Głównym celem wyjazdu na Wielką Fatrę było zdobycie najwyższego szczytu pasma. Wczorajszy sukces bardzo nas uradował, ale to nie koniec przygody - mamy jeszcze całe dwa dni na wędrowanie!
Noc na poddaszu chatki jest niespokojna... Budzę się często przez wichurę szalejącą na dworze. Dawno nie miałem takiego wiatru w górach! Mamy poważne obawy, jak będzie wyglądać dalsze chodzenie i czy przypadkiem nie przywieje nam jakiejś szpetnej pogody!
Poranek zdaje się potwierdzać najgorsze obawy: za niewielkim oknem widać tylko szarość... Na szczęście podczas wyjścia za potrzebą okazuje się, że z innej strony nieba jest sporo niebieskiego i ciągle go przybywa. Dodatkowo wiatr jest ciut słabszy niż się zdawało na strychu - tam odgłosy były potęgowane przez blaszany dach.
Mimo wszystko zapowiada się ładny dzień 😊. Termometr w chatce pokazywał 9 stopni, na dworze było pewnie około 5ciu...
Oficjalną pobudkę zaplanowaliśmy na 7.30, ale po odezwaniu się budzika długo nie chce nam się zejść po drabinie na zewnątrz. Namiot od słowackiej pary stoi, o dziwo go nie porwało. Oni też już wstali i szykują się do pakowania. Słowak śpiący w głównej sali wstał jako pierwszy i wyruszył na szlak bladym świtem...
Zjadamy smaczne śniadanie, wypadałoby umyć talerze i sztućce. Kilkaset metrów od szałasu, na jednym ze stoków Suchego Vrchu, znajduje się źródło. W 2011 roku było wyschnięte, teraz działa. Planowałem, że przy okazji mycia garów uskutecznię również toaletę, ale w cieniu było tak chłodno, a woda tak lodowata, że ograniczyłem się do opłukania twarzy 😏. Inteligentnie ubrałem sobie klapki, przez co prawie wywinąłem orła w błotnistym miejscu 😛.
Wracamy do chatki. Para Słowaków już poszła przed siebie. Pakujemy się i ogarniamy wnętrza. Szałas pod Suchým Vrchom to jedna z wielu tego typu możliwości noclegu w Wielkiej Fatrze. Obecnie opiekuje się nim jakieś stowarzyszenie, więc czasem można w nim spotkać chatara albo jakąś zorganizowaną grupę.
Przenocować można w głównym pokoju z pryczami albo na strychu. Dach jest wyremontowany i szczelny. Na dole działa piec, którego użyliśmy do przyrządzenia wieczornej kolacji. Na miejscu są sztućce, talerze, szklanki, kieliszki, znaleźliśmy nawet przyprawy i... olej do smażenia. W lesie zaprasza wychodek, a w schowku przyrządy do cięcia drzewa. Z opałem jest problem, o którym już wcześniej pisałem - mimo, iż dookoła sporo lasów, to ogołocono go z suchych gałęzi, zostały jedynie resztki. Musieliśmy zużyć kilka belek przygotowanych przez wcześniejszych gości, a nie było jak tego uzupełnić, bo przecież nie zaczniemy ścinać drzew w parku narodowym!
Pamiątkowa fota. Bez cieplejszych ciuchów się nie obeszło.
Ruszamy ścieżką przez wyschnięte pokrzywy. Nasz najbliższy cel widać po lewej.
Po krótkiej chwili dochodzimy do szlaku czerwonego - Cesty Hrdinov SNP, którą podążaliśmy wczoraj od Krížnej. Mijamy węzeł szlaków na mało charakterystycznej przełęczy Koniarky i ciśniemy przez kolejne polany przetykane krótkimi odcinkami leśnymi. Suchý Vrch i Ostredok zostają za nami...
Z prawej widoki na Zeleną dolinę i zamglone pasma w tle, m.in. Poľanę.
Przed nami pojawia się szeroka, masywna przeszkoda...
