Słowacko (Slovácko) to kraina ludowych pieśni, strojów, tańców, świąt i
tradycyjnych rzemiosł, a także wina i zabytków. Tak reklamują ten region
przewodniki dla turystów, a ponieważ już kiedyś w nim byłem, więc mogę całkowicie to potwierdzić.
Słowacko rozciąga się w południowo wschodniej części Moraw - dolną
granicę wyznacza rzeka Morawa i Białe Karpaty, górną niewielkie pasma górskie
Chřiby oraz Ždánický les (Las Żdanicki). Region ten, zgodnie z nazwą, pod
wieloma względami ma więcej wspólnego ze Słowacją, niż z resztą
Republiki Czeskiej. Tutejsza ludność ma częściowo słowackie korzenie,
kultywuje się słowacką kulturę, miejscowa gwara ma wiele naleciałości
słowackich, ale także węgierskich. Podobnie wygląda sprawa z tradycyjnymi
strojami, tańcami i świętami. No i przede wszystkim na Słowacku króluje wino,
w przeciwieństwie do reszty kraju.
W czasie tegorocznego czerwcowego wyjazdu pierwszy postój nastąpił jednak
jeszcze przed Słowackiem, a mianowicie na rubieżach Hany, ale już u podnóża
Chřibów. W wiosce Zástřizly znajduje się wiadukt; z daleka wydaje się
typowy, ale z bliska widać, że jest niedokończony.
W latach 30. powstały w Czechosłowacji ambitne plany budowy autostrady
biegnącej przez cały kraj - od granicy z Niemcami do granicy z Rumunią. Rząd
się wahał, ale gdy z lobbingiem wkroczył Antonín Bata, to rozpoczęto
przygotowania. Układ monachijski nieco zmodyfikował ten pomysł, lecz prace ruszyły
i trwały przez trzy lata nawet w okresie Protektoratu (jednocześnie z autostradą Wrocław - Wiedeń). Zanim zatrzymano je w 1942 roku, powstało sporo
obiektów typu mosty, nasypy i przepusty; ten w Zástřizlach jest jednym z nich.
Ciekawe, że projektanci postanowili poprowadzić autostradę akurat przez góry,
zamiast je ominąć.
Sama wioska pogrążona jest w sobotnim letargu i upale. Fotografuję jeszcze
opuszczone zabudowania gospodarcze i pomykamy dalej.
Kolejny krótki postój w Koryčanach (niem. Koritschan). Na rynku,
obok Pomnika Poległych, grupa emerytów zebrała się na dyskusję, po czym po
wysłuchaniu wszystkich racji każdy rozszedł się w swoją stronę.
Za Koryčanami zaczyna się "właściwe" Słowacko! Najbliższą większą
miejscowością jest miasto Kyjov (Gaya). Zbieżność nazwy sprawiła, że
podobno prezes Kaczyński w marcu sądził, że jadą do tego Kijowa, a nie na
Ukrainę 😏.
Duży, brukowany rynek otaczają zabytkowe kamienice, kościół Wniebowstąpienia
Maryi Panny oraz ratusz, będący połączeniem konstrukcji renesansowej i
ubiegłowiecznej.
Na głównym placu sporo się dzieje - pod kościołem kłębi się tłum ludzi w
odświętnych strojach. Państwo młodzi, goście weselni i przypadkowi przechodnie,
a do tego dwa oldtimerowe wozy.
Ale to nie wszystko - chodnikami przechadzają się grupy ludzi z kolorowymi
torebkami na szyi oraz z kieliszkami w rękach. Niektórzy w ludowych strojach,
głównie panowie, śpiewający co jakiś czas wesołe pieśni. Okazało się, że
właśnie dziś jest dzień otwartych piwnic winiarskich w Kijowie. Można było
wykupić jakiś bilet, dostawało się opaskę, materiały informacyjne oraz
kieliszek, a także możliwość chodzenia od punktu do punktu i testowania
kolejnych produktów. Piwnic otwarło się w sumie kilkanaście, zatem możliwości
degustacji wydawały się interesujące 😏.
