poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Suczawa i Jassy - stolice rumuńskiej Mołdawii

Do Suczawy (Suceava) mamy niedaleko... miasto było stolicą Mołdawii od XV do XVI wieku. Potem jej rola spadła, również po przyłączeniu tych terenów do Austrii, gdy głównym miastem Księstwa Bukowiny zostały położone bardziej centralnie Czerniowce.

Na ulicach miasta wielki ruch i kiepskie oznakowanie. W końcu jednak jednokierunkowe drogi kierują nas na górujące nad Suczawą wzgórze i parkujemy w pobliżu zamku, określanego jako Twierdza tronowa.


Zamek stanął w XIV wieku, w następnym stuleciu rozbudował go hospodar Stefan Wielki (ta postać w historii Mołdawii pojawia się nieustannie). Nigdy nie zdobyto jej w boju, a w 1497 roku bezskutecznie oblegały ją polskie wojska podczas wyprawy, gdy za króla Olbrachta wyginęła szlachta. 

Na pierwszy rzut oka twierdza robi imponujące wrażenie, na drugi i trzeci widać, że większość to współczesna rekonstrukcja. Jedynie dolne partie murów są oryginalne, sporą część odbudowano w XX wieku a zupełnie niedawno dodano kolejne fragmenty, świecące się nowością jak psu jajca. Choćby brama wjazdowa jest całkowicie nowa.


sobota, 27 sierpnia 2016

Mołdawia rumuńska. Cerkwie malowane.

Po opuszczeniu Maramureszu kilkadziesiąt kilometrów przejedziemy przez Siedmiogród. Najpierw średniej jakości drogą do miasta Bystrzyca (Bistrița, węg. Beszterce, niem. Bistritz), a potem krajową nr 17 na wschód.

Krajówka ma niezłą nawierzchnię, ale jest inny minus - jakieś 90% to obszar zabudowany. Właściwie przez cały czas. Bynajmniej nie ma tam jednak ciągłej zwartej zabudowy - po prostu Rumunii stawiają znaki drogowe jeszcze bardziej idiotycznie niż w Polsce. Teren zabudowany radośnie wita kilka kilometrów przed miejscowością, w lesie albo między polami, co chwila są ograniczenia do 30 czy 40 km/h przed jakimś niby ciężkim fragmentem drogi, który okazuje się normalnym łagodnym zakrętem albo wręcz prostym odcinkiem. Po skończeniu robót o odwołaniu można zapomnieć... W efekcie ograniczeń prędkości nie przestrzega prawie nikt! Ja z początku w ramach przyzwoitości starałem się nie przekraczać tych 70 km/h, ale gdy byłem regularnie wyprzedzany przez niemal wszystkich kierowców, z ciężarówkami i busikami włącznie, to przestałem się przejmować jakimikolwiek znakami... Ci, którzy mnie nie wyprzedzali, to druga, przeciwna kategoria kierowców: zawalidrogi! Na prostym odcinku bez żadnych ograniczeń potrafią cisnąć 60 na godzinę i nie dać się wyprzedzić. W mieście pojadą 30 wykonując sześć innych czynności jednocześnie. Na zakręcie niemal staną, bo przecież śmierć nadciąga z naprzeciwka... Samochody na polskich blachach szybko się wtapiają w tłum - albo pędzą jak dzicy albo tak się wleką, że człowiek modli się, aby dostali nagłej sraczki i musieli zjechać w krzaki . W Rumunii zdecydowanie trzeba mieć żelazne nerwy za kierownicą...

Pomijając innych uczestników ruchu to jechało się przyjemnie, zwłaszcza, że po obu stronach ciągną się góry. Na lewo pasmo Bârgău, na prawo Călimani. Gdy obszar zabudowany w końcu się kończy rozpoczyna się wielokilometrowy remont nawierzchni polegający na wysypaniu grysu z hukiem wyskakującego spod kół i walącego w karoserię. Ta miła szosa wywozi nas na przełęcz Tihuta o wysokości 1200 metrów skąd widoki są jeszcze bardziej górskie.