Ploská. Góra numer 6 pod względem wysokości w Wielkiej Fatrze (1532 metry n.p.m.). Jak nazwa wskazuje szczyt jest płaski i kiepski pod względem widokowym (coś jakby Śnieżnik).
Z tego też powodu nie będziemy na niego wchodzić, zresztą już na nim byliśmy 7 lat temu. Miniemy go niebieskim szlakiem biegnącym po zachodnim zboczu.
Wiatr daje się we znaki. Może nie przewraca, jak kiedyś w Bieszczadach, ale potrafi przytkać tak, że ciężko złapać oddech.
W dolnej części rozległej łąki widać szałas pasterski, również używany przez turystów. Na lewo przełęcz pod Borišovem, znad drzew wystaje dach schroniska.
Trawers Ploski jest bardzo przyjemny. Mijamy dwa źródełka i cały czas mamy ładne panoramki.
Jedno z ostatnich spojrzeń na Ostredok.
Malownicza dolina Necpalskiego potoku i najwyższa na tym zdjęciu Tlstá.
Drzewa zaczynają przybierać jesienne barwy, ale jesteśmy co najmniej o tydzień za wcześnie. Na razie jest zielono-żółto, z niewielką domieszką pomarańczy 😛.
Nad Studenným łączymy się z innymi szlakami. Stąd na Borišov rzut beretem, a przynajmniej tak się człowiekowi wydaje.
W rzeczywistości trzeba najpierw zejść w dół do siodła, a następnie dymać do góry. Już samo podejście pod schronisko potrafi zmusić nawet człowieka o żelaznych nerwach do wypuszczenia wiązanki, a co dopiero droga na szczyt! Na ten drugi się nie wybieramy...
Do tej pory spotkaliśmy na szlakach ledwie kilka osób (pierwszy turysta zaszczycił nas swoją obecnością już podczas mycia naczyń przy szałasie), a tu przy Chacie pod Borišovom kłębi się dziki tłum ludzi! Sobota, mimo wiatru ładna pogoda, więc masa osób ciągnie do jedynego "prawdziwego" schroniska Wielkiej Fatry.
Wchodzimy do środka i ładujemy się do stolika. Nie potrafię zrozumieć fenomenu fascynacji tym obiektem. W internecie pełno zachwytów, jak to tu fajnie, klimatycznie, miło, super, genialnie, niepowtarzalnie... Fakt - budynek brzydki z zewnątrz nie jest. Jadalnia przytulna. Ładnie położony. Ale... jest fest drogo. Piwo kosztuje więcej niż w hotelach! Żarcie z minimalistycznego menu również. Nocleg we własnym śpiworze w warunkach gorszych niż w niejednej polskiej chatce studenckiej to wydatek 13 euro. Z pościelą 22! Nieco taniej jest na glebie - "jedynie" 9 euro. Przypominam, że nie jesteśmy w kraju alpejskim, średnie ceny na Słowacji są zazwyczaj na polskim poziomie! Podczas naszej poprzedniej wizyty - jesienią 2016 - w pokojach było lodowato, wewnętrzne wychodki zamarznięte, a umywalnia zamknięta. Najgorsze wrażenie zrobiła jednak obsługa, która potraktowała nas jak intruzów, którzy mieli czelność przyjść późnym wieczorem i bez zapowiedzi. No jak tak można??!!
Teraz mamy to w dupie. Chcemy tylko napić się zimnego piwa. W tym przypadku miłe zaskoczenie - zamiast sikacza sprzedają produkty pivovaru Martins z (cóż za niespodzianka) Martina. Bardzo smaczne, a podkładki sugestywnie podkreślają zdrowotne walory spożywania dla naszych nerek 😏.
Trochę się zasiedzieliśmy... Ludzie przewalali się w pomieszczeniu jak woda z rozwalonego kibla, w końcu przyszła i nasza kolej.
Pod schroniskiem faceci lepiej niech nie sikają. Ciekawe, co grozi kobietom?
