poniedziałek, 31 grudnia 2018

W Góry Opawskie aby zrealizować plan i spotkać zimę!

Na początku 2018 roku założyłem sobie plan do wykonania: w każdym miesiącu przynajmniej jedna wizyta w górach! Potem dodałem kolejny warunek: z co najmniej jednym noclegiem. Teoretycznie jest to bardzo prosta sprawa, biorąc pod uwagę ile jest możliwości wyjazdu, ale zwykle tak się składa, iż te wolne dni jakoś znikają albo wykorzystywane są w inny sposób.

Przez pierwsze 11 miesięcy plan był pracowicie realizowany, został tylko grudzień. Miałem problem, aby wyskoczyć w góry przez weekend, więc pojechałem w tygodniu: w poniedziałek, tydzień przed wigilią 😏. Wybrałem pasmo, do którego najłatwiej było mi się dostać komunikacją publiczną, a więc popularne Góry Opawskie.

Ponieważ byłem po nocce w robocie, zatem część drogi w skrzypiącym autobusie przedrzemałem. Wychodząc w Głuchołazach (Ziegenhals) wszelkie objawy senności i zmęczenia zniknęły, bo o to w końcu pojawił śnieg! Niby grudzień, ale zimy jeszcze na oczy nie widziałem, a bardzo do niej tęskniłem 😏.

Przy stacji Głuchołazy-Miasto trwa jakiś remont.


Rynek w zimowej scenerii.


piątek, 28 grudnia 2018

Zlín - wieżowiec firmy Baťa, muzeum i dzielnica Malenovice.

W tym odcinku chciałbym przybliżyć największe atrakcje miasta Zlín - początkowo sądziłem, że uda mi się je zmieścić w poprzednim odcinku, ale ilość informacji i zdjęć okazała się zbyt duża 😏.

W samym centrum miejscowości wznosi się w górę budynek, którego nie sposób przegapić - wieżowiec firmy Baťa (Baťův mrakodrap). Popularnie określany jest również jako "jednadvacítka" od numeru jakim został oznaczony.



Wybudowano go w latach 1936-1938 z inicjatywy Jana Antonína Baťi w okresie największego rozkwitu przedsiębiorstwa. Obiekt liczył 16 pięter i jest wysoki na 77,5 metra - w owym czasie był najwyższym w Czechosłowacji i drugim w Europie (po Boerentoren w Amsterdamie). Nawet dzisiaj jego wymiary robią wrażenie i jest w czołowej piętnastce budynków Republiki Czeskiej.


sobota, 22 grudnia 2018

Zlín - robotnicze miasto idealne?

Zlín to miasto niezwykłe, ciężko mi znaleźć jego odpowiednik u Czechów albo w tej części Europy.

Jeszcze na początku XX wieku był niczym nie wyróżniającą się morawską miejscowością: rynek z kolumną, kościół, pałac. Wcześniej stanowił siedzibę szlacheckiego państwa feudalnego, lecz w tamtym okresie nie pełnił nawet funkcji stolicy powiatu, bo ten zniesiono. Liczba mieszkańców nie zdołała osiągnąć 3 tysięcy. Miasteczko leżało dokładnie na styku trzech regionów kulturowych - Valašska, Slovácka i Hany, ale najbliżej mu było do tego pierwszego.


W 1894 roku rodzina Baťa (Tomáš, Antonín i Anna - dzieci szewca) uruchomiła w Zlínie firmę obuwniczą, po tym jak nie dostali pozwolenia na swoją działalność w nieodległym Uherskim Hradiště. Początkowo była to manufaktura, w której pracowało 10 osób. Szybko znalazła się na granicy bankructwa, lecz wtedy po raz pierwszy objawił się geniusz lub (jak kto woli) instynkt handlowy najmłodszego z rodzeństwa - Tomáša. Wymyślił rzecz niby banalną, ale wówczas przełomową: buty można było szyć z płótna, a nie ze skóry, która była droga. W efekcie nawet niezbyt zamożni mogli wreszcie sobie pozwolić na założenie czegoś na gołe stopy!