środa, 24 sierpnia 2016

Maramuresz - kraina za górami

Przestawiamy zegarek godzinę do przodu...

Jestem ponownie w Rumunii po siedmiu latach. Wtedy jednak jeździliśmy po kraju pociągami - było klimatycznie, ale człowiek był ograniczony co do ilości odwiedzanych miejsc. Samochód daje zdecydowanie większe możliwości.

W Polsce nadal można usłyszeć, że Rumunia to dziki i niebezpieczny kraj - cóż, opiniotwórczych kretynów nigdy nie brakuje. W tym roku przyjechało więcej turystów niż zwykle co wiąże się z faktem, iż w większej części Europy szaleją przedstawiciele religii pokoju, a u Rumunów panuje spokój...


W elektroniczną rovinietę zaopatruję się w najbliższej miejscowości - trójjęzycznej.


Większość mieszkańców stanowią Węgrzy, co piąty jest Niemcem, a Rumunów mniej niż 10 procent. Madziarzy stanowią również większość mieszkańców kolejnego miasta - Wielkiego Karola.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Przez Słowację i Tokaj do węgierskich wód

Letni długi wyjazd czas zacząć! Po ubiegłorocznej wyprawie skandynawskiej pora było powrócić na południowe cieplejsze kierunki. Całą eskapadę można by nazwać pod roboczym tytułem "nad Cisą, Prutem i Dunajem"...

Podobnie jak we wcześniejszych latach miesiącem wyjazdu znów był sierpień. Podobnie jak zazwyczaj w momencie pierwszego odpalenia silnika na Śląsku za oknem lało i ogólnie było paskudnie. Oprócz tego jednak wprowadziłem kilka zmian.

Zamiast jechać jak zwykle na Czeski Cieszyn i Żylinę tym razem cisnę w kierunku Krakowa, następnie na Nowy Sącz i Muszynkę. Mało brakowało a wypad zakończyłby się już w okolicach Brzeska, kiedy to wyprzedzający mnie na autostradzie samochód znalazł się w martwym polu lusterka i niemal na niego wjechałem przy pełnej prędkości. Potem przed granicą prawie przejechałem psa, który wyraźnie miał zdolności samobójcze. A na sam koniec polskiego epizodu poznikały gdzieś wszystkie stacje benzynowe, w których chciałem zatankować do pełna i tak wjechałem na Słowację.

Przestało padać, ale niebo nadal zachmurzone. Dobre i to.


Za Bardejovem zjeżdżam na boczną drogę do wioski Hervartov (Hervartó), w której znajduje się drewniany kościół wpisany na listę UNESCO. Jest jednym z najstarszych w kraju, bo z około 1500 roku. Z zewnątrz prezentuje się raczej tradycyjnie...


...jednak w środku zachwyca bogactwem polichromii z XVI-XVII wieku. Niektóre napisy są w archaicznym słowackim.

piątek, 5 sierpnia 2016

Beskid Niski - między chatkami studenckimi

Chatka Malucha znajduje się w lekkiej dziczy na terenach dawnej wsi Ropianka (Ропянка). Z zewnątrz prezentuje się standardowo.


Jak już jednak wspominałem - jest to chatka absolutnie bezalkoholowa. "Wiadomo, Warszawa" - jak powtarzano w innych miejscach. Pić nie można nie tylko w środku ale i na zewnątrz, a nawet przebywać w "stanie wskazującym". To bardzo szerokie pojęcie, sprawiające iż nawet osoba która w pobliskiej wiosce skoczyłaby na piwo może być "wskazująca".

