Autostopem dojeżdżamy do Rydzewa (Rydzewen, Rotwalde). Wioska liczy
kilkuset mieszkańców, ale jest bardzo popularna wśród turystów, zwłaszcza
żeglarzy, bowiem leży na południowym skraju
jeziora Niegocin (Löwentinsee). A pisząc jeszcze konkretniej - to
położona jest nad dwoma jeziorami - "właściwym" Niegocinem oraz Bocznym
(Saitensee), będącym odnogą Niegocina 😏. W każdym razie w sezonie pełno tu
łódek i działa kilka przystani.
W centrum stoi ładny kościół, wybudowany przez ewangelików, a dziś noszący
imię Andrzeja Boboli. Niestety, bramę zamknięto, więc mogę jedynie zrobić
zdjęcie zza wysokiego muru.
Wśród zabudowy znajdzie się kilka domów szachulcowych - na przykład ten piękny
dawny Gasthaus.
Ledwo wysiedliśmy z wozu, a usłyszeliśmy wołanie:
"Długo jeszcze mam czekać?". Okazało się, że w mercedesie, obitym w środku
różowym futerkiem, siedzi Kasia z Podlasia. I tu zaczyna się ciekawa
historia... Miała do nas dołączyć już parę dni temu, ale się rozchorowała.
Potem ciągle nie było wiadomo, czy się zjawi, aż w końcu Buba stwierdziła, że
się nie zjawi, bo nie ma z nią kontaktu. Tymczasem Kaśka twierdzi, że dzwoniła
do Buby i pisała co najmniej kilka razy i żadnej reakcji... Z kolei Buba
faktycznie odbierała dziś jakieś telefony, ale wszystkie były od banków, jeden
nawet proponował szybki kredyt 😛. W każdym razie Kasia dotarła do Rydzewa, bo
wiedziała, że i my mamy się tutaj zjawić, a teraz czeka już kilka godzin.
Mieliśmy szczęście, że na siebie trafiliśmy, bo gdyby autostop zawiózł nas
kawałek dalej, to byłaby kicha...
Nocujemy dziś na jednej z marin. To inny świat, zupełnie odmienny od
prostego i skromnego świata plecakowca. Drogie samochody, drogie ciuchy,
pachnący perfumami ludzie, a przede wszystkim liczne łódki i jachty, mniej lub
bardziej wypasione.
Rozbijamy się pomiędzy domkami, bo od jeziora mocno wieje. Kaśka będzie spała
w samochodzie. A potem idziemy do karczmy coś zjeść i się napić. Niektórzy
przy okazji prezentują swoje skarpetki i gustowne klapki.
Wieczór ubywa nam przy ognisku, ale nie takim leśnym, tylko kulturalnym, w
specjalnie przygotowanym palenisku. Grupa z jachtu przytargała gitarę i śpiewa
klasykę, co niektórym się nie podoba, lecz w sumie nie wiem, co mieliby
serwować - piosenki religijne? Wśród uczestników ogniska krążą różne trunki, w
tym swojskie napitki przywiezione przez Kasię, aczkolwiek ukraiński bimber w
smaku przypomina raczej rozpuszczalnik 😏. Dyskusje schodzą na tematy
rozmaite, częsty jest motyw epidemiologiczny: skoro już pojawiła się małpia
ospa, to może następna będzie kozia podagra?
Nastał piątek, ostatni dzień przed końcem wyprawy. Czas leci zawsze tak
szybko... Dziś już wszystko na luzie, bez łażenia z plecakiem, skorzystamy z
podwózek. Zbieramy się jak zwykle niespiesznie, dwa razy zdąży walnąć
deszczem. Udaje się wziąć ciepły prysznic.
Marinę zlokalizowano w zwężeniu pomiędzy oba jeziorami, drugi brzeg
oddalony jest o niecałe pół kilometra. Tam także widać domy i jachty, to
wioska Bogaczewo (Bogatzewen, Reichensee). Pomiędzy obiema
miejscowościami nieustannie kursują jakieś jednostki.