Zakład Baťów nie upadł, ale zaczął się rozwijać. Przyczyniły się do tego także zamówienia od cesarsko-królewskiej armii, które zwiększyły się zwłaszcza w okresie wojny. Tomáš (który stał się jedynym właścicielem firmy) nie ustawał w kolejnych pomysłach usprawnienia produkcji i postawił na mechanizację - to był efekt jego wizyt incognito w Stanach Zjednoczonych, gdzie zatrudnił się jako zwykły robotnik m.in. u Henry'ego Forda. Po zakończeniu Wielkiej Wojny pracowało u niego już 4 tysiące ludzi.

Kolejne lata to pasmo sukcesów i niesamowity rozwój firmy, którego nie zahamował nawet światowy kryzys gospodarczy. Pomogły w tym odważne decyzje dyrekcji - np. w pewnym momencie obniżono cenę butów o połowę! Jeszcze tańszy towar znajdował rzesze nabywców, konkurencja upadła, a Baťa został czechosłowackim królem obuwia 😏. Rosła liczba pracowników, rósł Zlín, którego liczba obywateli zwiększyła się z 4,5 tysiąca w 1921 do... ponad 21 tysięcy w dziewięć lat! Zlín Bati w niczym nie przypominał starego - powstał jako nowoczesne robotnicze miasto idealne!


niedziela, 16 grudnia 2018

Przez czeski Śląsk i Morawy śladami Pomników Poległych.

Większość grudnia to kalendarzowo nie jest jeszcze zima, ale w przeszłości normą było, iż klimat stawał się zimowy. Jakiś czas temu zaczęło się to zmieniać - coraz trudniej w ostatni miesiąc roku spotkać zimę. Jeżdżąc od ponad dekady na jarmarki bożonarodzeniowe zawsze miałem jednak jej namiastkę, chociażby w górach. Tym razem nie było nawet tego - okolice Jesioników żywcem przypominały wiosnę! Na mnie działa to przygnębiająco...



Wyjeżdżając w kierunku Zlina postanowiłem zwiedzanie ograniczyć do maksimum trzech postojów - jak dla mnie to wyjątkowy minimalizm. Jako motyw przewodni wybrałem jeden z moich koników, czyli Pomniki Poległych z I wojny światowej. W Republice Czeskiej to temat rzeka...

wtorek, 11 grudnia 2018

Zlín - jarmark bożonarodzeniowy.

Położony na Morawach Zlín nie jest popularnym celem odwiedzić w czasie jarmarku bożonarodzeniowego. Ba, w zasadzie to miasto w ogóle raczej jest wolne od masowej turystyki, zwłaszcza zagranicznej. Warto jednak odbić z utartych ścieżek i zajrzeć do mniej znanych miejscowości, zwłaszcza jeśli mamy dość tłumów, długich kolejek i dziesiątek weekendowych wycieczek z Polski wciskających się w każdy kąt.

Zlínski jarmark oferuje wszystko co, czego oczekujemy od takiej imprezy: są napoje, jadło, pamiątki, zadbano też o doznania duchowe. W końcu podobno małe też jest piękne 😏.


Jarmark odbywa się w ścisłym centru, na rynku - náměstí Míru. Rynek ten jest dość nietypowy, bowiem z jednej strony nie posiada zabudowy, zatem kolorowe światełka widać także z głównej ulicy - třídy Tomáše Bati. Rozpoczął się w pierwszą niedzielę Adwentu (2 grudnia) rozświeceniem świątecznej choinki, zakończy się dzień przed Wigilią, w ostatnią niedzielę Adwentu. Oczywiście każdego roku te terminy wyglądają nieco inaczej, ale zapewne podobnie.


sobota, 1 grudnia 2018

Śląskie niedaleko: gmina Dąbrowa (1).

Gmina Dąbrowa położona jest w województwie opolskim i graniczy od zachodu ze stolicą Górnego Śląska. Bywam na jej terenie dość często, więc wypadałoby popełnić jakiś wpis o tej jednostce administracyjnej, zwłaszcza, że można tam kilka ciekawych rzeczy zobaczyć.

Z aparatem wybrałem się na objazdówkę w październiku 2017 roku, wtedy kolorowa jesień pokazywała pełnie swoich możliwości. Z kilku miejsc dobrze widać Elektrownię Opole, oddaloną o kilkanaście kilometrów.


