czwartek, 3 grudnia 2020

Góry Opawskie - Příčný vrch i Maria Hilf.

Příčný vrch, najwyższy szczyt Gór Opawskich, nie może się równać z Biskupią Kopą jeśli chodzi o zainteresowanie turystów. Nie posiada wieży widokowej, wierzchołek jest płaski i całkowicie porośnięty lasem, nie ma tu szans na żadne widoki, nie kupimy na nim piwa, a w pobliżu nie zjemy obiadu. Mimo wszystko czasem warto jednak na niego wejść i zaliczyć przy okazji jakąś ciekawą trasę.

Jesienią tego roku każdy wypad w góry traktowałem jako potencjalnie ostatni. Bo człowiek nie miał żadnej pewności, czy nagle z dnia na dzień nie zamkną wszystkiego albo chociażby lasów czy granic. Na szczęście okazywało się, że po odbytym wyjeździe będą następne, choć akurat ta wycieczka pod pewnym względem była prawdopodobnie ostatnia w 2020...

Znowu ruszamy na szlak we dwójkę z Bastkiem. Tym razem za bardzo nam się nie spieszy. Obok dawnego przejścia granicznego tradycyjnie fotografuję Biskupią Kopę. Prognozy pogody zapowiadały sporo słońca, a jest jak widać...


Samochodem dojeżdżamy do Dolního Údolí (kiedyś Dolní Grunt, niem. Ober-Grund) i parkujemy obok "Hotýlku u Pekina". Restauracje zostały zamknięte, ale działają okienka. Tu kuszą piwem na wynos, ale dopiero za jakieś pół godziny, więc nie będziemy tyle czekać. Warto dodać, że za niemieckich czasów przy hotelu działał niewielki browar.

Pierwszy odcinek żółtego szlaku jest dość mocno nachylony i prowadzi grząską łąką wzdłuż wyciągu narciarskiego. Za sobą słyszę sapiącego i narzekającego Bastka 😏.
 

Potem robi się przyjemnie płasko i pojawiają się pierwsze widoki: masyw Parkowej Góry oraz kościół w Mikulovicach.



Podobnie jak w okolicach Biskupiej Kopy także i tu las został mocno zredukowany w wyniku wycinek. Dodatkowo w ostatnim czasie (może nawet ubiegłej nocy) masa pozostałych drzew została zwalona przez wiatr. Gdzieniegdzie popadały one na leśne drogi - spotkaliśmy wóz leśników, który musiał zawrócić, gdyż nie był w stanie dalej jechać.
 



Czasem pojawiają się nieśmiałe przebłyski słońca, lecz na razie chmury zdecydowanie królują na niebie.

 
Na skrzyżowaniu Svatá Anna (dawniej stała tam kaplica) odbijamy kilkaset metrów na północ, do Zámeckeho vrchu (Schlossberg), aby obejrzeć ruiny zamku Edelštejn/Edelstein. Ruiny te są z gatunku bardzo zrujnowanych - przetrwało do dzisiaj trochę resztek ścian, wałów i fosa.
 
 
Idziemy dalej. Mijamy obmurowane źródło Nad Mírem i wdrapujemy się na skałki Výrův kámen. Coś tam z nich można dostrzec.



Na chwilę ze szlaków pieszych przenosimy się na trasę rowerową, która zatacza łuk po odsłoniętym terenie. Jeszcze kilka lat temu szlibyśmy lasem, obecnie droga oferuje widoki na okolicę: przede wszystkim na Zlaté Hory oraz oczywiście Kopa Biskupia.
 


Na Kopę dotarło słońce. Za kilka dni rosnące na zboczach drzewa zaczną świecić pięknymi kolorami, dziś jeszcze nie robią takiego wrażenia. Jak zwykle mam pecha ze wstrzeleniem się w odpowiedni termin na najbardziej soczystą jesień, ale pewne rzeczy trudno przewidzieć.
 


Z innych górek: na horyzoncie Rychleby (Studniční vrch i Sokolí vrch).


