Najbardziej wysunięta na południe gmina Czarnogóry nie bez powodu nazywana jest "czarnogórską Albanią" - 70% jej mieszkańców stanowią Albańczycy. Głównym miastem jest Ulcinj (alb. Ulqini), do którego postanawiamy zajrzeć na zakończenie krótkiego pobytu nad Adriatykiem.
W mieście totalny chaos komunikacyjny, ale jadąc na wyczucie udaje mi się dotrzeć do szeroko rozumianego centrum. Znowu mam fuksa i znajduję kawałek miejsca na zaparkowanie samochodu.
Na ulicach dwujęzyczne napisy, lecz znacznie częściej słyszy się albański. Pojawia się sporo kobiet w chustach, głównie starszych, ale i młodzież. Często chodzą w towarzystwie swoich roznegliżowanych koleżanek, co wygląda dość komicznie.
Miłośnicy motoryzacji mają czasem na czym oko zawiesić 😉.
W mieście znajduje się 26 meczetów. Zdecydowana większość z nich powstała przed XX wiekiem. Jako pierwszy mijamy meczet Kryepazari (Xhamia e Kryepazarit) z 1749 roku. Został mocno uszkodzony w czasie trzęsienia ziemi w 1979, wyremontowano go dopiero po zmianie systemu.
Droga w kierunku morza jest bardziej luźna niż główna ulica.
Tablice z nazwami są stare, bo jeszcze z użyciem cyrylicy.
Meczet Ali Paszy (Xhamia e Pashës, Pašina džamija) z 1719 roku. Podobno sfinansowany z towarów znalezionych w zdobytym statku Republiki Weneckiej. Obok niego ruiny tureckich łaźni (hamamu), jedynych w Czarnogórze.
Zbliżamy się do serca Ulcinja (Ulcinju?), którym jest starówka. Dzieli się ona na dwie części: górną (cytadelę) oraz dolną, mieszkalną. Obok murów w pięknym gaju oliwnym stoi cerkiew św. Mikołaja (kościołów w mieście jest tylko 9). Wzniesiono ją w 1890 roku jako wotum dziękczynne za wyzwolenie z rąk Turków. W przeciwieństwie do meczetów jest otwarta.
Po sąsiedzku rozciąga się cmentarz. Nieboszczyki mają piękne widoki 😉.
Wchodzimy do twierdzy. To miejsce z długą historią, bo pierwsze mury na półwyspie budowali już Grecy, a potem Ilirowie. W kolejnych stuleciach swoje cegiełki dołożyli kolejni władcy tych regionów: Rzymianie, Bizantyjczycy, Serbowie, Wenecjanie, algierscy piraci (!) i Turcy. Labirynt uliczek nie zmienił się zasadniczo od średniowiecza, natomiast zabudowa mocno ucierpiała w 1979 roku. Większość obiektów odbudowano, ale czasem trafi się jeszcze na jakiś budynek w ruinie.
Sporo czytałem opisów, jaka to ulcinjska starówka jest zaniedbana i zasyfiona: co prawda Czarnogóra czystością nie grzeszy, ale akurat tu sprzątacze wywiązali się ze swojego zadania.
W twierdzy działa kilka hoteli i restauracji, które reklamują się także po polsku; turystów znad Wisły zresztą mijamy. Na obiad jest jednak zbyt wcześnie, więc wolę zajrzeć przez otwarte drzwi... do pokoju jednego z domów 😛.
Pamiątka z nieco młodszej przeszłości: studzienka wyprodukowana w Skopje.
Widok na miejską Małą Plażę (Mala Plaža, Plazhi i Vogël) - wąską, krótką i potwornie zatłoczoną. Dobre miejsce do zdjęcia z faną 😉.
Zabudowa starówki z dolnego poziomu...
...i mury obronne z wyraźnymi śladami rekonstrukcyjnymi po trzęsieniu ziemi.
Tu prawdopodobnie stała kiedyś cerkiew albo kościół katolicki, o czym świadczy kształt fundamentów. Nie potrafiłem jednak znaleźć żadnych informacji na ten temat.
Idę jeszcze zerknąć na zachodnią część cytadeli. Budynek z podwójnym dachem pełnił chyba funkcję arsenału lub prochowni.
Za oknem w murze niebieska toń Adriatyku oraz nietypowa plaża na skałach.
Bajkowy krajobraz psuje wysypisko śmieci w... małej zatoczce. Niezły kontrast.
