Region Słowacko (Slovácko) nie posiada stolicy ani jednego centralnego
ośrodka dominującego nad innymi. Znajdziemy tu kilka miast, z których
największe mają nieco ponad dwadzieścia tysięcy mieszkańców. W tym wpisie
zajrzymy do dwóch z nich, położonych w południowej części Słowacka.
Hodonín (Göding) leży przy rzece Morawie, tworzącą tutaj granicę z
Republiką Słowacji. Jeśli chodzi o historię, to najpierw wybudowano w XI wieku
warownię, przy której dwa stulecia później powstało miasto. Lokalizacja
sprawiła, że wydarzenia w sąsiednich Górnych Węgrzech miały wpływ na
miejscowość; na przykład w 1605 roku powstańcy węgierscy Hodonín zdobyli i
puścili z dymem. W kolejnych wiekach miasto się rozwijało, zaczęła się
industrializacja, co oznaczało założenie dużej fabryki tytoniu, następnie
cegielni, a w końcu cukrowni, w pewnym okresie najnowocześniej w Europie.
U progu Wielkiej Wojny miasto było dwujęzyczne: Niemcy, osiedlający się tu od
średniowiecza, stanowili niemal połowę mieszkańców; do nich należy doliczyć co
najmniej kilkuset Żydów. Po utworzeniu Czechosłowacji ludność
niemieckojęzyczna w większości wyemigrowała, a po II wojnie światowej,
Holocauście i dekretach Beneša, Hodonín stał się w końcu niemal
całkowicie czeski, choć... nie do końca, lecz o tym jeszcze wspomnę 😏.
Zgodnie z malunkiem sfotografowanym w przejściu podziemnym Hodonín to także
"miasto nafciarzy", ale akurat o miejscowej historii tego przemysłu
praktycznie nie znalazłem informacji. W każdym razie niedaleko dworca
kolejowego funkcjonuje "Muzeum wydobycia naftowego i geologii".
Hodonín nie posiada zabytków zapierających dech w piersiach, ale zobaczymy tu
kilka ciekawych (przynajmniej dla mnie) miejsc. Ogólnie to zwyczajne, ale dość
przyjemne miasto i w dodatku prawie pozbawione innych zagranicznych
turystów.
Główny plac nazywa się - co za zaskoczenie - Masarykovo náměstí. Stoi przy nim
ładny ratusz z początku ubiegłego stulecia.
Po drugiej stronie placu zobaczymy przedstawicieli
architektury religijnej - barokowy kościół świętego Wawrzyńca oraz kolumnę
morową.
Do świątyni udaje mi się zajrzeć między jedną mszą a drugą - nawet są ludzie,
a wystrój skromny.
Dawniej na południe od rynku, właściwie zaraz za ratuszem, zaczynała się
dzielnica żydowska. Członkowie Ludu Wybranego zostali w całości wywiezieni
przez Niemców w czasie wojny (nieduża grupa przeżyła), ale dzielnicę
całkowicie zniszczyli komuniści, stawiając osiedle bloków. Wśród drzewami
spoczywają dwa pomniki: jeden przypomina, że w przeszłości w tym miejscu
istniała synagoga, drugi to pomnik poległych żołnierzy radzieckich.
W jego przypadku na polecenie sowieckiego komendanta miasta rozebrano całe
cztery domy, aby zrobić przestrzeń na tę szanowną konstrukcję. Do budowy użyto
materiałów ze zniszczonego pomnika wojny austriacko-pruskiej, a zadanie
wydobycia kilkunastu poległych ciał czerwonoarmistów z prowizorycznych grobów
powierzono niemieckim więźniom, w tym niedawnemu staroście. Żołnierze
spoczywali tu jedynie rok, potem przeniesiono ich na cmentarz komunalny.
Na skraju dzielnicy żydowskiej znajdował się kiedyś pałac. Do dziś zachowały
się tylko jego zabudowania gospodarcze, które na pierwszy rzut oka
przypominają "właściwy" pałac. We wnętrzach mieści się
Masarykovo muzeum, poświęcone pierwszemu prezydentowi Czechosłowacji,
urodzonemu w Hodonínie (przynajmniej według Czechów, Słowacy mają w tej kwestii trochę inne
zdanie).
Na pewien czas opuścimy centrum i zrobimy sobie kilkukilometrowy spacer na
południe, wzdłuż starego koryta Morawy.
