Mój tata postanowił ruszyć ze mną w Sudety! O ile Beskid Śląsko-Morawski,
Śląski i Żywiecki mamy solidnie przechodzone, o tyle w najdłuższym śląskim
pasmie górskim chyba jeszcze razem nie byliśmy! Skoro miała być jednodniówka,
to wybór padł na najbliższe nam Góry Opawskie. Na pewno był to
jego debiut w tej jednostce geograficznej. Przy okazji zabraliśmy jeszcze
Bastka, więc wyprawa odbywana była w trójkę.
Skoro Opawskie, to wypadałoby zaliczyć klasykę, czyli Kopę Biskupią.
Skoro ja wybieram trasę, to tradycyjnie wejście od czeskiej strony. Samochód
zostawiamy oczywiście w Zlatych Horach (Zuckmantel)...
...a pierwsze kroki kierujemy do knajpy 😏. Tata w górach zawsze wypija
symboliczny kieliszek Becherówki, a ponieważ później nie będzie okazji
do jego nabycia, więc od niego i dwóch piw zaczniemy.
W Republice Czeskiej od czterech dni trwał stan wyjątkowy. Na razie nie
powodował większych komplikacji w codziennym życiu, ale nowy czeski minister
zdrowia, zdeklarowany zwolennik zamykania wszystkiego i wszystkich, zaczął się
zachowywać jak piroman w składzie drewna. Nie minął nawet tydzień, a zaostrzył
ograniczenia, twierdząc, że poprzednie nie działają, po czym po kolejnych
trzech dniach znowu powiedział to samo i zarządził semi-lockdown, unieruchamiając lokale, muzea, cały sport,
kulturę i rozrywkę, a także... wyłączył wi-fi w galeriach handlowych. Nie
jestem ekspertem, ale jak po tak krótkim czasie można oceniać wpływ
dotychczasowych rozwiązań?? Mimo mocnych restrykcji liczba zakażeń rosła jak na drożdżach. Czeski rząd zapowiedział, że poczeka dwa tygodnie i wtedy podejmie decyzję o lockdownie... a następnie poczekał trzy dni i go wprowadził. Nie ma to jak wiarygodni politycy! Trzeba jednak przyznać, że nawet minister-piroman
nie wpadł na razie na idiotyczny powszechnego noszenia maseczek w otwartych przestrzeniach... (Historia dopisała własne zakończenie: pod koniec października minister został wyrzucony ze stanowiska, po tym jak załapano go na łamaniu obostrzeń, które sam wprowadził 😛).
W momencie naszej wizyty Czesi jeszcze nie wieli o tym, że zostało im niedużo
"normalności", życie toczy się spokojnie swoim tempem: mimo wczesnej godziny
do baru zaglądają panowie na kufelek albo kieliszek, z gazetami lub zakupami
pod ręką, aby leniwie pogadać o różnych pierdołach.
W czasie jazdy do Zlatych Hor przez większość czasu towarzyszyła nam piękna,
słoneczna pogoda, ale po pewnym czasie dojrzeliśmy chmury grupujące się
właśnie nad górami. Zostawiając wóz w miasteczku klara nadal
świeciła, lecz już po wyjściu na szlak schowała się wystraszona. Obok kaplicy
św. Rocha jesteśmy już w szarówce.
Zdjęcie z faną na tle Kopy 😊.
Zielony szlak ze Zlatych Hor to
najkrótsze podejście do wieży (nie liczę tego z przełęczy Petrove boudy).
Niektórzy dodają także, iż najnudniejsze, ale ja lubię.
Na polanie mijamy stację Drogi Krzyżowej. Kalwaria znajdowała się w tym
miejscu już w XVIII wieku, lecz ta nowa betonowa konstrukcja nie jest zbyt
ładna.
Końcowe 1/3 szlaku to dość ostre podchodzenie pod górę. Można iść szlakiem po
zygzakach albo prosto na pałę.
Na szczycie Biskupiej Kopy (Biskupská kupa, Bischofskoppe) meldujemy się po godzinie i
dziesięciu minutach. Mocno wieje, temperatura niska, ogólnie to
kicha. Na razie odpuszczamy sobie włażenie na wieżę, zajrzymy do niej po
południu, licząc na poprawę aury. Choć szansę na taką nie są raczej zbyt
duże.