Droga krzyżowa z 1918 roku prowadząca od głównej drogi do miejsca pielgrzymkowego. Stacje mają postać kamiennych kopców (piramid), z wyjątkiem ostatniej - ta przypomina kaplicę. Po renowacji teksty wypisano po czesku, polsku i niemiecku.


Punktem docelowym pątników było sanktuarium Maria Hilf (Matki Boskiej Pomocnej). Od 1718 roku stała tu kaplica z cudownym obrazem, w XIX wieku przebudowana na kościół. Przybywali do niej wierni z obu stron granicy i tradycja ta nie ustała nawet po pozbyciu się Niemców - Czesi ją kontynuowali. Kiedyś kult był solą w oku cesarza Józefa II, a po 1948 roku czechosłowackich komunistów. Pod pretekstami prac górniczych obiekt zamknięto, celowo dewastowano, a po krótkim okresie spokoju w czasach Praskiej Wiosny postanowiono pozbyć się go na zawsze i w 1973 roku został wysadzony w powietrze. Trzeba przyznać, że czescy i słowaccy towarzysze byli bardzo pojętnymi uczniami nauczycieli z Moskwy.
Po siedemnastu latach i powrocie demokracji zdecydowano się o odnowieniu kościoła. Tylko dlaczego nie zrekonstruowano oryginalnego budynku, a wzniesiono takie bezpłciowe coś? Taniej? Szybciej? Modniej? A może znajomy architekt?? Nie wiem, ale mnie ta bryła zupełnie się nie podoba (trochę ładniej prezentowała się zimą).


Lodowate i nieprzytulne wnętrze rozświetla skrzynka z relikwiami krwi świętego Jana Pawła II. Oczywiście przekazał je Czechom niejaki Dziwisz. Don Stanislao zostanie po śmierci patronem krwiodawców.

Pod skałami znajduje się metalowy krzyż, który przetrwał zniszczenie.

Wychodzimy z kościoła i przemykamy przez las, który wkrótce znowu ustępuje terenowi po wycinkach. No cóż, niewątpliwym plusem tej sytuacji są ponowne widoki.


Spotykamy dwójkę ludzi z psem, przedtem mijaliśmy się z nimi koło ruin. Byli to jedyni turyści na naszej drodze tego dnia.

Jak na złość Kopa Biskupia ciągle w słońcu, Srebrna Kopa również! A u nas mrok!


Okolice Zlatych Hor od średniowiecza wykorzystywane były górniczo: wydobywano złoto, srebro, rudę miedzi i inne metale. Na Příčným vrchu ostatnie kopalnie zamknięto dopiero w 1993 - pozostały po nich dziesiątki szybów oraz ponad setka podziemnych chodników. Większość z nich jest obecnie zabezpieczona przed ciekawskimi, ale w lesie co rusz spotkamy dziury i inne elementy dawnych sztolni (wytyczono tu edukacyjną ścieżkę górniczą).



Pora zdobyć najwyższy szczyt Gór Opawskich - oto składowisko bali z tabliczką potwierdzającą, iż jesteśmy na Příčným vrchu (Querberg) o wysokości 975 metrów n.p.m..


Właściwy punkt jest kilka metrów obok szlaku. Wyżej już w Opawskich wejść nie można, chyba, że na drzewa 😏.

Ze szczytu cofamy się do rozdroża i za niebieskimi znakami po raz kolejny wychodzimy na otwartą przestrzeń. Stąd można popatrzeć na południe.


A co tam widzimy? Pradziadek! A właściwie jego wieża, bo sylwetkę zakrywa Medvědí vrch. Powyżej tysiąca metrów już przyprószyło śniegiem.


Krajobraz psują hałdy gałęzi i poprzewracane drzewa ze sterczącymi korzeniami. To zapewne również świeża robota wiatru. Postanawiamy wykorzystać te szkody i w jednej z dziur rozpalamy ognisko 😛. Rozpałki od groma, pień osłania od podmuchów i jesteśmy mniej widoczni. Oprócz wusztu Bastek przyrządza także herbatę.




