Najwyższy szczyt Bieszczad(ów) zdobyłem tylko raz, cztery lata temu. Od tamtego czasu wpisany jest na listę rezerwową miejsc do odwiedzenia, zawsze było coś ciekawszego. Tym razem także miałem inny pomysł: w trzeci dzień pobytu chciałem przejść się Połoniną Wetlińską i Caryńską do Ustrzyk Górnych, gdzie w "Kremenarosie" zarezerwowałem nocleg. No, ale plany są po to, aby je zmieniać! Wyjeżdżałem rano z bacówki w Jaworcu w otoczeniu prawie bezchmurnego nieba, te jednak bardzo szybko zaczęło niebezpiecznie się zaciągać. W głowie biły mi się różne myśli, lecz w końcu poprosiłem poznaną w schronisku koleżankę (która zgodziła się mnie podwieźć na szlak), aby wysadziła mnie dopiero w Ustrzykach.
W "Kremenarosie" czekają na mnie dwie wiadomości. Dobra to taka, że mimo wczesnej pory (godzina 10-ta) mój pokój jest już wolny i mogę tam zostawić swoje rzeczy. A zła, że o 11-tej ma zacząć padać!
- Ale jak to? - dziwię się. - Jak długo?
- Do końca dnia - odpowiada beznamiętnie facet zza baru.
Poczułem, jakby ktoś mi skrzydła obciął... Szybko jednak otrząsam się i pędzę do pokoju. Wyrzucam z plecaka zbędne rzeczy i wybiegam na dwór, w kierunku skrzyżowania w stronę Wołosatego. Jeszcze świeci słońce, lecz dookoła coraz ciemniej...
Próbuję łapać stopa, ale widząc busik decyduję się na płatną podwózkę. 7 złotych za 6 kilometrów - niezła stawka. Gdybym chciał zajechać nad morze, to musiałbym zostawić większość wypłaty u takiego przewoźnika.
Wołosate (Волосате) było w przeszłości dużą wsią, liczącą ponad tysiąc mieszkańców. Dziś jest ich kilkudziesięciu i służy przede wszystkim jako punkt startowy niebieskiego, najkrótszego szlaku w kierunku Tarnicy. Jeszcze nim nie szedłem, więc dla mnie będzie to coś nowego.
Na początek płacę kolejny haracz. Kosztowna ta nasza przyroda.
Rozległą polaną zazwyczaj maszerują tłumy turystów, tymczasem ja mam pustki.
Chmur sporo, jednak czasem przebije się słońce i wszystko ładnie doświetli.
W lesie zaczynam spotykać innych ludzi, ale sobie specjalnie nie przeszkadzamy. Szlak jest uzbrojony w różnego rodzaju pomoce - barierki, schodki, mostki. W wielu miejscach utworzyło się paskudne błoto.
Mniej więcej w 2/3 trasy stoi deszczochron. Oficjalnie jest zamknięty! Cudnie, cały kraj funkcjonuje prawie normalnie, działają hotele, restauracje i galerie, w kościołach zniesiono limity, wkrótce zacznie się organizować wesela na ponad setkę osób, lecz nie można legalnie schować się przed deszczem w parku narodowym!
Kawałek za wiatą las się kończy i zaczynają widoki. Chmury ewidentnie zwyciężyły na niebie, ale i tak jest pięknie!
Planowałem, że po pierwszym wyjściu na połoninę krzyknę z radości! Pieprzony koronawirus storpedował mi co najmniej trzy wyjazdy górskie (w tym majówkę na Słowacji), jeden zagraniczny wyjazd niegórski i, co najgorsze, coroczne włóczenie się wzdłuż polskich granic! Połonina miała być symbolem powrotu do normalności i aktywności. No, ale oczywiście na miejscu o tym zapomniałem 😏.
Tarnica na wyciągnięcie ręki.
Można dyskutować, czy te schody bardziej pomagają, czy przeszkadzają przy wchodzeniu? Mnie irytowały, gdyż nieustannie musiałem zmieniać tempo, w dodatku w wielu z nich tworzyły się małe jeziorka.