Mimo takich warunków, a może właśnie dzięki nim, widoczność jest całkiem
przyzwoita. W kierunku północnym widać Opole, a na lewo od niego (za
drzewami) kominy Elektrowni Opole (55-60 kilometrów).
Znacznie ciekawsze obiekty można dojrzeć kawałek odchodząc kawałek od
szczytu. Na pierwszym zdjęciu Anaberg (Masyw Chełmu) i leżące obok niego
Zdzieszowice (wyraźne kominy koksowni) - to również około 50 kilometrów od
nas.
Płaski "czarny Śląsk". Na prawo hołda "Szarlota" w Rydułtowach (75
kilometrów), na lewo największa na Górnym Śląsku Elektrownia Rybnik (podobna
odległość), a jeszcze bardziej na lewo Elektrownia Łaziska (około 100
kilometrów do Kopy).
Są oczywiście góry. Beskid Śląski ze Skrzycznym (135 kilometrów), w
lewej części Beskid Mały. I ogromna elektrownia
w Dětmarovicach.
Opuszczamy Biskupią Kopę, skręcamy obok ruin schroniska Rudolfsheim
(praktycznie niewidocznych) i na zejściu do przełęczy Mokrej fotografujemy
dalej.
Tym razem Beskid Śląsko-Morawski, podany jak na dłoni! Łysa
Góra, Travný, Smrk - 110 kilometrów.
Ponownie Śląski - Klimczok, Skrzyczne, Wielka Czantoria, Stożek.
Z przełęczy idziemy dalej
czerwonym szlakiem granicznym. Na niebie
pojawiają się niebieskie plamy wolne od chmur, ale jednocześnie wiatr
jeszcze się zwiększa. Wypatrujmy Pradziada, lecz ten jest całkowicie
zakryty.
Ślęża (85 kilometrów), Jezioro Nyskie i podświetlony Zakład Produkcji
Etanolu w Goświnowicach.
Na Srebrnej Kopie (Velká Stříbrná, Silberkoppe) jestem dopiero drugi raz w życiu. Przed wycinką drzew nie było za bardzo po co tu wchodzić...
Znowu mnie zastanawia kamienny szałas stojący na szczycie. Nie umiem nigdzie
znaleźć co to było - jedni piszą, że podstawa wieży obserwacyjnej, inni, że
posterunek czechosłowackich pograniczników...
Po czeskiej stronie już częściowo słonecznie.
Kolejne konstrukcje z kamieni, tym razem poniżej szczytu.
Dochodzimy do szlaku żółtego, na którym
zawracamy w kierunku Kopy Biskupiej. Teraz i u nas pojawiają się słoneczne
przebłyski, które ładnie eksponują kolorowe liście.
Plac Habla (Konrad Habel Platz), założony w 1917 roku dla uczczenia
prudnickiego samorządowca i opiekuna lasu miejskiego. Oryginalny kamień
zaginął po wojnie, obecny to kopia ustawiona przez prawnuczkę uhonorowanego.
Z Placu Habla wybieramy sobie nieoszlakowaną ścieżkę do Bystrego Potoku.
Początkowo szeroka, wkrótce robi się coraz węższa i bardziej mokra. Momentami
praktycznie idziemy strumieniem. Na zakręcie pojawia się oznakowanie ścieżki
dydaktycznej, która wyprowadza nas do Placu Langego i, ponownie,
żółtego szlaku. Stąd do schroniska jest
już bliziutko, choć szlakowskazy pokazują jakieś fantastycznie długie czasy
przejścia...
W tej rzeźbie brakuje mi jeszcze hakenkrojca. Czy miejscowe nadleśnictwo nosi
nazwę "schronisko"?
Docieramy pod Schronisko Górnoślązaków. Witają nas rozwalone schody oraz
Janosik w kucharskiej czapce.
Na zewnątrz siedzi jedna rodzina, w środku pusto. Ceny w menu ostro poszły w
górę, więc chyba zjemy jakieś zupy. Zza baru wychodzi kobieta.
- Niestety, nie mamy wody - rozkłada ręce.
"Więc nie będzie zup" - pomyślałem, ale nie do końca trafiłem.
-... więc nie możemy serwować jedzenia. Sanepid zakazuje, bo nie mają państwo
możliwości umycia rąk. Zapraszamy za jakieś półtorej godziny.
