poniedziałek, 25 stycznia 2021

Litomierzyce. Zbyt ładne na Czechy.

W jednym z przewodników znalazłem mniej więcej taką opinię: "miasto to jest zbyt ładne, jak na północne Czechy, powinno raczej znajdować się gdzieś na południowych, otoczonych winnicami Morawach". Opis ten powstał oczywiście z przymrużeniem oka, ale coś jest na rzeczy. Co prawda pięknych miasteczek w czeskiej części Republiki nie brakuje, natomiast najbliższa okolica zdecydowanie kojarzy się z Morawami, a to z powodu występujących tutaj upraw winorośli. Mowa o Litomierzycach (Litoměřice, Leitmeritz). W przeciwieństwie do chociażby opisywanego w poprzednim wpisie Žatca, wokół Litomierzyc zbiera się surowce do produkcji wina, a nie piwa. Litomierzyce są zresztą jednym z dwóch głównych miast czeskiego regionu winiarskiego - mniej znanego od morawskiego i, przede wszystkim, o wiele mniejszego (stanowi ledwie 5% powierzchni winiarskiej w państwie). Rejon ten bywa również nazywany ogrodem Czech (Zahrada Čech) z powodu urodzajnych ziem i ciepłego klimatu.

O napitkach wspomnę na końcu tego tekstu, natomiast teraz krótka charakterystyka miejscowości. Położona ona jest w miejscu, gdzie Ohrza (Ohře) wpływa do Łaby (Labe), przy czym niemal cała zabudowa leży na prawym brzegu tej drugiej rzeki. Od północy Litomierzyce mają górki Czeskiego Średniogórza (České středohoří), natomiast na południu, za Łabą, krajobraz jest płaski, z rzadka tylko urozmaicany samotnymi kopcami wulkanicznego pochodzenia. Pofałdowane ukształtowanie powierzchni czuć doskonale w samym mieście: taki miałem widok na centrum spod mojego pensjonatu.

Starówka jest wyżej niż dzielnica za murami miejskimi, z kolei ta wyraźnie góruje nad brzegiem Łaby. Wąskie brukowane ulice biegną raz w dół, a raz w górę.

Litomierzyce należą do najstarszych ośrodków w Republice Czeskiej. Gród istniał w tym miejscu w czasach pierwszych Przemyślidów, a w XI wieku na pewno działała już kapituła przy ówczesnej bazylice. W pierwszej połowie 13. stulecia otrzymały tytuł "miasta królewskiego", jako drugie w Czechach (szybciej niż praskie Stare Miasto). W późniejszych czasach szczęśliwie omijały je większe katastrofy, więc zachowała się tu masa zabytków. Nie zaszkodziły nawet radzieckie naloty pod koniec II wojny światowej (celem był most, przez który ewakuował się Wehrmacht).

środa, 20 stycznia 2021

Ústecký kraj - Louny, Žatec, Most i inne miejsca.

Do kraju usteckiego wjeżdżam od północy, od Niemców. Granicę przekraczam na autostradzie A18/D8, która po czeskiej stronie przez pewien fragment jest bezpłatna. Przede mną pofałdowane Rudawy (Krušné hory, Erzgebirge) oraz słońce próbujące przebijać się przez chmury.


Z autobany zjeżdżam do wioski Chlumec (Kulm). W 1813 roku w tej okolicy rozegrała się krwawa bitwa pomiędzy armią Napoleona, a wojskami koalicji austriacko-prusko-rosyjskiej. Starcie, w którym brało udział ponad 80 tysięcy żołnierzy, wygrali sprzymierzeni. Pamiątką po tych wydarzeniach są liczne pomniki.

Przede mną zwieńczona lwem kamienna wieża, poświęcona poległym służącym pod sztandarem Habsburgów (Austriacy ponieśli akurat najmniejsze straty, niecałe tysiąc ofiar).


W Republice Czeskiej jest bardzo dużo takich pomników przypominających starcia sprzed lat. Przetrwały międzywojnie, przetrwały komunę i do dziś nie pozwalają zapomnieć o historii.



piątek, 15 stycznia 2021

Górskie podsumowanie roku 2020!

Rok 2020 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni blogerzy wspominają, iż około wiosny stonka turystyczna w niesłychanej ilości wyroiła się z Podkarpacia i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów na Kościół. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie wyborcze, a wkrótce potem ruska rakieta pojawiła się na niebie. W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach nad Pałacem Prezydenckim; odprawiano więc posty i dawano jałmużny w samochodach, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki, zwłaszcza suwerena. Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi górale nie pamiętali podobnej, chyba tylko poprzednią. W południowych województwach lody nie popętały wcale wód, które, podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem i śmieciami, wystąpiły z łożysk i pozalewały sklepy z godzinami dla seniorów. Padały częste deszcze. Gnojnik rozmókł i zmienił się w wielką kałużę, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że — dziw nad dziwy! — w województwie świętokrzyskim i na Podlasiu zielony smog okrył wioski i miasta już w połowie grudnia. Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach, a kobiety na ulicach...

Możliwe, że po latach tak będą historycy opisywać 2020. Ja nie będę aż tak dramatyczny. Podsumowując go stwierdziłem, iż przed dwunastoma miesiącami wyobrażałem go sobie zupełnie inaczej i wiele planów szlag trafił. Z drugiej strony były momenty, że zapowiadało się znacznie gorzej, a jednak sporo rzeczy zdarzyło się pozytywnych. Ogólnie to 2020 nie był taki zły i wcale nie jestem przekonany, iż obecny będzie lepszy, zwłaszcza, że wchodzimy w niego z lockdownowym przytupem. W poniższym wpisie tradycyjnie skupię się na działalności ogólnogórskiej.