Przełęcz pod Tarnicą (nazywana też przełęczą Krygowskiego, ale w rzeczywistości nigdy się z tym określeniem nie spotkałem) - według szlakowskazu powinienem wchodzić na nią prawie 2 godziny, a zmieściłem się w godzinę i 20 minut (nie licząc pauzy pod dachem). Spoglądam tęsknym wzrokiem na ciągnący się przede mną Krzemień i szlak na Bukowe Berdo. Te ostatnie to jedyna połonina, której ciągle nie odwiedziłem (chyba, że Smerek uznamy za osobną połoninę od Wetlińskiej). Od kilku lat planuję ją zdobyć i ciągle pogoda nie pozwala, ciągle się psuje, gdy jestem w okolicy. Dzisiaj chyba też nic z tego, chociaż na razie nie pada, a według prognóz powinno od 90 minut...
No dobra, to lecimy na szczyt! Tarnicę okupuje ledwie kilka osób, panuje na niej spokój.
Słońce jeszcze gdzieś daleko usiłuje walczyć, po niektórych zboczach przemykają jaśniejsze pasma. Na szczęście chmury są wysoko, więc i tak mam bardzo ładne widoki!
Najpierw gapię się w kierunku Ukrainy. Dopóki granice są zamknięte musi mi to wystarczyć. Zielony kopiec na pierwszym planie to Pliszka (Плішка). Za nią na środku Ostra Hora (Го́стра Гора́), na prawo Połonina Równa (Полонина Рівна), na lewo Pikuj (Пікуй). To dość blisko nas, odległość 30 kilometrów. Za Pikujem załapała się jeszcze Połonina Borżawska (Полонина Боржава), oddalona o 60 kilometrów.
Polska część Bieszczad z Szerokim Wierchem i doliną Wołosatki.
Widać, że przyroda jeszcze nie otrząsnęła się po zimie, u góry dominują kolory jesienne, a rok temu w czerwcu połoniny były już zielone.
Krzemień.
Nad Wetlińską leje. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem z podwózką do Ustrzyk, ale gdybym trzymał się pierwotnego planu, to deszcz właśnie biczowałby moją skórę.
Ciężkie chmury są coraz bliżej, więc postanawiam przestać cieszyć się panoramami i opuścić szczyt. Schodzę najpierw do pierwszej przełęczy, a potem do kolejnej - Goprowskiej. Tamtejsza wiata może się przydać, gdyby się rozpadało.
We wiacie siedzi kilka osób. Ta liczba wkrótce zaczyna się zwiększać, bo oczywiście zaczyna w końcu padać. Niektórzy nie bardzo w to wierzyli, wychodzili na zewnątrz i szybko wracali. Sporo osób zjawiło się od strony Bukowego Berda i poinformowali, że szlak to błotna masakra. To była kropka nad "i" - dziś znowu Bukowe trzeba będzie odpuścić...
Deszczochron jest tak dupiato zaprojektowany, że dach zamiast bocznych ścian ma dziury, przez które leje się woda. Do tego wieje strasznie, temperatura spadła do 2-3 stopni, a ja nadal w krótkich galotkach. Robię szybko publiczny striptiz, aby założyć cieplejsze i suche ciuchy.
Grzebię w plecaku w poszukiwaniu jedzenia, lecz okazało się, iż zostawiłem je w schronisku. Nie zapomniałem natomiast zabrać piwa 😏. Dookoła co rusz ktoś wyciąga jakąś bułkę albo kanapkę, a mnie kiszki zaczynają grać marsza! Na zewnątrz leje z mniejszą lub większą siłą, przeważnie z większą. Mniej więcej po godzinie uspokaja się na tyle, że można próbować wyjść. Czynię to jako ostatni.
Wracam na przełęcz pod Tarnicą. A po drodze... zaczyna się kurzawka śnieżna! Noo, w czerwcu śnieżycy w polskich górach jeszcze nie przeżyłem.
Stwierdziłem, że przy takiej aurze nie ma co kombinować, tylko trzeba zejść jak najszybciej do Wołosatego. Inni też na to wpadli i każdy radzi sobie jak może...
Nagle opady ustały! A ja rozejrzałem się dookoła i pomyślałem, że chrzanię Wołosate, pójdę Głównym Szlakiem Beskidzkim przez Szeroki Wierch. I ładniej i dłużej!
"Ładniej" to słowo kluczowe, gdyż podniosły się mgły i wygląda to pięknie! Mija mnie starszy facet, z którym siedziałem we wiacie, i woła podekscytowany:
- Warto było poczekać, żeby to zobaczyć!
Resztki śniegu.