Hę? Dziwna sprawa. W wielu miejscach, gdzie podaje się posiłki, nie ma
bieżącej wody dla klienta. Skąd w ogóle pomysł, że koniecznie muszę umyć
ręce?? Przecież zupę jem łyżką, a nie dłonią! No i brak wody nie przeszkadza w
sprzedawaniu przegryzek typu chipsy, a te z pewnością wkładam do ust palcami!
No i jeszcze taka drobna uwaga: skoro wymaga się od wchodzących, aby zakładali
maseczki, to byłoby fair, gdyby obsługa również je nosiła!
Oczywiście nie będziemy czekać na powrót wody, zatem ograniczamy się tylko do
krótkiego postoju na tarasie i skorzystania ze strategicznych zapasów
schowanych w plecakach.
Srebrna Kopa już w słońcu. Jeszcze w południe nie spodziewałem się tego, ale
pogoda rzeczywiście się poprawiła, więc ponownie wdrapujemy się na Biskupią,
gdzie razem z tatą wchodzę na wieżę.
ZH w całej rozciągłości. Ładnie oświetlona jest polana pod kaplicą św. Rocha.
Karkonoszy nie było widać, podobnie jak bardziej oddalone tereny województwa
opolskiego są pod warstwą chmur.
Na widok tego wiecznego bajzlu pod wieżą zawsze nóż mi się w kieszeni otwiera
(gdybym rzeczywiście go nosił, to kieszeń już dawno szlag by trafił).
Prudnik...
Dalekie obserwacje województwa śląskiego. Na kolejnym zdjęciu zdjąłem kolor,
aby lepiej wyróżnić interesujące mnie obiekty: z prawej Elektrownia Rybnik, w
środku Elektrownia Łaziska, z lewej prawdopodobnie blokowiska
Tychów (110 kilometrów).
Śląsko-Morawski...
Pradziad, tym razem łaskawie się odsłonił.
A tu fajnie widać trasę, którą schodziliśmy spod Srebrnej Kopy przez Plac
Habla, aż do Bystrego Potoku.
O ile widoki z góry okazały się całkowicie satysfakcjonujące, o tyle pod wieżą nadaremno szukałem starego austriackiego kamienia mierniczego z 1898 roku. Ostatnio też go nie znalazłem, zniknął w czasie prac przy wieży widokowej. Ktoś go ukradł czy przeniósł w bardziej godne miejsce (choć najbardziej godne są te oryginalne)?
W bufecie pana Miroslava kupujemy symbolicznego pszeniczniaka (tylko na tyle było nas stać, aby nie rozmieniać grubych banknotów) i rozpoczynamy zejście do Zlatych Hor. Tym razem nie zielonym szlakiem, ale dłuższym niebieskim, który także bardzo lubię.
Po wycinkach drzew poznikało wiele oznaczeń, na szczęście pojawiły się one z powrotem, dlatego nie ma większego problemu, aby odnaleźć właściwą drogę. Przy okazji podziwiamy widoki słabo zakryte kikutami.
Skromne pozostałości zamku Leuchtenštejn (Leuchtenstein), strzegącego posiadłości biskupów wrocławskich. Zamek istniał prawdopodobnie tylko przez około wiek, niewiele o nim wiadomo. Na zdjęciu resztki wieży.
Późniejszy odcinek szlaku jest tak zarośnięty, że można odnieść wrażenie, iż nikt nim nie chodzi. Drogę utrudniają również dziesiątki zwalonych drzew, niektóre z nich padły już dawno temu, ale leśników czy drwali chyba za bardzo to nie interesuje.
Po opuszczeniu lasu idzie się znacznie szybciej i przyjemniej. Czasem aby dostrzec oznaczenia trzeba się dobrze wpatrywać w krzaki 😏.
Jeszcze trochę sycenia oczu kolorami: horyzont z Elektrownią Opole, Czapka i bliska ściana drzew.
Niebieska trasa prowadzi do przejścia granicznego, zatem zmieniamy kolor na żółty, biegnący do centrum Zlatych Hor. Szybko robi się płasko, więc Góra Parkowa jest już wyżej od nas.
Te wspaniałe maszyny...
Przysiółek Rožmitál (Rosenthal), założony w XVIII wieku po parcelacji biskupiego dwora. Mieszka w nim kilkadziesiąt osób. Podczas ostatniej wizyty Bastek chciał tu porwać rudego kota, teraz też go szuka, ale znajdujemy tylko zwierzaki o innym umaszczeniu 😏.