Kawałek poniżej naszego miejsca ogniskowego stoi kamienna piramida zwieńczona szpikulcem niczym pikielhauba. Mohyla sv. Rocha (znana także jako Mohyla přátelství, Freundschafts Denkmahl - taka tablica się uchowała) została wybudowana w 1848 roku jako wotum po ustaniu zarazy kartoflanej, przyczyniającej się do wielkiego głodu ludności wsi. Na lokalizację wybrano stary górniczy cmentarz, po którym nie został już żaden ślad.

W lesie ponownie widzimy liczne ślady wydobycia - odgrodzone deskami doły i sztolnie, w tym jedno zawalone duże wyrobisko.
 

 
Przed wycinką jednym z nielicznych widokowym miejsc były Táborské skály (Taborfelsen), a konkretnie to będąca dziełem ludzkich rąk wieża z kamiennych płyt, wchodząca w skład skalnego kompleksu. Według legendy w miejscu tym założyli swój obóz husyci udający się z rejzą w głąb Śląska.


Punkt widokowy ma pewno ze sto lat lub więcej i jest w stanie nie budzącym zaufania: kamienie się ruszają, a żelazna poręcz lekko chwieje. Panoramę ogranicza nadal zachowany drzewostan.

Ciekawie wygląda ściana chmur nad częścią Wysokiego Jesionika. Po lewej stronie Šerák z charakterystycznymi Obří skálami.



Po kilkuset metrach znów wycięto prawie wszystko. Skały do niedawna ukryte w lesie nagle odkryto przed światem. Dzięki temu bardzo ładnie odsłonił się Pradziad. Szkoda tylko, że w tym roku nie udało mi się dotrzeć na moją ulubioną górę Sudetów Wschodnich.
 



Nieoczekiwanie wyszło słońce (a dla odmiany Kopę Biskupią teraz objął cień), ale krajobraz po działaniach drwali jest lekko apokaliptyczny. Do tego te nieliczne drzewa, które uniknęły piły, nie wytrzymały silnych wiatrów.



Dostępu do dalszej części lasu broni ściana z powalonych drzew. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem: kłębowisko pni i gałęzi tworzące zwartą przeszkodę wysoką na kilka metrów. Nie wiadomo, gdzie biegła kiedyś ścieżka, zresztą i tak nie ma szans się tutaj przedrzeć. Musimy schodzić na wyczucie bokiem, szukając jakiś dziur zdolnych pomieścić człowieka.



Jakoś się udaje i dużo niżej dochodzimy do drogi ze szlakami. Nie nacieszyliśmy się nią długo, gdyż po chwili na zielonym szlaku ponownie przejście blokują drzewa. Tym razem mijamy je nad dziurami jednej ze sztolni.



Ostatnie widoki na ostatniej z polan, tym razem chyba powstałej w wyniku ciut starszej wycinki, gdyż zaznaczono ją na mapach. Szlak teoretycznie biegnie obok lasem, ale cóż z tego, skoro drzewa nie pozwalają z niego skorzystać?



Końcówka to bardzo strome zejście do asfaltowej drogi. Po deszczach pewnie odbywa się ono błyskawicznie. Na asfalcie został  nam jeszcze kilometr marszu wśród nielicznej zabudowy Dolního Údolí.
 


Kościółek świętego Achacego (bardzo rzadkie wezwanie) oraz zrekonstruowany Pomnik Poległych.


Był 21 października. Z samochodowego radia dowiedzieliśmy się, że następnego dnia Czesi zaostrzają swój lockdown, m.in. wprowadzony zostanie zakaz swobodnego poruszania się. Brzmiało źle, ale wśród licznych wyjątków od zakazu była chociażby możliwość uprawiania sportu i pójścia "na łono natury". Lasów nikt nie zamykał, dziwne - co więcej, zachęcano do aktywności fizycznej... Oznaczało to, że teoretycznie nadal można chodzić w czeskie góry, ale z drugiej strony czeska ambasada oraz ichniejsze ministerstwo spraw wewnętrznych głosiło, iż przyjazdy cudzoziemców w celach turystycznych są niedozwolone. Moim zdaniem była to nadinterpretacja, ale kłóć się potem z policjantem...