Sokolniki (Sokollnik, Falknerdorf). Parę domów na krzyż. W przeciwieństwie do niektórych sąsiednich gmin nazewnictwo miejscowości jest wyłącznie polskie. Wynika to z faktu, że tutaj autochtonów jest już stosunkowo niewielu.


sobota, 24 listopada 2018

Chełmsko Śląskie i koncert w Rudawach Janowickich.

Trzeci dzień w Sudetach i trzeci dzień pogodowej kichy. Ktoś rzucił zaklęcie czy co?

Dziś będzie mało górskiego wędrowania, bo musimy zmienić miejsce pobytowe. Na początku chcemy się dostać do Chełmska Śląskiego (Schömberg), gdzie o 13-tej mamy autobus. Z naszego schroniska młodzieżowego będzie to około 5 kilometrów marszu, więc założyłem, iż wystarczą nam 2 godziny, aby tam dojść z buta i jeszcze trochę pozwiedzać. Chyba, że złapiemy stopa...


Po kilkuset metrach (zaraz po zrobieniu zdjęcia widocznego powyżej) zatrzymuje się samochód i w efekcie w Chełmsku jesteśmy już chwilę później. Tak to można podróżować 😛.

Mamy aż nadmiar wolnego czasu, więc wypadałoby gdzieś usiąść w ciepłym. Niestety, o tej porze jedyna restauracja jest jeszcze zamknięta. Idziemy na rynek. Otoczony kamienicami, z figurą Nepomucena na środku, zachował klimat dawnego, sennego miasteczka.


niedziela, 18 listopada 2018

Góry Krucze (Vraní hory) - Královecký Špičák. I kiepska pogoda.

W piątkowy poranek pogoda na obrzeżach Lubawki była dokładnie taka, jaką zapowiadali: szaro, buro, niskie chmury. Nie jest to odpowiednia zachęta do wyjścia z łóżka, zatem zbieramy się wyjątkowo wolno.


Śpimy w dawnej wiosce Ullersdorf, którą po wojnie nazwano Ulanowice, a dzisiaj Podlesie. Na szlak mamy spod drzwi kilkaset metrów.

Jeszcze bliżej wznosi się... skocznia narciarska. Wybudowano ją w 1924 roku wraz z całym kompleksem sportowym, w którym niemiecka reprezentacja przygotowywała się do igrzysk olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen. Oficjalnie obiekt jest wyremontowany i można na nim rozgrywać zawody, choć z daleka przypomina ruderę (zwłaszcza rozbieg). Trzykrotnie skakał na niej Kamil Stoch.


czwartek, 15 listopada 2018

Z Gorców do Lubawki, a po drodze Kamienna Góra i Krzeszów.

Po kilkumiesięcznej przerwie nadszedł czas na mój kolejny kilkudniowy wyjazd w Sudety Środkowe. Tym razem zaczął się on w Gorcach. Boguszowie-Gorcach! Zastanawiam się kto wpadł na pomysł nazwania tak tej części miasta? Przecież dla Niemców był to Rothenbach. Czy miało to jakiś związek z Beskidami? Jak na razie nie umiałem znaleźć na to pytanie odpowiedzi *...

W każdym razie razem z Bastkiem wysiadamy na przystanku kolejowym Boguszów-Gorce Zachód.


Nasz wzrok od razu się kieruje w stronę żółtej wieży. Przechodzimy przez krzaki, w których kiedyś znajdowała się koksownia i spoglądamy w kierunku dawnej kopalni "Victoria" (Heydt Schacht). Formalnie położona była ona w Wałbrzychu, natomiast tu znajdowały się dwa szyby, z których do dziś przetrwał "Witold" (wcześniej Gustav).


środa, 7 listopada 2018

Turzovská vrchovina czyli jak odwiedzić cztery pasma górskie w ciągu kilku godzin.

Słyszeliście o górach noszących nazwę Turzovská vrchovina? Ja jeszcze do niedawna nie. I trudno się dziwić.

Pasmo to znajduje się w zachodniej części Kysuc, między doliną rzeki Kysucy a granicą słowacko-czeską. Jest ono niewielkie - powierzchnia wynosi nieco ponad 200 kilometrów kwadratowych. 

