Kolejny rok, kolejny odcinek naszej wędrówki dookoła Polski wzdłuż jej granic.
Przed dwunastoma miesiącami
byliśmy na Rusi Czerwonej przy granicy z Ukrainą,
teraz przyszła więc pora na powrót na odcinek północny. W 2019 roku
zakończyliśmy podróż na
Mazurach,
w Gołdapi. Teoretycznie więc
powinniśmy ruszyć z tego miasta lub okolic, ale postanowiliśmy dokonać pewnej
korekty.
Padło na Ełk jako na miejsce starowe. Położony jest on mniej więcej na
tej samej szerokości geograficznej co Gołdap, ale pięćdziesiąt kilometrów
bardziej na południe. Skąd ta zmiana?
Pierwszy powód wydaje się jasny: sytuacja polityczna. Maszerowanie wzdłuż
granicy rosyjskiej to proszenie się o kłopoty. Nie mam tu na myśli zagrożenia ze strony samych Rosjan, bo raczej mało prawdopodobne, aby do nas strzelali zza
płotu. Bardziej obawiałem się reakcji polskich służb granicznych, bo z
wieloletnich doświadczeń z nimi można się było spodziewać, że jak zobaczą
nasze dzikie obozowisko, to najpierw przyłożą pałką, a dopiero później zadadzą
pytania. A już na pewno mielibyśmy nieustanne, drażniące kontrole.
Powód drugi jest prozaiczny: tereny przygraniczne na zachód od Gołdapi są
zwyczajnie nudne. Głównie lasy i lasy, rzadkie malutkie wioski, mało ciekawych
obiektów, mało jezior, a dużo bagienek. Do tego brak sklepów na długim
odcinku.
Powód trzeci: Ełk jest znacznie lepiej skomunikowany niż Gołdap, choć - jak
się okaże - niektórzy i tak będą mieli problemy z dotarciem.
Zatem postanowione - na Mazury!
Wyjechałem jako jeden z pierwszych uczestników, w piątek wieczorem. Zanim
jeszcze w stolicy Górnego Śląska wsiadłem do pociągu, to oberwałem ptasią kupą
i to ogromną. Zastanawiałem się, czy to dobry, czy zły znak...
W stolicy Śląska mam prawie godzinny postój, więc krążę po dworcu obserwując
leżące w przejściach osoby po spożyciu alkoholu. Nie w kątach, tylko w
przejściach, aby byli lepiej widoczni.
Na noc zapowiadano silny front burzowy, ale na szczęście go minęliśmy, więc
punktualnie o 5.45 docieram do Tczewa (Dirschau).