W każdym razie był to prawdopodobnie mój ostatni wyjazd górski w 2020 roku, którego trasa w całości biegła na czesko-śląskiej ziemi. Prawdopodobnie, gdyż został jeszcze cały grudzień... Nie była to natomiast ostatnia wyprawa, gdzie czeskie terytorium stanowiło fragment wędrówki 😊.

A sama wycieczka bardzo udana, choć liczyłem na trochę więcej słońca. Niemniej poprzedni raz po Příčným vrchu łaziłem ponad pięć lat temu i teraz mogłem porównać jak mocno zmieniła się cała okolica. Zapewne przy kolejnej wizycie będzie tam jeszcze bardziej łyso.


14 komentarzy:

  1. Lubię posty z Gór Opawskich a Pradziad i Kopa Biskupia, to góry które odwiedziłem wielokrotnie. W sanktuarium Maria Hilf też miałem okazję być, ale spodobała mi się obudowa źródełka. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Źródełko chyba jakimś cudem przeżyło wysadzenie kościoła, więc obudowa może być starsza. Pozdrawiam również :)

      Usuń
  2. Góry Opawskie to najrzadziej odwiedzane przeze mnie pasmo Sudetów. Mimo, że trasa częściowo znana i tak muszę zmienić ten stan rzeczy. Ostatnie zdjęcie widowiskowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, że z Wrocławia w Opawskie nie jest po drodze ;) Ostatnie ujęcie to już z powrotu, zatrzymaliśmy się na zakręcie aby uwiecznić chmury ;)

      Usuń
  3. Przeczytałam wszystkie posty. Świetne relacje z podróży i każdy post to bardzo ciekawa lekcje historii. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Również miałem być w październiku w Opawskich. Oczywiście też uwzględniłem wejście na Příčný vrch oraz Táborské skály, jednakże plan uległ zmianie i zagnało nas w Sudety Zachodnie. :)

    Ładne i klimatyczne fotki Ci wyszły, szczególnie z widokami na Jesioniki. Chmury dodają im tylko stosownego uroku. A te wiatrołomy faktycznie znaczne. Niestety niejednokrotnie jest to efekt wcześniejszej wycinki, kiedy przetrzebiony drzewostan staje się bardziej podatny na siłę wiatru. Widziałem kiedyś podobne sceny min. w okolicy Torfowiska Batorowskiego w Stołowych. Smutny widok, a dodatkowo istny tor przeszkód do pokonania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że w tym przypadku niemal wszystkie wiatrołomy były efektem wycinek, bo praktycznie w ogóle nie było powalonych drzew w zwartej tkance leśnej... Zniszczone te Opawskie są mocno...

      Usuń
    2. Ja niedawno widziałem trochę powalonych drzew w Beskidzie Sądeckim i też mi się wydawało, że drzewa popadały tam, gdzie zostały wcześniej przerzedzone przez wycinkę. Po prostu wtedy są bardziej podatne na podmuchy wiatru. Ale pewnie i tak zwalą to na kornika :P

      Ja tak samo jak menel, Opawskie mało odwiedzam, bo po prostu jest tam nie po drodze, jak zauważyłeś. Příčný vrch taki mało reprezentacyjny, są ciekawsze szczyty w tych góach.

      Usuń
    3. Kornik jest jak uchodżcy - winny wszystkiemu :P

      Příčný vrch to opcja dla większych fanów, co już inne ciekawsze miejsca mają schodzone!

      Usuń
  5. @Hanys Pudelek w podróżach mam głupie pytanie. Dopiero co trafiłem na Twój blog ale czy jesteś z Prudnika lub okolic?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie jestem spod Katowic, a od pewnego czasu przeważnie mieszkam pod Opolem :) Ale w Prudniku i okolicach bywam dość często, nie da się ukryć ;)

      Usuń