Jeśli ktoś nie miał już sił, to mógł skorzystać z przejażdżki wozem konnym i
dalej degustować na siedząco.
Ponieważ brakowało nam wolnego czasu oraz trzeciego kierowcy, więc pozostało
życzyć degustatorom dobrej zabawy. Na pocieszenie zaglądamy pod renesansowy
pałacyk z pseudorenesansowym sgraffito (pseudo, bo powstało sto lat temu).
Kilka kilometrów za Kijovem leży wioska Svatobořice (Swatoborschitz). W
okresie pierwszej wojny światowej władze zorganizowały w niej obóz dla
uciekinierów z Galicji. Po zakończeniu działań zbrojnych nie zlikwidowano go
całkowicie, lecz używano jako obozu przejściowego dla emigrantów oraz punktu
odbywania kwarantanny. W 1938 stał się obozem internowania osób
"niebezpiecznych dla państwa", a w czasie II wojny światowej trzymano w nim
m.in. rodziny Czechów i Morawian walczących na zachodzie, również Żydów przed
wywiezieniem na śmierć. W tym czasie przybrał charakter typowego obozu
koncentracyjnego. Po wojnie trafiali tu kolaboranci i niemieccy jeńcy,
wreszcie Grecy, sympatycy komunistów, którzy musieli uciec z kraju.
Niedawno na terenie dawnego obozu otwarto niewielkie muzeum oraz nowy pomnik.
W starym wagonie kolejowym pojawiły się napisy "nie zapomnimy", "nigdy
więcej", ale każdy dzień przypomina, że to niemożliwe.
W Dubňanach (Dubnian) trochę błądzimy po bocznych ulicach, ale w końcu
trafiamy do miejsca, które wypatrzyłem na mapie: Kamenná brána czyli
kompozycja z kamieni ułożonych w różne wzory z tytułową bramą. Na zdjęciu z
powietrza wyglądało to fajnie, z powierzchni gruntu już tylko dziwnie...
Obok biegnie ścieżka rowerowa, od razu widać, że poprowadzona po śladzie dawnej linii kolejowej. Pociągi na trasie z Kyjova do Mutěnic zaczęły kursować w 1900 roku, a przestały w 2009; trzy lata później zastąpili ich cykliści. Dworzec w Dubňanach nadal istnieje, choć mocno go wyremontowano.
Przyjemny wiaterek znad stawu (Jarohněvický rybník), jednego z większych w
powiecie Hodonin.
Poruszamy się przeważnie mało uczęszczanymi drogami. Po bokach ciągną się pola
oraz winnice. Całkiem ładne klimaty.
Wioska Čejkovice (Czeikowitz) to jeden z głównych ośrodków winiarstwa w
okolicy. Winne motywy przewijają się na szyldach wielu sklepów, winne szyldy
zapraszają do piwniczek. Nad miejscowością góruje zaś pałac, przekształcony z
gotyckiej twierdzy.
Według legendy winiarstwo zaczęło się w wiosce w XIII wieku, wraz z
pojawieniem się templariuszy. Zakon ten już dawno przestał istnieć, ale obok
zamku stoją piwnice z winami o nazwie Templářské sklepy.
Ze Słowackiem związany był w młodości Tomáš Garrigue Masaryk,
współtwórca Czechosłowacji. Urodził się w tym regionie, choć Słowacy twierdzą
inaczej, lecz o tym jeszcze wspomnę. "Najwybitniejszy Czechosłowak", jak go
nazywają, czasem "jeden z najwybitniejszych Czechów", choć Czechem nie był,
lecz o tym także jeszcze później wspomnę 😏. Czechosłowacja się rozpadła,
lecz jego kult pozostał, głównie w Republice Czeskiej - pomniki prezydenta są
w czeskich osadach niemal tak częste, jak w Polsce papieża (w przeciwieństwie
do tego drugiego Masaryk miał jednak dla swojego kraju ogromne zasługi).
