Najbliżej położone mojego miejsca zamieszkania pasmo górskie to
Góry Opawskie. Mimo to aż do końca grudnia wydawało się, że będzie to
"rok bez Kopy Biskupiej"! Po prostu nie miałem czasu jej odwiedzić, a nie jest
ona aż tak atrakcyjna, żeby z niej powodu rezygnować z innych wyjazdów. W
końcu jednak trzy dni przed sylwestrem udaje się ją zdobyć!
Tym razem ruszamy w trójkę. Oprócz mnie Bastek, który zna Kopę jak swoją
dziurawą kieszeń, oraz Gosia, która również ma doskonale spenetrowaną okolicę,
lecz nigdy nie wchodziła na szczyt od czeskiej strony.
W Zlatych Horach jesteśmy na tyle wcześnie, że obie knajpy przy
głównej drodze są zamknięte! Idziemy zatem na zakupy do sklepu, a potem z
reklamówką udajemy się na cmentarz, podziwiając architekturę.
Lubię nekropolię w Zuckmantlu. Założono ją stosunkowo późno, bo w 1897 roku.
Większość grobów nadal pochodzi z okresu niemieckojęzycznego.
Już w projektach dzieliła się na różne sektory: dla rodzin, dzieci,
ewangelików, katolików, bezwyznaniowych, żydów... Kwatery żydowskiej już kilka
razy bezskutecznie szukałem, tym razem trafiamy na nią bezproblemowo, gdyż
oznaczona jest gwiazdami Dawida. Pytanie, czy ustawiono je tutaj niedawno, czy
dotychczas miałem pomroczność jasną? Po wyznawcach judaizmu nie pozostało
prawie nic - część macew zniszczono w czasie wojny, a większość resztek w
ostatnich latach czechosłowackiego komunizmu.
Niektóre z grobów to prawdziwe dzieła sztuki, dwa z nich wpisano na listę
zabytków. Należały do rodziny Förster, bogatych przedsiębiorców, "królów
śląskiego kamienia"; ich założona w 1867 roku firma kamieniarska była jedną z
największych w całej Austrii.
Barokowy kościół jak zwykle zamknięty na głucho. Za szkłem wisi numer
kontaktowy do polskiego księdza, ale jakoś nikomu się nie pali, aby dzwonić.
Piękną wiosnę mamy tej zimy... Niestety, tylko ironicznie. Szaleje przyroda,
szaleją wirusy, szaleją szyby w aucie, nie wiadomo jak się ubrać, nie wiadomo czy robić zdjęcia, bo
zamiast fotogenicznego śniegu mamy brudną i zmęczoną trawę, a wszystko tonie w
błocie i w wilgoci.
Wracamy do knajpy. W hostincu Koruna już całkiem spory ruch, choć jest
dopiero kwadrans po dziesiątej i to w dzień roboczy: znajomi grają w karty,
samotne dziadki wypijają piwko i dumają nad światem, ktoś uważnie czyta
Právo, następcę Rudégo práva, głównego organu Komunistycznej
Partii Czechosłowacji. W telewizji leci program karnawałowy z lat 80.
ubiegłego wieku, prowadzony przez Vladimíra Menšíka. Całość tworzy klasyczny
klimat prowincjonalnej, czeskiej spelunki i atmosferę błogiego spokoju, który
wciąga w siebie jak bagno i nie chce wypuścić.
Ceny również tu jeszcze nie oszalały - kufel Ostravara kosztuje 29
koron; przy niskiej wartości złotówki to nie są już kwoty śmiesznie tanie, ale
nadal bardzo atrakcyjne!
Wreszcie tuż przed południem ruszamy na szlak - tradycyjnie
zielonym do góry! W lesie trafiamy na
prywatne tory do akrobacji rowerowych.
Pod kaplicą św. Rocha pierwszy krótki postój. Tabliczka informuje, że
kaplica przechodzi remont, ale w żaden sposób tego nie widać.
Gosia zapala znicz ku pamięci Yopka, swego przyjaciela, człowieka gór i
muzyki, który kilka dni wcześniej niespodziewanie odszedł. Takich złych
wiadomości było sporo w ubiegłym roku.
Spod kaplicy wydaje się, że na szczyt już rzut beretem, ale to złudzenie.
