Rok 2020 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni blogerzy wspominają, iż około wiosny stonka turystyczna w niesłychanej ilości wyroiła się z Podkarpacia i zniszczyła zasiewy i trawy, co było przepowiednią napadów na Kościół. Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie wyborcze, a wkrótce potem ruska rakieta pojawiła się na niebie. W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach nad Pałacem Prezydenckim; odprawiano więc posty i dawano jałmużny w samochodach, gdyż niektórzy twierdzili, że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki, zwłaszcza suwerena. Nareszcie zima nastała tak lekka, że najstarsi górale nie pamiętali podobnej, chyba tylko poprzednią. W południowych województwach lody nie popętały wcale wód, które, podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem i śmieciami, wystąpiły z łożysk i pozalewały sklepy z godzinami dla seniorów. Padały częste deszcze. Gnojnik rozmókł i zmienił się w wielką kałużę, słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno, że — dziw nad dziwy! — w województwie świętokrzyskim i na Podlasiu zielony smog okrył wioski i miasta już w połowie grudnia. Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć, bydło ryczało po zagrodach, a kobiety na ulicach...
Możliwe, że po latach tak będą historycy opisywać 2020. Ja nie będę aż tak dramatyczny. Podsumowując go stwierdziłem, iż przed dwunastoma miesiącami wyobrażałem go sobie zupełnie inaczej i wiele planów szlag trafił. Z drugiej strony były momenty, że zapowiadało się znacznie gorzej, a jednak sporo rzeczy zdarzyło się pozytywnych. Ogólnie to 2020 nie był taki zły i wcale nie jestem przekonany, iż obecny będzie lepszy, zwłaszcza, że wchodzimy w niego z lockdownowym przytupem. W poniższym wpisie tradycyjnie skupię się na działalności ogólnogórskiej.
Styczeń.
Podobnie jak rok temu zacząłem go w Sudetach, ale tym razem niziutko, na Pogórzu Kaczawskim. Pierwszy wyjazd i pierwszy powrót po długiej przerwie (konkretnie dziewięcioletniej). Zwiedziłem Jawor i kilka okolicznych wiosek, wdrapałem się na dwie wieże widokowe, przyspieszałem kroku słysząc strzały w lesie, a finalnie wylądowałem w Chatce pod Lipą w Raczycach. Jest to obiekt do wynajęcia, jeden z kilku takich na Pogórzu, idealne miejsce dla tych, którzy lubią poimprezować w klimatach chatkowych i nie przejmować się tym, że komuś się coś nie spodoba. Wracając dotknął mnie zaszczyt w postaci przejażdżki słynnym "busiem" Buby i Toperza 😏. Pogodę miałem typowo zimową.
Luty.
W lutym atmosfera w Europie zaczęła lekko gęstnieć. Co prawda jakieś wieści z Chin napływały już w styczniu, ale raczej niewielu zwracało na to uwagę, natomiast w tym miesiącu można było odczuć, że coś się dzieje (cytując księdza Natanka). Na razie wszystko działo się jeszcze daleko, za górami, za lasami i nad Odrą i Wisłą chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, że wkrótce nastąpi wielkie bum!
Pojechałem na kilka dni w Karkonosze. To był kolejny wypad w te pasmo w ciągu dość krótkiego czasu i postanowiłem sobie, iż po nim muszę zrobić od Gór Olbrzymich przerwę. Prośba ta została wysłuchana.
Na początek zaliczyłem przejście przez Grzbiet Lasocki w podwójnie przyjemny sposób: raz, że wcześniej w nim nie byłem, a dwa - że tym razem w rzeczywiście w zimowej aurze. Nocowałem na przełęczy Okraj, gdzie jedna religijna grupa modliła się o to, aby chiński wirus nie dotarł do Polski. Dla odmiany tych modlitw Opatrzność nie wysłuchała.