Miejscowy pomnik prezydenta kilkukrotnie pojawiał się i znikał z krajobrazu.
Odsłonięto go w 1928, w 1940 usunięto. Powrócił dwa lata po wojnie, aby w 1981
roku znowu zniknąć i pojawić się ponownie po aksamitnej rewolucji.
Ale pomnik to nie wszystko - kawałek dalej znajdziemy
Domeček T. G. Masaryka. W nim przyszły polityk spędził kilka lat jako
dziecko.
Sąsiednie Velké Bílovice (Groß Billowitz) to również klimaty winne,
lecz tylko przez nie przejeżdżamy.
W następnej wiosce Prušánky (Pruschanek) istnieje dzielnica
Nechory będąca jednym wielkim ciągiem sklepików i piwniczek z winami.
Niektóre są zamknięte, przy innych siedzą ludzie i leniwie pociągają napój
bogów z kieliszków. Wiele fasad malowanych jest w tradycyjny dla Słowacka
sposób: pobielone ściany, niebieskie doły oraz kolorowe zdobienia nad drzwiami
i oknami.
Prawdę pisząc, winiarskie piwniczki znajdziemy niemal w każdej miejscowości.
Na zdjęciu poniżej w Mikulčicach (Mikultschitz), natomiast kolejna
fotka pokazuje prace przy odnawianiu kapliczki obok cmentarza - dwie
dziewczyny malują (lub poprawiają) słowacką ornamentykę nad wejściem.
Mikulčice przyciągają jednak turystów czymś innym: niedaleko granicy ze
Słowacją rozciąga się teren
grodziska z czasów Wielkich Moraw (Slovanské hradiště Mikulčice-Valy).
Według niektórych archeologów mogła to być stolica Państwa Wielkomorawskiego,
choć w przypadku tego tworu nadal jest więcej niewiadomych niż pewników. Na
pewno był to ważny ośrodek, bowiem znaleziono tu ślady dwunastu kościołów,
pałacu, kilku mostów oraz pochówki ponad dwóch tysięcy osób. Jest to
największe stanowisko archeologiczne w Republice Czeskiej.
Dla odwiedzających przygotowano kilka pawilonów wystawowych, bufet z
przekąskami i zimnym piwem oraz cztery toi-toje (w tym dwa działające). Jest
już dość późno, więc nie będziemy wszystkiego zwiedzać, lecz nie odmawiam
sobie przyjemności wejścia na wieżę widokową. Bilet kosztował 40 koron i pani
w kasie była zdziwiona, że chcę rachunek (przydał się jako podkładka pod
pieczątkę).
Z wieży są widoki na okolicę, czyli rozległą polanę, potem lasy. W oddali
majaczą zabudowania pobliskiego Hodonina. Widać też pozostałości po odkrytych
tu obiektach, a raczej ich kopie.
Oryginalne pozostałości wczesnośredniowiecznych murów zostały zapewne zasypane
(poza jednym kościołem, który zakryto pawilonem), więc tak naprawdę oglądamy
współcześnie ułożone zarysy, które są tak samo autentyczne, jak np. zaznaczony
ciemniejszą kostką obrys starego ratusza na rynku jakiegoś miasta. Wysypanie
do środka żwirku lub piasku także nie sprawia wrażenia obcowania z oryginałem.
Mimo tego miejsce to jest przyjemne, zwłaszcza, jeśli chciałoby się spędzić
wolny czas na łonie przyrody z dala od zabudowy wsi i miast. Sporo tu drzew,
więc znajdzie się plac w cieniu do rozłożenia koca i zorganizowania pikniku.
