Příčný vrch, najwyższy szczyt Gór Opawskich, nie może się
równać z Biskupią Kopą jeśli chodzi o zainteresowanie turystów. Nie
posiada wieży widokowej, wierzchołek jest płaski i całkowicie porośnięty
lasem, nie ma tu szans na żadne widoki, nie kupimy na nim piwa, a w
pobliżu nie zjemy obiadu. Mimo wszystko czasem warto jednak na niego wejść
i zaliczyć przy okazji jakąś ciekawą trasę.
Jesienią tego roku każdy wypad w góry traktowałem jako potencjalnie
ostatni. Bo człowiek nie miał żadnej pewności, czy nagle z dnia na dzień
nie zamkną wszystkiego albo chociażby lasów czy granic. Na szczęście
okazywało się, że po odbytym wyjeździe będą następne, choć akurat ta
wycieczka pod pewnym względem była prawdopodobnie ostatnia w 2020...
Znowu ruszamy na szlak we dwójkę z Bastkiem. Tym razem za bardzo nam się
nie spieszy. Obok dawnego przejścia granicznego tradycyjnie fotografuję
Biskupią Kopę. Prognozy pogody zapowiadały sporo słońca, a jest jak
widać...
Samochodem dojeżdżamy do Dolního Údolí (kiedyś Dolní Grunt,
niem. Ober-Grund) i parkujemy obok "Hotýlku u Pekina".
Restauracje zostały zamknięte, ale działają okienka. Tu kuszą piwem na
wynos, ale dopiero za jakieś pół godziny, więc nie będziemy tyle czekać.
Warto dodać, że za niemieckich czasów przy hotelu działał niewielki
browar.
Pierwszy odcinek
żółtego szlaku jest dość mocno
nachylony i prowadzi grząską łąką wzdłuż wyciągu narciarskiego. Za sobą
słyszę sapiącego i narzekającego Bastka 😏.
Potem robi się przyjemnie płasko i pojawiają się pierwsze widoki: masyw
Parkowej Góry oraz kościół w Mikulovicach.
Podobnie jak w okolicach Biskupiej Kopy także i tu las został mocno
zredukowany w wyniku wycinek. Dodatkowo w ostatnim czasie (może nawet
ubiegłej nocy) masa pozostałych drzew została zwalona przez wiatr.
Gdzieniegdzie popadały one na leśne drogi - spotkaliśmy wóz leśników,
który musiał zawrócić, gdyż nie był w stanie dalej jechać.
Czasem pojawiają się nieśmiałe przebłyski słońca, lecz na razie chmury
zdecydowanie królują na niebie.
Na skrzyżowaniu Svatá Anna (dawniej stała tam kaplica) odbijamy kilkaset
metrów na północ, do Zámeckeho vrchu (Schlossberg), aby obejrzeć
ruiny zamku Edelštejn/Edelstein. Ruiny te są z gatunku bardzo
zrujnowanych - przetrwało do dzisiaj trochę resztek ścian, wałów i fosa.
Idziemy dalej. Mijamy obmurowane źródło Nad Mírem i wdrapujemy się
na skałki Výrův kámen. Coś tam z nich można dostrzec.
Na chwilę ze szlaków pieszych przenosimy się na trasę rowerową, która
zatacza łuk po odsłoniętym terenie. Jeszcze kilka lat temu szlibyśmy
lasem, obecnie droga oferuje widoki na okolicę: przede wszystkim na
Zlaté Hory oraz oczywiście Kopa Biskupia.
Na Kopę dotarło słońce. Za kilka dni rosnące na zboczach drzewa zaczną świecić pięknymi kolorami, dziś jeszcze nie robią takiego wrażenia. Jak zwykle mam pecha ze wstrzeleniem się w odpowiedni termin na najbardziej soczystą jesień, ale pewne rzeczy trudno przewidzieć.
Z innych górek: na horyzoncie Rychleby (Studniční vrch i Sokolí
vrch).