Problem w tym, że uznają je jedynie Słowacy. Dla Czechów to południowe, słowackie stoki Beskidu Śląsko-Morawskiego. Podobnie stanowi polski podział. Słowacy jednak lubią dzielić własne góry po swojemu z uwzględnieniem granic państwowych, podobnie jak w przypadku Kysuckich i Orawskich Beskidów. Trudno o bardziej sztuczne rozdzielenie - przecież słupki graniczne niczego nie zmieniają, geologicznie i krajobrazowo to ciągle to samo pasmo. Skoro jednak postanowiłem pojechać w słowackie góry, to wypadałoby przyjąć ich regionalizację, nawet jeśli wydaje się nielogiczna. Albo chodzić po kilku pasmach jednocześnie, o czym jeszcze napiszę 😛.


W tym roku długo nie udawało mi się wybrać na wędrowanie po szlakach z tatą. Okazja wreszcie nadarzyła się dzień po Wszystkich Świętych.
- Tradycyjnie Czechy? - pytam.
- Może tym razem Słowacja? - zaproponował tata.
No dobra. Usiadłem nad mapą aby znaleźć jakiś ciekawy region, do którego nie trzeba byłoby zbyt długo jechać. Przypomniałem sobie pewne schronisko, gdzie osiem lat temu byłem na zlocie popularnego wówczas Forum Beskidzkiego. Zdawało mi się, że obiekt ten leżał w Jawornikach (Javorníky), ale byłem w błędzie - to właśnie teren "nieznanej" Turzovskiej vrchoviny. Międzynarodowe rozbieżności w sprawie istnienia lub nieistnienia tego pasma były kolejną zachętą - chodzenie po górach, których nie ma, to zawsze dodatkowa atrakcja.

piątek, 2 listopada 2018

Cmentarze wojskowe Górnego Śląska: Tarnowskie Góry, Siemianowice i Katowice.

W tym okresie roku na wielu blogach automatycznie pojawiają się wpisy związane z cmentarzami. Tym razem i ja włączę się w ten trend 😉. W poniższym tekście zaprezentuję cztery nekropolie Górnego Śląska, jednak nie takie zwyczajne, a wojskowe. Połączę zatem okres pamięci o zmarłych z dniem 11 listopada, bowiem tej jesieni mija sto lat od zakończenia Wielkiej Wojny. W krajach zachodniej Europy pamięć o niej jest nadal bardzo żywa.

Zaczynamy od Tarnowskich Gór (Tarnowitz). Cmentarz wojenny znajduje się w zachodniej części Parku Miejskiego. Założono go w 1918 roku, zaprojektował architekt o nazwisku Anlauf. Z daleka przypomina park.



Alejki zbiegają się w centralnym punkcie; jak podejrzewam, kiedyś stał tam niemiecki pomnik. Dziś jest polski.


niedziela, 28 października 2018

Granią Wielkiej Fatry: Smrekovica - Vlkolínec.

Niedziela, ostatni nasz dzień na Wielkiej Fatrze. Według prognoz także najgorszy pogodowo; jeszcze tydzień wcześniej zapowiadano ogromne opady deszczu, największe w przeciągu miesiąca! Na szczęście później trochę się pozmieniało i miało być "tylko" pochmurno.

Poranek obok hotelu "Smrekovica" potwierdza przypuszczenia meteorologów.


Na dworze jest na tyle chłodno, iż decyduję się po raz pierwszy założyć długie spodnie. Podczas pierwszego spaceru odkrywam, że pobliski drewniany budynek to otwarty i opuszczony domek letniskowy z materacami, w którym można było przenocować zamiast w namiocie z odwróconym tropikiem 😛.


Po skromnym śniadaniu zaglądamy do restauracji na piwo. Obsługa zdecydowanie nie przykłada uwagi do czegoś takiego jak czystość, bo syf z wieczora nadal leżał pod stolikami. Na napełnienie kufli czekamy chyba z kwadrans! Część klientów, którzy przyszli na śniadanie, musi mieć zaawansowane ADHD, bowiem kilkukrotnie zmieniają miejsca. Może niektóre krzesła były niewygodne, a stoły krzywe?
Największym plusem był fakt, że w łazience udało mi się dość konkretnie umyć 😊.

niedziela, 21 października 2018

Granią Wielkiej Fatry: Suchý Vrch - Smrekovica.