Żeby zobaczyć coś autentycznego, to należy udać się za miedzę, czyli już na
Słowację, oddzieloną od Czech rzeką Morawą (Morava, niem. March). Można
się tam dostać piechotą i rowerem przez most albo samochodem, ale wtedy to
kilkanaście kilometrów objazdu przez Hodonin. Należy przybyć do wioski
Kopčany (węg. Kopcsány, niem. Koptschan), skręcić w pola,
zostawić auto w krzakach i ruszyć pieszo ścieżką łączoną z trasą rowerową.
Tak też uczyniliśmy dwa dni później, już przy nieco innej pogodzie.
Opuściliśmy zatem czeskie Słowacko, a znaleźliśmy się w słowackim regionie
Zahorie. Podobnie jak Słowacko jest on oddzielony od reszty kraju
pasmami górskimi (Białe i Małe Karpaty) i zachowało się tutaj sporo odrębnych
tradycji ludowych. Krajobraz nieco przypomina pofałdowane Morawy, a
miejscowości pobliską Austrię - przynajmniej tak twierdzi Wikipedia. I choć
Zahorie było jedną z kolebek nowoczesnego języka słowackiego, to tutejsze
dialekty bardziej zbliżone są do narzeczy morawskich (czyli w sumie odwrotnie
niż te ze Słowacka, które są silnie powiązane ze słowackimi 😛).
A my idziemy sobie niespiesznie w towarzystwie licznych bocianów urzędujących
wśród traw. Nasz cel jest blisko.
Grodzisko w Mikulčicach rozciągało się w czasach swojej świetności na dużym
obszarze, podejrzewam również, że i Morawa musiała mieć inny przebieg. W linii
prostej to tylko półtora kilometra od wieży widokowej. W każdym razie jeden z
kościołów wybudowano aż tutaj i przetrwał on do dnia dzisiejszego. Jest to
prawdziwa sensacja z kilku powodów. Po pierwsze - to
jedyna ocalała świątynia wielkomorawska. Nie tylko na Słowacji, ale w
ogóle! W przypadku wszystkich innych pozostały jedynie dolne partie murów albo
jeszcze smętniejsze resztki.
Po drugie - kościół ten w dużym stopniu zachował oryginalny wygląd w postaci architektury przedromańskiej, dokonano w nim tylko stosunkowo niewielkich gotyckich przekształceń. Oprócz wykucia okien i dodania portalu, największa różnica to usunięcie w średniowieczu przedsionka (stoję z faną na jego murach).
Po trzecie - kościół był normalnie używany przez wiernych aż do XVIII
stulecia, pod wezwaniem świętej Małgorzaty z Antiochii. Ludzie mieszkali w
okolicy długo po upadku grodu w Mikulčicach (być może zniszczyli go Madziary w
czasie najazdu około 907 roku) i dopiero budowa nowej świątyni w Kopčanach
sprawiła, że został on opuszczony.
Po czwarte - długo nie zdawano sobie sprawy z wartości tego obiektu. Pierwsza
pisemna wzmianka o nim pochodzi co prawda z 14. stulecia, lecz dopiero w
okresie komunistycznej Czechosłowacji rozpoczęto tu badania naukowe. Odkryto
wówczas trzy groby wielkomorawskie, co pozwoliło datować kościół na drugą
połowę IX wieku. A to oznacza, że mamy do czynienia z najstarszym kościołem
nie tylko na Słowacji, ale i w całej Europie Środkowej!
Badania naukowe utrudniał nieco fakt, że archeolodzy nie mogli porównać tego
kościółka do żadnego innego, bo przecież żaden inny nie przetrwał. Podobnych
zachowanych budowli należy szukać dopiero w Europie Zachodniej, na terenach
dawnego państwa Franków. W każdym razie jeśli ktoś chce zobaczyć oryginalny
zabytek sprzed kilkunastu wieków to musi przybyć właśnie tu.
Najprawdopodobniej będzie go oglądał w spokoju i bez tłumu ludzi, bo o tej
perełce architektonicznej mało kto wie. Niedawno kościółek otynkowano,
natomiast razi walący po oczach nowością dach.
