Do Suczawy (Suceava) mamy niedaleko... miasto było stolicą Mołdawii od XV do XVI wieku. Potem jej rola spadła, również po przyłączeniu tych terenów do Austrii, gdy głównym miastem Księstwa Bukowiny zostały położone bardziej centralnie Czerniowce.
Na ulicach miasta wielki ruch i kiepskie oznakowanie. W końcu jednak jednokierunkowe drogi kierują nas na górujące nad Suczawą wzgórze i parkujemy w pobliżu zamku, określanego jako Twierdza tronowa.
Zamek stanął w XIV wieku, w następnym stuleciu rozbudował go hospodar Stefan Wielki (ta postać w historii Mołdawii pojawia się nieustannie). Nigdy nie zdobyto jej w boju, a w 1497 roku bezskutecznie oblegały ją polskie wojska podczas wyprawy, gdy za króla Olbrachta wyginęła szlachta.
Na pierwszy rzut oka twierdza robi imponujące wrażenie, na drugi i trzeci widać, że większość to współczesna rekonstrukcja. Jedynie dolne partie murów są oryginalne, sporą część odbudowano w XX wieku a zupełnie niedawno dodano kolejne fragmenty, świecące się nowością jak psu jajca. Choćby brama wjazdowa jest całkowicie nowa.
W środku (wstęp płatny) miały znajdować się jakieś wystawy stałe. No i są: w kilku salach ustawiono kukły rycerzy i dawnych możnowładców, jest jakaś cela, kilka mebli udających średniowieczne. Możliwe, iż zainteresują dzieci w okolicach późnego przedszkola, całej reszty raczej nie porwą.
Wewnątrz można sobie pochodzić wzdłuż murów.
Wejście na mury to chyba największa atrakcja z panoramą miasta pełną wież kościelnych.
Obok zamku jest skansen, który z braku czasu odpuszczamy; postanawiamy jednak zejść do centrum, co początkowo wymaga porusza się "na oko", gdyż brak jest jakichkolwiek znaków kierujących w tamtą stronę (zapewne dlatego, że niemal wszyscy ten odcinek pokonują zmotoryzowanie). Przez rozwalone schody i zdziczały park trafiamy do niewielkiej dzielnicy cygańskiej, która okazuje się być położona tuż obok celu - pierwszej z kilku zabytkowych suczawskich świątyń: kościoła św. Jana Chrzciciela z XVII wieku.
Zaraz obok biegnie przelotówka.
Za drogą na łące widać zarośnięte resztki ruin pałacu hospodarów mołdawskich.
Obok nich wysoka wieża - dzwonnica i cerkiew św. Demetriusza z początku XVI wieku.
Jak niemal każda cerkiew z tego okresu była zdobiona freskami - zewnętrzne są prawie niewidoczne, wewnętrzne w znacznie lepszym stanie. Po wejściu z zadowoleniem stwierdziłem, iż brak zakazu fotografowania: od tego momentu już nie spotkałem go w żadnym Domu Bożym, najwyraźniej uwiecznianie na własnej karcie przestało być świętokradztwem.
Przy wejściu widać renesansową tablicę fundacyjną z herbem Mołdawii - głowę tura otoczonego gwiazdą, księżycem i kwiatem. Jest on współcześnie obecny w herbach państwowych Republiki Mołdawii i Rumunii.
Do kolejnej cerkwi maszerujemy przez fragment nowej zabudowy - 22 Grudnia, główny plac miasta z Domem Kultury z lat 60. XX wieku.
Wśród zieleni przy bocznej ulicy znajduje się monastyr św. Jana Nowego z cerkwią św. Jerzego. Podobnie jak poprzednia stanęła w XVI wieku i początkowo była siedzibą metropolity mołdawskiego.
Wpisany na listę UNESCO malowanych cerkwi Bukowiny, lecz freski na ścianach zewnętrznych są równie słabe jak u Demetriusza. Znacznie bardziej widoczne są w głównej nawie. Monastyr stanowi jedno z najbardziej popularnych miejsc pątniczych historycznej Mołdawii.
To nie wszystkie świątynie Suczawy, jednak my musimy jechać dalej. Przez dziwne uliczki wracamy do samochodu pod zamkiem i zaglądając na mapę zastanawiam się co robić dalej... W planie są Jassy, jedno z największych miast Rumunii i druga stolica Mołdawii. Wieczorem chcemy dotrzeć do Kiszyniowa, a jeszcze mamy perspektywę przekraczania granicy, więc mimo iż na zegarku jest dopiero wczesne popołudnie, to wcale czasu nie jest za dużo. Ostatecznie podejmuję decyzję, że ponieważ i tak będziemy obok Jass przejeżdżać, więc zahaczymy o nie choćby na chwilę.