Głównym celem wyjazdu na Wielką Fatrę było zdobycie najwyższego szczytu pasma. Wczorajszy sukces bardzo nas uradował, ale to nie koniec przygody - mamy jeszcze całe dwa dni na wędrowanie!

Noc na poddaszu chatki jest niespokojna... Budzę się często przez wichurę szalejącą na dworze. Dawno nie miałem takiego wiatru w górach! Mamy poważne obawy, jak będzie wyglądać dalsze chodzenie i czy przypadkiem nie przywieje nam jakiejś szpetnej pogody!

Poranek zdaje się potwierdzać najgorsze obawy: za niewielkim oknem widać tylko szarość... Na szczęście podczas wyjścia za potrzebą okazuje się, że z innej strony nieba jest sporo niebieskiego i ciągle go przybywa. Dodatkowo wiatr jest ciut słabszy niż się zdawało na strychu - tam odgłosy były potęgowane przez blaszany dach.

Mimo wszystko zapowiada się ładny dzień 😊. Termometr w chatce pokazywał 9 stopni, na dworze było pewnie około 5ciu...


Oficjalną pobudkę zaplanowaliśmy na 7.30, ale po odezwaniu się budzika długo nie chce nam się zejść po drabinie na zewnątrz. Namiot od słowackiej pary stoi, o dziwo go nie porwało. Oni też już wstali i szykują się do pakowania. Słowak śpiący w głównej sali wstał jako pierwszy i wyruszył na szlak bladym świtem...


niedziela, 14 października 2018

Do trzech razy sztuka - zdobyć Ostredok! A nawet dwa! (2)

Przed nami najbardziej widokowy odcinek tej części Wielkiej Fatry, a może i całego pasma.

Ruiny górnej stacji wyciągu, przy których odpoczywaliśmy, oznaczone są na mapach jako punkt zwany Pod Líškou. Logiczne zatem jest, że trochę wyżej będzie szczyt o nazwie Líška (1445 metrów n.p.m.).


Z tego miejsca coraz lepiej widoczne są kolejne górki. Na niebie pojawiają się paralotniarze.



środa, 10 października 2018

Do trzech razy sztuka - zdobyć Ostredok! A nawet dwa! (1)

Z Wielką Fatrą od dawna mamy niewyrównane rachunki! We wrześniu 2011 roku próbowaliśmy z Eco po raz pierwszy zdobyć najwyższy szczyt tego pasma (Ostredok), ale przeszkodził w tym silny wiatr i niemal zerowa widoczność. Jesienią 2016 ruszyliśmy do walki ponownie, lecz po nagłym ataku zimy znowu okazało się to niemożliwe. Ale do trzech razy sztuka - pomyśleliśmy i gdzieś pod koniec sierpnia ustaliliśmy termin kolejnej próby na październik..

Długo przed tą datą z niepokojem wpatrywaliśmy się w prognozy. A te zmieniały się i zmieniały, aż w końcu pokazały, że w pierwszy piątek i sobotę miesiąca ma być okno pogodowe w tym rejonie Słowacji. Zatem jedziemy!

Podróż zaczęliśmy już w czwartek, aby dostać się na miejsce komunikację publiczną. W głowie cały czas huczała myśl - co tym razem licho nam zgotuje za niemiłe niespodzianki? Początek nie jest najgorszy: co prawda nie udało mi się zjeść hipsterskiej jajecznicy, a speluna, w której zwykle czekałem na Andrzeja, była zamknięta, ale pociąg przyjechał zgodnie z rozkładem. Godzina do Katowic minęła nam na rozmowie ze współtowarzyszem z przedziału. Niedawno dłuższy czas kręcił się on po Bieszczadach, ale w trakcie dyskusji wyszło, że to jednak my możemy mu zaimponować wiedzą, a nie odwrotnie 😏.

W stolicy województwa śląskiego przesiadka do busika i najmniej przyjemny etap podróży. Nienawidzę tego środka transportu i tej firmy, lecz praktycznie nie ma rozsądnej alternatywy. W środku ciasno jak cholera, połowę drogi stoję. Andrzej czyta w gazecie o seppuku i rzucaniu we wrogów wyprutymi wnętrznościami, czego serdecznie życzymy dwóm debilom siedzącym z tyłu i umilającym czas współpasażerom rozmowami na poziomie płyt chodnikowych...

