Ostatnie dwa dni w Macedonii Północnej będą intensywne: pokonywanie
wielu kilometrów i zwiedzanie nowych miejsc, w tym dość często zaczynających
się na literę K. Zaczęliśmy od Kruszewa (Крушево), najwyżej położonego miasta w kraju, po czym zjechaliśmy w szeroką dolinę wokół
Prilepu (Прилеп). Tereny te słyną z uprawy tytoniu, który suszy się na
każdym kroku.
Płaskość kończy się dość szybko i wkrótce droga znowu się wznosi, a dookoła
wyrastają góry. Do tego szosa jest w remoncie, kilka razy stoimy na światłach,
a rosnąca temperatura powoduje problemy, które miałem kilka dni wcześniej w
Albanii: niektóre auta odmawiają posłuszeństwa (na zdjęciu bułgarska pseudo
terenówka).
Wskakujemy na autostradę A1, główny ciąg komunikacyjny w państwie. Jeszcze
kilka lat temu była to "autostrada Aleksandra Macedońskiego", co oczywiście
niesamowicie wkurzało Greków. W ramach normalizacji stosunków z południowym
sąsiadem zmieniono jej nazwę na "Przyjaźń", ale nie wszystkim się to podoba,
więc zielone tablice są regularnie dewastowane. Honor to bardzo ważna sprawa,
według niektórych nawet najważniejsza ("nie oddamy ani guzika!"), lecz
podziwiam macedońskich polityków, że ryzykując swoją karierę, a może i coś
więcej, zdecydowali się na tak trudne kompromisy czy wręcz kapitulację w
pewnych kwestiach, myśląc o przyszłości kraju.
Temperatura znów zbliża się do czterdziestu stopni. Staję na chwilę przy
stacji benzynowej, aby wóz trochę odetchnął. Powietrze zdaje się kisić samo w
sobie.
Po pewnym czasie wjeżdżam na autostradę A4, którą dotychczas jeszcze nie
jechałem. To dość nowa droga, ale bramki poboru opłat zdążyli postawić.
Następnie odbijam w A3, jednopasmową ekspresówkę, lecz poprowadzoną ciekawie wśród wyschniętych, pofałdowanych łąk.
Potem zostają już zwykłe, kręte drogi, dość przyjemne, bo z małym ruchem.
Po raz pierwszy zapuszczam się w tę północno-wschodnią część Macedonii, więc
chłonę wszystko dookoła oraz liczne zjazdy i podjazdy.
Mijane miejscowości wyglądają ubogo, ale nie aż tak biednie jak te przed
Kruszewem. Zdecydowanie jednak ludzie nie cierpią na nadmiar pieniędzy do wydania.
Pierwszy cel na dzisiaj to Kratowo (Кратово). Nazwa pasuje, bo miasto
leży w kraterze wygasłego wulkanu, otaczają je góry.
Kratowo było w przeszłości ważnym i bogatym ośrodkiem górniczym. Osiedlali się
w nim m.in. górnicy z Saksonii, kupcy z Dubrownika, sporo Żydów uciekających z
Hiszpanii. W czasach tureckich tutejsza mennica była drugą pod względem
wielkości w całym Imperium. Upadek nastąpił w XVII wieku podczas powstań
chłopskich i wojen Habsburgów z Turkami. Na początku ubiegłego stulecia
mieszkali tu głównie Bułgarzy (jak już wspominałem na blogu - nie istniała
jeszcze macedońska świadomość narodowa), Serbowie oraz Albańczycy. Podczas
walk o przyłączenie Kratowa pod władzę Belgradu serbskie oddziały Albańczyków
wymordowały lub wypędziły i od tej pory stało się ono miejscowością niemal w
całości słowiańską.
Po pewnych perturbacjach ze znalezieniem centrum ruszamy na krótki spacer.
Oprócz malowniczego położenia w mieście zachowało się sporo wiekowej zabudowy,
a słynie ono zwłaszcza z kilku starych mostów oraz wież. Te ostatnie powstały
w średniowieczu jeszcze z rąk Serbów lub Bułgarów i służyły do obrony - nie
posiadały schodów, na wyższe partie wchodziło się po drabinach, co skutecznie
blokowało potencjalnych napastników. Po zmianach techniki wojennej
funkcjonowały jako magazyny - z pierwotnych dwunastu ocalało sześć.