Twierdzę opuszczamy schodami kończącymi się niedaleko mariny i plaży miejskiej.
Transport dla miłośników zwierząt albo wrednych bab 😜.
Ten widok przypomina mi, że nadal nie wiem co ciągnie ludzi do wypoczywania w takim tłoku. Ale na ten temat chyba powinien wypowiedzieć się jakiś specjalista.
Otoczenie plaży także jest ciekawe: kawałek za smażącymi się ciałami stoi meczet Marynarski (Mornarski Džamija, Xhamia e Detarëve). Oryginał wybudowano w XVI wieku, ale w 1931 roku z jakiegoś powodu został zamknięty i zburzony. Odbudowano go w 2012 roku przy pomocy tureckiej (Turcy od pewnego czasu bardzo aktywnie udzielają się w islamizacji Bałkanów). Idealnie pasuje do półnagich turystów 😉.
Nieco z boku, na wzniesieniu, widać dziwną konstrukcję przypominającą wielkiego ptaka. Różnie ją opisują: że to upamiętnienie ofiar II wojny światowej, jugosłowiańskich lotników albo Jedności i Braterstwa z czasów Tito.
Powoli wracamy w kierunku samochodu...
Mijamy główny meczet Ulcinja - Namazgjahu (Xhamia e Namazgjahut). Rok produkcji to 1728. Chciałem do niego zajrzeć, ale drzwi były zamknięte. Z tyłu widać wieżę zegarową - charakterystyczny obraz wielu miast Imperium Osmańskiego. Jest o ponad dwadzieścia lat młodsza niż dom modlitwy.
Studnia z XVIII wieku, przywrócona do użytku kilka lat temu.
Plastikowe lalki są wszędzie takie same...
Przed dalszą podróżą zachodzimy na targowisko, aby kupić nieco owoców i warzyw. Wybór jest spory.
Główna ulica była kiedyś bulwarem marszałka Tity. Obecnie w ramach poprawności politycznej przemianowano ją na bulwar Skanderberga. Wiadomo która nacja ma najwięcej do powiedzenia w mieście.
W okolicach naszego wozu straszny burdel na drodze. Każdy kombinuje jak się przecisnąć w interesującym go kierunku. W takim przypadku skorzystanie z podwózki na policyjnym motorze ma sens 😉.
Między palmami kamienna konstrukcja, którą wziąłem za kolejną studnię, a okazała się grobowcem (mauzoleum, fachowo nazywanym türbe) tureckiej rodziny Pulti.
Wsiadamy do auta i całkiem sprawnie udaje mi się zawrócić. Niemal cały ruch wkrótce odbija w bok, więc dalsza jazda jest przyjemna. Zanim opuścimy Czarnogórę chciałbym jeszcze raz wykąpać się w morzu, ale przecież nie w takim czymś jak pod twierdzą.
Za rogatkami miasta rozpoczyna się słynna Wielka Plaża (Velika Plaža, Plazhi i Madh), ciągnąca się aż do rzeki Buna, tworzącej granicę z Albanią. Plaża ma 10-13 kilometrów długości i uznawana jest za największą plażę Czarnogóry, Adriatyku, a nawet Europy. W dodatku brzeg jest tutaj piaszczysty.
To jeden z niewielu fragmentów, które nie zostały jeszcze całkowicie zawłaszczone przez hotele, apartamentowce i wygrodzone plaże, choć podobno rząd czarnogórski ma takie plany. Przy drodze co chwilę widzimy tablice zapraszające do zjazdu na Majami beach, Mojito beach, Safari beach i tym podobne. Żadne nie wyglądają specjalnie zachęcająco...
W końcu decydujemy się na jedną z plaż, która reklamuje się jako "dzika i nowa". Szutrowy fragment drogi kojarzy mi się z Afryką, tylko czekać, jak z boku wyskoczy stado słoni albo zebry, ewentualnie tubylcy z dzidami.
Plaża chyba rzeczywiście jest nowa, ale słowo "dzika" ewidentnie ma tutaj inne znaczenie. Zadaszony parking (to akurat plus), wypicowany bar, rzędy parasoli, drzewa posadzone (albo wbite) od linijki.
Jest tu jednak zdecydowanie luźniej niż w Ulcinj, w dodatku poza strefą leżakową rozpoczyna się "ziemia niczyja", na którym miejsca od groma. Niestety - o nią już nikt nie dba, więc wala się tam pełno śmieci. A w oddali już kolejna zorganizowana beach...