Przed nami znowu Ploská. W jej kierunku ciągną grupki ludzi.
Przy przełęczy wszystkie kolory szlaków występujące na Słowacji.
Podejście daje w kość...
...ale w nagrodę mamy ładne widoki. Za siebie na Borišov oraz na północ, gdzie na horyzoncie są górki Małej Fatry.
Kolejny z okolicznych szałasów - prawdopodobnie Sestričky.
Wszyscy turyści gramolą się na szczyt Ploskiej, tymczasem ja z Andrzejem trawersujemy go zielonym szlakiem. Dwa lata temu pokonywaliśmy go w śnieżycy, prawie na ślepo. To były ciężkie chwile, momentami myślałem już o wzywaniu ratowników albo rozbijaniu namiotu gdzieś na stoku.
Przed nami sedlo Ploskej. A za nią to, co będziemy jeszcze dziś mijać: Čierny kameň i Rakytov. Z tyłu dobrze widoczne są Niżne Tatry.
Na przełęczy robimy sobie przerwę we wiacie, gdzie siedzi ekipa Słowaków. Idą pod Borišov, ale nie do schroniska, tylko do jakiejś wolnodostępnej chatki.
Na zegarku godzina 15-ta, zastanawiamy się ile jeszcze zajmie nam dzisiejsza wędrówka? Miejscowi mają z tym problem: inne czasy są na mapach, inne na szlakowskazach. Pytanie, czy zdążymy przed zmrokiem?
Granią prowadzi dalej szlak zielony. Czerwona Cesta Hrdinov SNP biegnie przez równolegle położoną grań, ale tamte okolice są znacznie mniej widokowe.
Najbliższa góra to skalisty Čierny kameň. Wiem, że wiele osób na niego wchodzi, choć stanowi rezerwat. My nie mamy takich ciągotek - w Wielkiej Fatrze jest tyle pięknych miejsc, że naprawdę nie musimy wszystkiego zaliczać aby podbudować swoje górskie ego...
Ploskę zostawiamy za sobą.
Sedlo pod Čiernym Kameňom - przyjemne miejsce na odpoczynek.
To chyba ostatnie spojrzenie na Ploskę.
Na Minčol (1398 metrów n.p.m.) można wejść zimową ścieżką wyznaczoną tyczkami albo minąć go "normalnym" szlakiem z prawej strony. Wybieramy tę drugą opcję.
Nie dziwię się, że przy pokrywie śnieżnej należy iść górą - zbocze jest strome i zapewne grożą tu obsuwy śniegu, a może i małe lawiny. Za to teraz cieszymy oko pięknym widokiem na dolinę Tureckiego potoku i Liptovské Revúce. Na jednej z polanek następna potencjalna noclegownia.
Niżne Tatry. Śniegu prawie już nie widać - albo stopiło je słońce albo wywiał wiatr. Ten nie odpuszcza i cały czas jest bardzo silny, choć trochę zelżał w porównaniu z porankiem.
Južné rakytovské sedlo. Tu trzeba się zdecydować: napierdzielanie na szczyt Rakytova czy spokojny trawers od zachodu?
Rakytov jest znakomitym punktem widokowym, ale czujemy się już zmęczeni. Poza tym raczej nie zobaczymy stamtąd więcej, niż do tej pory... Decyzja jest zgodna - żółty szlak łagodnie obchodzący górę.
Pisałem już, że Słowacy nie potrafili się zdecydować ile zajmie nam przejście odcinka od przełęczy pod Ploską. Przy wiacie podali 3 godziny. Po 30 minutach za Čiernym kameňem okazuje się, że nie tylko nic nam nie ubyło, ale... pojawiło się kolejne pół godziny! Wynika z tego, że poruszamy się w przeciwnym kierunku 😛.