Jedyny dom położony w pobliżu to pozostałość po gospodarstwie, w którym
hodowano kaczki, założonym w 1736 roku przez cesarza i funkcjonującym do
upadku Austro-Węgier. Istniał tu staw, wartownie i dwa budynki gospodarcze, z
których nie zniknął w mroku historii tylko jeden. Obecnie trwają przy nim
intensywne prace remontowe.
Obok samochodu obserwuję przerost formy nad treścią - w środku niczego
równolegle do rzadko używanej drogi dla samochodów dołożono kolejną dla
rowerzystów. To chyba jednak drobna przesada...
Wracamy do Kopčan. Mieścina na pozór niczym się nie wyróżniająca, ale
nie do końca. Na przykład posiada ulicę Marxovą. Postanowiłem sprawdzić, jak
wygląda ulica autora Manifestu Komunistycznego, no i coś jest na rzeczy
z tym komunizmem, bo wszystkie domy są do siebie podobne 😛. Co ciekawe,
nigdzie nie znalazłem tabliczki z nazwą (na innych ulicach są), tak jakby
mieszkańcy się jej wstydzili.
Globalizacja spowodowała, że przebieg informacji pomiędzy różnymi krajami nie
stanowi problemu - tak więc niektórzy z tutejszych dowiedzieli się o radach
polskich polityków odnośnie zbierania chrustu i przystąpili do gromadzenia
zapasów, nie gardząc też większymi kawałkami drewna.
Dawna stadnina koni, założona przez Franciszka Stefana Lotaryńskiego, męża
Marii Teresy. Za komuny zdewastowana, za demokracji w wiecznej odbudowie.
Ponoć w środku jest muzeum, ale aby je zwiedzić, to należy umówić się na wizytę z
wyprzedzeniem.
Na placu przed kościołem aż trzy Pomniki Poległych. W środku mężczyźni w
mundurach cesarsko-królewskiej armii. Po lewej czerwonoarmiści, po prawej
jacyś partyzanci, pewnie też komunistyczni.
A propos śmierci - z ulicznych głośników sączyła się wesoła muzyka
orkiestrowa, którą nagle przerwano i poinformowano, że zmarła mieszkanka taka
i tak i pogrzeb odbędzie się wtedy i wtedy.
Wspominałem już o tym, że z tymi okolicami związany był w młodości
Tomáš Garrigue Masaryk. Oficjalnie urodził się po drugiej stronie
rzeki, w Hodoninie. Jednak jego ojciec - Jozef Maszárik - był Słowakiem, który
przyszedł na świat właśnie w Kopčanach, jeszcze o statusie chłopa
pańszczyźnianego. Na życie zarabiał jako woźnica u różnych przedstawicieli
szlachty. W 1849 roku poznał Terezię Kropáčkovą, pochodzącą z czeskiego miasta
Hustopeče, a pracującą jako kucharka w Hodoninie. W kolejnym roku urodził się
Tomáš, właśnie w Hodoninie. Tak przynajmniej twierdzą Czesi i większość
historyków, natomiast część Słowaków uważa, iż tak naprawdę miejscem narodzin
były Kopčany i rodzinny dom ojca. Ponieważ w wiosce nie było jak wpisać syna
do ksiąg metrykalnych, to Jozef Maszárik dokonał tego w Hodoninie, gdzie
pracował i zamieszkał na stałe. Tę słowacką legendę utrzymywał sam prezydent,
który we wspomnieniach i wywiadach lubił zachowywać nutkę tajemnicy odnośnie
swoich urodzin.
W każdym razie na jednym z domów wisi tabliczka, iż tu oto urodził się TGM, a
zapisany został w Hodoninie. To jednak na pewno nieprawda, ponieważ oryginalna
chałupa już nie istnieje, stała bardziej w głębi podwórza, a widoczny tu dom
powstał później.