Szymon z Iwoną ruszyli jako pierwsi, aby łapać stopa. Nam nagle zniknął Krwawy
- poszedł wyrzucić resztki wózka do plecaka, który wyzionął ducha... przepadł.
Szukam go, a on prawie znalazł pracę. Wreszcie się odnalazł i mercedesem
jedziemy na podbój Giżycka, choć wcześniej zatrzymuje się jeszcze w
Bystrym (Biestern), turystycznej wiosce na wschód od miasta. Mam tam
zaznaczony kemping, na którym chciałem spędzić ostatnią noc. W recepcji witają
mnie jakieś dziwne dziewczyny, ceny za nocleg są wysokie, a w dodatku tuż za
płotem wybudowano ogólnodostępną wiatę oraz przygotowano plażę, więc
ostatecznie decyduję się spać ponownie w namiocie razem z resztą.
A zatem Giżycko (Lötzen), krótko po wojnie Łuczany, a dla
Mazurów Lec - polskie władze jednak zdecydowały o nadaniu nazwy
ahistorycznej, pochodzącej od nazwiska Gustawa Gizewiusza, nie przejmując się
negatywną opinią nowych mieszkańców miasta. Miasto uznawane jest za jedną z
mazurskich stolic, a także główny ośrodek żeglarstwa na Mazurach, co nie
dziwi, skoro z jednej strony leży jezioro Niegocin, a z drugiej Kisajno
(Kissainsee), będące częścią Mamrów. Posiada również bogatą historię -
pierwszy gród założyli Krzyżacy w XIV wieku, prawa miejskie wraz z herbem i
pieczęcią otrzymało w 1612 z rąk elektora brandenburskiego. W późniejszych
stuleciach Lötzen kilkukrotnie padało ofiarą różnych nieszczęść - pożary,
epidemia dżumy, Tatarzy. W czasie Wielkiej Wojny dwukrotnie oblegali je
Rosjanie, ale silne umocnienia Twierdzy Boyen pozwoliły niemieckiej armii na
utrzymanie się. Kolejna katastrofa przyszła w 1945 roku - Sowieci zdobyli
miasto atakując po taflach zamarzniętych jezior, a potem przez cztery miesiące
razem z szabrownikami rabowali i niszczyli zabudowę, stąd tak wiele pustych
przestrzeni i nowych obiektów wśród ulic.
Parkujemy w centrum i uderzamy do baru mlecznego, gdzie czeka już Iwona z
Szymonem. W środku tłum ludzi, miejsce jest popularne, żarcie i piwo smaczne,
ale ceny już na pewno nie barowe.
Wyskakuję, aby na szybko obejść pobliski plac Grunwaldzki, dawniejszy
Marktplatz. Dziś Giżycko nie ma rynku z prawdziwego zdarzenia, bo ten plac to
po prostu ruchliwa droga i skrzyżowanie.
Na jego wschodnim końcu wznosi się kościół ewangelicki z XIX wieku. Kiedyś
obsługiwał parafię liczącą ponad dziesięć tysięcy wiernych, współcześnie jest
ich około trzystu.
W parku umieszczono "Pomnik Bojownikom o Polskość Ziemi Mazurskiej". Pomnikowy
głaz narzutowy przytargano tu w 1987 roku z okolic Wydmin. W tym czasie
przypadała m.in. 42-ga rocznica wyzwolenia Niemców z rąk Niemców, więc data
wydawała się odpowiednia.
Działania tych "bojowników" (określenie wojskowe, choć przecież tu chodziło
głównie o dziewiętnastowiecznych pastorów i nauczycieli) były tak skutecznie,
że w czasie plebiscytu w 1920 roku w mieście padło za Polską zero głosów.