Na północnej przełęczy Rakytova (Severné rakytovské sedlo) kolejna niespodzianka - zniknęło kilka kwadransów, teraz mamy przed sobą jedynie godzinę czyli o połowę mniej niż na mapie! Tabliczka jest wiekowa, bo z 1977 roku - możliwe, że w socjalistycznej Czechosłowacji ludzie byli szybsi niż dzisiaj 😏.
Ślady wspólnego państwa Słowaków i Czechów widać także przy granicach rezerwatów - często na stare komunistyczne herby naklejono współczesne godło słowackie.
Las przybiera żółto-zielone barwy...
...a to oznacza, że zbliża się zmierzch.
Koniec dnia zastaje nas na letnim trawersie Skalnej Alpy (1463 metry n.p.m.).
Jesteśmy coraz bliżej końcowego punktu dzisiejszej wędrówki. Z boku pojawia się asfaltowa droga, którą przejeżdża pojedynczy samochód i motocykl. Cywilizacja!
Drogowskaz z lat 70. okazał się być najbardziej wiarygodny - mniej więcej po godzinie od ostatniej krzyżówki docieramy na Močidlo, gdzie znajduje się górski hotel "Smrekovica".
Hotelowa restauracja wydaje się być nieczynna, ale drzwi są otwarte, więc wchodzimy do środka. Lokal jednak działa. Dwóch brudasów z dużymi plecakami wywołuje zdziwienie u części klientów, ale nam to zwisa. Zresztą wnętrze jadłodajni wcale nie jest jakieś luksusowe, przypomina raczej wiejską restaurację z licznymi głowami martwych zwierząt.
Rozsiadamy się w kącie, podłączając do kontaktów sprzęt elektroniczny. Na szczęście nie mamy bateriożernych smartfonów, ale już akumulatorki do aparatów wypadałoby zabezpieczyć 😏.
Piwo w hotelu tańsze niż pod Borišovem, co wcale nas nie zaskakuje. Jedzenie drogie, więc nawet nie zaglądamy do menu (którego i tak nie dostaliśmy).
Na sali spotykamy znajomą parę Słowaków spod szałasu, którzy tym razem zrezygnowali z namiotu i śpią w hotelu. Eee, a myśleliśmy, że to tacy prawdziwi namiotowi wymiatacze, a oni wybrali luksus 😛. Nocleg we dwójce kosztuje 50 euro, czyli tylko ciut więcej niż na pryczy w Chacie pod Borišovom, ale i tak nas na niego nie stać. Gdzieś w pobliżu znajduje się legalne miejsce biwakowe. Niestety, nie wiem dokładnie gdzie, bowiem zapomniałem wydrukować ten fragment mapy (jest ono zaznaczone m.in. na stronie mapy.cz). Słowacy pokazują mi lokalizację "obozowiska" na swoim telefonie z której wynika, że powinniśmy się cofnąć na pobliską polanę. Średnia przyjemność, bo tam wiatr urywał głowy... Podchodzę zatem do bufetu zasięgnąć języka u obsługi: rozbić można się gdziekolwiek, lecz ponieważ to teren prywatny, więc należy... zapłacić 5 euro od osoby! Niezbyt mi się to podoba, zwłaszcza, że przecież biwak wyznaczył park narodowy, ale nie mamy już ochoty szukać alternatywy i decydujemy się ponieść ten wydatek... Rano okaże się, iż popełniliśmy błąd 😛.
Na razie jednak delektujemy się piwem 😊.
Ogólnie to niezbyt odpowiada nam tutejsza atmosfera, a zwłaszcza personel. Jest bardzo powooolny, znika na długie minuty na zapleczu. Na stole pojawiają się niezamówione kufle (może od razu założyli, że wpadliśmy na więcej niż jedno 😛). Kiedy Eco poszedł po klucz do kibla (tak, toaleta hotelowa ma zamknięte drzwi!), to coś tam paniusie komentowały ze śmiechem, nabijając się z jego wymowy słowackich słów. Żenada... W pewnym momencie w powietrzu zaczął się unosić charakterystyczny słodkawy zapach - ewidentnie ktoś jarał trawkę. Prawdopodobnie w... kuchni! Nie mam nic przeciwko, niech sobie palą na zdrowie ile sił w płucach, ale kontakt z obsługą stał się jeszcze cięższy, więc postanowiliśmy się ewakuować.