Wreszcie około 15-tej docieramy do Cieszyna. Bez zwłoki przechodzimy na czeską stronę - jestem tu ponownie po półtora tygodniu.


czwartek, 4 października 2018

Drewniana Galicja: Bartne, Bodaki i Ropica Górna. A w tle schizma tylawska.

Powiat gorlicki to prawdziwy raj dla miłośników drewnianych świątyń. W poniższym wpisie będzie można przyjrzeć się pięciu obiektom położonym w dolinach między górami Beskidu Niskiego.

Bartne (Бортне) to wioska na przysłowiowym końcu świata. Przez długie lata dostęp do niej był utrudniony, asfaltową drogę położono podobno dopiero w latach 80. XX wieku. Możliwe, że właśnie dzięki temu zachowało się tu nieco dawnej architektury.

W Bartnem są dwie cerkwie - to dzisiaj już rzadkość.

Starszą świątynię pod wezwaniem św. Kosmy i Damiana wybudowano w 1842 roku, jest to typowa cerkiew łemkowska typu zachodniego. Stoi na lekkim wzniesieniu z widokiem na szosę.


Kiedyś otaczał ją kamienny murek, obecnie ogrodzenie jest drewniane. Pod płotem prawdopodobnie w przeszłości odbywały się pochówki, teraz widzę tylko mocno zarośnięty krzyż.


sobota, 29 września 2018

Śląsk Cieszyński: drewniane kościoły, archeopark i zapadnięta wioska.

Mając wolny wrześniowy weekend postanowiłem ruszyć na jednodniową samochodową objazdówkę po czeskiej stronie granicy. Ponieważ akurat siedziałem w swojej rodzinnej miejscowości, to padło na najbliższy nam Śląsk Cieszyński. Nie do końca spodobało się to pogodzie, bowiem po tygodniu upałów i pełnej klary akurat w sobotę nastąpił spadek temperatury o 10 stopni, a niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Mówi się "trudno"...

Pierwsze zdjęcie robię przy rondzie w Pruchnej (czes. Pruchná, niem. Pruchnau), gdzie stoi ruina gospody z przełomu XVIII i XIX wieku. To najstarszy budynek w miejscowości, dobry przykład traktowania zabytków w Polsce. Wpisany był na listę u konserwatora, ale całe lata pozostawał bez opieki i doprowadzony został do stanu agonalnego. W tym roku oficjalnie go wyburzono, choć - jak widać na załączonym obrazku - nie do końca: większość obiektu nadal istnieje.


Na horyzoncie Beskid Śląski.


poniedziałek, 24 września 2018

Drewniana Galicja: świątynie w Sanoku i okolicach.

Tereny należące niegdyś do Królestwa Galicji (i Lodomerii) są bogate w architekturę drewnianą, pod tym względem jest jej tam najwięcej w całej Polsce. W tym wpisie chciałbym zaprezentować obiekty sakralne z tego budulca znajdujące się w Sanoku i okolicy.

Nie będzie zaskoczeniem, iż największe ich nagromadzenie znajduje się w Muzeum Budownictwa Ludowego, czyli w największym polskim skansenie. Co prawda takie budynki lepiej prezentowałyby się w naturalnej lokalizacji, ale często nie było już to możliwe...

Największy jest kościół św. Mikołaja z Bączala Dolnego (powiat Jasło). Stoi najbliżej wejścia i Rynku Galicyjskiego, więc zazwyczaj pełno przy nim turystów.


Ponieważ pochodzi z terenów zasiedlonych przez ludność polską, więc od początku był świątynią rzymskich katolików. Nie jest znana dokładna data jego budowy, ale podaje się, iż stanął najpóźniej w 1667 roku. W początkach swojego istnienia pełnił też funkcje obronne. Jego wysoką wartość architektoniczną zauważono już w XIX wieku, a na listę zabytków wpisano w 1956 roku.


Ponieważ mieszkańcy Bączala połakomili się na nowy, murowy kościół, więc w 1974 stary rozebrano i złożono rok później w Sanoku, gdzie stał się jedną z głównych atrakcji. 

sobota, 15 września 2018

Beskid Żywiecki klasycznie: Żabnica - Hala Rysianka - Ujsoły. Do tego Festiwal Danielka.