Nie uśmiecha mi się ponownie przebijać przez ulice Suczawy, zatem kieruję się na boczną drogę z której łączę się potem z główną. To było dobre posunięcie zaoszczędzające trochę czasu, no i ruch był mniejszy... Obrazy z drogi namacalnie pokazują suchość tego lata.
Im bliżej Jass tym krajobraz staje się bardziej stepowy. Tu i ówdzie rozrzucone są niewielkie zagrody pasterzy, co przypomina klimat rodem z filmów Mad Maxa .
Droga nr 28 oznaczona jest na mojej mapie jako dwupasmowa. W rzeczywistości prawy pas to pas... awaryjny, węższy niż ten lewy . Efekt jest taki, że dwa samochody ledwo się mieszczą obok siebie, a gdy chcemy wyprzedzać przy jednoczesnym ruchu z naprzeciwka, to odległości między mijającymi się autami wynoszą czasem po kilka centymetrów .
Jassy (Iași) to już nie Bukowina, ta część Mołdawii nigdy nie należała do Habsburgów jak Suczawa. Pełniła rolę stolicy Mołdawii, przez kilka lat była także drugą stolicą jednoczącej się Rumunii obok Bukaresztu. W czasie Wielkiej Wojny, gdy ten został zajęty przez wojska Państw Centralnych, to właśnie Jassy były stolicą nieokupowanej części kraju. Ośrodek pełen zabytkowych kościołów i synagog; w okresie międzywojennym działało w niej 127 żydowskich obiektów kultu, a Żydzi stanowili 1/3 mieszkańców. W pogromie w 1941 roku rumuńskie wojsko i policja zabiło około 15 tysięcy starozakonnych, dziś stanowią mniej niż jeden procent z czterema synagogami.
W każdym razie można spędzić w Jassach kilka dni aby poznać miasto na spokojnie, a my mamy godzinę! Czas, który zaoszczędziliśmy na dojeździe, szybko tracimy podczas kręcenia się po mieście w poszukiwaniu centrum, które w żaden sposób nie jest oznaczone. W końcu fuksem nam się udaje i przez przypadek parkujemy dokładnie tam gdzie chciałem - obok kościoła katolickiego.
Tuż obok rozciąga się szeroki deptak - bulwar Stefana Wielkiego. Ta część miasta jest czysta i zadbana oraz sprawia chyba najbardziej europejskie wrażenie z dotychczas oglądanych miejscowości.
Po przeniesieniu stolicy z Suczawy do Jass także metropolita mołdawski ulokował tu swą nową siedzibę. Katedra (sobór św. Paraskiewy, Spotkania Pańskiego i św. Jerzego z XIX wieku) jest niestety w remoncie i prawie cała zasłonięta rusztowaniami.
Otaczają ją wianuszkiem inne budynki służące metropolicie.
Za kościołem katolickim widzimy monaster Trzech Świętych Hierarchów. Wzniesiony w XVII wieku kilkukrotnie był niszczony i plądrowany (m.in. przez wojska Sobieskiego), a w czasach komunistycznych służył jako muzeum.
Bulwar Stefana Wielkiego zamyka monumentalny budynek widoczny z daleka...
To ogromny Pałac Kultury budowany w latach 1906-1925 w mieszaninie stylu secesyjnego i neogotyckiego. Stanął w miejscu średniowiecznego dworu hospodarów i jest jednym z najbardziej znanych gmachów w Rumunii.
Obok skromnie przyczaiła się niewielka cerkiew św. Mikołaja; datowana na XV stulecie, co czyni ją najstarszą świątynią Jass. Ponieważ zaraz obok była siedziba władców nazywano ją "Książęcą" albo "Hospodarską", a przez ponad wiek pełniła rolę soboru. Dom jednego z metropolitów - Dosyteusza - stoi przy cerkwi.
Sprint po fragmencie starówki zakończony, wracamy do auta. Zdecydowanie trzeba będzie kiedyś tu wrócić na dłużej. Kiedy?
Wyjazd z centrum wcale nie był prostszy niż wjazd - tzn. wyjechać wyjechaliśmy w miarę szybko, ale nigdzie nie umiałem znaleźć znaków w kierunku granicy. W końcu w akcie desperacji uruchomiłem pożyczony od rodziców GPS i nabiłem odpowiednią trasę.