Wiemy już zatem, że Masaryk w połowie był Słowakiem. Narodowość jego matki nie
jest tak łatwa do ustalenia. Choć jej nazwisko wydaje się czysto słowiańskie,
to mówiła ona głównie po niemiecku, a nie czesku. W swoim pierwszym
życiorysie, będąc jeszcze na studiach, Masaryk wyraźnie napisał, że mama była
Niemką. Potem zmienił zdanie i zaczął twierdzić, że nie płynie w nim ani
kropla niemieckiej krwi i jest czystym... Słowakiem (czyli co, czeskiej krwi
również nie miał? Czy może uznawał matkę za Słowaczkę, bo pochodziła za
Słowacka?). Skąd taka nagła zmiana? Ano, polityka. Masaryk z biegiem lat
stawał się coraz bardziej znany, jako przedstawiciel Czechów walczył z
niemiecką dominacją, więc byłoby trochę głupio, gdyby okazało się, że w
połowie jest etnicznym Niemcem. Podobnie mogła wyglądać sprawa z urodzeniem w
Kopčanach - pół-Słowak, pół-Niemiec i jeszcze urodzony na Górnych Węgrzech, a
wypowiada się jako Czech - propagandowo niezbyt dobrze się to komponuje.
Korekty biogramów wśród polityków to częsta sprawa i żadna sensacja. W
internetowych encyklopediach stosuje się dzisiaj takie określenia, iż matka
była z "niemieckojęzycznej rodziny czeskiej" albo ogólnie o
"czesko-niemieckiej rodzinie matki".
Jeszcze jako ciekawostkę dodam, iż funkcjonuje również legenda, że jego ojcem
wcale nie był Jozef Maszárik, a jakiś wysoko postawiony osobnik, Żyd,
arystokrata, a nawet... sam cesarz Franciszek Józef 😛. Spekulacje wywoływał
fakt, że TGM narodził się już siedem miesięcy po ślubie (wcześniej jego matka
- pobożna katoliczka - miała już jedno nieślubne dziecko). W pierwszych
dekadach życia wyjątkowo łatwo przychodziło mu pokonywanie kolejnych szczebli
nauki i kariery, zupełnie jakby ktoś go po cichu wspierał. Jego oficjalny
ojciec był biednym analfabetą, a syn okazał się bardzo zdolny i inteligentny
(to by jednak wykluczało pochodzenie od cesarza, który do geniuszy również nie
należał). Działania Masaryka w obronie Żydów sugerowałoby z kolei pochodzenie żydowskie. Wszystkie te poszlaki nie mają żadnej podbudowy w źródłach,
ale wywołały pewną reakcję - pojawiła się nawet inicjatywa, aby porównać DNA
prezydenta z DNA monarchy. Na pobranie próbek nie zgodziła się jednak wnuczka
Masaryka. Czyżby chciała coś ukryć? 😏
Pisałem wcześniej, że u Czechów pomników Masaryka jest mnóstwo. Na Słowacji
trochę mniej, choć także występują. Być może Słowacy nie potrafią do końca
wybaczyć swemu pół-rodakowi, że jako prezydent promował ideę
"czechosłowakizmu", czyli de facto czechizacji Słowaków i marginalizacji tej
części państwa. Końcem końców był to jeden z powodów rozpadu Czechosłowacji.
Po opuszczeniu Kopčan zatrzymujemy się w kolejnej słowackiej miejscowości -
mieście Holíč (węg. Holics, niem. Holitsch, Weißkirchen).
W centrum stoi dość nowy Pomnik Poległych i skromna płytka przypominająca
"wyzwolenie" przez Armię Czerwoną.
Po placu krząta się rosły Cygan z miotłą i zamiata. "No, proszę" - mówię. -
"Czyli jak chcą, to potrafią pracować". Ledwo to powiedziałem, a miotłę
odłożył i zajął się rozmową ze znajomą. Gdy przechodziłem tamtędy kwadrans
później, dalej trwał w tej czynności 😏.