Droga krzyżowa z 1918 roku prowadząca od głównej drogi do miejsca
pielgrzymkowego. Stacje mają postać kamiennych kopców (piramid), z
wyjątkiem ostatniej - ta przypomina kaplicę. Po renowacji teksty wypisano
po czesku, polsku i niemiecku.
Punktem docelowym pątników było
sanktuarium Maria Hilf (Matki Boskiej Pomocnej). Od 1718 roku stała
tu kaplica z cudownym obrazem, w XIX wieku przebudowana na kościół.
Przybywali do niej wierni z obu stron granicy i tradycja ta nie ustała
nawet po pozbyciu się Niemców - Czesi ją kontynuowali. Kiedyś kult był
solą w oku cesarza Józefa II, a po 1948 roku czechosłowackich komunistów.
Pod pretekstami prac górniczych obiekt zamknięto, celowo dewastowano, a po
krótkim okresie spokoju w czasach Praskiej Wiosny postanowiono pozbyć się
go na zawsze i w 1973 roku został wysadzony w powietrze. Trzeba przyznać,
że czescy i słowaccy towarzysze byli bardzo pojętnymi uczniami nauczycieli
z Moskwy.
Po siedemnastu latach i powrocie demokracji zdecydowano się o odnowieniu
kościoła. Tylko dlaczego nie zrekonstruowano oryginalnego budynku, a
wzniesiono takie bezpłciowe coś? Taniej? Szybciej? Modniej? A może znajomy
architekt?? Nie wiem, ale mnie ta bryła zupełnie się nie podoba (trochę
ładniej
prezentowała się zimą).
Lodowate i nieprzytulne wnętrze rozświetla skrzynka z relikwiami krwi
świętego Jana Pawła II. Oczywiście przekazał je Czechom niejaki Dziwisz.
Don Stanislao zostanie po śmierci patronem krwiodawców.
Pod skałami znajduje się metalowy krzyż, który przetrwał zniszczenie.
Wychodzimy z kościoła i przemykamy przez las, który wkrótce znowu ustępuje
terenowi po wycinkach. No cóż, niewątpliwym plusem tej sytuacji są ponowne
widoki.
Spotykamy dwójkę ludzi z psem, przedtem mijaliśmy się z nimi koło ruin.
Byli to jedyni turyści na naszej drodze tego dnia.
Jak na złość Kopa Biskupia ciągle w słońcu,
Srebrna Kopa
również! A u nas mrok!
Okolice Zlatych Hor od średniowiecza wykorzystywane były górniczo:
wydobywano złoto, srebro, rudę miedzi i inne metale. Na Příčným vrchu
ostatnie kopalnie zamknięto dopiero w 1993 - pozostały po nich dziesiątki
szybów oraz ponad setka podziemnych chodników. Większość z nich jest
obecnie zabezpieczona przed ciekawskimi, ale w lesie co rusz spotkamy
dziury i inne elementy dawnych sztolni (wytyczono tu edukacyjną ścieżkę
górniczą).
Pora zdobyć najwyższy szczyt Gór Opawskich - oto składowisko bali z
tabliczką potwierdzającą, iż jesteśmy na Příčným vrchu (Querberg) o
wysokości 975 metrów n.p.m..
Właściwy punkt jest kilka metrów obok szlaku. Wyżej już w Opawskich wejść
nie można, chyba, że na drzewa 😏.
Ze szczytu cofamy się do rozdroża i za
niebieskimi znakami po raz kolejny
wychodzimy na otwartą przestrzeń. Stąd można popatrzeć na południe.
A co tam widzimy? Pradziadek! A właściwie jego wieża, bo sylwetkę zakrywa Medvědí vrch. Powyżej tysiąca metrów już przyprószyło śniegiem.
Krajobraz psują hałdy gałęzi i poprzewracane drzewa ze sterczącymi
korzeniami. To zapewne również świeża robota wiatru. Postanawiamy
wykorzystać te szkody i w jednej z dziur rozpalamy ognisko 😛. Rozpałki od
groma, pień osłania od podmuchów i jesteśmy mniej widoczni. Oprócz wusztu
Bastek przyrządza także herbatę.