Kopa pięknie oświetlona.
Na sam koniec zarządzam przejście przez cmentarz miejski. To bardzo ciekawy obiekt, z setkami starych i często zabytkowych grobów. Kiedyś w zimie zwiedzałem go dość dokładnie, lecz dopiero teraz wpadły mi w oko napisy w języku greckim.
To powstańcy i rodziny komunistycznych powstańców przegranych w greckiej wojnie domowej toczącej się w latach 40. ubiegłego wieku. Wielu z nich udało się na emigrację, przyjęły ich państwa z bloku wschodniego i choć większość powróciła później do Grecji, to jednak niektórzy zostali na obczyźnie do końca. A skoro na nagrobkach pojawiły się krzyże, to może nie tak bardzo wierzyli w ten komunizm?
Są też oczywiście inne ciekawe groby.
Górską pętlę zakończyliśmy obok samochodu. Debiut taty w Opawskich należy uznać za udany, ostatecznie nawet pogoda pokazała swoje jaśniejsze oblicze. Dopełnieniem wędrówki była obfita kolacja w restauracji ratuszowej 😊.
Z tymi krzyżami na grobach komunistów to może być trochę tak, jak w tym starym szmoncesie: "Jak Boga nie ma to chwała Bogu, ale jak Bóg jest, to nie daj Boże!"
OdpowiedzUsuńAle mogło być i tak, że w ferworze wojny domowej liczyło się nie tyle kto jest naprawdę komunistą, ile kto za komunistę został uznany (po drugiej stronie analogicznie).
Na pewno nic tam nie było czarno-białe, strona "antykomunistyczna" to często byli dawni żołnierze faszystowskiego rządu marionetkowego, bandyci, zatem ludzie od nich uciekali jak od zarazy. Nie mniej jednak dość częste są przypadki spektakularnych nawróceń dawnych ateistów i "komunistów" pod koniec życia albo w zmienionej sytuacji politycznej.
UsuńTakie wedrówki są bezcenne. Nie ważne gdzie, WAŻNE Z KIM :)
OdpowiedzUsuńŻyczę jak najwięcej takich...
Pozdrawiam.
Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy ciągle coś zamykają i otwierają :| Pozdrawiam :)
UsuńNa Srebrnej Kopie chyba jeszcze nie byłem. Ten szałas ma dach, czy dobrze mi się wydaje, że belki z góry się zapadły?
OdpowiedzUsuńTen bałagan pod wieżą jakoś też mi się rzucił w oczy przy mojej wizycie tam. Widzę, że nic się nie zmieniło.
Tam było coś w rodzaju ułożonej stery kijów, które tworzyły prowizoryczne zadaszenie. Teraz ktoś to częściowo zniszczył lub uszkodził je wiatr.
UsuńBałagan się raczej nie zmieni, pewnie będzie tam straszył przez następne dekady. Chyba nikt nie wierzy w ukończenie budowy schroniska, a jak to rozebrać i zwieźć w dół? Za wysokie koszty.
Piękna wędrówka. Mogłem sobie w tej izolacji choć zdjęcia pooglądać:)
OdpowiedzUsuńIzolacja szybko minie :)
UsuńPowiem Ci, że pomimo kilkunastu pobytów na Kopie Biskupiej nigdy nie zastałem tam tak dobrej widoczności. Teraz po wycięciu sporej części lasów widoki są jeszcze bardziej spektakularne. Z czeskiej strony wchodziłem na Kopę tylko z przełęczy Petrovy Boudy, co zajmuje niecałe 0,5 godziny. W sumie zaliczyliście piękną jesienną trasę a i widoki niczego sobie. No i fajnie, że razem z bliską Ci osobą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Z Petrovych to faktycznie jest ekspres. A Kopa ma możliwości, Tatry z niej także niekiedy widać. U nas jednak sporo zależało od kierunku, w końcu Karkonosze były całe w chmurach. Pozdrawiam :)
UsuńJuż różne opcje testowałem z podejściem i zejściem na Biskupią Kopę. Jednak tej jeszcze nie. Czyli do spapugowania 🤭
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dla mnie to jest opcja podstawowa właśnie :)
Usuń