Po kwadransie dojdziemy do rzeki. Morawa (Morava, niem. March,
węg. Morva) wypływająca spod Śnieżnika i wpadająca do Dunaju, na
odcinku czterdziestu kilometrów stanowi granicę czesko-słowacką (aż do
trójstyku z Austrią). Sądziłem, że będę mógł przejść jazem na drugą stronę,
ale dostępy bronią kraty i zamknięte drzwi. Będę musiał udać się do mostu.
Na słowackim brzegu urzędują grupy wędkarzy. Czesi chyba się wstydzą tej
czynności.
Przy granicznym moście ze zdziwieniem dostrzegam specyficzne tablice -
zakazują one... chodzenia po dachach samochodów. Ciekawe, kto ma takie
pomysły?
Zaglądam na chwilę do Słowaków. Powietrze takie same, kolory też. Biegną tu,
podobnie jak u Czechów, szlaki turystyczne oraz "ścieżka winna", a w głąb
kraju odchodzi od rzeki wąski kanał.
Jak to fajnie, że znowu można przejechać sobie przez granicę nawet na
hulajnodze. Ale jak długo to potrwa? Jadąc dalej w Słowację na dawnym
przejściu granicznym nadal stoją znaki nakazujące przygotować paszport
covidovy. Może stwierdzili, że po co je usuwać, skoro na jesień i tak ustawią
je z powrotem?
Do centrum wracam przez dzielnicę przemysłową. W jednym z budynków
zlikwidowanych fabryk otwarto browar rzemieślniczy, jeden z dwóch w mieście.
Interesująca płaskorzeźba na ścianie. Przypomina o udziale pracowników
zakładów tytoniowych w "robotniczych walkach w Hodonínie".
Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale z pomocą przyszedł niezastąpiony
internet: pod koniec 1920 roku doszło do sporu o majątek pomiędzy dwoma
frakcjami Czechosłowackiej Partii Socjaldemokratycznej. Nowo wprowadzone
przepisy zabraniały partiom posiadania nieruchomości, a dodatkowo tak się
złożyło, że główną siedzibę partyjną w Pradze wykorzystywała głównie frakcja
radykalna, marksistowska. Rząd wsparł skrzydło umiarkowane, więc skrajni
lewicowcy ogłosili strajk generalny. Większość robotników pozostała bierna,
ale akurat w tym regionie doszło do krwawych starć z policją, gdy strajkujący
próbowali przejąć władze. Efektem było kilkanaście zastrzelonych osób,
socjaldemokracja przestała być największym ugrupowaniem w kraju, a skrajna
lewica założyła nową, komunistyczną partię.
Ponownie przechodzę przez rynek i cisnę tym razem w kierunku północnym jedną z
głównym ulic (Národní třída). Przy skrzyżowaniu pomnik, również poświęcony
wydarzeniom z 1920 roku.
A tu jakiś współczesny Trygław 😛.
Na końcu alei stoi Tomáš Garrigue Masaryk wraz z dołożoną niedawno kompozycją
Legionistów Czechosłowackich. Podobnie jak w wielu innych przypadkach pomnik
ten był stawiany, usuwany, ponownie stawiany, znowu usuwany i po raz kolejny
przywracany.
Dom narodzin TGM został dawno zburzony, na jego miejscu jest teraz szkoła, ale
przez jakieś niedopatrzenie przegapiłem nawet tablicą pamiątkową. Trudno,
trzeba będzie przyjechać jeszcze raz.
Naprzeciwko pomnika mamy budynek Galerii Sztuki. Zapewne w ramach prowokacji
artystycznej tynk odpada ze ścian całymi płatami.
Kilkaset metrów dalej miasto przecinają tory kolejowe. Pociągi jeżdżą przez
Hodonín od 1841 roku, a budynek dworca to końcówka XIX wieku, klasyczny styl
austriacki dla miast średniej wielkości.
Obok dworca pomniczek: "Z okazji 30. rocznicy wyzwolenia CSRS przez Armię
Czerwoną. Pracownicy [mało czytelne, ale pewnie kolejarze]". To oczywiście
anachronizm, gdyż Sowieci nie mogli wyzwolić CSRS, gdyż tę oficjalnie
proklamowano dopiero piętnaście lat później 😏. A ja się cieszę, że w tym
kraju są mądrzejsi ludzie i zamiast wysłać taki obiekt na wysypisko, to
pozwalają mu stać i oceniać kolejnemu pokoleniu.