Kawałek poniżej naszego miejsca ogniskowego stoi kamienna piramida
zwieńczona szpikulcem niczym pikielhauba. Mohyla sv. Rocha (znana
także jako Mohyla přátelství, Freundschafts Denkmahl - taka tablica
się uchowała) została wybudowana w 1848 roku jako wotum po ustaniu zarazy
kartoflanej, przyczyniającej się do wielkiego głodu ludności wsi. Na
lokalizację wybrano stary górniczy cmentarz, po którym nie został już żaden
ślad.
W lesie ponownie widzimy liczne ślady wydobycia - odgrodzone deskami doły i
sztolnie, w tym jedno zawalone duże wyrobisko.
Przed wycinką jednym z nielicznych widokowym miejsc były
Táborské skály (Taborfelsen), a konkretnie to będąca dziełem ludzkich
rąk wieża z kamiennych płyt, wchodząca w skład skalnego kompleksu. Według
legendy w miejscu tym założyli swój obóz husyci udający się z rejzą w głąb
Śląska.
Punkt widokowy ma pewno ze sto lat lub więcej i jest w stanie nie budzącym
zaufania: kamienie się ruszają, a żelazna poręcz lekko chwieje. Panoramę
ogranicza nadal zachowany drzewostan.
Ciekawie wygląda ściana chmur nad częścią Wysokiego Jesionika. Po lewej
stronie Šerák z charakterystycznymi Obří skálami.
Po kilkuset metrach znów wycięto prawie wszystko. Skały do niedawna ukryte w
lesie nagle odkryto przed światem. Dzięki temu bardzo ładnie odsłonił się
Pradziad. Szkoda tylko, że w tym roku nie udało mi się dotrzeć na moją
ulubioną górę Sudetów Wschodnich.
Nieoczekiwanie wyszło słońce (a dla odmiany Kopę Biskupią teraz objął cień),
ale krajobraz po działaniach drwali jest lekko apokaliptyczny. Do tego te
nieliczne drzewa, które uniknęły piły, nie wytrzymały silnych wiatrów.
Dostępu do dalszej części lasu broni ściana z powalonych drzew. Czegoś takiego
jeszcze nie widziałem: kłębowisko pni i gałęzi tworzące zwartą przeszkodę
wysoką na kilka metrów. Nie wiadomo, gdzie biegła kiedyś ścieżka, zresztą i
tak nie ma szans się tutaj przedrzeć. Musimy schodzić na wyczucie bokiem,
szukając jakiś dziur zdolnych pomieścić człowieka.
Jakoś się udaje i dużo niżej dochodzimy do drogi ze szlakami. Nie
nacieszyliśmy się nią długo, gdyż po chwili na
zielonym szlaku ponownie przejście
blokują drzewa. Tym razem mijamy je nad dziurami jednej ze sztolni.
Ostatnie widoki na ostatniej z polan, tym razem chyba powstałej w wyniku ciut
starszej wycinki, gdyż zaznaczono ją na mapach. Szlak teoretycznie biegnie
obok lasem, ale cóż z tego, skoro drzewa nie pozwalają z niego skorzystać?
Końcówka to bardzo strome zejście do asfaltowej drogi. Po deszczach pewnie
odbywa się ono błyskawicznie. Na asfalcie został nam jeszcze kilometr
marszu wśród nielicznej zabudowy Dolního Údolí.
Kościółek świętego Achacego (bardzo rzadkie wezwanie) oraz zrekonstruowany
Pomnik Poległych.
Był 21 października. Z samochodowego radia dowiedzieliśmy się, że następnego
dnia Czesi zaostrzają swój lockdown, m.in. wprowadzony zostanie zakaz
swobodnego poruszania się. Brzmiało źle, ale wśród licznych wyjątków od zakazu
była chociażby możliwość uprawiania sportu i pójścia "na łono natury". Lasów
nikt nie zamykał, dziwne - co więcej, zachęcano do aktywności fizycznej...
Oznaczało to, że teoretycznie nadal można chodzić w czeskie góry, ale z
drugiej strony czeska ambasada oraz ichniejsze ministerstwo spraw wewnętrznych
głosiło, iż przyjazdy cudzoziemców w celach turystycznych są niedozwolone.
