    kiwa, że inna osoba może łaskawie podjechać na nasze miejsce. I... poczekać
    aż on do niego podejdzie. Nie, kompletnie tego nie rozumiem.
  
  
    Przy stacji rząd miniaturowych kapliczek. Na pobliskim wzgórzu mają też
    cerkiew, więc w czasie przerwy w podróży można uzupełnić braki duchowe.
  
  
    Z tyłu rafineria OKTA, która połączona jest ropociągiem z portem w
    Salonikach.
  
  
    Temperatura znowu dobija się w górne granice trzydziestki. Na polach po
    przeciwległej stronie widać ślady wypalenia.
  
  
    W poszukiwaniu sklepu wjeżdżam do Kumanowa (Куманово, Kumanovë).
    Z ubiegłorocznej wizyty zapamiętałem duży market przy głównym placu, ale
    okazało się, że go zlikwidowano! Jedyny ratunek w centrum handlowym: działa,
    walą do niego tłumy ludzi i wszystko otwarte. Czyli jednak nie wrócimy do
    domu bez macedońskich produktów!
  
  
    Rok temu miałem w szerokich planach odwiedzić pewne wzgórze na wschód od
    Kumanowa, ale zwyczajnie nie starczyło czasu, widziałem je tylko z daleka.
    Poniżej zdjęcie z 2022 roku.
  
  
    Tym razem wygospodarowałem trochę wolnego i próbuję pod wzgórze dotrzeć.
    Próbuję, gdyż nie jest to łatwe, żadnych oznaczeń, wąska dziurawa droga.
    Macedończycy nie mają powodów, żeby zmienić ten stan rzeczy.
  
  
    Wóz zostawiam pod wzgórzem. Na szczyt prowadzi kręta szutrówka, nie ma
    zakazu wjazdu, ale wolę nie męczyć auta. Dopiero tutaj pojawia się tabliczka
    turystyczna.
  
  
    W październiku 1912 roku pod Kumanowem doszło do wielkiej bitwy serbsko -
    tureckiej. Serbowie, posiadający przewagę liczebną, pokonali wojska
    osmańskie. Zwycięstwo to otworzyło Serbom drogę do zajęcia terenu
    dzisiejszej Macedonii Północnej i ostatecznie oznaczało koniec tureckiego
    panowania w Europie, wyłączając obszar przy Konstantynopolu i Adrianopolu. Bitwa była krwawa, poległo prawie dziesięć tysięcy żołnierzy. W
    1937 roku serbskie władze wybudowały na wzgórzu Zebrnjak (Зебрњак), najwyższym punkcie pola bitwy, bardzo okazały pomnik. Miał kształt
    obeliskowej wieży osadzonej na cokole, wysokiej na prawie pięćdziesiąt
    metrów. Widać go było z daleka nawet w nocy dzięki osadzonym na szczycie
    wieży lampom. (Zdjęcie z
    Wikimedia Commons).
  
  
    Był to jeden z najwyższych pomników w Jugosławii, a także na całym Półwyspie
    Bałkańskim. Był, bo w takiej formie istniał jedynie niecałe pięć lat: w 1942
    wysadziły go wojska bułgarskie. Przetrwała jedynie większa część cokołu,
    zaledwie kilkanaście metrów dawnej całości. 
  