Dom w stylu narodowym (w zależności od opcji macedońskim lub bułgarskim) to
muzeum.
Wieżę zegarową wybudowano w 1372, ale zegar zainstalowano na niej dopiero w
międzywojniu. Działał on do lat 70. ubiegłego wieku.
Głębokie koryto rzeki i lekko zmęczone domy na brzegach.
Na jednym z mostów spał kot, ale na nasz widok natychmiast się obudził i
zaczął domagać się miziania. Wkrótce zjawił się pies i postanowił nam
towarzyszyć w dalszym spacerze. Nie da się ukryć, że niektóre budynki nadają
się już tylko do wyburzenia.
Idę pod górę zobaczyć cerkiew. Brukowana ulica jest wąska, gdy pojawi się
traktor, to już nic więcej się nie przeciśnie.
Po obu stronach drogi typowy bałkański rozpiździel, nawet bank został
opuszczony, ale wszystko to jest bardzo fotogeniczne.
Cerkiew św. Jana Chrzciciela to konstrukcja sprzed niecałych dwustu lat.
Zamknięta, więc mogę obejrzeć jedynie malowidła zewnętrzne w przedsionku -
freski są dość proste i przynajmniej część z nich pochodzi z XX wieku.
Po prawej widnieje data "1921" oraz zamazany napis. Ciekawe czemu go usunięto?
Może to była serbska albo bułgarska propaganda?
Niewielka, zakratowana jaskinia nieopodal parkingu.
Kratowo ma niewątpliwie potencjał turystyczny, ale peryferyjne położenie oraz
całkowity brak autoreklamy sprawia, że jest mała szansa na spotkanie tam
jakiegokolwiek obcokrajowca. Nie, żebym na to narzekał...
Kilkanaście kilometrów od miasta znajdziemy punkt, który na mapach
turystycznych Macedonii już się pojawia -
Kameni Kukli (Камени Кукли, Kamienne Lalki). To skalne miasto, którego
formacje mają przypominać tytułowe lalki. I tu pewne zaskoczenie - nie
spotkałem ani jednego drogowskazu do niego prowadzącego! Kompletnie nic.
Najwyraźniej nikomu nie zależy na turystach. Posiłkując się mapą skręciłem w
wąską (ale wyasfaltowaną) drogę wijącą się przez odludzia i osadę z kilkoma
domostwami.
Na kamienistym parkingu jesteśmy sami. Kartki na wyrwanej bramie informują, że
należy kupić bilet, ale gdzie? Prócz nas nie ma tu żywej duszy, a rzeczone
"centrum informacji" jawi się jak opuszczone.
Kamienne Lalki wyglądają niezwykle interesująco. Posłużę się w tym momencie
opisem z Wikipedii:
W obrębie skalnego miasta Kameni Kukli znajdują się dwie grupy
geologicznych formacji: pierwsze z nich, w środkowej części niewielkiej
doliny u podnóża wzgórza Dubica, są większe (do 10 m wysokości), ułożone
niezależnie i mają formę ziemnych filarów. Na wschód od poprzednich
występują mniejsze formy (do 5 m wysokości). Ze względu na specyficzne
kształty tych dużych skalnych filarów przypominają one ludzkie postacie,
które ułożone są tak, że przypominają „skamieniałych gości weselnych”, a
miejscowa ludność nazywa to miejsce „wesołym ślubem”.
Rok temu oglądałem intrygujące formacje skalne w Bułgarii i tam kojarzyły się
one ze starożytnymi ruinami. Tutaj legendy mówią o klątwie rzuconej przez
porzuconą dziewczynę na nowożeńców i orszak weselny - zamienili się w kamienie
z uśmiechem na twarzy.
Z góry widać, że erozja postępuje i niektóre skały powoli się rozsypują.
Przejście chodnikami na wysokości stało się już zbyt ryzykowne.
Takie miejsca lubię najbardziej - puste, mam je tylko dla siebie! Na jednym ze
wzgórz widać samotne gospodarstwo, mignęły też znaki do jakiejś ukrytej
restauracji, lecz jedyne słyszalne dźwięki to miarowe hałasowanie cykad.