Ruina betonowego trójnoga triangulacyjnego - niedawno na forum górskim toczyła się ciekawa dyskusja o takich i drewnianych konstrukcjach w polskich górach.
Połoninę Szerokiego Wierchu mam praktycznie tylko dla siebie 😊. Czasem warto pójść w góry nawet, gdy zapowiadają dziadostwo.
Ostatni odcinek odsłoniętego terenu. Taniec chmur nadal trwa.
Wejście do lasu oznaczone jest tak dużym znakiem, że zobaczyłby je nawet ślepy.
W tym momencie kończą się atrakcje, a zaczyna monotonia zejścia. Masy błota, zrobiło się bardzo ślisko, więc rozkładam kijki trekingowe pożyczone od mamy. Niewątpliwie człowiek czuje się z nimi pewniej...
Postanawiam zrobić przerwę w deszczochronie. Godzina nadal młoda, nie spieszy mi się. Siedzi tam dwójka osób i coś wcina, więc i ja wyciągam puszkę z piwem. Ledwo się rozsiadłem, a z oddali dobiegł odgłos pioruna. No pięknie, jeszcze tego nam dzisiaj brakuje!
Zagrzmiało kilka razy, jednak burza przeszła gdzieś bokiem. Niestety, pojawił się z powrotem deszcz. Najpierw mżawka, a potem coraz silniejszy, momentami konkretna ulewa. Pecha mam dziś z tymi wiatami, co przy którejś jestem, to albo się chmurzy albo zaczyna padać!
Próbuję przeczekać niesprzyjającą aurę... Szlakiem przemyka kilka zmokniętych osób, żadna się nie zatrzymuje, pędzą w dół. A ja czekam... W końcu trochę opad słabnie, więc ruszam i ja. Między drzewami pada mniej, ale wszystko jest cholernie mokre, szlakiem płyną strumienie. Z drugiej strony las cudownie pachnie, jakąś taką świeżością i lekkością! Nie wiem co za rośliny wydzielały ten zapach, ale długo utkwił w pamięci...
Teren się wypłaszcza, ścieżka zmieniła się w gruntową drogę. Jestem coraz bliżej cywilizacji.
Przechodzę obok pustawego już parkingu i zamkniętej budki BPN. Na asfalcie natura się uspokaja i deszcz przechodzi w fazę łagodnej mżawki. W Ustrzykach wpadam do sklepu i kupuję coś na wieczorne rozgrzanie. Potem szybko do schroniska. Dziś nie założyłem ponczo i jestem znacznie mniej mokry niż w niedzielę. Również w butach w miarę sucho, co cieszy.
Dziwny to był dzień - z jednej strony pogoda pokazała swoje pazurki, z drugiej zaliczyłem Tarnicę, przeszedłem się połoniną, miałem widoki i piękne spacery chmur. Plusy dodatnie przeważyły nad ujemnymi, choć Bukowe Berdo znowu musi być odłożone na kolejny wyjazd.
Humor trochę psuje atmosfera wieczoru, nie lubię Ustrzyk Górnych. Zawsze kończę w nich wyprawy, więc kojarzą mi się z pożegnaniami. I zawsze trafiam w nich na umieralnię - ludzie są gdzieś schowani, w lokalach pustawo, a w bufecie "Kremenarosa" każdy turysta rzepkę sobie skrobie. Nikt nie ma ani grama chęci do integracji z innymi, wszyscy zajęci są sobą i swoimi sprawami, które zostawili gdzieś daleko i teraz sprawdzają je na smartfonach. Dosłyszałem jedynie, że jedna z obecnych w barze dziewczyn ma następnego dnia zacząć łoić Główny Szlak Beskidzki, ale nawet z nią nie udało mi się porozmawiać. Jakież przeciwieństwo wcześniejszych wieczorów w jaworcowej bacówce.
Pozostaje samotne piwo i lektura. Jutro też mam cały dzień do dyspozycji, gdyż powrotny autobus odjeżdża dopiero po 21-szej...
Wołosate (Волосате) było w przeszłości dużą wsią, liczącą ponad tysiąc mieszkańców. Dziś jest ich kilkudziesięciu i służy przede wszystkim jako punkt startowy niebieskiego, najkrótszego szlaku w kierunku Tarnicy. Jeszcze nim nie szedłem, więc dla mnie będzie to coś nowego.
Na początek płacę kolejny haracz. Kosztowna ta nasza przyroda.