Główną atrakcją Holíča jest sporych gabarytów pałac. Holíčsky zámok to
barokowo-klasycystyczny kasztel z bastionowymi obwarowaniami wypełnionymi
wodą.
Pałac kupił Franciszek Lotaryński i przebudował na cesarską letnią rezydencję.
Z Wiednia nie mieli aż tak daleko. Po powstaniu Czechosłowacji obiekt przejęło
państwo i, tak jak w przypadku wielu innych ukradzionych rezydencji, dzisiaj
niszczeje. Przy tej wielkości trzeba byłoby włożyć tu kupę pieniędzy, na razie
zaczęto od remontu bastionów.
Przy pałacowej fosie szaleje traktor z kosiarką.
Kawałek od Holíča znajduje się Skalica (Szakolca, Skalitz), stolica
powiatu. Ładne miasteczko z dużą liczbą zabytków; już sam rynek potrafi się
spodobać.
W przypadku Skalicy widać, że jesteśmy na dawnych ziemiach węgierskich. Sporo
tu węgierskiej symboliki w postaci potrójnej góry i krzyża lotaryńskiego. Co
prawda herb Słowacji jest praktycznie identyczny, tylko w innych barwach, lecz
tu występują kolory węgierskie - zielone, czerwone i białe. Dopiero później
zauważyłem, że taki jest również herb miejski - żywcem przeniesiony z herbu
Węgier. Dość powiedzieć, że po czesku miasto do 1918 roku nazywano "Uherská
Skalice", a ono samo było kiedyś jednym z największych i najważniejszych na
Górnych Węgrzech.
Secesyjny Dom Kultury / Dom Rolniczy autorstwa Dušana Jurkoviča. Na malowidle
święty Stefan błogosławi słowackiej rodzinie.
W Skalicy wzniesiono sporo kościołów. Najokazalszy z nich to gotycki Michała
Archanioła z sąsiednią kaplicą świętej Anny (pierwotnie kostnicą). Wnętrza są
barokowe.
Klasztor franciszkanów wraz z kościołem - musiałem fotografować go z daleka,
bo brama wejściowa była zamknięta.
Wyludnione uliczki w węgierskich klimatach.
Za murami miejskimi na wzgórzu wznosi się rotunda świętego Jerzego. Wybudowano
ją w XI wieku w stylu romańskim, potem przebudowano po gotycku i barokowemu.
Poniżej rotundy uchował się niewielki kirkut, a na sąsiednim wzgórzu -
najwyższym w Skalicy, a kiedyś goszczącym gród obronny - jezuici założyli kalwarię.
Pomnik Poległych w jednym z parków.
Skalica to również miejsce narodzin trdelníka. Oryginał pochodzi z
Siedmiogrodu, a przepis przywiózł tutaj i zmodyfikował emerytowany węgierski
generał. Nawet chciałem kupić sobie trochę na przegryzkę, ale ceny powalały...
Wyjeżdżam z miasta jakąś podrzędną drogą i zupełnie przypadkowo wjechałem do
Czechów, choć jeszcze nie miałem takiego zamiaru. W Sudoměřicach
(Sudomierschitz), najniżej położonej wiosce wschodniego brzegu Morawy,
powitała mnie rzeźba Sudomira, królewskiego kanclerza, który założył
miejscowość.
Zawracam na Słowację, tylko po to, aby znowu dostać się do słupków
granicznych. W tym przypadku stoją one na obu stronach
kanału Baty (Baťův kanál).
Kolejna wielka inwestycja sygnowana przez firmę Bata - ponad
pięćdziesięciokilometrowa droga wodna połączyła Otrokovice z Rohatcem.
Wykorzystano częściowo odcinki rzeki Morawy i rzeczki Radějovka, do tego
dołożono nowo wykopane koryto. Głównym celem było spławianie kanałem węgla
brunatnego do elektrociepłowni, dostarczającej prąd zakładom Baty w Zlinie.