Na zegarku wybiła godzina szesnasta, więc powoli zmierzamy w kierunku miejsca
noclegowego - jeszcze bardziej na północ. W pewnym momencie na horyzoncie miga
mi kamienna konstrukcja - to resztki wieży na wzgórzu
Zebrnjak (Зебрњак). Był to pomnik wojenny wystawiony przez władze
królewskiej Jugosławii, upamiętniający bitwę z Turkami w 1912 roku. Zniszczyli
go Bułgarzy w czasie II wojny światowej i nie został już odbudowany. Miałem go
na mojej liście zainteresowań, lecz zabrakło na niego czasu, może uda się
obejrzeć z bliska w przyszłości.
O Kumanowie (Куманово) można napisać wiele, ale na pewno nie to, że
jest celem do zwiedzania. Choć turyści i tak kręcą się po jego
terenie: przez miasto biegnie autostrada A1, kawałek na północ od niego
znajduje się przejście autostradowe z Serbią, więc niektórzy wpadają tu na
nocleg tranzytowy. To podobnie jak i my - w Kumanowie znalazłem najtańsze
spanie podczas całego wyjazdu: kawalerka (apartament) kosztowała niecałe 70
złotych! Najpierw jednak trzeba znaleźć właściwy adres, co nie jest takie
proste.
Miasto szczyci się wieloma nazwami ulic z poprzedniej epoki - jest ulica
Rewolucji Październikowej (Октомвриска Револуција), Lenina (Ленинова),
Pionierska (Пионерска). Na tej ostatniej mamy spać i my, ale w terenie
kompletnie brakuje tabliczek, jakby jednak ktoś się ich wstydził. W końcu
udaje się ją odnaleźć, lecz potem, studiując namiary z bookingu, widzę, że nie
podano... numeru 😛. Dzwonimy do gospodarza - okazuje się serdecznym
młodym chłopem, dobrze znającym angielski. Wkrótce zjawia się koło nas
i pokazuje miejsce do parkowania pod blokiem - płatne, lecz dostajemy
całodzienny bilet dla mieszkańców. Z parkowaniem jest zresztą ciut inny
problem - co rusz ktoś się awanturuje, że nie może przejechać, choć ma do
dyspozycji drugą połowę drogi. Jeden prawie mi stuknął lusterko, ale jego stan
emocjonalny może tłumaczyć fakt, że poruszał się samochodem w maseczce...
będąc sam.
- Niektórzy nie powinni siadać za kierownicą - kiwa głową gospodarz.
Apartament znajduje się na jednym z wyższych pięter. Zanim tam dotrzemy,
Macedończyk wyjaśnia nam, że połowa bloku jest tak naprawdę pusta - ludzie
wyjechali za pracą, na zachód, a nawet do Chorwacji.
Widok z okna to typowe klimaty współczesnego miasta.
Jeśli chodzi o historię, to ta wielka zazwyczaj Kumanowo omijała. Może z
wyjątkiem 1912 roku - zwycięstwo wojsk serbskich nad tureckimi w okolicach
miasta było kluczowe dla pokonania Imperium Osmańskiego i przejęcia
dzisiejszej Macedonii przez Belgrad.
W ostatnich dwóch dekadach miejscowość czasem pojawiała się w mediach z powodu
konfliktu macedońsko-albańskiego. W Kumanowie Albańczycy stanowią czwartą
część mieszkańców (stąd i druga oficjalna nazwa - Kumanovë) i brali oni
czynny udział w rebelii przeciwko macedońskiemu rządowi w 2001 roku, który w
dużym stopniu sprowokowała Armia Wyzwolenia Kosowa. Konflikt udało się
zażegnać, lecz to nie był koniec kłopotów. Dwa lata później niedaleko Kumanowa
wjechał na minę samochód z polskimi żołnierzami z kontyngentu NATO - dwóch
zginęło, dwie inne osoby zostały ranne. W 2014 roku jakieś niedobitki
albańskiej partyzantki ostrzelały z granatnika posterunek policji w mieście. A
rok później zrobiło się naprawdę wybuchowo! W Kumanowie zauważono sporą grupę
uzbrojonych ludzi (najprawdopodobniej przybyła z Kosowa), którą próbowała
zatrzymać policja - doszło do regularnej bitwy, w której siły
macedońskie użyły oddziałów specjalnych i transporterów opancerzonych! Poległo
ośmiu policjantów, dziesięciu Albańczyków z dawnej Narodowej Armii Wyzwolenia
(odłamu AWK), kilkadziesiąt osób odniosło rany, zniszczono sporo cywilnych
domów, a cała jedna dzielnica została odcięta. Trudno to sobie wyobrazić
przechadzając się ulicami. Dodatkowym smaczkiem w całej tej sprawie były
oskarżenia ówczesnej opozycji, że zajście było sprowokowane, a może i
opłacone przez rządzących, aby odwrócić uwagę od korupcji.