A tego tu ostatnio nie było, też jakaś świeża i młoda śmierć!
Towarzystwo czuje się zmęczone, więc robimy dłuższy popas w słońcu w pobliżu
formacji skalnej. A potem jak oni się zerwą do przodu, widzę tylko tyłki i
wkrótce zostaję sam, zagrożony pożarciem przez wilki.
Jedno z nielicznych miejsc widokowych, powstałe dzięki wycinkom: po lewej
zdaje się Keprník oraz Šerák, jest też Zlatý Chlum.
Spomiędzy drzew wyłania się Kopa Biskupia tudzież
Biskupia Kopa, Biskupská kupa, Bischofskoppe. Obok najwyższego szczytu
województwa można go uznać również za najbrzydszy, a w tej kategorii może
spokojnie startować już i w szerszym gronie, ogólnosudeckim! Usunięcie drzew
sprawiło, że sypiące się ruiny niedokończonego schroniska jeszcze bardziej
straszą, do tego jakiś metalowy garaż, drewniana (i zamknięta) buda pana
Miroslava i jeszcze dziwna konstrukcja, która niby ma być... kioskiem z
pamiątkami, a na razie nie można się w niej nawet schronić przed wiatrem!
Do tego walające się wszędzie resztki z budowy, śmieci, siatka - wszystko to
absolutnie nie zachęca, aby zostać tu dłużej, więc nawet nie włazimy na wieżę i już po kilku minutach uciekamy na południe!
Słup graniczny przy dawnym schronisku Rudolfsheim jest ponoć najwyższy
na całej granicy polsko-czeskiej: mierzy ponad dwa metry wysokości!
Zejście wzdłuż słupków jest strome i śliskie, bo uchowały się tu czapy śniegu.
Ja ważę każdy krok, a ta dwójka znów popędziła jak dzika; a tak się zarzekali,
że nie mają formy i będą się wlec z tyłu! Akurat!
Faktem jest, że zabezpieczam tyły, bo jestem po nocce i trochę to czuję, w
dodatku co chwilę robię zdjęcia - na tym są Morawy, bo wyłaniają się albo
Petrovice (Petersdorf) albo już Janov (Johhanestal).
Patrzę w drugą stronę, gdzie od Opola nadciąga ciemność. Trochę się głowiliśmy
nad miejscowością na środku horyzontu, ale to musi być Biała (Zülz).
Srebrna Kopa (Velká Stříbrná, Silberkoppe) przez chwilę kusiła, ale
szybko robi się dziś ciemno, więc odpuszczamy.
Jeszcze jedna panorama płaskiego województwa opolskiego.
Ciśniemy do schroniska Górnoślązaków. Trochę ludzi się przy nim jeszcze kręci,
też wykorzystują wolny czas. W środku trafiamy na nowych dzierżawców,
którzy od 2023 zaczną gospodarzyć pod Biskupią Kopą. Zamawiamy picie,
natomiast na jedzenie zejdziemy do wiaty pod schroniskiem.
Na tak krótką wycieczkę Gosia targała ze sobą ogromny plecak, no ale w
środku miała pełny sprzęt obiadowy! Wkrótce na ławeczce zaczyna grzać
się bigos! Bastek próbował pomagać, ale mina kucharki sugeruje, że niekoniecznie
mu się udawało 😛.
Efekt był znakomity - ciepły bigos smakował jak nigdy!
Zachodu słońca nie mieliśmy szansy zobaczyć, ale kolorki i tak zrobiły się
bardzo ładne. Jeden z ostatnich dni 2022 roku zaczął się kończyć.
Droga powrotna miała być prosta - szczyt mijamy pętlą Wolfa, a
następnie szybko złazimy w dół
zielonym szlakiem do auta. Tak się jednak
zagadaliśmy, że... szlak przegapiliśmy! Zamiast się cofać postanawiamy przejść
się aż do Petrovych boud, a potem z przełęczy asfaltem do szlaku... Trochę
nadłożyliśmy drogi, lecz w ciemnościach szło się naprawdę przyjemnie. Mieliśmy
jeszcze jeden epizod z szukaniem szlaku, bo Bastek prowadził nas jakoś dziwnie
przez las, ale wszystko skończyło się szczęśliwie.