Kolejnego dnia chciałem przejść granią przez Śnieżkę, ale tę z powodu wiatru... zamknięto. Podmuchy na tyle uszkodziły obserwatorium na szczycie, iż GOPR pozamykał szlaki. Zmieniłem plany, zjechałem autobusem na czeską stronę (dziś wydaje się to dziwne - bez testu czy ważnego powodu, ot tak, za granicę) i zasapany przylazłem na Výrovkę. Pogoda się radykalnie zmieniła, warunki też. Potem była mgła, piwo w Luční boudzie i na końcu Dom Śląski. Wysokość 1400 metrów była najwyższą, jaką osiągnąłem w całym roku.
Z Karkonoszy przeniosłem się w Rudawy Janowickie, gdzie w schronisku "Szwajcarka" odbywał się koncert z cyklu "szwajcarkowe granie". Pełna sala, śpiewy i after-party do rana - ostatnie takty normalnego świata.
Marzec.
W trzecim miesiącu świat się zatrzymał. Zdążyłem jeszcze rzutem na taśmę wybrać się na narty w Jesioniki - w ostatni dzień pełnej działalności ośrodka i kilka dni przed zamknięciem granic (choć na niektórych przejściach stały już patrole). Człowiek miał wrażenie, że znalazł się na planie jakiegoś filmu sci-fi. Pierwsze plany poszły się pieprzyć.
Kwiecień.
Gdy wydawało się, że gorzej być nie może... zamknięto lasy. Przyznaję, że tym zagraniem rząd zaskoczył nawet mnie. Bieganie po polach i krzakach urosło do czynu wymagającego wielkiej odwagi, a wyjazd w święta do znajomych przypominał przygotowania gangsterów z czasów prohibicji. Odpadł mój wypad urodzinowy na Žižkov. A potem nagle lasy przestały rozsiewać zarazę i je otwarto. Znów się można było śmiać. No to skwapliwie skorzystałem z okazji i pojechaliśmy w Masyw Śnieżnika, ale bez samego Śnieżnika. Nie byłem tam sześć lat i gdyby nie pandemia, to raczej bym prędko nie zajrzał.
Maj.
Majówka na Słowacji oczywiście przepadła. Nie doszła do skutku również coroczna wędrówka po wschodniej granicy Polski - trochę z naszej winy, ale z drugiej strony nie bardzo było wiadomo, co rządzący wymyślą wieczorem na następny poranek.
Realizowałem kolejne jednodniówki. Najpierw w Góry Złote, a konkretniej to w Góry Bialskie z Czernicą. To mój debiut na tym szczycie.
Później nadeszła w końcu pora na Beskidy - Żywiecki z Rysianką, Lipowską i Boraczą, czyli klasyczna klasyka. Z tatą, ale nietypowo, bo niemal zawsze wędrowaliśmy razem za granicą, a nie po polskich górach.
Ostatniego dnia maja zaczęła się u mnie normalność, ponieważ autobus zawiózł mnie w Bieszczady, gdzie na dobry wieczór zlało mnie całkowicie, bo za długo siedziałem na piwie pod sklepem 😏.
Czerwiec.
Reszta pobytu prawie nie różniła się od poprzednich wyjazdów w Biesy. Słowem - było super! Odkryłem bacówkę w Jaworcu, kilka nieistniejących łemkowskich wiosek oraz Sine Wiry.
Po opuszczeniu Jaworca do gry wmieszała się pogoda - nadciągnęły takie chmury, że zrezygnowałem z Połoniny Wetlińskiej i Caryńskiej i zdobyłem Tarnicę. Też fajnie, bo po dłuższej przerwie. Pobyt na szczycie trwał krótko, gdyż znowu uciekałem przed oberwaniem chmury, ale na końcu niebiosa to wynagrodziły.
W czerwcu zapoczątkowałem nową formę aktywności (pod)górskiej, a mianowicie zaczęliśmy z Bastkiem jeździć na rowerach po niższych partiach gór lub pogórzach. Zaczęliśmy od Opawskich w okolicach Prudnika. Przy okazji udało się zajrzeć do Czechów (na razie tylko symbolicznie).