Co prawda walki te toczyły się z dala od centrum, ale niektóre budynki na
sąsiednich ulicach wyglądają, jakby brały w nich udział. A może po prostu nie
warto remontować, póki jeszcze stoją?
Stary dom został częściowo pożarty przez nowszą konstrukcję.
Bloki mają ciut inny kształt, niż polska wielka płyta. Co nie znaczy, że
lepszy. Większość balkonów została zabudowana i przekształcona w kolejny
pokój, a schody przeciwpożarowe nadają się do gry w horrorze.
Zaraz obok naszego bloku stoi cerkiew św. Mikołaja. "Największa w mieście i
moja parafialna" - poinformował gospodarz, gdy prowadził mnie, aby pokazać
knajpę z lokalnym jedzeniem. Niezbyt stara, bo z 1860 roku.
Na jednym z głównych placów stoi kilka pomników. Wielki przedstawia kobietę -
Macedonkę, ofiarę i bohaterkę wielu wojen. Mniejszy, skromny, Josipa Broz
Tito, który zresztą posiada w mieście swój plac.
Lżejszą tematykę prezentuje stojący mężczyzna - to niejaki Batko Gjorgjija
(Батко Георгия), który żył w Kumanowie w XIX wieku. Gawędziarz, żartowniś,
artysta, włóczęga. Ludowa piosenka wspomina trzy życzenia, które wyraził na
łożu śmierci: chciał brandy, ładną kobietę i wóz z drogim zaprzęgiem 😏.
Jak każdego wieczoru, gdy tylko zrobi się chłodniej, ludzie masowo wychodzą na
ulice. Po parkach biegają brygady radosnych dzieci, rodzice zawzięcie
dyskutują lub gapią się w smartfony. Sprzedaje się balony, piszczałki, watę
cukrową i różne świecidełka. Między nogami śmigają małe elektryczne autka,
niektórzy wożą się kucykami, a ja pozuję przy kolejnym podczas tego wyjazdu
dużym napisie z nazwą miejscowości. Słowem - sielanka!
Gdyby ktoś był zainteresowany, to podaję namiary na Międzynarodowy Uniwersytet
Marksistowski.
Oprócz cerkwi w mieście muszą być też meczety. Największy i najładniejszy to
Eski džamija ("stary meczet"), pochodzący z XVI wieku. Typowa osmańska
konstrukcja z niewielkim cmentarzem pod murami.
Spacerujemy sobie bez pośpiechu przyglądając się miastu i ludziom. Wieczorne Kumanowo pulsuje, jak na Bałkany przystało. Wszystko zdaje się żyć, choć dość często się zastanawiam, kiedy dach komuś spadnie na głowę albo kto kogo pierwszy przejedzie.
Fotografowałem jakieś skrzyżowanie i nagle zjawiło się Porsche na szwajcarskich numerach. Kierowca chyba myślał, że to jemu robię zdjęcie, więc uśmiechnął się z zadowoleniem i pełną akceptacją.
Kolację spożyliśmy niedaleko noclegu. Knajpa w stylu regionalnym pokazana
przez właściciela apartamentu, macedońskie jedzenie, ale dogadanie się z
kelnerką wymagało uruchomienia dodatkowych pokładów lingwistycznych 😏. Z
głośników sączy się delikatna muzyka, która nagle zaczyna krzyczeć - okazało
się, że przyjechał szef i przekręcił głośniki na full! Pewnie meloman i
chciał, abyśmy się także delektowali.