Ekipa się najadła i napoiła, więc w komplecie idziemy obejrzeć inne atrakcje
Giżycka. Jedną z największych jest niewątpliwie most obrotowy na Kanale
Łuczańskim (do niedawna Giżyckim, w przeszłości Lötzener Kanal). Wybudowała go
w 1898 roku znana firma Beuchelt z Zielonej Góry. Przęsło obraca się w bok,
równolegle do brzegu, co umożliwia pływanie kanałem mniejszym jednostkom. Most
obsługuje tylko jedna osoba, obrót przęsła zajmuje około pięciu minut.
Początkowo most składał się z dwóch części, który odchylały się na boki, lecz
była to konstrukcja nieudana i zawaliła się pod ciężarem jakiegoś wozu.
Dopiero kilkadziesiąt lat później wzniesiono ten obiekt, który i tak musiano
odbudować po wysadzeniu w 1945 roku. Potem w okresie PRL-u most wyposażono w
napęd elektryczny, lecz silne uderzenia niszczyły nabrzeże, więc z niego
zrezygnowano. Zastąpił go most saperski, niezbyt przychylnie przyjęty prze
Giżyczan, więc w latach 90. na powrót przywrócono klasyczny most obrotowy
ręczny.
Dodam jeszcze, że bliżej jeziora aż do 1945 roku funkcjonował jeszcze most
zwodzony, lecz jego już nie zrekonstruowano.
Z tyłu widać lśniącą nowością fasadę "zamku krzyżackiego". Celowo piszę w
cudzysłowie, gdyż to zupełnie nowe skrzydło sprzed kilku lat, natomiast
zachowany fragment oryginału znajduje się z tyłu.
Przęsło jest odsuwane kilka razy w ciągu dnia - o godzinach informują tablice
umieszczone przy ulicach. Akurat trafiliśmy na ten moment, więc aby
przekroczyć kanał musimy skorzystać z nowej kładki dla pieszych.
Ruch na kanale jest dość spory.
Stare domy przy bocznej ulicy.
Jeszcze większą atrakcją turystyczną jest Twierdza Boyen (Feste Boyen).
Jedno z najciekawszych dzieł pruskich architektów wojskowych zaczęto wznosić w
połowie 19. stulecia, ale już wcześniej pojawiały się projekty utworzenia tu
czegoś podobnego, bo przesmyk pomiędzy Kisajnem a Niegocinem idealnie nadawał
się do obrony. Powstała sześcioramienna gwiazda z trzema poziomami warownymi,
czterema bramami i sześcioma bastionami. Załoga liczyła w czasie pokoju trzy
tysiące ludzi. Wokół twierdzy wykonano w kolejnych dekadach szereg prac
uzupełniających, m.in.
zasadzono tysiące drzew liściastych, aby nie była ona widoczna z daleka.
Odwiedzałem już Boyen kilkanaście lat temu, ale z tamtej wizyty niewiele
pamiętam, więc cieszę się z powtórki (zdjęcie Kasi).
W czasie I wojny światowej twierdza spełniła swe zadanie: powstrzymała na tym
odcinku Rosjan, umożliwiając również przeprowadzenie na tyłach mobilizacji. W
okresie międzywojennym i drugowojennym była już przestarzała, więc pełniła
inne funkcje: lazaretu, wywiadu wojskowego generała Gahlena, a także ośrodka
werbunkowego i szkoleniowego oficerów Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (ROA).
Armia Czerwona zajęła ją bez walki.
Za czasów polskich najpierw siedziało tu wojsko ludowe, następnie oddano ją
różnym zakładom spożywczym, aż w końcu udostępniono turystom. Obecnie zarządza
twierdzą stowarzyszenie, które gospodaruje ją w bardzo fajny sposób:
nadmiernie jej nie wypucowano, nie zagrodzono, ludzie chodzą zupełnie
swobodnie i nawet muszą uważać, aby nigdzie nie spaść. Mamy również szczęście,
gdyż dziś odbywają się Dni Giżycka i wstęp jest darmowy (normalnie bilet
kosztuje 15 złotych) oraz wydłużono godziny otwarcia.
Ekipa się rozdziela, każdy zwiedza po swojemu i swoim tempem. Tak naprawdę
Boyen zasługuje na osobny wpis, bo jest tu masa rzeczy do zobaczenia, więc w
moim tekście tylko ją nieco zarysuję.