Pozostało nam tylko znalezienie dobrego miejsca pod namiot. Obejrzeliśmy rozpadający się plac zabaw, ale w końcu rozłożyliśmy nasz domek obok drewnianego podestu. Osłaniały nas drzewa, więc prawie w ogóle nie czuć było wiatru. Po ukończeniu prac wyszło, że tropik jest założony... odwrotnie. Ponieważ nie zapowiadano opadów, to nie chciało nam się tego poprawiać 😏.
Kolejny udany dzień na grani Wielkiej Fatry. Pomijając nieustanne wiatrzysko, to pogoda znów dopisała. W nagrodę przed snem otwieramy flaszkę swojskiej malinówki i wypijamy po symbolicznym łyku - pychota 😊.
Przed nami pojawia się szeroka, masywna przeszkoda...
Ploská. Góra numer 6 pod względem wysokości w Wielkiej Fatrze (1532 metry n.p.m.). Jak nazwa wskazuje szczyt jest płaski i kiepski pod względem widokowym (coś jakby Śnieżnik).
Z tego też powodu nie będziemy na niego wchodzić, zresztą już na nim byliśmy 7 lat temu. Miniemy go niebieskim szlakiem biegnącym po zachodnim zboczu.
Wiatr daje się we znaki. Może nie przewraca, jak kiedyś w Bieszczadach, ale potrafi przytkać tak, że ciężko złapać oddech.
W dolnej części rozległej łąki widać szałas pasterski, również używany przez turystów. Na lewo przełęcz pod Borišovem, znad drzew wystaje dach schroniska.
Trawers Ploski jest bardzo przyjemny. Mijamy dwa źródełka i cały czas mamy ładne panoramki.
Jedno z ostatnich spojrzeń na Ostredok.
Malownicza dolina Necpalskiego potoku i najwyższa na tym zdjęciu Tlstá.
Drzewa zaczynają przybierać jesienne barwy, ale jesteśmy co najmniej o tydzień za wcześnie. Na razie jest zielono-żółto, z niewielką domieszką pomarańczy 😛.
Nad Studenným łączymy się z innymi szlakami. Stąd na Borišov rzut beretem, a przynajmniej tak się człowiekowi wydaje.
W rzeczywistości trzeba najpierw zejść w dół do siodła, a następnie dymać do góry. Już samo podejście pod schronisko potrafi zmusić nawet człowieka o żelaznych nerwach do wypuszczenia wiązanki, a co dopiero droga na szczyt! Na ten drugi się nie wybieramy...
Do tej pory spotkaliśmy na szlakach ledwie kilka osób (pierwszy turysta zaszczycił nas swoją obecnością już podczas mycia naczyń przy szałasie), a tu przy Chacie pod Borišovom kłębi się dziki tłum ludzi! Sobota, mimo wiatru ładna pogoda, więc masa osób ciągnie do jedynego "prawdziwego" schroniska Wielkiej Fatry.
Wchodzimy do środka i ładujemy się do stolika. Nie potrafię zrozumieć fenomenu fascynacji tym obiektem. W internecie pełno zachwytów, jak to tu fajnie, klimatycznie, miło, super, genialnie, niepowtarzalnie... Fakt - budynek brzydki z zewnątrz nie jest. Jadalnia przytulna. Ładnie położony. Ale... jest fest drogo. Piwo kosztuje więcej niż w hotelach! Żarcie z minimalistycznego menu również. Nocleg we własnym śpiworze w warunkach gorszych niż w niejednej polskiej chatce studenckiej to wydatek 13 euro. Z pościelą 22! Nieco taniej jest na glebie - "jedynie" 9 euro. Przypominam, że nie jesteśmy w kraju alpejskim, średnie ceny na Słowacji są zazwyczaj na polskim poziomie! Podczas naszej poprzedniej wizyty - jesienią 2016 - w pokojach było lodowato, wewnętrzne wychodki zamarznięte, a umywalnia zamknięta. Najgorsze wrażenie zrobiła jednak obsługa, która potraktowała nas jak intruzów, którzy mieli czelność przyjść późnym wieczorem i bez zapowiedzi. No jak tak można??!!