W szeroko rozumianym centrum zerknę jeszcze na dwie lokalizacje:
* kaplica świętego Krzyża pomiędzy blokami, wybudowana przez pewną hrabiankę.
* szkoła lub akademia językowa z fantazyjnymi wieżyczkami.
Przejściem podziemnym przemykam pod torami do nowych osiedli Hodonína.
Normalnie bym tu nie zajrzał, ale akurat w tym regionie mieliśmy
noclegi.
Pomnik przy wodociągach.
Dzielnica Bažantnice to rzędy bloków. Większych i mniejszych. Patrzyłem
na nie z okna pokoju i od razu wiedziałem, że muszę tam zajrzeć.
Oczywiście liczyłem się z tym, że mogę dostać po gębie, ale gdzie tam... Ulice
były wymarłe. Nikt nie siedział przed klatkami, nikt nie pił na ławkach.
Żadnych krzyków. Niemal wszystkie okna były ciemne - rzecz u nas nie do
pomyślenia o godzinie 22-giej w sobotę... Nagle pomiędzy blokami widzę
zwiększoną ilość światła - spelunka! Czynna! W środku sporo nietrzeźwego
towarzystwa, domagającego się, abym im robił zdjęcia, a do tego paskudny
Staropramen. Tak niedobrego piwa u Czechów to dawno nie piłem!
Rano polazłem tu ponownie. Knajpa jeszcze spała.
Bloki z ciekawymi balkonami. Pewno lata 50. albo wczesne 60. ubiegłego wieku.
Wspominałem na początku, że "Hodonín stał się w końcu niemal całkowicie
czeski, choć... nie do końca". Jesteśmy przecież na Morawach, a nie w
Czechach, o czym przypomina ten baner:
Od upadku komunizmu w kolejnych spisach powszechnych całkiem spora grupa
obywateli deklaruje się jako Morawianie z narodowości. W ubiegłorocznym
zrobiło tak około trzysta pięćdziesiąt tysięcy osób - najmniej w historii, ale
z drugiej strony tych deklarujących się jako Czesi nie przybywa, natomiast
rośnie liczba ludności, która nie podaje swojej narodowości, to już ponad trzy
miliony, jedna trzecia mieszkańców! (Przyrosła też liczba Ślązaków,
symbolicznie, lecz jednak 😏).
Ciekawe czy czeski rząd też obrzuca tych Morawian jakimiś wyzwiskami? Może
także ukryta opcja niemiecka? Można by coś wygrzebać z przeszłości, w końcu
czasie wojny była pewna morawska organizacja, której członkowie apelowali do
Hitlera, aby utworzył on niezależne państewko morawskie w ramach III Rzeszy.
Adolf ich oczywiście zlał.
To może ukryta opcja słowacka? To jeszcze bardziej pasuje, w końcu wielu
mieszkańców Słowacka ma słowackie korzenie. Ba, Państwo Słowackie księdza Tiso
także prosiło Hitlera o przysługę - chodziło o przyłączenie do Słowacji całego
regionu Słowacko, a nawet większego obszaru. Bo w końcu mieszkać tu mieli
Słowacy tęskniący do ojczyzny po drugiej stronie Karpat, którą opuścili wieki
wcześniej. Führer i tym razem nie podjął tematu, Morawy miały zostać
zgermanizowane. Inna sprawa, że hitlerowskie plany poróżnienia Morawian i
Czechów oraz odwrotnie również spaliły na panewce...
Powoli kończę spacer po Hodonínie. Tak jak pisałem - nie jest to miasto, do
którego walą tłumy turystów zwabione nie wiadomo jakimi atrakcjami. Jeśli ktoś
jednak szuka spokojnej mieściny na pobyt, to myślę, że mu się spodoba.
Wieczorem Hodonín wydaje się wyludniony. Uwielbiam taki klimat kończącego się dnia. Na początku czerwca nawet wtedy temperatura nie chciała spaść.
Ostatnim akcentem zwiedzania jest wizyta na starym cmentarzu żydowskim. A
raczej na tym, co z niego zostało. Założono go w 1620, przetrwał nazistów, ale
w 1974 postanowiono uczynić z niego park. Nigdy nie rozumiem takiego działania
- mało jest miejsca, że trzeba je urządzać na kościach? Większość nagrobków
przeniesiono na nową nekropolię żydowską, zostało tylko kilka jako symbol.