Popiersie Hermanna von Boyen, ministra wojny i pomysłodawcy budowy. Honorując
jego wkład nie tylko twierdza dostała jego nazwisko, lecz i poszczególne
bastiony - od jego imion i od rodowego zawołania.
Swoje zwiedzanie zaczynam od wejścia na wały, poruszać się będę w kierunku
zachodnim. Na początek mam widok na Bramę Giżycką (Lötzener Tor) i kaponierę.
Na wałach spotkamy różne ciekawostki - na zdjęciu stanowisko obserwacyjne
peryskopu, za pomocą którego kierowano ogniem artylerii.
Z wałów schodzę przy Bramie Kętrzyńskiej (Rastenburger Tor). Zablokowana jest
zamkniętą blachą, ale bocznym korytarzem można przejść pod mur, a tam
znajduję... kibel.
Czasem mam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy.
Daty budowy poszczególnych obiektów wyryte na kamieniach.
Spore przestrzenie pokrywa las. Pomiędzy drzewami wyskakują zrujnowane budynki
- np. spichlerze z resztkami windy towarowej.
Środek twierdzy to z kolei teren odsłonięty. Znajdziemy na nim przeróżne
konstrukcji służące załodze. W odnowionym warsztacie zbrojmistrza umieszczono
jedną z kilku wystaw, ale chłop z obsługi właśnie ją zamykał.
Wracam do Bramy Giżyckiej, lecz nikogo z moich nie ma, więc idę dalej. Obok
bramy, w koszarach, można obejrzeć główną wystawę. Jest o twierdzy, o mieście,
o etnografii i kilka innych pierdółek. Na piętrze działał kiedyś hostel, lecz
od pewnego czasu jest zamknięty.
Obok koszar w murach umieszczono latrynę, ponoć tylko dla oficerów.
Wchodzę na wał. Jest tu stanowisko z pancerną kopułą obserwacyjną, wchodziło
się do niego z dołu po drabinie.
Ponieważ moich dalej brak, więc cofam się na główny dziedziniec zobaczyć
tamtejsze budynki trochę dokładniej. W ich przypadkach stan zachowania jest
znacznie gorszy, niż warsztatu zbrojmistrza.
W ruinach spotykam Bubę z Kaśką, ale zanim skończą one łazić, to minie jeszcze
sporo czasu. Wreszcie, po ponad dwóch godzinach, wszyscy spotykają się przed
bramą wejściową i maszerujemy z powrotem do miasta. Nim dotrzemy do auta, to
odbijamy jeszcze nad Kanał Łuczański, gdzie Kasia opowiada swoje dramatyczne
przygody z czasów burzliwej młodości, a potem nad Niegocin. Widać, że jest
piątek, przewija się mnóstwo ludzi, strzelają flaszki i tym podobne.
Robimy sobie grupowe zdjęcie w literach, uwiecznione na smartfonie
Kaśki.
Przejście przez tory dla pieszych w starym stylu. Są też pozostałości drugiej
nitki, ukradzionej przez Rosjan po ostatniej wojnie.
Domek-wydmuszka, została tylko fasada.
Razem z Tomkiem, który ponownie nas nawiedził z wizytą, jedziemy do
Bystrego na plażę. Namioty rozstawiamy na łące, a imprezować będziemy
we wiacie, która szybko ujawnia swoje wady: ścian albo nie ma albo są z dużymi
szparami, więc wiatr wieje tu jak dziki, a komin jest niedrożny i dym nie
ucieka w niebo, lecz na nas. Kolejny bubel za unijne pieniądze, za to
starczyło ich na dziwne drewniane paliki i tabliczki, że teren monitorowany.
Na przeciwległym brzegu jeziora Niegocin migoczą światełka. Przy plaży, na
ogromnych ławkach, biesiaduje trójka młodych ludzi. Dużo później zawitał
również patrol policji, ale tylko postał chwilę na parkingu i ruszyli dalej.