Teraz mamy to w dupie. Chcemy tylko napić się zimnego piwa. W tym przypadku miłe zaskoczenie - zamiast sikacza sprzedają produkty pivovaru Martins z (cóż za niespodzianka) Martina. Bardzo smaczne, a podkładki sugestywnie podkreślają zdrowotne walory spożywania dla naszych nerek 😏.
Trochę się zasiedzieliśmy... Ludzie przewalali się w pomieszczeniu jak woda z rozwalonego kibla, w końcu przyszła i nasza kolej.
Pod schroniskiem faceci lepiej niech nie sikają. Ciekawe, co grozi kobietom?
Przed nami znowu Ploská. W jej kierunku ciągną grupki ludzi.
Przy przełęczy wszystkie kolory szlaków występujące na Słowacji.
Podejście daje w kość...
...ale w nagrodę mamy ładne widoki. Za siebie na Borišov oraz na północ, gdzie na horyzoncie są górki Małej Fatry.
Kolejny z okolicznych szałasów - prawdopodobnie Sestričky.
Wszyscy turyści gramolą się na szczyt Ploskiej, tymczasem ja z Andrzejem trawersujemy go zielonym szlakiem. Dwa lata temu pokonywaliśmy go w śnieżycy, prawie na ślepo. To były ciężkie chwile, momentami myślałem już o wzywaniu ratowników albo rozbijaniu namiotu gdzieś na stoku.
Przed nami sedlo Ploskej. A za nią to, co będziemy jeszcze dziś mijać: Čierny kameň i Rakytov. Z tyłu dobrze widoczne są Niżne Tatry.
Na przełęczy robimy sobie przerwę we wiacie, gdzie siedzi ekipa Słowaków. Idą pod Borišov, ale nie do schroniska, tylko do jakiejś wolnodostępnej chatki.
Na zegarku godzina 15-ta, zastanawiamy się ile jeszcze zajmie nam dzisiejsza wędrówka? Miejscowi mają z tym problem: inne czasy są na mapach, inne na szlakowskazach. Pytanie, czy zdążymy przed zmrokiem?
Granią prowadzi dalej szlak zielony. Czerwona Cesta Hrdinov SNP biegnie przez równolegle położoną grań, ale tamte okolice są znacznie mniej widokowe.
Najbliższa góra to skalisty Čierny kameň. Wiem, że wiele osób na niego wchodzi, choć stanowi rezerwat. My nie mamy takich ciągotek - w Wielkiej Fatrze jest tyle pięknych miejsc, że naprawdę nie musimy wszystkiego zaliczać aby podbudować swoje górskie ego...
Ploskę zostawiamy za sobą.
Sedlo pod Čiernym Kameňom - przyjemne miejsce na odpoczynek.
To chyba ostatnie spojrzenie na Ploskę.
Na Minčol (1398 metrów n.p.m.) można wejść zimową ścieżką wyznaczoną tyczkami albo minąć go "normalnym" szlakiem z prawej strony. Wybieramy tę drugą opcję.
Nie dziwię się, że przy pokrywie śnieżnej należy iść górą - zbocze jest strome i zapewne grożą tu obsuwy śniegu, a może i małe lawiny. Za to teraz cieszymy oko pięknym widokiem na dolinę Tureckiego potoku i Liptovské Revúce. Na jednej z polanek następna potencjalna noclegownia.
Niżne Tatry. Śniegu prawie już nie widać - albo stopiło je słońce albo wywiał wiatr. Ten nie odpuszcza i cały czas jest bardzo silny, choć trochę zelżał w porównaniu z porankiem.