To nie był ostatni wypad w roku! Ostatni odbyłem dopiero w sylwestra
w innym składzie. Też Sudety, ale ciut bardziej na zachód - konkretnie
Rychleby (Góry Złote). Dzięki temu trochę poprawiłem statystyki, bo do grudnia rok 2022 był zdecydowanie beskidzki.
Przed górami właściwymi zatrzymujemy się w Javorníku (Jauernig) przy
kościele św. Krzyża. Jest to jedna z najstarszych świątyń regionu, pochodząca
z XIII albo XIV wieku.
W tym miejscu włącza się historia, a konkretnie dzieje
Księstwa Nyskiego, należącego do biskupów wrocławskich. Po wojnach
śląskich jego mniejsza, południowa część pozostała przy Habsburgach. Co ważne
- położona tutaj, konkretnie w Jauernigu, była letnia rezydencja purpuratów.
Biskupi czuli się tu lepiej niż w Prusach, gdzie ich stosunki z ewangelickimi Hohenzollernami nie były najlepsze. Zlikwidowali oni księstwo w 1810 roku, to
samo zrobili Austriacy w 1850, ale majątki ziemskie pozostały w rękach
biskupów aż do końca II wojny światowej (formalnie do 1948). Ostatni niemiecki
biskup wrocławski Adolf Bertman zmarł na javornickim zamku w lipcu 1945 roku i
został pochowany pod kościołem w grobie jednego ze swoich poprzedników. W 1991
roku przeniesiono jego szczątki do Wrocławia, a Czechom został tylko pusty
grobowiec.
Cmentarz wokół kościoła to jedno wielkie lapidarium, nawet mur jest zabytkowy,
gdyż pochodzi z końca XVI wieku.
To chyba dom pogrzebowy z ciekawą płaskorzeźbą.
Stary napis na budynku za potokiem. Mocno zatarty, odcyfrowałem jedynie "Bau und Möbel".
Parkujemy potem przy rynku. Jak zwykle pustawy, nie ma tłumów.
Ślady po biskupach wrocławskich są widoczne w wielu miejscach. Nad drzwiami
nowego kościoła (nowego - bo z XVIII wieku) wisi herb Franza Ludwiga von
Pfalz-Neuburga. Oprócz godności biskupiej posiadał też tytuł wielkiego mistrza
Zakonu Krzyżackiego, co uwzględniono w symbolice. Z kolei na budynku dawnego
sądu zobaczymy herb samego Księstwa - z dolnośląskim orłem oraz nyskimi
liliami.
Letnia rezydencja biskupów wznosi się nad miastem i nosi nazwę
Jánský Vrch (Johannesberg).
Oczywiście w tym terminie jest ona zamknięta, ale można podejść bliżej, aby
popatrzeć na Javorník z góry.
Sam zamek jest z zewnątrz dość zaniedbany, co widać na zbliżeniu.
Ławeczka Eichendorffa z 1936 roku, upamiętniająca roczny pobyt poety na zamku.
Sylwestrowe zakupy i jedziemy dalej w głąb doliny, zatrzymując się jeszcze na
zdjęcie przy słynnej kapliczce "ubranej" w sztrykowane ciuszki.
Parking na granicznej przełęczy Lądeckiej (Landecké sedlo) jest kompletnie
zapchany, auta stoją wszędzie i poza nim, więc zjeżdżamy w dół na kłodzką
stronę aż do Lutyni (Leuthen), najmniejszej wioski gminy Lądek-Zdrój.
Kiedyś mieszkało w niej kilkaset osób, dzisiaj jedynie kilkanaście.
Mają tu wypasioną, ogólnodostępną wiatę z kuchnią i zielonym toj-tojem. Na
nocleg i imprezę w sam raz!
Kościół św. Jana Nepomucena z XVIII wieku.
W kapliczce z 1906 roku znajduje się obudowane źródło ze smaczną wodą. W sam
raz do uzupełnienia butelek.
Ruszamy bezszlakowo w kierunku przełęczy. Mijamy kilka starych domów i
gospodarstw w różnym stanie zachowania.
Tabliczka z herbem Śląska, a bardziej pasowałaby ziemi kłodzkiej.
Samotna kapliczka słupowa.
Do przełęczy już niedaleko, widać rzędy stojących samochodów. Wśród
wypłowiałych traw jedyny ślad zimy to połamane, plastikowe sanki.