Rozległą polaną zazwyczaj maszerują tłumy turystów, tymczasem ja mam pustki.
Chmur sporo, jednak czasem przebije się słońce i wszystko ładnie doświetli.
W lesie zaczynam spotykać innych ludzi, ale sobie specjalnie nie przeszkadzamy. Szlak jest uzbrojony w różnego rodzaju pomoce - barierki, schodki, mostki. W wielu miejscach utworzyło się paskudne błoto.
Mniej więcej w 2/3 trasy stoi deszczochron. Oficjalnie jest zamknięty! Cudnie, cały kraj funkcjonuje prawie normalnie, działają hotele, restauracje i galerie, w kościołach zniesiono limity, wkrótce zacznie się organizować wesela na ponad setkę osób, lecz nie można legalnie schować się przed deszczem w parku narodowym!
Kawałek za wiatą las się kończy i zaczynają widoki. Chmury ewidentnie zwyciężyły na niebie, ale i tak jest pięknie!
Planowałem, że po pierwszym wyjściu na połoninę krzyknę z radości! Pieprzony koronawirus storpedował mi co najmniej trzy wyjazdy górskie (w tym majówkę na Słowacji), jeden zagraniczny wyjazd niegórski i, co najgorsze, coroczne włóczenie się wzdłuż polskich granic! Połonina miała być symbolem powrotu do normalności i aktywności. No, ale oczywiście na miejscu o tym zapomniałem 😏.
Tarnica na wyciągnięcie ręki.
Można dyskutować, czy te schody bardziej pomagają, czy przeszkadzają przy wchodzeniu? Mnie irytowały, gdyż nieustannie musiałem zmieniać tempo, w dodatku w wielu z nich tworzyły się małe jeziorka.
Przełęcz pod Tarnicą (nazywana też przełęczą Krygowskiego, ale w rzeczywistości nigdy się z tym określeniem nie spotkałem) - według szlakowskazu powinienem wchodzić na nią prawie 2 godziny, a zmieściłem się w godzinę i 20 minut (nie licząc pauzy pod dachem). Spoglądam tęsknym wzrokiem na ciągnący się przede mną Krzemień i szlak na Bukowe Berdo. Te ostatnie to jedyna połonina, której ciągle nie odwiedziłem (chyba, że Smerek uznamy za osobną połoninę od Wetlińskiej). Od kilku lat planuję ją zdobyć i ciągle pogoda nie pozwala, ciągle się psuje, gdy jestem w okolicy. Dzisiaj chyba też nic z tego, chociaż na razie nie pada, a według prognóz powinno od 90 minut...
No dobra, to lecimy na szczyt! Tarnicę okupuje ledwie kilka osób, panuje na niej spokój.
Słońce jeszcze gdzieś daleko usiłuje walczyć, po niektórych zboczach przemykają jaśniejsze pasma. Na szczęście chmury są wysoko, więc i tak mam bardzo ładne widoki!
Najpierw gapię się w kierunku Ukrainy. Dopóki granice są zamknięte musi mi to wystarczyć. Zielony kopiec na pierwszym planie to Pliszka (Плішка). Za nią na środku Ostra Hora (Го́стра Гора́), na prawo Połonina Równa (Полонина Рівна), na lewo Pikuj (Пікуй). To dość blisko nas, odległość 30 kilometrów. Za Pikujem załapała się jeszcze Połonina Borżawska (Полонина Боржава), oddalona o 60 kilometrów.
Polska część Bieszczad z Szerokim Wierchem i doliną Wołosatki.
Widać, że przyroda jeszcze nie otrząsnęła się po zimie, u góry dominują kolory jesienne, a rok temu w czerwcu połoniny były już zielone.
Krzemień.
Nad Wetlińską leje. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem z podwózką do Ustrzyk, ale gdybym trzymał się pierwotnego planu, to deszcz właśnie biczowałby moją skórę.
Ciężkie chmury są coraz bliżej, więc postanawiam przestać cieszyć się panoramami i opuścić szczyt. Schodzę najpierw do pierwszej przełęczy, a potem do kolejnej - Goprowskiej. Tamtejsza wiata może się przydać, gdyby się rozpadało.