Ciekawe co z ciałami? Prawo żydowskie zakazuje ich ruszać...
Do drugiego opisywanego miasta pojedziemy pociągiem. Jest z tym trochę
problemów, bowiem wszystkie odjazdy w naszym kierunku są sporo opóźnione.
Chyba coś się dzieje na linii i to systemowo.
Z okiem pociągu widzimy ciągnące się kilometrami winnice, w tym nowo posadzone
drzewka. Wiele z nich zniszczyło w ubiegłym roku tornado, które szło niemal
równolegle do linii kolejowej; zginęło wtedy sześć osób, ponad dwieście
zostało rannych, a setki budynków uległy zniszczeniu lub poważnemu
uszkodzeniu.
Naszym celem jest Břeclav (Brzecław, Lundenburg). Tutejszy węzeł
kolejowy jest jednym z ważniejszych w Republice Czeskiej, blisko stąd do
Wiednia. Widać to po ilości obcojęzycznych pasażerów kręcących się po peronach
i okolicy, jest także swojski akcent: na ławce siedzi roznegliżowany chłop z
tobołami i piwskiem w łapie i soczyście klnie do telefonu po polsku.
Břeclav był także pierwszą miejscowością ziem Korony Czeskiej w której pojawił
się pociąg - połączenie zainaugurowano w czerwcu 1839 roku jako część
Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda (Kaiser Ferdinands-Nordbahn).
Miasto pod wieloma względami jest podobne do Hodonína - stolica powiatu z
niemal identyczną liczbą ludności (26 tysięcy), miejscowość graniczna, tylko,
że z Austrią. Jego początki to także XI wiek, także jako osada przy grodzie
założonym przez tego samego księcia Brzetysława (co ma odbicie w czeskiej
nazwie). Na końcu 19. stulecia również i Břeclav był podzielony językowo
niemal równo po połowie, nawet liczba Żydów miała bardzo podobną wielkość 😏.
W przeciwieństwie do Hodonína po konferencji w Monachium włączono go do
Rzeszy, co przyniosło skutek w postaci alianckich bombardowań: teoretycznie
celem była kolej, w praktyce bomby zniszczyły głównie starówkę. Efekt jest
taki, że zabudowa śródmieścia jest tu mniej gęsta i mniej stara niż w
Hodonínie.
Co nie znaczy, że zabytków brak. Pierwszy z nich stoi w parku naprzeciwko
dworca - kaplica Cyryla i Metodego służyła kiedyś pracownikom kolei.
"Głowa krzyczącego mężczyzny" wygląda dość przerażająco.
Odbijamy w boczne uliczki, bo chciałem zobaczyć kościół husycki. Pod względem
architektonicznym mnie nie zawiódł: czysty funkcjonalizm z okresu
międzywojennego.
Z cyklu dziwne pomniki: te dwie tańczące dziewczyny też nie wyglądają
normalnie... Chociaż jak doczytałem, to nie są dwie kobiety, ale baba i chłop
- ten drugi niby reprezentuje Andrychów, miasto partnerskie. Bardzo niemęscy
muszą tam być faceci.
Ściana dawnej niemieckiej szkoły to miejsce wspomnień: ofiar III Rzeszy, ofiar
komunizmu oraz znanych Břeclavian.
Dyja (Dyje, Thaya), dopływ Morawy. Malowniczo biegnie w okolicach Znojma, tutaj jest porządnie uregulowana.
Najważniejszą świątynią Břeclavia był kościół świętego Wojciecha, pochodzący z
1730 roku. Mocno oberwał w 1944 roku, aczkolwiek jego odbudowa była możliwa,
zgromadzono nawet na nią środki, jednak miejscowi komuniści nakazali
zniszczenie resztek. Było to rok po wojnie, a więc jeszcze w okresie, gdy
Czechosłowacja teoretycznie nie była państwem totalitarnym. Po aksamitnej
rewolucji przystąpiono do stawiania nowej konstrukcji pod starym wyzwaniem.