Do przejścia w Sculeni to ledwie dwadzieścia kilometrów, więc pokonujemy tę odległość szybko i zatrzymuje nas dopiero długi sznur samochodów na granicy. Tu kończy się EU, Rumunom nie spieszy się wcale, Mołdawianom niewiele bardziej, zatem wiemy już iż do Kiszyniowa raczej nie dotrzemy za dnia. A tak chciałem uniknąć jazdy po zmroku!
Rumunię żegnamy na kilka dni...
W każdym razie można spędzić w Jassach kilka dni aby poznać miasto na spokojnie, a my mamy godzinę! Czas, który zaoszczędziliśmy na dojeździe, szybko tracimy podczas kręcenia się po mieście w poszukiwaniu centrum, które w żaden sposób nie jest oznaczone. W końcu fuksem nam się udaje i przez przypadek parkujemy dokładnie tam gdzie chciałem - obok kościoła katolickiego.
Tuż obok rozciąga się szeroki deptak - bulwar Stefana Wielkiego. Ta część miasta jest czysta i zadbana oraz sprawia chyba najbardziej europejskie wrażenie z dotychczas oglądanych miejscowości.
Po przeniesieniu stolicy z Suczawy do Jass także metropolita mołdawski ulokował tu swą nową siedzibę. Katedra (sobór św. Paraskiewy, Spotkania Pańskiego i św. Jerzego z XIX wieku) jest niestety w remoncie i prawie cała zasłonięta rusztowaniami.
Otaczają ją wianuszkiem inne budynki służące metropolicie.
Za kościołem katolickim widzimy monaster Trzech Świętych Hierarchów. Wzniesiony w XVII wieku kilkukrotnie był niszczony i plądrowany (m.in. przez wojska Sobieskiego), a w czasach komunistycznych służył jako muzeum.
Bulwar Stefana Wielkiego zamyka monumentalny budynek widoczny z daleka...
To ogromny Pałac Kultury budowany w latach 1906-1925 w mieszaninie stylu secesyjnego i neogotyckiego. Stanął w miejscu średniowiecznego dworu hospodarów i jest jednym z najbardziej znanych gmachów w Rumunii.
Obok skromnie przyczaiła się niewielka cerkiew św. Mikołaja; datowana na XV stulecie, co czyni ją najstarszą świątynią Jass. Ponieważ zaraz obok była siedziba władców nazywano ją "Książęcą" albo "Hospodarską", a przez ponad wiek pełniła rolę soboru. Dom jednego z metropolitów - Dosyteusza - stoi przy cerkwi.
Sprint po fragmencie starówki zakończony, wracamy do auta. Zdecydowanie trzeba będzie kiedyś tu wrócić na dłużej. Kiedy?
Wyjazd z centrum wcale nie był prostszy niż wjazd - tzn. wyjechać wyjechaliśmy w miarę szybko, ale nigdzie nie umiałem znaleźć znaków w kierunku granicy. W końcu w akcie desperacji uruchomiłem pożyczony od rodziców GPS i nabiłem odpowiednią trasę.
Do przejścia w Sculeni to ledwie dwadzieścia kilometrów, więc pokonujemy tę odległość szybko i zatrzymuje nas dopiero długi sznur samochodów na granicy. Tu kończy się EU, Rumunom nie spieszy się wcale, Mołdawianom niewiele bardziej, zatem wiemy już iż do Kiszyniowa raczej nie dotrzemy za dnia. A tak chciałem uniknąć jazdy po zmroku!
Rumunię żegnamy na kilka dni...
Mieliśmy w planach Jassy i północną część Mołdawii w tym roku, ale tak nam dobrze było na Ukrainie, że plany się zmieniły. Co do Kiszyniowa - chybaby mi musieli sporo dopłacić, żebym zechciała drugi raz tam pojechać. Wszak istnieją granice masochizmu ;-) Ale chętnie się dowiem, czy coś się tam zmieniło...
OdpowiedzUsuńByłam w Kiszyniowie w tym roku. No cóż... Jako miasta nie polecam, ale jest dobrą bazą żeby pojechać np. do Orcheiul Vechi :)
UsuńMi się Kiszyniów podobał - jest bardzo specyficzny, a ja lubię takie burdele i bałagany ;) Choć zdaję sobie sprawę, że większości osób do gustu nie przypadnie :P
UsuńKrótko mówiąc, w tym szaleństwie jest metoda? ;-)
OdpowiedzUsuńmieszkać na stałe w takim szaleństwie bym nie chciał, ale odwiedzić jak najbardziej ;)
Usuń