Czy piasek ma właściwości lecznicze, czy komuś zaszkodził nadmiar słońca?
Wykąpaliśmy się w Adriatyku, co skończyło się zbyt mocną opalenizną i koniecznością okładów z zsiadłego mleka 😉. Jak się też później okazało - było to pożegnanie z morzem na tym wyjeździe.
Musimy się cofnąć kilka kilometrów, aż do Ulcinja, gdzie skręca droga w kierunku granicy. Przy okazji można poobserwować okolicę: z jednej strony nowo budowane apartamentowce oraz wypasione ogrody, z drugiej wiele niedokończonych domów.
To niby szosa międzynarodowa, lecz wygląda bardzo lokalnie.
Na horyzoncie pasmo Rumija, otaczające od południa jezioro Szkoderskie. Najwyższy szczyt ma ponad 1500 metrów.
Ostatnią czarnogórską wioską jest Sukobin (Sukobinë). Czarnogórską administracyjnie, bowiem z kilkuset mieszkańców tylko jeden nie jest etnicznym Albańczykiem. Jakiś miejscowy genetyczny patriota usiłował domalować też albańską końcówkę przy czarnogórskiej nazwie.
Skoro już na zdjęciu jest znak, to przy okazji przyznam się, iż do tej pory nie wiem, czy niebieska tablica oznacza w Czarnogórze obszar zabudowany! W terenie oprócz nich są jeszcze wersje żółte i nie mam pojęcia, czy kolor ma jakieś znaczenie, czy zależy od momentu, w którym znak zamontowano. Niebieskie tablice obowiązywały w Jugosławii, ale po rozpadzie we wszystkich krajach sukcesyjnych zaczęto je zmieniać na inne, głównie żółte. Wyjątkiem jest tylko część Kosowa zamieszkała przez Serbów. Tutaj jednak nie ma żadnej logiki, tym bardziej, że tylko kilka razy widziałem przekreśloną tablicę miejscowości kończącą ewentualny obszar zabudowany.
Co prawda mało kto zwalnia w takich miejscach, ale dobrze byłoby wiedzieć, czy łamię przepisy czy jednak nie??
Na przejściu granicznym z Albanią wita mnie sznur samochodów, ale kolejka szybko posuwa się do przodu.
Końcowym etapem wizyty w Czarnogórze jest obserwowanie, jak pogranicznik schładza służbowe psy - jeden aż rwie się pod szlauch, pozostałe nie są tak entuzjastycznie nastawione 😛.
-----------
Jakie wnioski nasuwają mi się po tych kilku dniach w Montenegro? No cóż, nie będzie to mój ulubiony kraj na Bałkanach. Potwierdziło się to, co przypuszczałem: mocno zabudowane i zagospodarowane wybrzeże, z roku na rok coraz więcej turystów, którzy kiedyś wybierali inne kraje. Osobiście nie spodziewałem się tak dużo syfu: śmieci w niektórych miejscach przypominały najgorsze dziury w Albanii.
Ogólnie to Czarnogóra kojarzy się znacznie bardziej z Albanią, niż wymuskaną Chorwacją. I to nie jest najlepsza reklama: jeśli będę miał ochotę na "orient", to wybiorę prawdziwą Albanię, niż "podróbkę", jaką zdaje się być Czarnogóra.
Co nie znaczy, że do Czarnogóry już nie wrócę - wręcz przeciwnie, jest tu jeszcze sporo rzeczy do obejrzenia 😃.
W okolicach naszego wozu straszny burdel na drodze. Każdy kombinuje jak się przecisnąć w interesującym go kierunku. W takim przypadku skorzystanie z podwózki na policyjnym motorze ma sens 😉.
Między palmami kamienna konstrukcja, którą wziąłem za kolejną studnię, a okazała się grobowcem (mauzoleum, fachowo nazywanym türbe) tureckiej rodziny Pulti.
Wsiadamy do auta i całkiem sprawnie udaje mi się zawrócić. Niemal cały ruch wkrótce odbija w bok, więc dalsza jazda jest przyjemna. Zanim opuścimy Czarnogórę chciałbym jeszcze raz wykąpać się w morzu, ale przecież nie w takim czymś jak pod twierdzą.
Za rogatkami miasta rozpoczyna się słynna Wielka Plaża (Velika Plaža, Plazhi i Madh), ciągnąca się aż do rzeki Buna, tworzącej granicę z Albanią. Plaża ma 10-13 kilometrów długości i uznawana jest za największą plażę Czarnogóry, Adriatyku, a nawet Europy. W dodatku brzeg jest tutaj piaszczysty.
To jeden z niewielu fragmentów, które nie zostały jeszcze całkowicie zawłaszczone przez hotele, apartamentowce i wygrodzone plaże, choć podobno rząd czarnogórski ma takie plany. Przy drodze co chwilę widzimy tablice zapraszające do zjazdu na Majami beach, Mojito beach, Safari beach i tym podobne. Żadne nie wyglądają specjalnie zachęcająco...
W końcu decydujemy się na jedną z plaż, która reklamuje się jako "dzika i nowa". Szutrowy fragment drogi kojarzy mi się z Afryką, tylko czekać, jak z boku wyskoczy stado słoni albo zebry, ewentualnie tubylcy z dzidami.
Plaża chyba rzeczywiście jest nowa, ale słowo "dzika" ewidentnie ma tutaj inne znaczenie. Zadaszony parking (to akurat plus), wypicowany bar, rzędy parasoli, drzewa posadzone (albo wbite) od linijki.
Jest tu jednak zdecydowanie luźniej niż w Ulcinj, w dodatku poza strefą leżakową rozpoczyna się "ziemia niczyja", na którym miejsca od groma. Niestety - o nią już nikt nie dba, więc wala się tam pełno śmieci. A w oddali już kolejna zorganizowana beach...
Czy piasek ma właściwości lecznicze, czy komuś zaszkodził nadmiar słońca?
Wykąpaliśmy się w Adriatyku, co skończyło się zbyt mocną opalenizną i koniecznością okładów z zsiadłego mleka 😉. Jak się też później okazało - było to pożegnanie z morzem na tym wyjeździe.
Musimy się cofnąć kilka kilometrów, aż do Ulcinja, gdzie skręca droga w kierunku granicy. Przy okazji można poobserwować okolicę: z jednej strony nowo budowane apartamentowce oraz wypasione ogrody, z drugiej wiele niedokończonych domów.
To niby szosa międzynarodowa, lecz wygląda bardzo lokalnie.
Na horyzoncie pasmo Rumija, otaczające od południa jezioro Szkoderskie. Najwyższy szczyt ma ponad 1500 metrów.
Ostatnią czarnogórską wioską jest Sukobin (Sukobinë). Czarnogórską administracyjnie, bowiem z kilkuset mieszkańców tylko jeden nie jest etnicznym Albańczykiem. Jakiś miejscowy genetyczny patriota usiłował domalować też albańską końcówkę przy czarnogórskiej nazwie.
Skoro już na zdjęciu jest znak, to przy okazji przyznam się, iż do tej pory nie wiem, czy niebieska tablica oznacza w Czarnogórze obszar zabudowany! W terenie oprócz nich są jeszcze wersje żółte i nie mam pojęcia, czy kolor ma jakieś znaczenie, czy zależy od momentu, w którym znak zamontowano. Niebieskie tablice obowiązywały w Jugosławii, ale po rozpadzie we wszystkich krajach sukcesyjnych zaczęto je zmieniać na inne, głównie żółte. Wyjątkiem jest tylko część Kosowa zamieszkała przez Serbów. Tutaj jednak nie ma żadnej logiki, tym bardziej, że tylko kilka razy widziałem przekreśloną tablicę miejscowości kończącą ewentualny obszar zabudowany.
Co prawda mało kto zwalnia w takich miejscach, ale dobrze byłoby wiedzieć, czy łamię przepisy czy jednak nie??
Na przejściu granicznym z Albanią wita mnie sznur samochodów, ale kolejka szybko posuwa się do przodu.
Końcowym etapem wizyty w Czarnogórze jest obserwowanie, jak pogranicznik schładza służbowe psy - jeden aż rwie się pod szlauch, pozostałe nie są tak entuzjastycznie nastawione 😛.
-----------
Jakie wnioski nasuwają mi się po tych kilku dniach w Montenegro? No cóż, nie będzie to mój ulubiony kraj na Bałkanach. Potwierdziło się to, co przypuszczałem: mocno zabudowane i zagospodarowane wybrzeże, z roku na rok coraz więcej turystów, którzy kiedyś wybierali inne kraje. Osobiście nie spodziewałem się tak dużo syfu: śmieci w niektórych miejscach przypominały najgorsze dziury w Albanii.
Ogólnie to Czarnogóra kojarzy się znacznie bardziej z Albanią, niż wymuskaną Chorwacją. I to nie jest najlepsza reklama: jeśli będę miał ochotę na "orient", to wybiorę prawdziwą Albanię, niż "podróbkę", jaką zdaje się być Czarnogóra.
Co nie znaczy, że do Czarnogóry już nie wrócę - wręcz przeciwnie, jest tu jeszcze sporo rzeczy do obejrzenia 😃.
A zaliczyliście ryby w jednej z restauracji na Ada Bojana? Pamiętam, że były świetne.
OdpowiedzUsuńAda Bojana jest na samym końcu Wielkiej Plaży, "nasza" było bliżej, gdzieś w środku. No i jest pewien szkopuł: generalnie nie przepadam za rybami ;) Akceptuję je tylko w sushi :D
UsuńNo tak, ryby w sushi ości nie mają ;-)
UsuńBardziej chodzi o smak :D Sushi jako całość dla mnie zajeżdża egzotyką, więc nawet surowa ryba mi w tym nie przeszkodzi :)
UsuńPrzyznam, że inaczej wyobrażałem sobie Czarnogórę, tzn mniej ludzi, więcej przyrody. No ale to obraz, jaki mam po obejrzeniu zdjęć. Kraju i tak jestem ciekawy, wiec myślę, że jeszcze uda się mi kiedyś go zobaczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czarnogóra cierpi na chorobę, którą można nazwać "syndrom tańszej Chorwacji". Z powodu cen, które na chorwackim wybrzeżu już dawno przestały mieć coś wspólnego z rozsądkiem, sporo osób szuka innych kierunków. Do tego dochodzą turyści kiedyś wybierający np. Egipt czy Tunezję, a teraz wystraszeni zagrożeniem terrorystycznym. Ze dwa lata temu pojawił się boom na Bułgarię. W tym roku doszła Albania, ruszyły się tam osoby, którzy jeszcze jakiś czas temu nawet nie chciały myśleć o "dziczy". A Czarnogóra ma taki natłok od pewnego czasu.
UsuńAle te tłumy są tylko na wybrzeżu, reszta kraju, czyli góry, jest od nich w dużym stopniu wolna. Zatem można szukać przyrody :)
Ja niestety kojarzę Ulcinj głównie z brudem i smrodem. Pełno śmieci walających się po ulicach, odrapane, stare mury. Niestety, takie są fakty. Jedynym pozytywem tego miasta była ładna cytadela i piękny widok na morze. Ja zawsze staram się dostrzegać pozytywy danego miejsca, ale z przykrością muszę stwierdzić, że w Ulcinj było ich bardzo mało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Brud to jest, moim zdaniem, ogólnie rzecz często spotykana w Czarnogórze i pod tym względem to było najbardziej niemiłe doświadczenie. Mi to jakoś specjalnie nie przeszkadza, bo uważam to za element bałkańskiego "folkloru", ale jednak sądziłem, że w MNE bardziej o to dbają. Nie wiem czy tak było zawsze (do tej pory miałem tylko krótkie wizyty w Zatoce Kotorskiej i górach), czy to ilość turystów sprawiła, że albo nie wydalają, ale sprawę olali, bo i tak ludzie walą tam jak muchy do miodu.
UsuńPozdrawiam!
Mnie Czarnogóra trochę rozczarowała. Ceny, ilość turystów i jak sam zauważyłeś śmieci. Wystarczy zjechać gdzieś na podrzędną drogę i jest ich tam całe hałdy. Co prawda nie jest ich tyle co w Albanii, ale jednak ;)
OdpowiedzUsuńDwie pierwsze rzeczy były dokładnie takie, jak się spodziewałem :) Akurat cenowo, uważam, nie jest tak źle, można zjeść całkiem przyzwoicie za nieduże pieniądze (np. za porcję cevapcici z dodatkami - 2,5 euro), rzecz jasna w miejscach, gdzie nie dominują nowobogaccy ;) Turystów będzie tylko przybywać, jak i na całych Bałkanach niestety. Już ludzie wiedzą, że tam nie pożerają żywcem, więc ryzykują i jadą :P
UsuńNo to ja się stołowałem tam gdzie dominują nowobogaccy :D inna sprawa, ja nawet nie wiedziałem jaka waluta obowiazuje w Czarnogórze. Tak się przygotowałem do wyjazdu ;)
Usuń