Słychać także hałasy pociągu na otwartej zamkniętej linii w stronę Ełku.
Poranek wstaje chłodny i bardzo wietrzny. Szymon z Iwoną zbierają się o
świcie, więc tylko im pomachałem, gdy szedłem za potrzebą. Próbuję wziąć
kąpiel, jednak woda jest tu bardzo brudna, w zatoczce zbiera się szlam,
gnijące rośliny i inne świństwa, kończy się na szybkim ochlapaniu.
Wydawało mi się, że zabudowa widoczna na drugim brzegu to Rydzewo, ale po
analizie mapy stwierdzam, że to prawdopodobnie znacznie bliższe Wilkasy
(Wilkassen, Wolfsee). Jako ciekawostkę administracyjną dodam, że - według map
- całe jezioro Niegocin leży w granicach gminy Giżycko, więc wchodząc do wody
w takim Rydzewie zmieniamy przynależność gminą, bowiem plaża należy jeszcze
pod Miłki 😏.
Symboliczne zdjęcie z faną, o której przypomniałem sobie dopiero teraz!
Wobec bardzo niepewnej i zmiennej pogody do Giżycka udajemy się autem.
Buba z Krwawym idą do marketu zrobić zakupy na drugie, trzecie i czwarte
śniadanie, natomiast ja z Kaśką wybieram się na ostatnie szybkie rozejrzenie
się po okolicy.
Zaraz obok sklepu wznosi się wieża widokowa, czyli dawna wieża wodna z
1900 roku.
We wnękach umieszczono herb miejski - trzy srebrne ryby na niebieskim tle -
oraz flagę Mazur, kolorystycznie przypominająca Luksemburg. Powstała w
pierwszej połowie XIX wieku w Królewcu, w środowisku studentów wywodzących się
z Mazur i podkreślających łączność ze swą Małą Ojczyzną. Od 1945 roku
praktycznie nieużywana.
Trochę szkoda wydawać nam osiemnastu złotych na bilet, więc zamiast wieży
zaglądamy do stojącej w pobliżu prawosławnej cerkwi świętej Anny. Powstała w
wyniku rozbudowy kaplicy dawnego "Mazurskiego Domu Spokojnej Starości".
Wyposażenie jest nowe, ale - jak zwykle w cerkwiach - sprawia wrażenie takiego
sprzed lat. Zza jednego z obrazów wyłania się starszy ksiądz - zupełnie nie
wygląda jak batiuszka, bo bez brody i długich włosów... Rozmawiamy przez
chwilę o społeczności prawosławnej w Giżycku, którą tworzą przede wszystkim
potomkowie ludzi wywiezionych w Akcji "Wisła". Jest ich niewielu,
kilkudziesięciu. Więcej, bo kilkuset, będzie grekokatolików, którzy mają
bardziej okazałą cerkiew przy głównej ulicy.
- Oni mieszkali kiedyś w Galicji, więc są katolikami - stwierdza ksiądz i
dodaje ze smutkiem: - Jeden naród, a dwa wyznania...
Mamy jeszcze trochę czasu, więc skaczemy na rozciągający się za płotem stary
cmentarz miejski. Jego najstarszą część polskie władze zamieniły w park w
latach 60., ale niepełną ekshumację szczątków przeprowadzono dopiero przed
dekadą - odnalezione kości złożono w ossuarium.
W zachowanym fragmencie nekropolii (też już zamkniętej dla pochówków) dominują
groby powojenne. Głównie polskie, lecz czasem trafi się taki w cyrylicy. Są
także pojedyncze kamienie z niemieckimi nazwiskami, a także podniszczona
kwatera wojenna (kilkuset Niemców i kilkunastu Rosjan). Niektórzy z
odwiedzających cmentarz chyba mylą go z wysypiskiem, bo wala się tu sporo
śmieci, zwłaszcza plastikowych butelek.