Břeclav bywa nazywany "bramą do Lednic i Valtic", z racji położenia blisko
słynnego kompleksu wpisanego na listę UNESCO. Jednak nie tylko odległość ma tu
znaczenie - od XVII wieku miasto należało do Liechtensteinów. Pamiątką po nich
jest pałaco-zamek. Używam tak dziwnej kombinacji słownej, bowiem z
daleka wygląda on bardziej jak zamek, ale w rzeczywistości w tej formie nie
pełnił żadnych funkcji obronnych, więc był pałacem. Zresztą tak naprawdę to
stylizacja - w 19. stuleciu Liechtensteinowie przebudowali go do postaci
sztucznej ruiny; nie służył im jako rezydencja mieszkalna, lecz
administracyjna.
Ukradziony po II wojnie światowej przez władze przez kilkadziesiąt lat głównie
stał bezczynny, pomijając bardzo krótkie okresy użytkowania przez bezpiekę i
straż graniczną. No i teraz rzeczywiście mamy do czynienia z ruiną:
pomieszczenia są puste, tylko goła cegła, dziurawe podłogi i nieliczne drzwi.
Miasto powoli go remontuje, zabezpieczyło dachy i odnowiło dwie wieże, a na
jedną z nich można wejść, aby popatrzeć na okolicę.
Pod nami rozległe trawniki, dzień wcześniej odbywał się tu festyn z udziałem
Jaromira Nohavicy. Na horyzoncie widać neogotycki kościół w dzielnicy
Poštorná, która do 1920 roku jako Unter Themenau leżała już w Austrii.
Następnie zmieniono przebieg granicy i włączono ją do Czechosłowacji, więc
dziś Austrię reprezentują wiatraki wyłaniające się z lasów.
Patrząc nieco w prawo dostrzeżemy Svatý kopeček - wzgórze nad Mikulovem wraz z
kościółkiem. Oddalony jest o około 17 kilometrów.
Pod nami zabudowania pałacowe oraz browar zamkowy, do którego wkrótce
zajrzymy. Budynek z lewej to kryte lodowisko.
I jeszcze spojrzenie na miasto: uwagę zwracają pozbawione dachów młyny nad
zamkowym stawem. Na drugim zdjęciu sylwetka młynów z poziomu gruntu.
Po opuszczeniu pałaco-zamku wypiliśmy piwo przy browarze i zaczęliśmy powrót w
stronę dworca, trochę inną trasą.
Poziom wody w Dyji był na tyle niski, że wystawała trawa.
Zaczęło burczeć nam w brzuchu, ale nie znaleźliśmy żadnego fajnego lokalu na
obiad, więc po prostu poszliśmy do marketu i z zakupami usiedliśmy w jednym z
parków, jak liczni miejscowi 😏.
Po odwiedzinach drugiego browaru zakończyliśmy wizytę w Břeclaviu. Miasto jest
akurat skrojone na kilkugodzinną, niespieszną wizytę - tak jak w Hodonínie
brak tu atrakcji zwalających z nóg, ale dla chcącego kilka ciekawych rzeczy
zawsze się znajdzie.
Na jednej z mniejszych stacyjek wesoły facet domagał się, abym robił mu
zdjęcia. To rzadkość w dzisiejszych czasach - z jednej strony wrzuca się
miliony selfi w internet obrazujących każdy element życia łącznie z poranną
kupą, a z drugiej - jeśli uwieczni to ktoś inny, to obraza, oburzenie i
straszenie sądem. Na szczęście niektórzy jeszcze nie zgłupieli zupełnie, więc
z czystym sumieniem mogę zamieścić fotografię tego pana, szczęśliwego w
niedzielne, słoneczne popołudnie.
-----
Człowiek zwiedzający, to człowiek robiący się głodny. Poniżej lista miejsc, w
których się stołowaliśmy, a raczej kuflowaliśmy.
Hodonín:
* Minipivovar Kunc - browar restauracyjny. Pyszne jedzenie,
smaczne piwo (choć tylko trzy rodzaje). Niezbyt tanio. To jedyne miejsce,
gdzie spotkaliśmy turystów zagranicznych - pojawiło się kilka rodzin
węgierskich, które potem nie umiały rozliczyć się z kelnerem. Brak możliwości
płacenia kartą i trzeba pamiętać, że w niedzielę kuchnia zamyka się już przed
19-tą.
* Hospoda U Koňa - knajpka z piwem z innego małego browaru (tego spod
granicy), są też typowe czeskie zimne przekąski. Ze ścian spoglądają na nas
dawni prezydenci i ministrowie, a także cesarz Franciszek Józef. Barmanka
miała chyba problemy ze słuchem albo telewizor grał za głośno.