We wiacie siedzi kilka osób. Ta liczba wkrótce zaczyna się zwiększać, bo oczywiście zaczyna w końcu padać. Niektórzy nie bardzo w to wierzyli, wychodzili na zewnątrz i szybko wracali. Sporo osób zjawiło się od strony Bukowego Berda i poinformowali, że szlak to błotna masakra. To była kropka nad "i" - dziś znowu Bukowe trzeba będzie odpuścić...
Deszczochron jest tak dupiato zaprojektowany, że dach zamiast bocznych ścian ma dziury, przez które leje się woda. Do tego wieje strasznie, temperatura spadła do 2-3 stopni, a ja nadal w krótkich galotkach. Robię szybko publiczny striptiz, aby założyć cieplejsze i suche ciuchy.
Grzebię w plecaku w poszukiwaniu jedzenia, lecz okazało się, iż zostawiłem je w schronisku. Nie zapomniałem natomiast zabrać piwa 😏. Dookoła co rusz ktoś wyciąga jakąś bułkę albo kanapkę, a mnie kiszki zaczynają grać marsza! Na zewnątrz leje z mniejszą lub większą siłą, przeważnie z większą. Mniej więcej po godzinie uspokaja się na tyle, że można próbować wyjść. Czynię to jako ostatni.
Wracam na przełęcz pod Tarnicą. A po drodze... zaczyna się kurzawka śnieżna! Noo, w czerwcu śnieżycy w polskich górach jeszcze nie przeżyłem.
Stwierdziłem, że przy takiej aurze nie ma co kombinować, tylko trzeba zejść jak najszybciej do Wołosatego. Inni też na to wpadli i każdy radzi sobie jak może...
Nagle opady ustały! A ja rozejrzałem się dookoła i pomyślałem, że chrzanię Wołosate, pójdę Głównym Szlakiem Beskidzkim przez Szeroki Wierch. I ładniej i dłużej!
"Ładniej" to słowo kluczowe, gdyż podniosły się mgły i wygląda to pięknie! Mija mnie starszy facet, z którym siedziałem we wiacie, i woła podekscytowany:
- Warto było poczekać, żeby to zobaczyć!
Resztki śniegu.
Ruina betonowego trójnoga triangulacyjnego - niedawno na forum górskim toczyła się ciekawa dyskusja o takich i drewnianych konstrukcjach w polskich górach.
Połoninę Szerokiego Wierchu mam praktycznie tylko dla siebie 😊. Czasem warto pójść w góry nawet, gdy zapowiadają dziadostwo.
Ostatni odcinek odsłoniętego terenu. Taniec chmur nadal trwa.
Wejście do lasu oznaczone jest tak dużym znakiem, że zobaczyłby je nawet ślepy.
W tym momencie kończą się atrakcje, a zaczyna monotonia zejścia. Masy błota, zrobiło się bardzo ślisko, więc rozkładam kijki trekingowe pożyczone od mamy. Niewątpliwie człowiek czuje się z nimi pewniej...
Postanawiam zrobić przerwę w deszczochronie. Godzina nadal młoda, nie spieszy mi się. Siedzi tam dwójka osób i coś wcina, więc i ja wyciągam puszkę z piwem. Ledwo się rozsiadłem, a z oddali dobiegł odgłos pioruna. No pięknie, jeszcze tego nam dzisiaj brakuje!
Zagrzmiało kilka razy, jednak burza przeszła gdzieś bokiem. Niestety, pojawił się z powrotem deszcz. Najpierw mżawka, a potem coraz silniejszy, momentami konkretna ulewa. Pecha mam dziś z tymi wiatami, co przy którejś jestem, to albo się chmurzy albo zaczyna padać!
Próbuję przeczekać niesprzyjającą aurę... Szlakiem przemyka kilka zmokniętych osób, żadna się nie zatrzymuje, pędzą w dół. A ja czekam... W końcu trochę opad słabnie, więc ruszam i ja. Między drzewami pada mniej, ale wszystko jest cholernie mokre, szlakiem płyną strumienie. Z drugiej strony las cudownie pachnie, jakąś taką świeżością i lekkością! Nie wiem co za rośliny wydzielały ten zapach, ale długo utkwił w pamięci...
Teren się wypłaszcza, ścieżka zmieniła się w gruntową drogę. Jestem coraz bliżej cywilizacji.