A my jesteśmy przemoczeni. Aż by się prosiło łyknąć coś z procentami, bo piec w kuchni nie daje tyle ciepła ile powinien. Rzeczy też przy nim nie przeschły aż do rana... W głównej sali panuje dość duży burdel. Nigdy mi w takich miejscach nie przeszkadzał, ale skoro muszę przenosić jakieś sprzęty w których od kilku dni kisi się sałatka, żeby zrobić sobie ciut miejsca na własny posiłek, to jest już lekkie przegięcie. To chyba efekt tego, że od wielu dni nie zaglądał tam żaden turysta, co mnie nie dziwi.

Generalnie niektórym klubom chatkowym czy studenckim lekko poodbijało, o czym świadczy choćby opasła "instrukcja obsługi chatki" dostępna w sieci. Jeśli jednak ktoś jest chętny to zapraszają oni młodych studentów na wielodniowy rajd górski który "zgodnie z dobrą tradycją jest całkowicie bezalkoholowy". Dobrze, że u mnie byli normalni studenci ;).

Pozytywną ciekawostką są pozostałości po dawnym wydobyciu surowców - dziura z ropą i zapalony gaz prosto z ziemi.



czwartek, 4 sierpnia 2016

W Beskidzie Niskim czasem pada deszcz...

Zgodnie z zapowiedziami padać miało zacząć w nocy. Budząc się o świcie stwierdzam z satysfakcją, iż prognoza znowu meteorologom się nie sprawdziła. Kilka sekund później usłyszałem bębnienie kropel o namiot...

Rano leje już bardziej. Mokre jest wszystko - baza, trawa, psy...


W takiej sytuacji zwlekam z wyjściem, gdyż podobno z każdą godziną opady miały słabnąć. Ponieważ jednak nic takiego nie ma miejsca więc o 10.30 opuszczam bazę SKPB Warszawa i wchodzę na odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego w kierunku Rotundy.

Szlak jest bardzo śliski. W jednym miejscu dosłownie zjeżdżam w dół na stromym odcinku brudząc się ziemią po łokcie, gdy desperacko próbuję się zatrzymać. Ostatecznie jednak na szczyt docieram dość szybko. Tam we mgle słynny cmentarz wojskowy nr 51, jedno z bardziej znanych dzieł Dušana Jurkoviča.


Pierwotnie stał na gołej polanie i był dobrze widoczny z okolicy (takie też było założenie przy lokalizacji nekropolii zachodnio-galicyjskich). Teraz - wiadomo... Zaniedbany przez dziesięciolecia został częściowo odnowiony kilka lat temu - zrekonstruowano trzy z pięciu charakterystycznych wież.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

W Beskidzie Niskim czasem świeci słońce...

Beskid Niski był jedynym polskim pasmem z członem "Beskidy" w którym jeszcze nie chodziłem z plecakiem. Czas to zmienić, a sytuacja nadarzyła się w lipcu, kiedy to po raz pierwszy od kilkunastu lat nie pojechałem na Przystanek Woodstock. Zagospodarowany wolny czas mogłem przeznaczyć na wycieczkę po górach. 

Początkowo planowałem ruszyć w środku tygodnia, ale prognozy zaczęły niepokojąco się zmieniać na złe i coraz gorsze. Opady zapowiadano naprawdę solidne oraz dodatkowo burze. Ostatecznie większość prognoz pokazała iż w piątek można będzie liczyć na okno pogodowe. Zatem decyzja zapadła, w połowie lipca ruszyłem samotnie na wschód!

Dojazd zajął mi połowę dnia i kilka przesiadek. Wydłużył go jeszcze Tour de Pologne, które nieszczęśliwie dopadł mnie w okolicach Gorlic. Dopiero gdy przemknęli kolarze mogłem wsiąść do ostatniego autobusu, który dowiózł mnie do Wysowej-Zdroju (Висова).


Niezbyt mi się tam spodobało - głośno, tłumnie i kiczowato. Szybko zarzuciłem plecak i pomknąłem do centrum, gdzie stoi m.in. cerkiew św. Michała Archanioła. Wybudowana pod koniec XVIII wieku jako unicka dziś należy do prawosławnych.