* Kurdský kebab - normalnie czegoś takiego u Czechów nie jadam, ale w
niedzielny wieczór okazał się jedynym wyjściem. Kilka punktów z żarciem tego
typu działa przy głównej ulicy. Jedzenie smaczne, ale goniło potem do kibla
😛.
* Restaurace Nádražní - jak sama nazwa wskazuje, jest to lokal na
dworcu kolejowym. Dziwne godziny otwarcia, bo tylko do 14-tej albo 15-tej. W
niedzielę nie mieli nic do jedzenia, za to robili własne knedliki, po które
ciągle ktoś przychodził.
* Spelunka na osiedlu, nie wiem czy miała jakąś nazwę. Prawdopodobnie
najbardziej niesmaczny Staropramen w mieście.
* Z kolei pierwsze piwo wypiliśmy już na ulicy, bowiem przy jednym ze
skrzyżowań stała przyczepa z produktami z minipivovaru Křikloun. Nie
mogliśmy obok niej przejść obojętnie 😛. I tylko brak toalety trochę
niepokoił...
Břeclav:
* Na pewno nie polecam knajpy przy samym dworcu (Restaurace Lokálka):
bardzo tłoczno i ceny z kosmosu. Żeby za Zlatego Bażanta żądać ponad 50
koron? Kogoś popieprzyło!
* Zámecký pivovar Břeclav - browar obok pałaco-zamku przy dobrej
pogodzie wystawia stoliki i sprzedaje piwo z przyczepy. Produkty dość
przeciętne, zawiodłem się na nich, a do tego wielce nieuprzejme babsko za
kasą. Brak możliwości płacenia kartą.
* Pivovar Frankies - niewielki browar w centrum. Otwierany dopiero o
16-tej. Piwo - jak na Czechy - drogie, choć porównując z cenami u nas to już
nie. Bardzo smaczne! Teoretycznie są przegryzki, ale wszystkie - poza chlebem
ze smalcem - zeżarli klienci w sobotni wieczór. Tu można płacić kartą.
Choć Slovácko to region znany głównie z wina, to prawie w każdej wiosce
znajduje się mały browar, zazwyczaj z restauracją, więc piwosze będą się czuć
tutaj jak w raju. Tylko jeszcze muszą sobie załatwić niepijącego kierowcę albo
kierownicę/kierowczynię 😉.
Jeszcze wspomnę o noclegu. Niestety, ceny spania w Republice Czeskiej poszły
tak w górę, że aż głowa boli. Niedawno spokojnie mogłem znaleźć dwuosobowy
pokój za 100 złotych za noc, później za 150 złotych, a teraz jest problem,
żeby dało się zmieścić w 200 złotych! Dotyczy to zwłaszcza mniej turystycznych
lokalizacji. W przypadku Slovácka były takie oferty w wioskach pomiędzy
Hodonínem i Břeclaviem, ale ostatecznie z nich zrezygnowałem, bo praktycznie
wszędzie trzeba byłoby dojeżdżać. W Hodonínie najtańsze noclegi proponowała
ubytovna, lecz po lekturze wpisów na jej temat doszedłem do wniosku, że
nie mam pewności, iż w ogóle uda mi się zasnąć. Padło więc na
penzion Lipovka, położony na północ od linii kolejowej. Oznaczało to
wydanie prawie 200 złotych za noc, ale warunki przyzwoite, telewizor był, a do
centrum mieliśmy dziesięć minut spacerku. Jedyny minus - recepcja w sobotę
działała jedynie do godziny 18-tej, a pani w niej pracująca tak się starała,
abyśmy się nie spóźnili, że nawet do mnie dzwoniła z przypomnieniem 😏.
Idzie Maryna od Hodonina, a za nią proboszcz z baryłką wina...😄😄
OdpowiedzUsuńA mi się ciągle kojarzyło z "Poszła Karolinka do Hodonina" :P
UsuńOberfeldkurat Lacina wcale się nie obraził na w/w przyśpiewkę Szwejka. Zamiast beczki wina wolałby łyk araku, Maryny nie potrzebowałby bo tylko do grzechu zwodzi.😀😀
UsuńNo i dostał łyk, a nawet dwa araku - ku rozpaczy kaprala z eskorty ;)
Usuń