Na pewno mój górski 2020 charakteryzował się kilkoma cechami wyróżniającymi go od poprzednich:
* spora liczba wypadów jednodniowych (pokłosie oficjalnie zamkniętych noclegów),
* wyjątkowo dużo - jak na mnie - wizyt w Sudetach (bo zazwyczaj miałem bliżej na jednodniówki),
* wiele odwiedzonych miejsc, których w ogóle w najbliższym czasie nie planowałem zaszczycić swoją obecnością,
* rekordowa ilość wyjazdów z tatą,
* dominowały góry o niewielkich wysokościach,
* powroty po wielu latach przerwy.

Styczeń.

Podobnie jak rok temu zacząłem go w Sudetach, ale tym razem niziutko, na Pogórzu Kaczawskim. Pierwszy wyjazd i pierwszy powrót po długiej przerwie (konkretnie dziewięcioletniej). Zwiedziłem Jawor i kilka okolicznych wiosek, wdrapałem się na dwie wieże widokowe, przyspieszałem kroku słysząc strzały w lesie, a finalnie wylądowałem w Chatce pod Lipą w Raczycach. Jest to obiekt do wynajęcia, jeden z kilku takich na Pogórzu, idealne miejsce dla tych, którzy lubią poimprezować w klimatach chatkowych i nie przejmować się tym, że komuś się coś nie spodoba. Wracając dotknął mnie zaszczyt w postaci przejażdżki słynnym "busiem" Buby i Toperza 😏. Pogodę miałem typowo zimową.

niedziela, 10 stycznia 2021

Wielka Sowa, Walim i Rzeczka - w poszukiwaniu zimy i zabytków.

Góry Sowie wybrałem jako cel ostatniej wycieczki w 2020 roku. Skoro zacząłem ten sezon w Sudetach, to i w Sudetach skończę. Do auta wsiadaliśmy z nadzieją, że uda nam się złapać chociaż trochę zimy i ładnej pogody.

O ile podczas jazdy słońca jest sporo, o tyle śniegu na razie próżno szukać. Ale w sumie czemu się dziwić, biały puch w grudniu na Śląsku i w Polsce to towar tak samo deficytowy, jak uczciwy polityk. Dopiero już po nabraniu wysokości, za przełęczą Walimską, pojawią się na poboczach pierwsze ślady i trochę lodu.

Zdjęcie poniżej zrobiłem na drodze wojewódzkiej nr 383, niedaleko odbicia w stronę przysiółka Siedlików (Zedlitzheide). Kiedyś w miejscu tym stało schronisko Kleine Birkenfeldbaude, a obiekt po prawej to prawdopodobnie dawne ujęcie wody. Z kolei na horyzoncie prezentują się najwyższe szczyty Gór Wałbrzyskich z Borową i Chełmcem.

Zjeżdżamy do Walimia (Wüstewaltersdorf) i zostawiamy wóz na parkingu między kościołem św. Jadwigi a terenem Zakładów Przemysłu Lniarskiego. Ta potężna niegdyś fabryka, założona w XIX wieku jako Websky, Hartmann & Wiesen, upadła po upadku komuny. Gdy byłem ostatni (i jednocześnie pierwszy) raz w Walimiu, to oglądałem rozległe po niej pozostałości, a teraz ostały się jedynie nędzne resztki, ogrodzone i oznaczone groźnymi tablicami.

Walim to typowa, dość spora dolnośląska wieś: zabudowa wiekowa i zabytkowa, ale w przeważającej większości mocno zaniedbana. Zanim ruszmy na szlak idziemy się jeszcze po niej trochę pokręcić, aby zrobić zdjęcia i zakupy.

poniedziałek, 4 stycznia 2021

Wielka Czantoria i Soszów czyli beskidzka klasyka w pochmurnym wydaniu.

Wielka Czantoria. Jeden z "klasyków" Beskidu Śląskiego. Nie byłem na niej chyba z pięć lat. Planując grudniową wizytę w Beskidach myślałem o czymś znanym i przyjemnym, więc przyszedł mi do głowy pomysł, aby odwiedzić "stare śmieci".

Ruszamy we trójkę w niedzielny poranek, prowadzi mój tata. Dzień jest dojmująco szary i wilgotny. Normalnie zrezygnowałbym w taką pogodę z wędrówki, ale w tym popieprzonym roku staram się wykorzystywać ku nim każdą okazję. A przy okazji mam pewną nadzieję gastronomiczną 😏.

Po drodze proszę o krótki postój na przystanku kolejowym Wisła-Obłaziec. Przy peronie stoi mały, drewniany budynek dworcowy w stylu góralskim, pochodzący z okresu międzywojennego. Wkrótce może on zniknąć w związku z "rewitalizacją" linii, bo w Polsce pod tą nazwą zazwyczaj kryje się jakaś rozbiórka. Czynione są społeczne starania o jego uratowanie, lecz na razie nic pewnego nie wiadomo...

W Wiśle parkujemy obok dawnego dworca autobusowego. Śniegu tyle, co kot napłakał, ale chodniki są mocno śliskie - grudzień znowu zaskoczył służby miejskie.