Jest ciepło, ale strasznie wieje, z każdym metrem wysokości mocniej. Oglądam
się co chwilę do tyłu na przewalające się nad Czarną Górą chmury.
Blisko parkingu robimy przerwę, choć miejsce niezbyt się nadaje, bo wiatr
prawie zrywa głowy, więc z ulgą ruszam dalej. Ludzi sporo, lecz niemal
wszyscy już wracają, w naszym kierunku mało kto idzie.
Zielony szlak przez las jest nudny i monotonny. Najmłodsza część ekipy pyta
się, jak rozpoznać, czy ktoś z turystów jest Czechem czy Polakiem.
- To bardzo proste - wyjaśniam. - Musicie patrzeć na spodnie. Jeśli są
górskie, to prawdopodobnie Czesi, a jeśli dżinsy, to raczej Polacy.
Dzieciaki przyglądają się uważnie mijanym ludziom i wołają:
- To się naprawdę sprawdza! 😛
Niestety nie zawsze, choć faktycznie i u nas jest przedstawicielka dżinsów i
bynajmniej nie należy do narodu czeskiego 😏.
Na przecince Czarna Góra z ośnieżonymi trasami narciarskimi, a Śnieżnik w
chmurach, więc nie widać blendera.
Góry Opawskie.
Wśród innych turystów dominują stroje świetnie nadające się do wizyty w
galerii handlowej. W pewnym momencie pojawia się też moda na różnego rodzaju
płaszcze i prochowce. Czuję się dziwnie w polarze...
Borówkowa (Borůvková hora, Heidelkoppe, Heidelberg) kojarzy się z gęsto
zalesioną górą, ale na starych pocztówkach widać, że sto lat temu drzew wcale
nie było dużo, na szczycie stała drewniana wieża widokowa, a potem
schronisko Heidelkoppebaude - po czeskiej stronie. Dziś przyciąga
kilkunastoletnią metalową wieżą z deskowaną obudową w kształcie
walca.
W budce działa niewielki czeski bufet z napojami i czymś do jedzenia, ale my
zapasy mamy z sobą, więc wkrótce rozgrzewamy się gorącymi kubkami 😏.
Rozgrzewanie się przyda, bo mimo nominalnie wysokiej temperatury zrobiło się
zimno - wszystko oczywiście przez wiatr. Niektórzy próbują się ocieplać przy
ognisku.
Wśród licznych szczytowych tablic moją uwagę zwraca poświęcona pewnemu
księdzu o pseudonimie "Kruszynka". Z jego licznych zalet wymienia się
bycie aktywnym myśliwym i znanie myśliwskich obyczajów. Aha - czyli co prawda
zabijał dla przyjemności zwierzęta, ale potem organizował hubertowskie
msze, więc spoko człowiek.
Wdrapujemy się na wieżę. Wieje tak mocno, że mimo osłony "walca" schody drżą i
się ruszają. Na górze trzeba uważać, żeby nie stracić czapki, ale oczy oglądają
piękny spektakl walki słońca i chmur!
Na horyzoncie za Jeziorem Otmuchowskim słabo widać Elektrownię Opolę - to jest
około 80 kilometrów od Borówkowej. Kończący się rok nie był bogaty pod
względem dalekich obserwacji.
Znacznie bliżej Paczków i farma wiatrowa "Lipniki".
Góry Stołowe z charakterystycznie wypłaszczonym Szczelińcem i Skalniakiem -
przeciwległy brzeg ziemi kłodzkiej i nieco ponad 40 kilometrów odległości.
Wysoki Jesionik, ale nie określę dokładnie co - najprawdopodobniej okolice na
północ od Pradziada (Jelení loučky), którego tym razem nie było widać. Próbowałem się dowiedzieć w internecie co mamy na tym zdjęciu, to w odpowiedzi usłyszałem, iż... być może to wcale nie jest ujęcie z Borówkowej 😛. Tak więc uważajcie na fałszywe Borówkowe 😏.
Marzniemy, wiatr nas smaga, lecz jakoś nie potrafimy się ruszyć, z fascynacją
gapiąc się na przedstawienie. Przyroda żegna się z 2022 rokiem z przytupem!
Wkrótce zacznie robić się ciemno, a jeszcze prawie połowa drogi przed nami,
więc z żalem opuszczamy wieżę i szczyt. Schodzimy ostro w dół
żółtą ścieżką spacerową/gminną do
obudowanego źródła Biała Studnia (Weisse Brunnen). Uzupełniamy w nim
zapasy wody.
Droga powrotna to głównie zejście, więc idzie się dość szybko. Wkrótce
wchodzimy na tereny dawnej wioski Wrzosówka (Heidelberg), założonej w
XVII wieku.
Wrzosówki już nie ma, po wojnie się nie odrodziła. Natomiast jest ona
powiązana toponimicznie z Borówkową. Nazwa niemiecka szczytu i wioski jest
taka sama lub prawie taka sama (Heidelberg = Heidelkoppe). Po przejęciu ziemi
kłodzkiej przez polską administrację trzeba było ustalić polską nazwę, bo
takowej do tej pory nie posiadała ani miejscowość ani góra. Początkowo używano
wobec szczytu nazw Wrzesiec, Wrzosiec lub Wrzosówka, ostatecznie
tę ostatnią przyjęła wioska, natomiast szczyt stał się
Borówkową, skopiowano czeską wersję. Chociaż odnoszę wrażenie, że po
polskiej stronie nie do końca wiedzą jak z tym jest, bo co rusz widzę
drogowskaz kierujący nie na "Borówkową", ale na "Borówkową Górę", co jest
bezpośrednią kalką czeskiej nazwy. A przecież to nie to samo! Podobnie jak
"Jasna" i "Jasna Góra", to taka drobna różnica 😏.
Wrzosówka się wyludniła. Jedyna ocalała konstrukcja to kościółek św. Karola
Boromeusza z 1820 roku. Obok niego rozłożyła się solidna wiata, spod trawy
wystają ślady starych podmurówek. W oddali na polanie bieli się nowy dom, więc
życie wraca tu skromnie.
Pędzimy przez las, trzeba wyciągnąć czołówki. W ciemnościach nie udaje się już
podziwiać skalnego wąwozu, kiedyś sporej atrakcji turystycznej. Wśród skał
migocze jakieś światło, ale innych turystów spotykamy dopiero w Lutyni - para
z dużymi plecakami szuka wody, acz zamiast z kapliczkowego źródła wolą ją
czerpać z potoku.
Ostatnią górską pętlę 2022 roku kończymy zapaleniem zimnych ogni, w końcu co
sylwester to sylwester 😏.
Wychodzi na to, że w tym dniu jak byłeś na Biskupiej Kopie ja szwendałem się po czeskich G. Stołowych, a gdy byłeś na Borówkowej ja byłem na Kopie, więc się mijaliśmy ;)
OdpowiedzUsuńCo do kaplicy św. Rocha k. Zlatych Hor słyszałem, że ma być jej remont, ale nić się chyba tam jeszcze nie dzieje, chyba że w środku?
Co do szczytu Kopy... Mimo, że uwielbiam to miejsce jako całą górę i jej otoczenie, pasmo po części muszę się z Tobą zgodzić, że wierzchołek robi się okropny. To miejsce ma jakiegoś pecha do gospodarzy... najpierw Pan Miroslav poległ tam z budową schroniska i teraz to straszy. Teraz wieżą i terenem wokół nieumiejętnie zarządza miasto Zlate Hory. Budowa tego "koszmarka" zaczęła się w czerwcu, miała trwać miesiąc dwa. Trwa do dziś i jeszcze końca nie widać. Trwa to też powiedzenie na wyrost, bo tam od kilku miesięcy niewiele się dzieje. Blaszana buda to obiekt dla robotników, stała jeszcze tam koparka, ale ją już zabrali. A to nowe to nie wiem co to ma być, ani to nie wygląda, nijak ma się do zabytkowej wieży, ani nie spełni żadnych funkcji ochronnych przed wiatrem, bo ściany z desek są z przerwami... No i co tam się będzie mieścić, najpierw mówili, że będzie sklepik z napojami, przekąskami i pamiątkami, teraz słyszałem, że będą tam tylko sprzedawać bilety na wieżę... Aha to w wieży tak jak teraz już nie można? I wszędzie walający się syf wokół z resztkami z budowy, swoje dokładają też turyści, rozwiewa to wiatr. Prawie nie ma tam gdzie usiąść, wszędzie bałagan... Sam dość często uciekam ze szczytu w inne miejsca Kopy, schodzę troszkę niżej, mam "swoją" ławeczkę i tam sobie odpoczywam. I tak właśnie często porównuje sobie Biskupią Kopę do Borówkowej jak może wyglądać zagospodarowanie turystyczne dość popularnego szczytu góry.
Co do schroniska tak już są nowi gospodarze, poprzednia Pani, a w zasadzie małżeństwo przeszli na emeryturę, na Kopie gospodarzyli prawie 10 lat. :)
Co do księdza upamiętnionego na Borówkowej to fakt może wypisanie na tablicy zasług dla myślistwa jest niefortunne. Ale polecam bardziej wgłębić się w jego życiorys, a nie od razu oceniać. Ksiądz był na pewno zasłużoną osobą dla okolic i społeczności lokalnej , odnowił kilka zabytkowych kościołów w okolicy, uratował m.in. z ruin kaplicę w pobliskiej Wrzosówce czy kościół w Karpnie. Czynnie działał w opozycji antykomunistycznej, organizował różnego rodzaju akcje ulotkowe, przerzuty przez granice. Ksiądz z dość bogatym życiorysem, nie tylko myśliwskim...
Jeśli chodzi o księdza, to dla mnie bycie myśliwym dyskwalifikuje człowieka z marszu i nikt mnie nie przekona, że to taki piękny sport. Zresztą w wypisywaniu jego zasług jako pierwsze pojawiają się kwestie myśliwskie, cała reszta dopiero później, a więc według autora tekstu są one najważniejsze i przyćmiewają pozostałe jego dokonania.
UsuńJeśli chodzi o Kopę to obiły mi się o uszy jakieś ploty, że Zlate Hory chcą wywalić Miroslava z ruina, przejąć cały teren i zburzyć to coś... Wiesz coś o tym?
Piękny sport to nie jest i powód do dumy też niezbyt, tym bardziej dla księdza. Ja za myśliwymi i tych ich rytuałami nie przepadam. Strzelają czasem do gatunków zagrożonych i choćby też dlatego, że są przypadki postrzeleń turystów w lesie... ale staram się też zrozumieć drugą stronę, że jakąś funkcję pełnią, bo jednak regulują populacje choćby dzików, które bardzo często niszczą uprawy.
Usuńa co do Kopy to nic nie wiem na ten temat o przejmowaniu przez Zlate Hory terenu. W to raczej wątpię. To coś świeżego?
Do regulowania populacji wystarczyłaby garstka ludzi na specjalne kontrakty, natomiast w Polsce mamy kilkaset tysięcy ludzi ze strzelbami plujących z nich do czego tylko popadnie i traktujący lasy jako swoją własność. Jak dla mnie trzeba mnie chorą głowę, żeby czerpać przyjemność z zabijania zwierząt i nie ma znacznia czy mowa o kocie, czy o sarnie... Osobliwie dużo jest wśród nich panów w koloratkach, co to w miłości do gażdego gatunku są zawsze pierwsi.
UsuńCo do Kopy to tak napisał mi kilka dni temu znajomy, ale umówmy się, że on niekoniecznie jest dobrze poinformowany ;)
Fajny wypad. Oglądając foty z Biskupiej Kopy trochę jestem w szoku. Jeszcze na początku października nie było tam tej wycinki i nie stał widoczny kiosk. Ale bałagan i resztki różnych gratów walają się wciąż po okolicy i powie szczerze że i ja byłem tym mocno zniesmaczony. Widoczki ze Złotych też poruszyły moje serce. Szczególnie okolice W
OdpowiedzUsuń...Wrzosówki, które darzę ogromnym sentymentem. Zdjęcia z Borówkowej też robią robotę. Bardzo klimatyczne. :)
UsuńP.S. Sorki, ale miałem kłopot z edycją, stąd "podwójny" komentarz.
Mnie Kopa chyba zniechęciła na jakiś czas, odwiedzę ją tylko z obowiązku ;) Natomiast Wrzosówka to była dla mnie nowość, bo do tej pory chodziłem na Borówkową tylko z czeskiej strony!
Usuń