Pod koniec sierpnia ruszyłem w Beskid Żywiecki. W Ujsołach odbywał się Festiwal Danielka (przy chatce o tej samej nazwie) i zaczynał się w piątek. Ja jednak postanowiłem wybrać się dzień wcześniej, zwłaszcza, że na czwartek zapowiadano piękną pogodę, a w weekend miało wszystko rąbnąć...

Żywiecki to jeden z moich ulubionych Beskidów. Po Śląskim to właśnie w nim stawiałem swoje pierwsze górskie kroki, jeszcze z rodzicami. I choć dużo się w nim zmieniło od tego czasu (zazwyczaj na minus) to zawsze chętnie tam wracam.

Po roboczej nocce ledwo przytomny telepię się pociągami do Żywca. Robię zakupy i przesiadam się na busik do Żabnicy. Miejscowość ta do końca życia będzie mi się kojarzyć z wycieczką szkolną z liceum, kiedy to grasowaliśmy po wiosce, a nauczycielka w panice biegła do najbliższego sklepu z prośbą, aby nie sprzedawano nam alkoholu 😏. Zastanawiam się ilu z moich ówczesnych kolegów i koleżanek chodzi jeszcze dzisiaj po górach, ale podejrzewam, że prawie nikt...

Wychodzę na ostatnim przystanku w Skałce. W pobliżu znajduje się hybryda agroturystyki z restauracją (choć w internecie mocno się zastrzegają, że restauracją nie są) i tam kieruję pierwsze kroki, bo upalne południe najlepiej przetrwać w cieniu. Brackie dostaję w odpowiednim kufelku 😊.


piątek, 7 września 2018

Z namiotem przez Spisz (4): Malá poľana - Osturňa - Łapszanka - Jurgów.

Poniedziałek rano, wieża widokowa na Malej poľanie. Namiot elegancko rozłożony obok wejścia na obiekt. Upał od wczesnych godzin, podobnie jak w poprzednie dni.


Słońce pali tak niemiłosiernie, że Inez rezygnuje nawet z posiedzenia przy ognisku, zatem wędzę się sam 😏. To ostatni moment, aby usmażyć i zjeść kiełbasę zanim dostanie ona nóg i ucieknie w las 😛.


piątek, 31 sierpnia 2018

Z namiotem przez Spisz (3): Kacwin - Veľká Franková - Malá poľana. Zachód i wschód.

Kacwin (słow. Kacvín, węg. Szentmindszent, niem. Katzwinkel) wywarł na mnie lepsze wrażenie niż Niedzica. W centrum sporo zabytkowej zabudowy i jakby więcej zieleni.

Kierowca z autostopu podrzucił nas pod kościół, gdzie akurat trwała msza.


Idziemy zatem zrobić zakupy, bo tutaj mimo niedzieli działa sklep. Następnie siadamy pod werandą drewnianego domku, który okazuje się lodziarnią. Po mszy wali do niej tłum ludzi wraz z grupą młodzieży pod opieką zakonnicy i zakonnika.
Jestem świadkiem wiekopomnej sceny:
Zakonnica, w grubych rajstopach na stopach, rzuca do swoich podopiecznych:
- Każdy może sobie coś wybrać za 4,5 złotego - lustruje dokładnie listę produktów. - O, jest kawa mrożona z lodem kręconym!
Zakonnik, bez rajstop na stopach:
- To mnie kręci!
Zakonnica:
- W takim razie niech każdy sobie coś wybierze za 5 złotych!
I co w tym wiekopomnego? Otóż to bardzo rzadki przypadek: polski Kościół coś funduje, a nie fundują Kościołowi 😛.

środa, 29 sierpnia 2018

Z namiotem przez Spisz (2): Dursztyn - Pieniny Spiskie - Niedzica.

Poranek na Grandeusie jest upalny. Słońce szybko wygania nas z namiotu, z którego zresztą mamy takie widoki:



Znów najlepiej (choć przymglone) są Tatry Bielskie. Znajdujące się za nimi Jaworowy i Łomnicki częściowo zakrywają chmury. No i oczywiście można przyjrzeć się Rysom.



środa, 22 sierpnia 2018

Z namiotem przez Spisz (1): na Grandeus. Na zachód i wschód słońca!