Już nie symbolicznie, ale w pełni odwiedziliśmy Republikę Czeską pod koniec miesiąca (ja nie do końca legalnie). Tym razem pedałowaliśmy po Przedgórzu Paczkowskim (Žulovská pahorkatina) - były knajpki, kąpiel w jeziorze oraz nocleg na nieco nawiedzonej Boží horze, najwyższym punkcie pasma. Wtedy miałem wrażenie, że ciemna chmura związana z pandemią znika za horyzontem...
Wrzesień.
Pod koniec lata wróciliśmy w Sudety na rowerach, znowu na czeską stronę i znowu w Góry Opawskie. W tym przypadku padło na Osoblažsko, czyli morawską enklawę na Śląsku. Nocowaliśmy we wiacie pod wieżą widokową nad wioską Liptaň.
Październik.
Jesień była intensywna, człowiek starał się wykorzystywać każdą okazję, bo nie było pewne, czy nagle rząd znowu nie zamknie lasów albo granic.
Najpierw po raz pierwszy zabrałem tatę w Sudety. On oczywiście już w nich bywał, ale nigdy ze mną. Na przetarcie wybrałem to, co mieliśmy najbliżej, zatem po raz kolejny Góry Opawskie z Kopą Biskupią i Srebrną Kopą. Pogoda szalała, raz ciężkie chmury, raz słońce.
Opawskie w tym roku biją u mnie rekordy i w drugiej połowie miesiąca wróciłem w nie z Bastkiem, aby zdobyć najwyższy szczyt - Příčný vrch. Dzień później Czesi wprowadzili "pół-lockdown" i zabronili przyjazdów cudzoziemcom w celach turystycznych. Znów się udało rzutem na taśmę...
Listopad.
W listopadzie częstotliwość się zwiększyła. W okolice Lądka-Zdroju (Góry Złote) pojechałem z tatą w chyba najpiękniejszy pogodowo dzień z całego roku. Zajrzeliśmy także do Czechów, aby skorzystać z leśnego baru 😊.
W rocznicę zakończenia Wielkiej Wojny i, dla odmiany, w chmurach i szarówce poszliśmy grupowo na Kłodzką i Szeroką Górę w Górach Bardzkich. W moim przypadku był to praktycznie debiut w tym pasmie.
Zaraz potem w weekend odwiedziłem chatkę na Lasku w Beskidzie Makowskim. Wyprawa bardziej towarzyska niż górska, ale dzięki niej człowiek na chwilę zapomniał o pandemiowym szaleństwie.
Następnie drugie podejście w Góry Bardzkie: Bardo i okolice pełne zabytków, przeważnie religijnych. Bardzo pobożnie spędzony czas.
Grudzień.
Końcówkę roku zazwyczaj miałem słabą, tym razem znowu ułożyło się inaczej.
Na Mikołajki ponownie Chata na Lasku. Chodzenia niedużo, ale bawiliśmy się bardzo miło 😊.
Rok 2009: 21 wyjazdów.
Rok 2010: 19 wyjazdów, 44 dni w górach, 28 noclegów
Rok 2011: 12 wyjazdów, 34 dni w górach i pogórzach, 22 noclegi.
Rok 2013: 9 wyjazdów, 20 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2014: 13 wyjazdów, 27 dni w górach, 14 noclegów.
Rok 2015: 14 wyjazdów, 27 dni w górach, 15 noclegów.
Rok 2016: 19 wyjazdów, 48 dni w górach, 38 noclegów.
Rok 2017: 20 wyjazdów, 46 dni w górach, 29 noclegów.
Rok 2018: 18 wyjazdów, 49 dni w górach, 35 noclegów.
Obym za rok mógł napisać, że się myliłem. Czego i wszystkim innym życzę 😊.