Przechodzę obok pustawego już parkingu i zamkniętej budki BPN. Na asfalcie natura się uspokaja i deszcz przechodzi w fazę łagodnej mżawki. W Ustrzykach wpadam do sklepu i kupuję coś na wieczorne rozgrzanie. Potem szybko do schroniska. Dziś nie założyłem ponczo i jestem znacznie mniej mokry niż w niedzielę. Również w butach w miarę sucho, co cieszy.
Dziwny to był dzień - z jednej strony pogoda pokazała swoje pazurki, z drugiej zaliczyłem Tarnicę, przeszedłem się połoniną, miałem widoki i piękne spacery chmur. Plusy dodatnie przeważyły nad ujemnymi, choć Bukowe Berdo znowu musi być odłożone na kolejny wyjazd.
Humor trochę psuje atmosfera wieczoru, nie lubię Ustrzyk Górnych. Zawsze kończę w nich wyprawy, więc kojarzą mi się z pożegnaniami. I zawsze trafiam w nich na umieralnię - ludzie są gdzieś schowani, w lokalach pustawo, a w bufecie "Kremenarosa" każdy turysta rzepkę sobie skrobie. Nikt nie ma ani grama chęci do integracji z innymi, wszyscy zajęci są sobą i swoimi sprawami, które zostawili gdzieś daleko i teraz sprawdzają je na smartfonach. Dosłyszałem jedynie, że jedna z obecnych w barze dziewczyn ma następnego dnia zacząć łoić Główny Szlak Beskidzki, ale nawet z nią nie udało mi się porozmawiać. Jakież przeciwieństwo wcześniejszych wieczorów w jaworcowej bacówce.
Pozostaje samotne piwo i lektura. Jutro też mam cały dzień do dyspozycji, gdyż powrotny autobus odjeżdża dopiero po 21-szej...
Piękne widoki. I oczywisty wniosek - musisz unikać wiat, żeby nie padało. :-)
OdpowiedzUsuńTo pewnie była kara za chowanie się przed deszczem mimo zakazu :P
UsuńFajna wycieczka mimo deszczu, za to zdjęcia z chmurami wyszły ekstra. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńChmurki zrobiły robotę pierwsza klasa ;) Pozdrawiam :)
UsuńNajwyraźniej masz w wiatami taki problem, jaki mój Chłop ma z Karpaczem: Wicio wjeżdża do Karpacza - zaczyna padać. Zawsze tak miał.
OdpowiedzUsuńOstatnio mam wrażenie, że co zaczynam planować jakiś wyjazd dłuższy niż dzień, to zaczyna padać :P
UsuńCo jak co, ale taka pogoda ma także swój urok (o ile coś widać jak podczas Twojej wycieczki ;))
OdpowiedzUsuńNam też wirus pokrzyżował wiele planów. Niestety tego nie da się już nadrobić. Trzeba cieszyć się tym, że znów można chodzić po górach! Zastanawiamy się nad wypadem w Bieszczady, trochę się stęskniliśmy. Prognozy na najbliższe dni są jednak niezbyt zachęcające, a ilości błota, jakie widzę na wielu zdjęciach w sieci, także nie napawają optymizmem. Zobaczymy gdzie ostatecznie nas zawieje ;)
P.S. Bukowe Bedro jest cudowne, ale o tym pewnie niedługo się przekonasz na własnej skórze.
Błoto pewnie będzie długo, a może i całe wakacje, jak tam prawie codziennie leje i to mocno. Choć podejrzewam, że w innych pasmach także dużo tego jest.
UsuńNajgorsze to, że ciężko cokolwiek zaplanować z wyprzedzeniem. Urlop mam zaklepany na sierpień, ale co się do tego czasu wydarzy? Kto to wie!
Ja bym powiedział, że z wiatami masz szczęście. Bo przecież jak pada, to akurat masz wiatę i możesz się schować :D
OdpowiedzUsuńPlusem deszczu w górach są te pojawiające się w dolinach chmury gdy już przestanie padać. Zawsze mi się to podoba.
Chmury są klimatyczne, nawet jeśli trzeba wcześniej zmoknąć. Taka nagroda pocieszenia :)
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitam pytanko mam
OdpowiedzUsuńJak tam trasa na tarnice
Przez tego covita można wejść tam czy nie
Bo się jutro wybieramy i nie mamy pojęcia czy jest sens
Proszę o info i z góry dzięki
Na dzień dzisiejszy i jutrzejszy jak najbardziej można wchodzić na Tarnicę i inne górki :)
Usuń