Sopron (niem. Ödenburg) liczy około 60 tysięcy mieszkańców, jest więc średniej wielkości węgierskim miastem (aktualnie zajmuje 14 pozycję na krajowej liście). Gdyby nie jego historia, to byłby raczej mało znaną miejscowością, ale... no właśnie, historia.
Jak w wielu węgierskich przypadkach początki grodu sięgają czasów rzymskich, kiedy w I wieku w prowincji Panonia założono Scarbantię, położoną na Bursztynowym Szlaku przy skrzyżowaniu dróg prowadzących m.in. do Vindobony. Pierwszymi mieszkańcami byli kupcy oraz weterani kończący służbę w armii. Węgrzy pojawili się w tym regionie na przełomie tysiącleci po wiekach wyludnienia, a w 1277 Sopron otrzymał statut "wolnego miasta królewskiego". Nigdy nie okupowali go Turcy, choć zdarzyło im się go zdobyć i spustoszyć, z kolei uciekinierzy z innych terytoriów zajętych przez muzułmanów często osiedlali się właśnie w Sopronie. Jego rola w kolejnych wiekach rosła, stał się siedzibą komitatu.
Na początku XX wieku zachodnią część tej jednostki administracyjnej zamieszkiwała głównie ludność niemieckojęzyczna. W okolicznych wioskach stanowili absolutną większość, zdarzały się też osady, gdzie dominowali Chorwaci. W Sopronie sytuacja była bardziej skomplikowana - nieco ponad połowa obywateli faktycznie mówiła po niemiecku, ale używających węgierskiego było niewielu mniej, do tego kilka procent Słowian. Po upadku Austro-Węgier mądrzy i nieomylni politycy alianccy zarządzili przyłączenie zachodu komitatu do Austrii bez pytania nikogo o zdanie. Spodziewano się kolejnej bezwarunkowej kapitulacji Węgrów, ale tym razem się przeliczono, bowiem wybuchło powstanie, o którym pisałem w
poprzednim poście. Jego efektem była zgoda mocarstw na plebiscyt w Sopronie/Ödenburgu i otaczających go miejscowościach. Austriacy nie oponowali, zapewne licząc na zwycięstwo, które - patrząc na statystyki demograficzne - im się po prostu należało... Spotkała ich jednak niespodzianka: często się zapomina (zwłaszcza w Polsce), że deklarowany język ojczysty to nie to samo co świadomość narodowa. Mówiący po niemiecku Soprończycy/Ödenburgczycy czuli się Madziarami nie gorszymi od tych z Budapesztu i w zdecydowanej większości poparli pozostanie przy Macierzy. Na prowincji było inaczej - w pięciu z ośmiu wiosek zwyciężyła opcja austriacka, jednak ponad 70% głosów prowęgierskich w mieście przeważyło i cały region plebiscytowy przyznano Węgrom.
Czy wpływ na wynik mógł mieć fakt, że listy uprawnionych do głosowania układali Węgrzy, a Austriacy nie mieli (na własne życzenie) swoich przedstawicieli w komisjach? Nie wiem, choć nie pojawiły się żadne oskarżenia o fałszerstwa. Jedyny sukces w obronie granic stał się wielkim świętem na Węgrzech, a Sopron/Ödenburg otrzymał zaszczytny tytuł Civitas Fidelissima - "najbardziej lojalnego miasta".
Taki przebieg wydarzeń oznaczał jednak spadek znaczenia: Sopron, szykowany na stolicę Burgenlandu, na Węgrzech stracił własny komitat. Stał się miastem na samej granicy, która "wrzyna" się w tym miejscu w terytorium austriackie. A że wdzięczność ma krótką pamięć, to niemieckim Soprończykom podziękowano ćwierć wieku po plebiscycie, wypędzających większość z nich z miasta. Na szczęście nie wszystkich - ponad trzy tysiące (5%) nadal tu mieszka, o ich obecności przypominają dwujęzyczne tablice i nazwy ulic w centrum.