Južné rakytovské sedlo. Tu trzeba się zdecydować: napierdzielanie na szczyt Rakytova czy spokojny trawers od zachodu?
Pisałem już, że Słowacy nie potrafili się zdecydować ile zajmie nam przejście odcinka od przełęczy pod Ploską. Przy wiacie podali 3 godziny. Po 30 minutach za Čiernym kameňem okazuje się, że nie tylko nic nam nie ubyło, ale... pojawiło się kolejne pół godziny! Wynika z tego, że poruszamy się w przeciwnym kierunku 😛.
Na północnej przełęczy Rakytova (Severné rakytovské sedlo) kolejna niespodzianka - zniknęło kilka kwadransów, teraz mamy przed sobą jedynie godzinę czyli o połowę mniej niż na mapie! Tabliczka jest wiekowa, bo z 1977 roku - możliwe, że w socjalistycznej Czechosłowacji ludzie byli szybsi niż dzisiaj 😏.
Ślady wspólnego państwa Słowaków i Czechów widać także przy granicach rezerwatów - często na stare komunistyczne herby naklejono współczesne godło słowackie.
Las przybiera żółto-zielone barwy...
...a to oznacza, że zbliża się zmierzch.
Koniec dnia zastaje nas na letnim trawersie Skalnej Alpy (1463 metry n.p.m.).
Jesteśmy coraz bliżej końcowego punktu dzisiejszej wędrówki. Z boku pojawia się asfaltowa droga, którą przejeżdża pojedynczy samochód i motocykl. Cywilizacja!
Drogowskaz z lat 70. okazał się być najbardziej wiarygodny - mniej więcej po godzinie od ostatniej krzyżówki docieramy na Močidlo, gdzie znajduje się górski hotel "Smrekovica".
Hotelowa restauracja wydaje się być nieczynna, ale drzwi są otwarte, więc wchodzimy do środka. Lokal jednak działa. Dwóch brudasów z dużymi plecakami wywołuje zdziwienie u części klientów, ale nam to zwisa. Zresztą wnętrze jadłodajni wcale nie jest jakieś luksusowe, przypomina raczej wiejską restaurację z licznymi głowami martwych zwierząt.
Rozsiadamy się w kącie, podłączając do kontaktów sprzęt elektroniczny. Na szczęście nie mamy bateriożernych smartfonów, ale już akumulatorki do aparatów wypadałoby zabezpieczyć 😏.
Piwo w hotelu tańsze niż pod Borišovem, co wcale nas nie zaskakuje. Jedzenie drogie, więc nawet nie zaglądamy do menu (którego i tak nie dostaliśmy).
Na sali spotykamy znajomą parę Słowaków spod szałasu, którzy tym razem zrezygnowali z namiotu i śpią w hotelu. Eee, a myśleliśmy, że to tacy prawdziwi namiotowi wymiatacze, a oni wybrali luksus 😛. Nocleg we dwójce kosztuje 50 euro, czyli tylko ciut więcej niż na pryczy w Chacie pod Borišovom, ale i tak nas na niego nie stać. Gdzieś w pobliżu znajduje się legalne miejsce biwakowe. Niestety, nie wiem dokładnie gdzie, bowiem zapomniałem wydrukować ten fragment mapy (jest ono zaznaczone m.in. na stronie mapy.cz). Słowacy pokazują mi lokalizację "obozowiska" na swoim telefonie z której wynika, że powinniśmy się cofnąć na pobliską polanę. Średnia przyjemność, bo tam wiatr urywał głowy... Podchodzę zatem do bufetu zasięgnąć języka u obsługi: rozbić można się gdziekolwiek, lecz ponieważ to teren prywatny, więc należy... zapłacić 5 euro od osoby! Niezbyt mi się to podoba, zwłaszcza, że przecież biwak wyznaczył park narodowy, ale nie mamy już ochoty szukać alternatywy i decydujemy się ponieść ten wydatek... Rano okaże się, iż popełniliśmy błąd 😛.