  
    Dlaczego Bułgarzy go zniszczyli? Jak już kilka razy
    wspominałem
    aż do II wojny światowej praktycznie nie istniała samodzielna narodowość
    macedońska. Zdecydowana większość słowiańskich mieszkańców dzisiejszej
    Macedonii uważała się za Bułgarów, celem różnych antytureckich powstań było
    przyłączenie do Bułgarii. Zamiast tego Macedonię zajęli Serbowie i włączyli
    do swojego państwa. Po klęsce Jugosławii w 1941 Bułgarzy wkroczyli do
    Macedonii - dziś według oficjalnej historiografii jako okupanci, ale na
    początku większość ludności traktowała ich jak swoich, a włączenie do
    Bułgarii jako powrót do Macierzy. Potem zaczęło się to zmieniać, ale to już
    inna bajka. W każdym razie bułgarska administracja uznała serbski pomnik za
    wrogi, w końcu pośrednio był symbolem klęski bułgarskich dążeń w stosunku do
    Macedonii. Dobrze, że ostał się choć cokół, choć nie wiem czy to było celowe
    działanie, czy coś zepsuto podczas wysadzania.
  Rozwalony pomnik stał niezabezpieczony przed dekadę, potem go trochę zakonserwowano. W latach 80. i 90. debatowano nad jego odbudową, w końcu skończyło się na pracach renowacyjnych cokołu. Dlaczego ani wcześniej ani potem nie zdecydowano się na rekonstrukcję? Dla władz komunistycznych był to symbol rządów królewskich, więc niezbyt wygodny. Dla Macedończyków także jest on dwuznaczny: z jednej strony po zwycięstwie Serbów skończyły się rządy tureckie, ale z drugiej nowa władza także była obca, choć bliższe językowa i religijnie. W miejsce powierzchownej islamizacji zaczęła się dogłębna serbizacja, z deszczu pod rynnę. W dodatku pomnik miał charakter typowo serbski, z ogromnym serbskich dwugłowym orłem na ścianach, nie było tam nic macedońskiego. Dlatego lepiej zostawić to tak, jak jest. Pozostałość pomnika i tak uznano za zabytek.
    Serbowie co roku organizują przy nim uroczystości w rocznicę bitwy, a sam
    teren jest ogrodzony i pilnowany przez jednego chłopa, który objawił mi się
    roznegliżowany do pasa. Wyszedł z budki schłodzić się wodą z kranu i
    wyglądał na lekko zdziwionego moją wizytą.
  
  
    Jeden z krzyży, który kiedyś wieńczył wieżę.
  
  
    Górna część cokołu, gdzie dawniej stały armaty użyte w bitwie, to fajny punkt
    widokowy na całą okolicę. Pofałdowany teren z górami na horyzoncie,
    stanowiącymi granicę albo z Serbią albo z Kosowem. Mało lasów, głównie pola,
    jakieś rzadkie niskie drzewka, uporządkowane plantacje, pojedyncze samotne
    domy.
  
  Kopalnia odkrywkowa?
  
    Droga dojazdowa i moje auto. Cienia nie udało tam się znaleźć.
  
  
    Wąska dróżka wokół ścian nagle się urywa w miejscu, gdzie zaczęła działać
    siła bułgarskich ładunków wybuchowych.
  
  
    Rozrzucone gospodarstwa, część wygląda na opuszczone.
  
  
    Wchodzę do środka cokołu. Wnętrza praktycznie pełnią tę samą rolę co w
    okresie przed zniszczeniem. Na parterze w dziewięciu komorach jest m.in.
    wystawa poświęcona bitwie, a także model oryginalnego pomnika. Zachowały się
    również resztki napisów oraz jeden święty obrazek.
  
  
    W podziemiach znajduje się ossuarium ze szczątkami serbskich żołnierzy.
    Kości przeniesiono ze średniowiecznej cerkwi w Staro Nagoričane (Старо    Нагоричане). Różne są informacje ilu Serbów znalazło tu wieczny spoczynek,
    ale maksymalnie kilka setek. Ciekawe, gdzie pochowano resztę i kilka tysięcy
    Turków? Może leżą gdzieś w pobliżu na polach?
  
  
    W kostnicy panuje ciemność, więc jeśli zejdzie ktoś nieuświadomiony i nagle
    włączy sobie światło, to może się wystraszyć 😏.
  
  
    Pora się zbierać, bo przed nami przejście graniczne na autostradzie, czyli
    spodziewam się sporego ruchu. Spoglądam w kierunku domku opiekuna i dalej w stronę Kosowa, gdzie na niebie czai się jedna większa chmura dająca cień. Poza nią słońce i upał. Jeszcze nie wiem, że za nieco ponad godzinę pogoda zmieni się
    diametralnie!
  
  










































 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz