niedziela, 29 grudnia 2019

Keprník i Šerák w prezencie od Mikołaja.

Wiedziałem, że w grudniu będę miał problem z wolnym czasem aby wyskoczyć w góry. Śledziłem więc prognozy pogody i okazało się, że akurat 6 grudnia w Sudetach Wschodnich może być ładnie. Co prawda nie wszyscy meteorolodzy się z tą informacją zgadzali, ale postanowiłem zaryzykować i, kiedy jeszcze było ciemno, zwlokłem się z ciepłego łóżka...

Nie do końca obudzony ruszyłem przed siebie, aby po chwili zobaczyć wstający dzień.


Jako cel wybrałem Keprník Šerák w Wysokim Jesioniku. Szczyty popularne, przez niektórych nawet określane jako nudne. Mam jednak do nich w miarę szybki dojazd i wcale też nie odwiedzam ich tak często: na tym drugim byłem ostatni raz dwa lata temu, a na tym pierwszym w 2015 roku...

Muszę pilnować czasu, gdyż około 9-tej chcę w wiosce Bělá pod Pradědem (Waldenburg) wejść do autobusu. Na szczęście jestem tam odpowiednio wcześniej, więc na spokojnie parkuję samochód niedaleko urzędu gminy. Mój niepokój budzi ten oto obrazek:


Nade mną czyste niebo, lecz szczyty i przełęcz pokrywa gruba kołdra chmur. To nie wróży zbyt dobrze na późniejszą wędrówkę. W ogóle aura jest jakaś nerwowa, bo strasznie wieje, potęgując zimno. No i oczywiście autobus się spóźnia, więc zanim wszedłem do jego wnętrza zdążyłem zmarznąć...

wtorek, 24 grudnia 2019

Przybieżeli do Betlejem autokarem.

Dotarcie do Betlejem nie stanowi żadnego problemu i nie potrzeba do tego posiadać osiołka. Wystarczy w Jerozolimie udać się na arabski dworzec autobusowy znajdujący się w pobliżu Bramy Damasceńskiej i wejść do autobusu numer 231. U kierowcy płacimy niecałe 7 szekli, dostajemy wydruk biletu w "szlaczkach" i pozostaje nam tylko czekać na odjazd 😀. W środku mniej więcej połowa pasażerów była turystami, a druga to Arabowie wracający do domów lub krewnych.


Podróż zajmuje około 40 minut. Sporo, zważywszy na to, że Betlejem to prawie przedmieścia stolicy. Autobus jedzie jednak lekko okrężną drogą przez miejscowość Bajt Dżala (Beit Jala), dzięki czemu mamy małą wycieczkę krajoznawczą.


Znak STOP w wersji izraelskiej.


czwartek, 19 grudnia 2019

Liberec - jarmark bożonarodzeniowy.

Do Liberca jechałem z nadzieją i obawami zarazem. Z nadzieją, bo liczyłem, że ponad 100-tysięczne miasto (numer pięć w Republice) zorganizuje imprezę odpowiadającą swojej wielkości. Z obawami, bo bywałem tutaj już dziesięć lat temu i wtedy zamiast jarmarku widzieliśmy kilkanaście smutnych straganów pozamykanych wieczorem na głucho.
Na szczęście tym razem tak źle nie było, ale też nie tak dobrze, jakbyśmy chcieli.


Vánoční trhy odbywają się na libereckim rynku - náměstí Dr. Edvarda Beneše. Jest to dość niewielki plac otoczony zabytkowymi kamienicami oraz imponującym ratuszem, mniejszą kopią siedziby magistratu z Wiednia. Do tego barokowa fontanna. Słowem - ładne i przyjemne miejsce na taką zabawę, zwłaszcza po zmroku.




poniedziałek, 16 grudnia 2019

Jerozolima pachniała moczem i mówiła po rosyjsku.

Stara Jerozolima to cyrk, brakuje tylko kuglarzy i mietków z 3 kubkami.     

To cytat z pewnego forum podróżniczego, który jednym zdaniem trafnie określa centralny fragment stolicy Izraela. Miasto, zwłaszcza starówka, jest niesamowite: burzliwa i krwawa historia, totalna mieszanka narodowościowa i religijna, setki zabytków, a wszystko to stłoczone na bardzo niewielkiej powierzchni. Ciężko ująć wszystko w tekście, bo przewala się tu tyle różnych wątków... Mimo wszystko spróbuję - w kilku etapach 😏.       


Stare Miasto zajmuje mniej niż 1 kilometr kwadratowy, więc wszędzie tam blisko. Na takiej przestrzeni mieszkają 34 tysiące ludzi, w tym 24 i pół tys. Arabów - muzułmanów, 4,2 tys. Arabów - chrześcijan, 3,2 tys. żydów oraz 2,3 tys. Ormian. To dane z National Geographic, inne trochę się różnią, m.in. zwiększając liczbę Arabów obu wyznań, a zmniejszając populację ormiańską, ale nie ulega wątpliwości, że jest tu wyjątkowo ciasno! Dodajmy do tego tłumy, naprawdę tłumy turystów, w dużej mierze zorganizowanych - szacuje się, że rocznie zjawia się ich ponad 3 i pół miliona (cała wielka Jerozolima ma niecały milion obywateli). O samotność i ciszę będzie ciężko, choć zdarzają się miejsca wolne od tłoku.


środa, 11 grudnia 2019

"Happy New Year" czyli nie tacy Żydzi straszni jak ich malują!

Spodziewałem się, że pierwszym napisem jaki ujrzę na lotnisku Ben Guriona w Tel-Awiwie będzie coś w stylu "Witamy w Izraelu". Tymczasem podjeżdżający autobus wyświetlał "Happy New Year". No tak, tego dnia Żydzi zaczynają swój Nowy Rok - Rosz ha-Szana. Nie jest to święto tak radosne jak w innych kulturach, bowiem rozpoczyna okres pokuty, ale trwa aż dwa dni, a konkretnie do drugiego następnego zachodu słońca.

Nie spieszy nam się do odprawy granicznej. Kontrole w Izraelu słyną ze swojej drobiazgowości, choć zazwyczaj dopiero przy wyjeździe, jednak i w momencie przylotu do kraju potrafią mocno przemaglować. Przepuściliśmy przed sobą cały tłum z naszego samolotu, przy kilku budkach nie ma prawie nikogo. Podchodzę pierwszy, dukam "hello". Pogranicznik nie zaszczycił mnie spojrzeniem ani odpowiedzią, zerknął na paszport, zeskanował i oddał go razem z wydrukowaną niebieską karteczką. Teraz już naprawdę jestem w Izraelu. Całość trwała może z 10 sekund. Za mną idzie Teresa, procedura powtarza się.
- Chodźmy po bagaż - mówię.
- No, a kiedy ta kontrola graniczna? - pyta.
- Właśnie była - śmieję się, bo oboje spodziewaliśmy się, że jednak potrwa to dłużej.

Kartka ze skanem twarzy to odpowiednik stempla wbijanego do paszportów (a nie żadna wiza, jak czasem ktoś napisze). Pieczątki z Izraela uniemożliwiają wjazd do wielu krajów muzułmańskich, więc zapobiegliwie wydaje się ersatze.


Lotnisko jest pustawe, wszystkie sklepy i lokale nieczynne. Izrael to państwo wyznaniowe, więc w święta w wielu miejscach odbijemy się od zamkniętych drzwi. Nie funkcjonuje transport publiczny - ani autobusy, ani pociągi. Do Tel-Awiwu dostaniemy się tylko taksówką (której cena czasem przekracza koszt biletu lotniczego), na szczęście do Jerozolimy kursują szeruty - busiki firmy arabskiej.

Jeżdżą one mniej więcej co godzinę i mamy pecha, bo właśnie jeden zniknął dosłownie chwilę wcześniej. Czekamy zatem na następny, cali spoceni. Czuć, że znaleźliśmy się na Bliskim Wschodzie.


Czas biegnie, a tymczasem obok nas zbiera się coraz więcej ludzi i gdy podjeżdża żółty bus, to tłum rzuca się do drzwi. Jakoś udaje nam się wsadzić bagaże i wbić do środka, ale sporo osób pozostaje na zewnątrz. Kierowca uspokaja, że zaraz zjawi się drugi samochód. Próbuje też wyrzucić z fotela chudego Koreańczyka, lecz ten kłóci się z nim po hebrajsku i w końcu zostaje. 

niedziela, 8 grudnia 2019

Objazdówka po Bałkanach i nie tylko - podsumowanie.

Ponieważ bardzo lubię się bawić w różnego rodzaju statystyki i podsumowania, więc pozwoliłem sobie skomasować dane odnośnie lipcowych wojaży po Bałkanach i okolicach.

Przejechaliśmy w sumie przez 10 krajów:
1) Republikę Czeską (skrót przez Zaolzie, nawet bez zatrzymywania się),
2) Słowację (bez noclegu),
3) Węgry (4 noclegi),
4) Chorwację (bez noclegu),
5) Bośnię i Hercegowinę (1 nocleg),
6) Czarnogórę (3 noclegi),
7) Albanię (2 noclegi),
8) Macedonię (3 noclegi),
9) Serbię (1 nocleg),
10) Rumunię (1 nocleg).


Licznik zatrzymał się na liczbie 3655 kilometrów, co dzieląc przez 16 dni daje średnio 228 kilometrów na dzień. Sporo. Oczywiście kilka razy nie ruszyliśmy się autem nawet na metr, natomiast najdłuższy jednorazowy odcinek to ten pierwszy, gdy jechaliśmy nad Balaton - 675 kilometrów. Według wskazań "komputera pokładowego" średnia prędkość wyniosła 53 km/h, a średnie spalanie 6.4 (co jest raczej pobożnym życzeniem).


poniedziałek, 2 grudnia 2019

Borówkowa, Javorník i Bílá Voda w nieśmiałych kolorach jesieni.

W pewien październikowy piątek postanowiłem wykorzystać słoneczną pogodę i skoczyć na jeden dzień w Rycheby (Góry Złote). Zanim jednak wejdziemy na szlak, to zaglądamy do wioski Bílá Voda (Weißwasser). Ta niewielka miejscowość, najbardziej wysunięta na północ czeskiego Śląska, jest z trzech stron otoczona polskim terytorium.

Kilkaset metrów za granicą rośnie piękna aleja ze złotymi kolorami.


Na jej końcu znajduje się barokowy pałacyk myśliwski. Kiedyś należał m.in. do królowej holenderskiej Marianny Orańskiej, dziś mieści psychiatryk. Obok wejścia wywieszono czarne flagi - tego dnia w Pradze odbywał się pogrzeb Karla Gotta.


sobota, 30 listopada 2019

Bóg nie kocha Orbána czyli Węgry z bardzo zmienną aurą.

Kontrola na granicy rumuńsko-węgierskiej była najbardziej skrupulatna podczas całego wyjazdu, choć to przecież dwa kraje unijne. Węgierski pogranicznik kazał otwierać bagażnik, zaglądał w różne zakamarki, uważnie lustrował dokumenty... A na koniec podszedł z alkomatem i kazał dmuchać! Takiej akcji jeszcze nie miałem! Na szczęście trwało to krótko, bowiem przejście graniczne Săcueni  - Létavértes nie jest zbytnio oblegane.

Po kilku kilometrach ze zdziwieniem spojrzałem na niebo: o ile w Rumunii tworzyło prawie idealny błękit, o tyle u Węgrów horyzont zaczął nieprzyjemnie ciemnieć. Taka zmiana przy zmianie państwa?


Trochę czasu krążymy po Debreczynie szukając miejsca na wymianę waluty i w końcu udaje nam się znaleźć kantor w jakimś osiedlowym centrum handlowym. Potem wjeżdżamy na drogę nr 471 prowadzącą w stronę Kraju Brzóz (Nyírség). Szosa ta jest w wiecznym remoncie, kopią na niej od co najmniej dwóch lat. Biorąc pod uwagę, że liczy około 50 kilometrów, a nadal nie jest ukończona, to tempo mają zawrotne.


środa, 27 listopada 2019

Timișoara, Arad i pogranicze rumuńsko-węgierskie.

Na rumuńskich drogach witają nas ogromne krzyże! O Boże, takiego powitania to nawet w Polsce nie zaznałem!



Według pierwotnych planów wakacyjnego wyjazdu to właśnie Rumunia miała być jednym z głównych celów. Potem dużo się pozmieniało, padło na kierunek bałkańsko-adriatycki. Jednak było mi żal, bowiem w tym roku wypada dziesięciolecie od pierwszych odwiedzin kraju Draculi. No i jakże tak, w żaden sposób tego nie uczcić? Postanowiłem więc zahaczyć o nią chociażby na trochę, na jeden nocleg. No i zobaczyć przy okazji coś nowego, gdyż w tej części jeszcze nie byliśmy...

A rumuński Banat to równie pomieszana mozaika narodowościowa, co u Serbów. W pierwszej większej miejscowości (Denta) co prawda nieco ponad połowę mieszkańców stanowią Rumuni, ale drudzy w kolejności są... Bułgarzy Banaccy! Nawet nie wiedziałem, że takowi istnieją! Skąd się tu wzięli? Podobnie jak np. Chorwaci w Burgenlandzie - opuścili swoje ziemie uciekając przed Turkami po nieudanym powstaniu. Teraz mieszka ich tutaj stosunkowo niedużo, ale jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku stanowili ponad 90% ludności wioski. Oprócz nich w Dencie żyje sobie kilkuset Węgrów, Serbów i garstka Niemców. Z tego też powodu w pobliżu jednego skrzyżowania stoją aż trzy kościoły: serbska cerkiew prawosławna, rumuńska cerkiew prawosławna (pierwsze zdjęcie) i świątynia bułgarska (drugie zdjęcie). Ta ostatnia prawdopodobnie jest obrządku katolickiego, bowiem tutejsi Bułgarzy, w przeciwieństwie do rodaków znad Morza Czarnego, są owieczkami w zagrodzie papieża.

czwartek, 21 listopada 2019

Przez Serbię: Smeredevo, Belocrkvanskie jezera, Vršač.

Dwunasty dzień objazdówki po Bałkanach i okolicach. Dzisiaj mamy do przejechania ponad 400 kilometrów, czyli jeden z najdłuższych odcinków na całej wyprawie.

Autostradowe przejście między Macedonią i Serbią to najbardziej oblężony punkt przekraczania granicy w czasie wyjazdu. Można tu łatwo utknąć nawet na kilka godzin. My też wsiąkamy na... nieco ponad 20 minut. Cała odprawa idzie wyjątkowo sprawnie, Serbowie nawet nie chcą patrzeć na dokumenty. Jestem w lekkim szoku, ale generalnie wszystkie granice pokonywane były bezproblemowo.

W Serbii czeka miła niespodzianka, bo wreszcie ukończyli oni całą autostradę A1 z północy na południe (z wyjątkiem krótkiego odcinka obok Belgradu). Zamiast wlec się przez wioski i miasteczka można nacisnąć pedał gazu. Normalnie to lubię jeździć prowincją, ale nie dziś, gdy liczy się przede wszystkim czas, zwłaszcza, że wskutek zatrucia pokarmowego w Skopje ciężko mi się skupić za kierownicą.


Ruch na autobanie jest raczej niewielki. Normalnie pełno tutaj Turków i Kurdów pędzących z jednej ojczyzny do drugiej, ale widać, że lipiec to nie okres wędrówek azjatyckich ludów.

czwartek, 14 listopada 2019

Skopje. Dobre miejsce na kicz i zatrucie pokarmowe.

Skopje to dziwne miasto. Z jednej strony trzęsienie ziemi oraz czasy jugosłowiańskie zniszczyły niemal wszystkie zabytki i starsze budynki. Z drugiej - w XXI wieku pojawiła się cała masa cudacznej, ocierającej się o kicz architektury "historycznej". Mimo to lubię stolicę Macedonii, ma w sobie coś, co przyciąga...

Nocujemy w hostelu położonym prawie w ścisłym centrum i już kilkaset metrów od nas ciągnie się monumentalny biały gmach - siedziba macedońskiego rządu. Wygląda jak klasyczny klasycyzm z XIX wieku, ale pozory mylą.


Jeszcze dekadę temu był to niczym nie wyróżniający się obiekt z dużymi oknami, przypominający biurowce z lat 80. XX wieku (można go obejrzeć np. tutaj). Dzisiejszy wygląd to efekt całkowitego przebudowania fasady w stylu antyku. To pokłosie kontrowersyjnego projektu Skopje 2014.


poniedziałek, 11 listopada 2019

Bitola, Prilep i Veles, czyli Macedonia prawdziwa.

Bitola (Битола) jest jedną z tych miejscowości, które w przeszłości miały znacznie większe znaczenie niż obecnie. W tym przypadku historia zaczęła się w starożytności, kiedy to Grecy (a konkretnie Macedończycy) założyli tu miasto Heraclea Lyncestis, na krańcach swojego królestwa. Później przyszli Rzymianie, a dogodne położenie przy drodze Via Egnatia sprawiło, że Heraclea nadal się bogaciła i rozwijała.

Pozostałości antycznego ośrodka znajdują się na południe od współczesnego centrum. Właściwie mógłbym im poświęcić cały wpis, ale postaram się streszczać 😏.


W czasach rzymskich powstały mury obronne, termy i najważniejszy obiekt - teatr. Wybudowano go w II wieku n.e. za panowania cesarzy Hadriana i Antonina Piusa.




piątek, 8 listopada 2019

Zachodni brzeg jeziora Ochrydzkiego: Radožda i Kališta.

Pierwszy raz zawitałem do Macedonii Północnej. Do tej pory zawsze była to po prostu Macedonia czy ściślej Republika Macedonii


Na początku tego roku zakończył się trwający prawie trzy dekady idiotyczny spór grecko-macedoński o nazwę i symbolikę. Oficjalnie kompromisem, w rzeczywistości to Macedończycy dali od siebie znacznie więcej. W zamian za ustępstwa ze strony Skopje Grecy zgodzili się nie blokować dłużej integracji Macedonii z Unią oraz z NATO. Mieszkańcy byłej jugosłowiańskiej republiki mocno się podzielili w opiniach co do tego porozumienia, ale ostatecznie wszystko miała załagodzić świetlana przyszłość.
Jak zwykle okazało się, że polityka szybko odziera ze złudzeń. Podczas jesiennych rozmów przywódców EU Francja zatrzymała rozpoczęcie rokowań akcesyjnych z Macedonią Północną. I choć ewentualne przyjęcie kraju to i tak byłaby bardzo odległa przyszłość, to owa decyzja praktycznie całkowicie je uniemożliwia na całe lata świetlne. Efekt? Władimir otworzył szampana, proeuropejski rząd podał się do dymisji, a do głosu doszła ta strona, która twierdzi, że bliżej im do Moskwy niż Brukseli. Oj, nie wróży to dobrze spokojowi w tej części kontynentu...

W lipcu jeszcze nic o tym nie wiedziano; w kraju trwały wymiany tablic na aktualną nazwę państwa. Pojawiają się także zmienione tablice rejestracyjne - zamiast MK wchodzi NMK.


Zanim udamy się na nocleg zajeżdżamy do wioski Radožda (Радожда). Położona ona jest nad jeziorem Ochrydzkim tuż przy granicy z Albanią. Żeby jednak do niej dotrzeć należy najpierw dojechać prawie pod Strugę i potem cofać się wzdłuż brzegu - na mapie wygląda to tak, jakbyśmy nagle stęsknili się za Albańczykami i zaczęli wracać 😛.

poniedziałek, 4 listopada 2019

Albania w dwie doby: Szkodra, jezioro Szkoderskie, Tirana i Elbasan.

Na wizytę w Albanii mamy nieco ponad 48 godzin. Niewiele, lecz taki jest urok objazdówek. Trzeba dobrze wykorzystać ten czas, ale przeważającą jego ilość zajmie... lenistwo 😏.

Pierwsze miasto po przekroczeniu granicy z Czarnogórą to oczywiście Szkodra (Shkodër), witająca podróżnych twierdzą Rozafa umieszczoną na skale nad rzeką.


Zwiedzaliśmy ją w 2017 roku, podobnie jak włóczyliśmy się dość dokładnie po mieście, więc dzisiaj chciałem zobaczyć tylko kilka miejsc, które wówczas przeoczyliśmy. Jednym z nich jest Ołowiany Meczet (Xhamia e Plumbit). Nazwa pochodzi od materiału, którym pokryto kopuły.


Świątynię wybudowano pod koniec XVIII wieku, wzorując się na meczetach Stambułu. Kiedyś miała minaret, ale został on zniszczony w 1967 roku od uderzenia pioruna (wcześniej zdemontowali go Austriacy, jednak po wojnie go odbudowano). Bardzo ładny obiekt, któremu towarzyszy niewielki muzułmański cmentarz.

piątek, 1 listopada 2019

Velika Plaža, ruiny miasta Svač i jezioro Szkoderskie od czarnogórskiej strony.

Ciemnoniebieska tafla Adriatyku i widok na Bar oraz... kaktusy.



Jadąc wzdłuż wybrzeża na południe co chwilę mijamy jakieś zejścia na plażę. Ponieważ zbliża się wieczór, więc cisną z nich straszne tłumy ludzi do zaparkowanych gdzie popadnie setek samochodów. Tak to niestety wygląda w Czarnogórze: linia brzegowa liczy prawie 300 kilometrów, ale na wielu odcinkach ciężko zejść do wody, więc w innych jest ona wykorzystana do granic możliwości. Brzeg zabudowano hotelami, a na plażach panuje straszny ścisk. Plaże te są przeważnie żwirkowe lub kamieniste, co niektórzy uznają za wadę, a inni za zaletę.

Za Ulcinjem ciągnie się długa na 13 kilometrów piaszczysta Velika Plaža - przy swej wielkości pomieści praktycznie każdą ilość ludzi. I tam właśnie spędzimy jutrzejszy dzień na typowym relaksie.

Wzdłuż plaży działa kilka kempingów o różnym standardzie i cenach. Wybrałem pierwszy z nich, umiejscowiony najbliżej miasta i to był dobry wybór. Położony jest w lesie z dużą ilością cienia. Frekwencja umiarkowana. A piasek i morze zaczynają się zaraz za ogrodzeniem...





poniedziałek, 28 października 2019

Ostrog, widok na Podgoricę i Doclea. A dodatkowo ładne czarnogórskie krajobrazy.

Monastyr Ostrog jest najbardziej znanym obiektem sakralnym Czarnogóry. Turystów przyciąga do niego niezwykłe położenie: wysoko i główna świątynia zdaje się wyłaniać ze skały. Klasztor widać z daleka - na tym zdjęciu to biały punkt w górnym, lewym rogu.


Zanim jednak tam dotrzemy to czeka nas trochę kilometrów wśród gór do przebycia. Wyjechaliśmy z Durmitoru, ale pasma nas otaczające w ogóle się nie kończą. Podjazdy i zjazdy, poniżej widzimy auto, które właśnie nie wytrzymało i wypuściło wielką chmurę.


wtorek, 22 października 2019

Samochodem przez Durmitor: miód dla oka, radość dla aparatu.

Widok z balkonu w Plužine jest niczego sobie 😀.


W tym odcinku nie będę nudził historią i polityką, opisywał kolejnych mordów i tragedii. Skupimy się na pejzażach 😛.

Pivsko jezero to największy sztuczny zbiornik Czarnogóry. Jego budowę zakończono w 1975 roku, zalało one wówczas stare Plužine, które trzeba było przenieść wyżej. To dlatego w miasteczku nie ma obecnie żadnych wiekowych obiektów.

W budynku po prawej chyba też oferowali noclegi 😉.


niedziela, 20 października 2019

Tuzla, Sarajewo i widokowe drogi w kierunku Pivy.

Tuzla to trzecie największe miasto Bośni i Hercegowiny, najważniejszy ośrodek w północno-wschodniej części kraju. Jednocześnie leży na uboczu wielkich dróg i tras wędrówek turystów, choć niektórzy zaglądają tutaj do kompleksu słonych jezior Pannonica. Czy są też inne miejsca, które zainteresują cudzoziemca? Zobaczymy.

Nocleg zaklepałem w dzielnicy Paša bunar, oddalonej o kwadrans piechotą od centrum. Na podwórzu wita nas kot i szybko wskakuje na maskę. Drugi pieszczoch czai się w środku i tylko czeka na mizianie 😏.



Okolica to rzędy domów jednorodzinnych, sypiące się warsztaty i horyzont pełen jugosłowiańskich bloków. Podobnie jedna z dwóch głównych ulic - Rudarska. Proza normalnego miasta bez upiększeń pod turystów. Lubię po takich chodzić.

wtorek, 15 października 2019

Przejazdem przez Slawonię i północną Bośnię: opuszczona cerkiew i odpicowana katedra.

Republika Chorwacji należy od kilku lat do Unii Europejskiej, ale nie do Strefy Schengen, zatem na granicach odbywa się prawie normalna kontrola graniczna. W sezonie letnim potrafią się tworzyć gigantyczne kolejki, na szczęście nie dotyczy to tych rejonów - Slawonia to wschodnie peryferia państwa, rzadko odwiedzane przez turystów. Nasza odprawa graniczna była niemal błyskawiczna, wszystko zajęło kilka minut.


Ta część Chorwacji nawet może przypaść mi do gustu - brak tłumów, a ceny są normalniejsze niż na wybrzeżu. No i mają słoneczniki! 😛


Tegoroczna wizyta ma charakter przelotowy z jednym dłuższym postojem. Przed wyjazdem chciałem zakupić garść chorwackiej waluty na jakieś drobne wydatki. DROBNE. Aby zapłacić za parking, ewentualnie kupić pocztówkę albo loda. Niestety, wszędzie w kantorach posiadali banknoty o wartości co najmniej 50 kun (ponad 25 złotych).
- To dla pana za dużo? - patrzyli na mnie jak na wariata, gdy kręciłem głową. Tłumaczenie, że będę w Chorwacji bardzo krótko nie pomagało. Ostatecznie przeszukałem pamiątki po pobycie sprzed lat i znalazłem trochę monet, które w zupełności wystarczyły 😉.

piątek, 11 października 2019

Balaton w cieniu Red Bulla oraz turecko-węgierska przyjaźń w Szigetvár. A także zabójstwo gołębia.

Przyjeżdżając nad węgierskie morze zazwyczaj zatrzymywałem się w Balatonföldvár. Tym razem jednak postanowiłem zmienić lokalizację, do czego mocno zmobilizowała mnie decyzja włodzarzy miasteczka, aby wszystkie plaże w miejscowości stały się ogrodzone i płatne 😐. Co prawda wstęp nie jest jakoś specjalnie drogi, ale chodzi o zasadę!

Przenieśliśmy się niezbyt daleko, bo do oddalonego o kilka kilometrów na wschód Zamárdi. Osada o podobnej wielkości co B-földvár (a raczej małości - 2 tysiące mieszkańców), choć bez tych wszystkich aleji drzewnych, parków i właściwie bez wyraźnego centrum.

Nasz kemping był duży. Moloch, jakich nie lubię, lecz miał jeden niepowtarzalny atut: leżał nad samym brzegiem. Co prawda trudno zejście po drabince nazwać plażą, ale w ciągu chwili od wyjścia z namiotu można było taplać się w Balatonie.


Temperatura wody wynosiła około 22/23 stopni - w porównaniu choćby z Bałtykiem zupa, lecz jak na Węgry to umiarkowanie. I tak lepiej niż prognozowali synoptycy, którzy wróżyli cały weekend deszczu i piździawicy.


wtorek, 8 października 2019

Na początku były Węgry: Oroszvár, Mosonmagyaróvár i Győr.

Przeważnie na wakacyjne wojaże wyjeżdżałem w sierpniu. Tym razem padło jednak na połowę lipca. Termin ten wzbudzał moje obawy z powodu prognóz pogodowych: było chłodno i deszczowo na Śląsku, w Polsce, a nawet na Bałkanach. Nad Bałtykiem temperatura powietrza wynosiła 19 stopni, morza 16... Jakaś masakra! Pocieszałem się tym, że planowałem odwiedzić w sumie 10 krajów, więc nie może tak być cały czas, zwłaszcza, że stopniowo będę się poruszał coraz bardziej na południe...

Początek wyjazdu nie zapowiadał się optymistycznie: przed Bratysławą złapała nas taka ulewa, że prawie trzeba było stanąć na poboczu autobany, gdyż widoczność spadła do kilku metrów. Potem, na szczęście, przestało padać...


Zatrzymuję się na chwilę w Oroszvár, czyli w dzielnicy stolicy Słowacji - Rusovcach. One, jak i sąsiednie Dunacsún oraz Horvátjárfalu, to ostatnie terytorialne straty węgierskie: ograbiono Madziarów w Trianion, a po II wojnie światowej odebrano im jeszcze trzy wioski z tak zwanego przyczółka bratysławskiego.

sobota, 28 września 2019

Beskid Żywiecki na zakończenie wakacji: Przysłop Potócki i Festiwal Danielka.

Spóźniony pociąg Kolei Śląskich dowozi mnie na przystanek Sól. Wita mnie stary dworzec austro-węgierski. Na ścianie budynku zauważam ślad po tablicy, na której kiedyś wypisano wysokość nad poziomem morza (Adriatyckiego).


Podobnie jak rok i dwa lata temu zakończenie wakacji postanowiłem uczcić wizytą w Beskidzie Żywieckim. Najpierw sobie pochodzić, a potem udać się na imprezę - festiwal Danielka przy Chałupie Chemików. Ruszyłem w góry zatem już w czwartek, aby przejść się trasą, którą pokonywałem, bagatela, 13 lat temu w zimie. Wtedy doczołgaliśmy się na Przegibek, dzisiejszy cel jest bliżej.