Kończymy to pospieszne zwiedzanie, wracamy do reszty i zostało tylko podjechać
na dworzec kolejowy. Pożegnanie z Kasią, Buba z Krwawym idą jeszcze odwiedzić
szmateks, a nasz pociąg już czeka...
Pochwalę się, że po raz pierwszy będę podróżować I klasą! IC wprowadziło super
hiper promocje i na początku maja bilet na przejazd przez całą Polskę kosztował 29 złotych, podczas gdy ten sam w II klasie... 65 😛. W
rzeczywistości te klasy niczym się w naszym składzie między sobą nie różniły,
ale jaki prestiż!
Podróż do domu zajmie wiele godzin: trochę śpię, trochę czytam, w Olsztynie
wyskakuję do sklepu (znowu leje, jak przed tygodniem). Odwiedzamy też
Krwawego, który kupował bilet w kasie i na I klasę nie było go już stać.
A pogoda była dokładnie taka sama jak przez większość mazurskiej wędrówki: na
przemian słońce i deszcz.
Kolejny "przygraniczny" wyjazd zakończył się. I znowu jednocześnie inny oraz
podobny do poprzednich. Było dużo wody w formie wszelakiej, zarówno tej z
nieba jak i z ziemi, pogoda potrafiła pokazać pazur, ale nie załamała się aż
tak, jak podczas ostatniej wizyty na Mazurach w 2019 roku. Odwiedzali nas
znajomi, lecz za to brakowało częstszych kontaktów z miejscowymi. Przebyliśmy
praktycznie całą zaplanowaną trasę i zwiedziliśmy niemal wszystkie obiekty
godne zobaczenia. Bawiliśmy się przednie, choć bez widoku prawdziwych słupków
granicznych to jednak tak trochę nieprawdziwie 😏, aczkolwiek lepiej
dostosować się do aktualnej sytuacji, niż całkowicie rezygnować z przygody.
Każdy z dotychczasowych wyjazdów nad granice miał jakiś motyw przewodni,
który zapamiętałem najbardziej:
W 2013 roku wszystko było dla mnie nowe, ale to głównie spływ Biebrzą i
kościół w Sztabinie, który nie chciał nam znikać z horyzontu.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
2020 nie było.
2021 to bardzo pomocni miejscowi.
A ten rok? Ciężko wymyślić coś, co najbardziej wbiło się w głowę. Gwałtowne
zmiany pogodowe? Piosenka "kajakarze", którą nieopatrznie zaintonowała Buba?
Albo pociągi kursujące regularnie po zamkniętej linii? Wszystkiego po
trochu.
Najbardziej zazdroszczę tego Giżycka ze względu i na twierdzę i most obrotowy. Giżycko jakoś umknęło nam podczas pobytu na Mazurach, ale co się odwlecze to nie uciecze. Może kiedyś. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńGiżycko to niewątpliwie miasto warte odwiedzenia, choć po prawdzie gdyby nie twierdza i most, to za bardzo by się nie wyróżniało od sąsiadów ;) Pozdrówniania!
UsuńAkurat w Giżycku byłem, ale można powiedzieć, że miałem odwrotnie, tj na wieżę weszliśmy, a cerkiew była zamknięta, zaś w kościele ewangelickim byliśmy w środku, Twierdzę Boyen zwiedzałem w deszczu, też po murach, na resztę nie miałem już, przemoczony ochotę. Bar mleczny smacznie, ale straszne kolejki, choć i tak jedno z lepszych miejsc do zjedzenia posiłków, a w porównaniu do restauracji ceny ok (ale ja byłem 5 lat temu), oglądałem jak ten most "skręcano". Najmilej jednak pamiętam drogę do Giżycka z Mikołajek, obok drogi co chwila a to jezioro, a to kanał a na nim żaglówki...fajny klimat.
OdpowiedzUsuńCiekaw jaki plan na za rok...
Za rok powinny być jakieś tereny na wschodzie, mniej więcej pomiędzy Tomaszowem a Przemyślem. No, ale zobaczymy co wyjdzie, bo teraz sytuacje są dynamiczne ;)
Usuń