Dodatkowo można było wykorzystywać kanał do transportu ludzi i innych towarów,
a także zmniejszono zagrożenie powodziowe.
Otwarto go w 1938 roku. Funkcjonował przez kilka lat wojny i potem mniej
więcej do połowy lat 50.. Następnie komuniści przestali go używać, więc zaczął
niszczeć i dopiero za demokracji przywrócono go do użytku, lecz już wyłącznie
w formie turystycznej. Od strony słowackiej wybudowano przystań w Skalicy,
stał się więc szlakiem międzynarodowym. Można stąd popłynąć na wycieczkę,
można również przejść do Czechów po betonowej śluzie. Co prawda tabliczka
zakazuje wstępu, ale jednocześnie prowadzi nią szlak pieszy i rowerowy, więc,
cytując klasyka "nie wolno, ale można".
W kierunku Rohatca kanał nie jest i nigdy nie był spławny, ale są plany, aby
go poszerzyć - dzięki temu możliwe będzie dopłynięcie do odległej o niecały
kilometr Morawy.
Po chwili dojeżdżam do kanału również i od czeskiej strony - tu już nie ma granicy, jest
za to výklopník, czyli specjalny dźwig do przeładunku węgla z wagonów
na barki. Normalnie można do niego wejść, nawet na dach, ale w poniedziałkowe
wczesne popołudnie nie ma tu żywej duszy.
Pora zbierać się za powrót do domu, ale po drodze jeszcze jeden, ostatni
przystanek u Czechów. W Petrovie (Petrau) uchowało się całe skupisko
piwniczek winnych. W 1983 wpisano je - jako pierwsze w kraju - na listę
"wiejskich rezerwatów zabytków".
Dziś działa jedynie sklepik przy wejściu do kompleksu oraz jedna piwnica,
pozostałe są zamknięte po weekendzie. Fotogeniczne klimaty.
Charakterystyczne dla Słowacka motywy są także namalowane na kapliczce oraz na
ścianach restauracji. Cudo!
A ja słyszałem, że "Prezes" podobno myślał iż jedzie do Kijowa w powiecie nyskim bo to zbieżność nazw.... ;)
OdpowiedzUsuńDo tego Kijowa mógłby się bać, że spotka ukrytą opcję niemiecką :P
UsuńZabrałeś nas w bardzo ciekawy rejon, od ciekawostek aż gęsto a w dodatku piękne krajobrazy. Pole pełne maków na pierwszym zdjęciu od razu wpada w oko. Te zdobienia domów i piwniczek winnych - przepiękne. Nazwa miejscowości, w której znajduje się najstarszy kościół zostanie w pamięci. Brzmi podobnie jak nazwa dzielnicy, w której mieszkam. I jeszcze ten dom kultury w Skalicy to same perełki. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTen krajobraz z pierwszego zdjęcia także mnie urzekł, piękne wprowadzenie w klimat regionu :) Pozdrawiam!
UsuńJej, takie sielskie klimaty, mega mi się podoba :) W ogóle muszę lepiej poznać Czechy i Słowację, choć pewnie sporo takich rejonów bez samochodu nie jest zbyt dostępna ;)
OdpowiedzUsuńSlovacko, jak i całe południowe Morawy, to - moim zdaniem - najładniejsze widokowo tereny Rep. Czeskiej.
UsuńBez samochodu będzie trudniej, ale komunikację zbiorową mają tam i tak o niebo lepszą niż w Polsce. A w sumie z Wiednia to jest pociągiem rzut beretem :D
Trochę południowych Moraw dostępnych bezpośrednio z Wiednia już pozwiedzałam, na więcej chyba będę potrzebowała noclegów, ale na pewno się kiedyś za to zabiorę :D Póki co w planach bardziej wschodnia Słowacja i Koszyce :)
UsuńTo tam też przydałby się samochód ;) Ale Koszyce na piechotę, do Preszowa zbiorkomem... coś się uda bez autka :P
Usuń