Moim zdaniem była to nadinterpretacja, ale kłóć się potem z policjantem...
W każdym razie był to prawdopodobnie mój ostatni wyjazd górski w 2020 roku,
którego trasa w całości biegła na czesko-śląskiej ziemi. Prawdopodobnie, gdyż
został jeszcze cały grudzień... Nie była to natomiast ostatnia wyprawa, gdzie
czeskie terytorium stanowiło fragment wędrówki 😊.
A sama wycieczka bardzo udana, choć liczyłem na trochę więcej słońca. Niemniej
poprzedni raz po Příčným vrchu łaziłem ponad pięć lat temu i teraz mogłem
porównać jak mocno zmieniła się cała okolica. Zapewne przy kolejnej wizycie
będzie tam jeszcze bardziej łyso.
Lubię posty z Gór Opawskich a Pradziad i Kopa Biskupia, to góry które odwiedziłem wielokrotnie. W sanktuarium Maria Hilf też miałem okazję być, ale spodobała mi się obudowa źródełka. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńŹródełko chyba jakimś cudem przeżyło wysadzenie kościoła, więc obudowa może być starsza. Pozdrawiam również :)
UsuńGóry Opawskie to najrzadziej odwiedzane przeze mnie pasmo Sudetów. Mimo, że trasa częściowo znana i tak muszę zmienić ten stan rzeczy. Ostatnie zdjęcie widowiskowe!
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, że z Wrocławia w Opawskie nie jest po drodze ;) Ostatnie ujęcie to już z powrotu, zatrzymaliśmy się na zakręcie aby uwiecznić chmury ;)
UsuńPrzeczytałam wszystkie posty. Świetne relacje z podróży i każdy post to bardzo ciekawa lekcje historii. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i również pozdrawiam :)
UsuńRównież miałem być w październiku w Opawskich. Oczywiście też uwzględniłem wejście na Příčný vrch oraz Táborské skály, jednakże plan uległ zmianie i zagnało nas w Sudety Zachodnie. :)
OdpowiedzUsuńŁadne i klimatyczne fotki Ci wyszły, szczególnie z widokami na Jesioniki. Chmury dodają im tylko stosownego uroku. A te wiatrołomy faktycznie znaczne. Niestety niejednokrotnie jest to efekt wcześniejszej wycinki, kiedy przetrzebiony drzewostan staje się bardziej podatny na siłę wiatru. Widziałem kiedyś podobne sceny min. w okolicy Torfowiska Batorowskiego w Stołowych. Smutny widok, a dodatkowo istny tor przeszkód do pokonania.
Myślę, że w tym przypadku niemal wszystkie wiatrołomy były efektem wycinek, bo praktycznie w ogóle nie było powalonych drzew w zwartej tkance leśnej... Zniszczone te Opawskie są mocno...
UsuńJa niedawno widziałem trochę powalonych drzew w Beskidzie Sądeckim i też mi się wydawało, że drzewa popadały tam, gdzie zostały wcześniej przerzedzone przez wycinkę. Po prostu wtedy są bardziej podatne na podmuchy wiatru. Ale pewnie i tak zwalą to na kornika :P
UsuńJa tak samo jak menel, Opawskie mało odwiedzam, bo po prostu jest tam nie po drodze, jak zauważyłeś. Příčný vrch taki mało reprezentacyjny, są ciekawsze szczyty w tych góach.
Kornik jest jak uchodżcy - winny wszystkiemu :P
UsuńPříčný vrch to opcja dla większych fanów, co już inne ciekawsze miejsca mają schodzone!
Pięknie tam.
OdpowiedzUsuńTyż prowda ;)
Usuń@Hanys Pudelek w podróżach mam głupie pytanie. Dopiero co trafiłem na Twój blog ale czy jesteś z Prudnika lub okolic?
OdpowiedzUsuńGeneralnie jestem spod Katowic, a od pewnego czasu przeważnie mieszkam pod Opolem :) Ale w Prudniku i okolicach bywam dość często, nie da się ukryć ;)
Usuń