Piszesz odnośnie planów na 2021 rok: "Ale na dzień dzisiejszy jestem pesymistą, bo najbliższe miesiące rysują się może nie w czarnych, ale przynajmniej w szarych barwach". We mnie więcej optymizmu, jak nie da się zapodać za granicę, poszwendam się po "naszym podwórku", bo jest gdzie chodzić. Ale ja z innej beczki, pisałeś, że odkryłeś bacówkę w Jaworcu, byłem tam raz w 2004 lub 2005 roku, jakoś tak. Bacówka jak pamiętam uroczo położona, poza położeniem nie zrobiła na mnie wrażenia. Jak to teraz wygląda?
OdpowiedzUsuń"nasze podwórko" może być na kilka wycieczek, ale na cały rok to dla mnie forma więzienia. Zwłaszcza, że jadąc do Czechów czy Słowaków mam niemal pewne, że nie będę truł się smogiem, nie rozjadą mnie crossowcy, policja nie wlepi mandatu za picie pod sklepem, a w schronisku nie zatruję się kotletem. Poza tym wyjazdy to nie tylko góry, ale i cała reszta typowo turystyczna - w tym przypadku dla mnie Polska po prostu jest nudniejsza niż zagranica. Niby jadę kilkaset kilometrów od domu, a mam wrażenie, że prawie wcale się nie ruszyłem.
UsuńW Jaworcu od pewnego czasu jest nowy dzierżawca, młody chłop, sympatyczny, chce coś z tym miejscem zrobić. Organizuje tam jakieś imprezy, przeprowadza remonty, ale nie przesadza z nowinkami technicznymi, a i pod bacówkę dalej nie podjedziesz. Jest dość drogo, ale gdzie teraz w schroniskach nie jest?
O kurczę, sporo się tego udało mimo wariackich czasów :) Zdaję sobie sprawę, że pewnie chciałeś, by to wyglądało inaczej, ale ile pięknych widoków górskich zobaczyłeś, to Twoje. Ale też z całej siły trzymam kciuki, by świat się choć trochę uspokoił do wiosny i by dało się odkrywać nieco więcej niż pobliską okolicę na jednodniówkach... :)
OdpowiedzUsuńOby nie było gorzej, tego sobie (i wszystkim) życzę. Ale biorąc pod uwagę w jaki amok zamykania wpadło większość rządów, to okaże się, że urlopy to ludzie na działce będą spędzać...
UsuńJestem pod wrażeniem tego co i widziałeś i gdzie byłeś. W zasadzie to można by powiedzieć - rok jak co rok. Może plany były inne, ale i te zamienniki robią wrażenie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Zamienniki całkiem się udały, a plany... cóż. Może w tym roku? Choć najbliższe miesiące będzie na pewno ciężko.
UsuńPozdrawiam również :)
Jak na taki pokręcony rok, to wynik masz po prostu rewelacyjny. Może tak jak napisałeś, spontaniczne wykorzystywanie okazji na wyjazd, jest potencjalnie lepszym pomysłem? Człowiek nie myśli za dużo, nie kombinuje, tylko przy dogodnej okazji pakuje plecak i... ;)
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej- gratuluję.
Na 2021r. też koniecznie coś zaplanuj. Planować trzeba, bo to dobry "fundament" do uruchomienia naszej intencji i podświadomości. A z trudnościami zewnętrznymi...jakoś sobie radę damy. Owocnych wypraw Ci życzę. :)
Coś zaplanowane nieoficjalnie mam, ale co to za planowanie, jak właściwie nic nie zależy ode mnie, a od jaśnie panujących rządzących zarówno w kraju jak i zagranicą? To jest jedynie dostosowywanie się do istniejących warunków... :/
UsuńPozostaje również życzyć udanego roku!
Podsumowanie robi wrażenie. Rok 2020 niesamowicie obfity w górskie wypady. Zazdroszczę.
OdpowiedzUsuń