Spisz odwiedzałem wielokrotnie, przy czym niemal zawsze była to jego słowacka część. Polskiego Spiszu* prawie nie znam, a jego pasm górskich już wcale! W sierpniu nadarzyła się okazja, aby to zmienić, więc chętnie z niej skorzystałem.

Autobusem docieramy do Bukowiny Tatrzańskiej. Na szczęście będziemy w niej tylko kilka minut, bo kawałek od przystanku znajduje się most nad Białką, stanowiącą granicę między Podhalem a Spiszem.



Dziś wiele osób już o tym nie wie, ale Spisz aż do końca I wojny światowej stanowił część Królestwa Węgier. Jego historia biegła inaczej niż sąsiedniej Małopolski, był to region z nieco inną kulturą, architekturą, gwarą zupełnie różną od podhalańskiej, z innymi strojami ludowymi. Ludność, w przeciwieństwie do terenów pod Tatrami, była wymieszana narodowościowo, choć na terenie należącym do Polski w mniejszym stopniu. Tymczasem współcześnie można odnieść wrażenie, że te różne krainy zlały się w jedno: reklamy informują ciągle o czymś "najlepszym na Podhalu", poleca się podhalańską kuchnię, a domy usiłują naśladować styl pseudo-zakopiański; nawet chyba niektórzy autochtoni uwierzyli, że są góralami tatrzańskimi... Przede wszystkim jednak nieustannie wmawia się, że to część Małopolski - nie, Spisz to nie Małopolska, podobnie jak nie jest nią np. Orawa, Mazowsze czy Śląsk! 

To zupełnie tak, jakby w Katowicach chwalono się, że sprzedają najsmaczniejszą pizzę w Zagłębiu Dąbrowskim, a osiedla budowano tak fajnie jak w Sosnowcu 😏.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Upalne Morawy (2): pałac Plumlov, cmentarz centralny w Ołomuńcu i zamek Sovinec.

Zakończenie upalnego weekendu na Morawach przyniosło zachmurzenie, ale powietrze nadal jest mocno rozgrzane.

W drodze powrotnej na Śląsk zaplanowałem kilka przystanków. Pierwszy z nich ma miejsce niedaleko zbiornika Plumlovská přehrada, od którego zresztą wziął nazwę - w Plumlovie (Plumenau). Jego największa atrakcja to zamek-pałac. Najlepiej prezentuje się ze strony Podhradskeho rybníka.


Kiedyś w jego miejscu stał średniowieczny zamek, kecz spłonął w XVI wieku, a ostatecznie rozebrano go na początku 19. stulecia.. W XVII wieku książęta z rodu Liechtensteinów postawili jedno nowe skrzydło z planowanych czterech (a i to nie zostało dokończone).


Liechtensteinowie byli właścicielami rezydencji aż do okresu międzywojennego, po czym przejęło je (czytaj: ukradło) państwo czechosłowackie w ramach "reformy rolnej". Następnie mieściło się w nim muzeum, a potem należał m.in. do leśników. Obecnie należy do gminy i znowu można go zwiedzać, ale widać, że jest mocno zaniedbany.

niedziela, 12 sierpnia 2018

Upalne Morawy (1): fort, park z wieżą i Pomniki Poległych.

Utrzymujące się od dłuższego czasu wysokie temperatury nie zachęcały do zwiedzania, w związku z tym wybierając się na Morawy nad wodę (o której pisałem w poprzednim wpisie) postanowiłem je ograniczyć do minimum. Minimum w moim wydaniu, a więc trochę tych miejsc do obejrzenia się pojawiło 😏.

Pierwsza setka kilometrów przebiega przez doskonale znane mi okolice Jesioników, którymi przejeżdżałem wiele razy. Prawie z tego samego miejsca robiłem zdjęcie Třemešnej w grudniu, kiedy to skrywała się w mrozie pod warstwą śniegu.


Zatrzymuję się przy serpentynach nad Šternberkiem (niem. Sternberg) skąd widać miasto w dole.


Na fragmencie zamkniętej drogi ćwiczą dziś kursanci nauki jazdy. W przeszłości odbywały się na niej wyścigi samochodowe Ecce homo, które największą popularnością cieszyły się w latach międzywojennych oraz 50. XX wieku.