Na razie jednak delektujemy się piwem 😊.
Ogólnie to niezbyt odpowiada nam tutejsza atmosfera, a zwłaszcza personel. Jest bardzo powooolny, znika na długie minuty na zapleczu. Na stole pojawiają się niezamówione kufle (może od razu założyli, że wpadliśmy na więcej niż jedno 😛). Kiedy Eco poszedł po klucz do kibla (tak, toaleta hotelowa ma zamknięte drzwi!), to coś tam paniusie komentowały ze śmiechem, nabijając się z jego wymowy słowackich słów. Żenada... W pewnym momencie w powietrzu zaczął się unosić charakterystyczny słodkawy zapach - ewidentnie ktoś jarał trawkę. Prawdopodobnie w... kuchni! Nie mam nic przeciwko, niech sobie palą na zdrowie ile sił w płucach, ale kontakt z obsługą stał się jeszcze cięższy, więc postanowiliśmy się ewakuować.
Pozostało nam tylko znalezienie dobrego miejsca pod namiot. Obejrzeliśmy rozpadający się plac zabaw, ale w końcu rozłożyliśmy nasz domek obok drewnianego podestu. Osłaniały nas drzewa, więc prawie w ogóle nie czuć było wiatru. Po ukończeniu prac wyszło, że tropik jest założony... odwrotnie. Ponieważ nie zapowiadano opadów, to nie chciało nam się tego poprawiać 😏.
Kolejny udany dzień na grani Wielkiej Fatry. Pomijając nieustanne wiatrzysko, to pogoda znów dopisała. W nagrodę przed snem otwieramy flaszkę swojskiej malinówki i wypijamy po symbolicznym łyku - pychota 😊.
Kolejny fajny dzień na szlaku. Nie myślałem że Fatra, oferuje możliwość tak namacalnego spotkania z reliktami poprzedniej epoki. U nas raczej już ciężko takie coś znaleźć :)
OdpowiedzUsuńP.S. Z tą kiepską widokowością Śnieżnika to chyba przesadziłeś :P Zresztą z tego co widać na zdjęciach, na Plosce też pod tym względem jest całkiem dobrze. Czy mylę się?
Nie ma tu żadnej przesady - na Śnieżniku także widoki na bliższe okolice są ograniczone, bo szczyt jest płaski. Nie bez powodu Niemcy wybudowali tam wieżę :) Z Ploskiej sąsiednich dolin nie widać, jedynie dalsze góry.
UsuńNajbliższe doliny to fakt, choć w przypadku Śnieżnika to łapie się chyba jedynie Kleśnica i sam początek Doliny Morawy. Ale już czym dalej tym lepiej. Zresztą ponoć wieża widokowa i tak niewiele zmienia w tamtejszej perspektywie. Musiała by być przynajmniej dwa razy wyższa od kiedyś istniejącej. A takiej raczej nie wybudują :)
UsuńDlatego ogólnie Śnieżnik uważam za przeciętne miejsce, jeśli chodzi o podziwianie panoram ;)
UsuńDo dalekich obserwacji jest za to stworzony. Potrzeba tylko spełnić kilka warunków, np.obecność zimowego, mroźnego wyżu i podwójna inwersja temperatury. Gdyby nie Jesioniki, zimą podziwiać można by Tatry, a bardziej na prawo- min.Białe Karpaty i Jaworniki (już niepozasłaniane). Również masyw Schneeberg w Alpach austriackich może zostać upolowany i nie są to czcze gatki. Z kolei na zachód, trafiają się także prawdziwe rarytasy. Kilkanaście lat temu (też porą zimową), odnotowano obserwację części Rudaw (Krušné hory- ok.270km), a istnieją realne możliwości wypatrzenia jeszcze dalej położonej- Szumawy. Zatem kręcić nosem nie ma co. Śnieżnik robi robotę :)
UsuńKolejny ładny dzień na szlakach Wielkiej Fatry. Świetne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.