Do konsumpcji wybraliśmy gurmanską pljeskavicę (z serem w
środku), sałatkę macedońską (głównie pomidory i papryka), tarator (w
końcu Macedończycy to Bułgarzy 😏) oraz pieczarki z grilla. Pychota!
Po zmroku postanawiam się nadal pokręcić w różnych miejscach. Za nieodległą rzeką jest dzielnica albańska, która żyje jeszcze intensywniej niż reszta miasta. Przy każdych drzwiach, przy każdym sklepie i nadal czynnych piekarniach, na każdym rogu stoją ludzie w każdym wieku. Naprawdę fantastyczne są to ujęcia do uwiecznienia, ale z oczywistych względów ograniczam się do kilku zdjęć z przyczajki. I tak wrócę tu rano.
Na głównym placu także nic i nikt nie śpi. Naprawdę mógłbym tu siedzieć godzinami i tylko się gapić. Najchętniej z piwem w łapie, ale w Macedonii kończą jego sprzedaż w sklepach o 21-szej, więc muszę obejść się smakiem.
Rano, tak jak obiecałem, ponownie idę do dzielnicy albańskiej. Po drodze mijam targowisko - ciężko stwierdzić, czy opuszczone, bo niektóre budy wydają się być otwarte.
Stacja benzynowa wieczorem była już zamknięta, a teraz ponownie działa. Niektórzy klienci są trochę niestandardowi 😏.
Albańczycy mieszkają przeważnie za wspomnianą rzeką, bardzo zaśmieconą; ktoś wrzucił do niej nawet materace. Na moście siedzi jegomość, którego widziałem już wczoraj - obandażowany, trzęsący się, ledwo może utrzymać się w pionie.
Ruch już spory, pojazdy migają rozmaite. W warsztatach samochodowych praca wre. Jeden z domów musiał mieć sporo dziur od strony drogi, skoro obłożono go deskami, płytami i kocami, a i tak nie wszystko zakryto.
Moim celem jest wzgórze górujące nad dzielnicą, na którym wznosi się Spomenik Kosturnica (Споменик Костурница) - jeden z wielu jugosłowiańskich monumentalnych pomników upamiętniających ofiary II wojny światowej. Składa się on z postaci kobiety z liściem laurowym nad głową, elementów z płaskorzeźbami oraz ossuarium zawierającego szczątki komunistycznych partyzantów. W przeciwieństwie do swojego imiennika w Wełes ten jest mocno zaniedbany - z drogi go w ogóle nie widać, odpadają cegły i kamienie, na schodach można się zabić, ławki połamane, nawet bramy były pozamykane i musiałem wchodzić przez dziurę w płocie. A przecież mówimy o symbolu Kumanowa, pomnik umieszczono w herbie miejskim.
Znad drzew można podziwiać ograniczoną panoramę miasta i okolicznych wzgórz, a zwłaszcza dzielnicę albańską. Jako ciekawostkę dodam, że choć Albańczycy w mieście stanowią jedną czwartą mieszkańców, tu muzułmanów jest więcej - być może są nimi również Cyganie, a na pewno nieliczni Turcy. Z kolei do prawosławnych należy doliczyć ponad dwa tysiące Serbów. W sumie Kumanowo to trzecie najludniejsze miasto w Macedonii, po stolicy i Bitoli, natomiast gmina jest największa w kraju (wynika to z faktu, że Skopje podzielono na kilka osobnych gmin).
Poniżej wzgórza znajduje się most i kiedyś biegła linia kolejowa, która zaznaczona
jest nadal na mapach. Chyba jednak rozpoczęto jej remont, tory ściągnięto i
nie położono z powrotem.
Wracam z powrotem za rzekę, do chrześcijan na zakupy. Na pierwszy rzut oka
główne place wraz z parkiem wyglądają wręcz luksusowo w porównaniu do dzielnicy
albańskiej, ale już drugi rzut weryfikuje te wrażenie.
Wizyta w Kumanowie była miłym pożegnaniem z Macedonią, choć, po prawdzie,
zanim dotrzemy do granicy, to zobaczymy jeszcze jedną ciekawą rzecz. Tym razem
nie na K 😏. O tym jednak napiszę już w następnym odcinku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz