piątek, 22 września 2017

Park Narodowy Lovćen.

Wszystkie bałkańskie państwa są bardzo "zagórzone", ale Czarnogóra chyba jest pod tym względem rekordzistką. Właściwie jedynie wybrzeże i tereny wokół Podgoricy nie są zajęte przez któreś z pasm górskich.

Lovćen jest najłatwiej dostępny dla plażowiczów i zwiedzających Cetynię. Dla Czarnogórców to wyjątkowe pasmo, gdyż ich państwowość kształtowała się właśnie w tym masywie. Dla turystów - okazja aby podziwiać widoki.


Trochę głupio jechać tu samochodem, to mało sportowe. Ale z braku czasu musi wystarczyć. Zresztą w tym upale wędrówka piesza byłaby wyzwaniem z wyższej półki.

Z dawnej królewskiej stolicy w góry prowadzi droga z niezłym asfaltem (21 kilometrów). Jedynym utrudnieniem są zakręty i konieczność wzmożonej uwagi przy mijankach z autami.


Na przełęczy Krstac znajduje się punkt gastronomiczny i jakieś stragany. Podobno kiedyś pobierano tutaj opłatę za dalszą podróż, ale teraz nikogo nie ma. Cel jest już widoczny, jeszcze tylko kilka kilometrów.


Nachylenie się zwiększa. W pewnym momencie pojawiają się zaparkowane samochody. Tak szybko?? Może chcą coś podziwiać?
Postanawiam podjechać dalej, a tu aut coraz więcej. Większość podkłada pod koła kamienie, bo jest naprawdę stromo. No cóż - myślę - zawrócę u góry i gdzieś tu stanę.
Łatwo powiedzieć... Po pierwsze: jest ciasno, zwłaszcza, że samochody stoją z dwóch stron drogi. Po drugie - ciągle ktoś jedzie z naprzeciwka. Po trzecie - parking poniżej szczytu to okrągła platforma na kilka aut, na której bardzo ciężko manewrować. Biorąc pod uwagę popularność tego miejsca jest on raczej symboliczny.

A jednak dopisuje mi szczęście: chwilę wcześniej zwolniło się miejsce i udało mi się wcisnąć wóz. Co prawda tył wystaje jak krowa z obory, ale to kto by się tym tutaj przejmował 😛? Mam tylko nadzieję, że stojący obok kierowca busika nie będzie chciał teraz wyjeżdżać, bo trochę go blokuję 😉.


Jesteśmy pod drugim najwyższym szczytem Lovćenu o nazwie Jezerski vrh (1657 metrów n.p.m., często nazywany po prostu Lovćen). Musimy pokonać jeszcze ponad 400 schodów w tunelu wykutym w skałach - namiastka wspinaczki 😉.


Podobno można stąd zobaczyć cały kraj. Jednak na pewno nie dzisiaj, widoczność jest mocno ograniczona przez upały. W powietrzu wisi warstwa zakrywająca dalsze widoki, trawy wypłowiały, kolory są blade. Mimo to panorama robi wrażenie.


Wszędzie dookoła unoszą się dymiące kominy płonących lasów. Czy to samozapłony, czy może działania takich inteligentów jak pewien Polak w klapkach, który pod koniec sierpnia podpalił obok Baru las, bo chciał wezwać pomoc?



Na szczycie stoi konstrukcja przypominająca trochę basztę - to mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza, władyki i metropolity czarnogórskiego, o którym pisałem już przy okazji wizyty w Cetynii i w pałacu Biljarda


Władca jeszcze za życia ufundował tu małą kaplicę i chciał, aby go w niej po śmierci pochowano. Ponieważ czasy były niespokojne, a miejsce narażone na napady, uczyniono to dopiero w 1885 z polecenia księcia (późniejszego króla) Mikołaja. 

Kaplicę zniszczyli w 1916 roku Austriacy, kiedy to w dwa tygodnie po błyskawicznej kampanii zajęli całą Czarnogórę. Piotra II ekshumowali i przenieśli do monastyru w Cetynie, a na Jezerskim vrhu miał stanąć pomnik, który upamiętniałby ich zwycięstwo.

Koniec Wielkiej Wojny przekreślił te plany, a w 1925 roku cerkiew odbudowano. Kolejny konflikt przetrwała we względnym spokoju (częściowo uszkodzona przez wojska włoskie), ale władze komunistyczne postanowiły uczcić twórcę nowoczesnej Czarnogóry na swój sposób, przy okazji "desakralizując" górę.


W 1951 roku, w stulecie śmierci władcy, świątynię rozebrano nie przejmując się protestami Czarnogórców. W jej miejscu wzniesiono świeckie mauzoleum z silnym rysem socrealizmu; nie napisałbym jednak, że jest brzydkie. Oficjalnie otwarto je dopiero w 1974 roku. Co ciekawe - ostatnio wspominałem o godle socjalistycznej Czarnogóry w ramach Jugosławii: w nim widnieje wizerunek ze starą cerkwią, a nie współczesnym budynkiem 😛.

Wstęp do mauzoleum jest płatny, ale nie decydujemy się na wejście. Z tyłu jest jeszcze punkt widokowy, lecz wiemy, że przy tej temperaturze nie zobaczymy nic więcej.



Z boku wyrasta sylwetka najwyższej góry masywu Lovćen - Štirovnika (1749 metrów). Jest on niedostępny dla turystów, znajduje się na nim przekaźnik, a całość to teren wojskowy.


Rozglądamy się i chłoniemy chwile.




"Zdobywcy" układają kopczyki, znane z wielu gór w Europie 😉.


Lovćen został w 1952 roku ogłoszony Parkiem Narodowym (jeden z pięciu w Czarnogórze) i w najbliższej okolicy nie ma większych osad ludzkich. W kilku miejscach można jednak dostrzec pojedyncze gospodarstwa lub niewielkie przysiółki oraz rozciągające się wokół nich poletka poprzedzielane murkami. Niektóre z nich służą dziś jako obiekty turystyczne.



Wracamy do wozu. Busik obok niego jeszcze stoi, a więc wycieczka zapewne stołuje się w przyparkingowej restauracji z wysokimi cenami. Zjeżdżamy z powrotem na przełęcz Krstac. Tutaj zaczyna się boczna droga, którą można udać się w kierunku Kotoru. Tabliczki zostały... rozstrzelane!


Droga posiada sfatygowany asfalt o szerokości jednego samochodu; korzystając z poboczy nie ma się zazwyczaj problemów, aby minąć się z wozem z naprzeciwka. Po bokach sielski krajobraz.



Największą atrakcją są punkty widokowe na położoną w dole Bokę Kotorską i sam Kotor. Niestety, znowu daje o sobie znać fatalna przejrzystość rozgrzanego powietrza.


Można też popatrzeć na góry oraz dojrzeć inne fragmenty krajobrazu.




Na ostatnim zdjęciu widać lotnisko w Tivat, jedno z dwóch międzynarodowych w kraju. Jest też wyspa Sveti Marko oraz zatoka Trašte na Adriatyku.

W pewnym momencie mija nas pomoc drogowa. Okazało się, że grupie Włochów padł motocykl i trzeba go zwieźć na dół.


Po dojeździe do głównej drogi z Cetynii zaczyna się kolejna jazda: dziesiątki zakrętów. Są one ponumerowane, więc można odliczać ile nam zostało do końca 😉.




Tu asfalt jest lepszy i szerszy. Oczywiście nie brak kolejnych widokowych miejsc oraz... jaskiń.







Poziom morza coraz bliżej (zabudowania strefy przemysłowej Kotoru).


"Cywilizację" osiągamy w wiosce Trojica. Obok drogi stoi kilka rozwalających się chałup zamieszkałych przez Cyganów. Są niesłychanie czujni: ledwo stanąłem samochodem, to już po kilku sekundach ktoś z nich się zerwał i zaczął do nas iść. Nie miałem zamiaru się z nim bliżej zaznajamiać, więc szybko ruszyliśmy dalej.

Ostatnim akcentem turystycznym przed powrotem na wybrzeże było zerknięcie na fort Trinita (Trojica) wybudowany w 1859 roku. Dla Austriaków Kotor był bardzo ważnym portem, więc zabezpieczali go z każdej strony.


Samochodowy wypad w góry Lovćen to świetny pomysł, jeśli nie możemy sobie pozwolić na piesze pokonywanie szlaków. Jeśli tylko dopisze pogoda to piękne widoki są gwarantowane, a drogi dostępne są dla każdego samochodu. Przy spokojnej jeździe i uwadze na zakrętach oraz przewężeniach nie ma mowy o większym ryzyku.

4 komentarze:

  1. Zawsze trochę żałuję, że jadąc w takim terenie muszę kierować autem. A żona co chwilę mówi, patrz jak tu ładnie, albo zobacz, jaki ładny kościółek. Niestety jazda w takim terenie wymaga wielkiego skupienia, chociaż z drugiej strony to też wielka frajda. Piękne krajobrazy mieliście na trasie, szkoda tej mgiełki, no ale na to nie mamy wpływu. Lepsze to, niż deszczowe chmury.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu na szczęście było dużo miejsc, gdzie można się było zatrzymać, ale czasem szlag człowieka trafia, gdy widzi coś interesującego, a nie może stanąć ;)

      Usuń
  2. Ciekawe miejsca. Góry co prawda nie w moich klimatach, ale mnogość wyeksponowanych grzbietów i odkrytych stoków gwarantuje podziwianie naprawdę dalekich panoram. Z kolei patrząc na roślinność i glebę zastanawiam się, kiedy tam ostatni raz padało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko powiedzieć. Mogę napisać, że kilka dni później na Bałkanach spadł deszcz, który trochę przyniósł ulgę roślinności, ale po kilku godzinach po jakiejkolwiek wilgotności nie było już śladu.

      Usuń