Broumovsko to region w północno-wschodnich Czechach, którego
głównym ośrodkiem jest miasto Broumov (Braunau). Różnie można określić
jego zasięg. Najszerszy obszar zajmuje Obszar Chronionego Krajobrazu (CHKO)
Broumovsko, gdyż ten sięga na zachodzie i południu aż za Hronov i Teplice nad
Metují. Najczęściej jednak mówiąc o Broumovsku mamy na myśli miasto i jego
najbliższą okolicę. Jego naturalną zachodnią granicą są Broumovské stěny (Braunauer Wände), a na prawie wszystkich pozostałych kierunkach granica państwowa (dziś z
Polską, kiedyś z Prusami), która na tym odcinku nie zmieniła się od wieków.
Broumovsko aż do 1945 roku zamieszkałe było niemal wyłącznie przez Niemców. Region
ten charakteryzowała częściowa izolacja od pozostałych ziem Królestwa Czech,
związana z peryferyjnym położeniem oraz pasmami górskimi. Ponadto przez wiele
stuleci dominujący wpływ na rozwój, gospodarkę i politykę miał
zakon benedyktyński, który w XIII wieku otrzymał tę ziemię od króla.
Zakonnicy, rezydujący do tej pory w Pradze, lokowali miasto, potem wybudowali
pierwszy kościół, aż wreszcie klasztor, będący centrum życia religijnego aż do
ubiegłego wieku. Ślady po zakonnikach są widoczne do dziś na każdym kroku,
zwłaszcza w architekturze.
W tym wpisie zajmę się kilkoma wioskami Broumovska, położonymi na południe od miasta. Każda z nich nadaje się na większy lub mniejszy spacer.
Najwięcej miejsca poświęcę miejscowości Božanov (Barzdorf),
głównie dlatego, iż tam nocowałem, więc i najwięcej się pokręciłem 😏. Jest
wioską mocno odcięto od reszty: normalną szosą można dojechać jedynie od
północy, od Martínkovic. Od zachodu otaczają ją góry, od południa graniczy z
Radkowem, ale jedna droga przeznaczona jest jedynie dla rowerów, a druga to
wąska nitka dla wolno toczących się osobówek. Z kolei na wschód prowadzi tylko
szutrówka dla dwukołowców. Osadę założył w XIII wieku niejaki Berthold, stąd
pierwotna nazwa brzmiała Berthelsdorf. Przez wiele stuleci była
ona wioską służebną klasztoru, zajmująca się głównie pozyskiwaniem drewna z
lasów.
Centrum stanowi skrzyżowanie, wokół którego rozlokowane są najważniejsze
budynki: urząd gminy, kościół i restauracja.
Świątynia pod wezwaniem Marii Magdaleny należy do tzw.
broumovskiej grupy kościołów (broumovská skupina kostelů). Należy do
niej czternaście obiektów wybudowanych na przełomie XVII i XVIII wieku według
projektów dwóch wybitnych architektów z rodziny Dientzenhofer.
Inicjatorami budowy byli opaci broumovscy, więc jest to architektura regionalna, choć podobna do innych barokowych konstrukcji. Od
pewnego czasu czynione są starania, aby wpisać ją na listę UNESCO.
Brama wejściowa jest znacznie starsza, gotycka. Stała już przy wcześniejszym
kościele św. Bartłomieja.
Wokół kościoła rozciąga się specyficzny cmentarz: z większości starych grobów pościągano tablice i umieszczono je na murze. Jedno wielkie lapidarium. W grobach "zakwaterowano" nowych, czeskich zmarłych. Mam mieszane uczucia co do takiego działania. Rzecz jasne to znacznie lepsza opcja niż niszczenie, ale wolę wersję zaobserwowaną na innych czeskich nekropoliach, kiedy to przed i powojenni mieszkańcy spoczywają "u siebie", osobno, a nie jeden na drugim. Skąd mam wiedzieć, gdzie kiedyś leżał Hans albo Anne? Może tu nie było na to miejsca?
Z tablic spoglądają na nas dziesiątki, setki twarzy. Zasmucone, wesołe, poważne. W strojach ludowych i eleganckich ciuchach. Wszyscy dawno już przeminęli...
Dostrzegam też indyjski symbol szczęścia umieszczony na krzyżu. Standardowa symbolika na grobach żołnierzy Wehrmachtu. Czesi są pod tym względem pragmatyczni, nie pierwszy raz widzę u nich takie coś. Najwyraźniej traktują to jako część historii, bo nie wierzę, że nikt tego nie zauważył przez kilkadziesiąt lat. Ów Jungbauer poległ w jakimś Tatanowie, ale nie mam pojęcia o którą miejscowość chodzi.
Symboliczny obelisk miejscowego księdza. Urodził się w Barzdorfie, ale już rok
później wraz z rodziną wyemigrował do Chile. W drugiej połowie XIX wieku była
to popularna trasa ku lepszemu życiu. August Klinke zrobił później karierę
duchowną i został jedynym biskupem z Broumovska. Żywot zakończył tragiczne:
zginął w pożarze własnego domu.
Pomnik Poległych przy skrzyżowaniu został - w przeciwieństwie do grobów -
dokładnie odniemczony.
Obok kościołów regionalnym rysem architektury jest tzw.
gospodarstwo typu broumovskiego (statek broumovského typu). W drugiej połowie 19. stulecia, wraz ze
wzrostem zamożności wielu gospodarzy, powstał unikalny rodzaj zabudowy
mieszkalno-gospodarczej. W miejsce drewnianych lub szachulcowych domów
pojawiły się murowane. Przyczynił się do tego także zakaz stawiania nowych
obiektów całkowicie z drewna. Wzorowano się na kamienicach w Broumovie,
gdzie dominował wówczas klasycyzm.
Nowe budynki wyróżniały się wielkością i solidnością. Wiele z nich miało
bogato zdobione fasady, zwłaszcza szczyty. Dbano o detale, zarówno z
zewnątrz, jak i w wewnątrz: portale wejściowe, pilastry, figury świętych,
kolumny, obudowane okienka. Oryginalnie były one zazwyczaj pomalowane na
biało lub żółto.
W Božanovie przetrwało bardzo dużo takich domostw, na moje kilkadziesiąt. Niektóre wyremontowano na błysk, inne się sypią. Część stoi samodzielnie, pozostałe - tak jak bywało w przeszłości - z towarzystwem obiektów gospodarczych, tworząc małe folwarki. Na prawie każdym domu zachowały się daty budowy, czasem z inskrypcją. Zazwyczaj są one nad głównymi drzwiami, w tym przypadku tablica informuje, że dom wybudowali Josef i Anna Meier w 1868 roku.
Mocno odnowiony egzemplarz z podobnego rocznika. Dobrze widoczne są tu specjalne wnęki przy drzwiach, po obu ich stronach: wyglądają jak miejsca na figury świętych, ale służyły po prostu do siedzenia i obserwowania co się dzieje przed domem 😊.
A tu nieco inne kształty gospodarstwa. Przypominają te z drugiej strony Broumovskich stěn, gdzie ludność czeskojęzyczna budowała się odmiennie od Niemców.
W takim klasycystycznym gospodarstwie nocowaliśmy! Prowadzi je para starszych
Holendrów, przemili ludzie, którzy przyjechali na Broumovsko dwadzieścia lat temu. W ojczyźnie
bywało różnie z pracą i mieszkaniem, a tu można było zacząć od nowa,
zwłaszcza, że wówczas tutejsze nieruchomości były ponoć bardzo tanie. I na
pewno do remontu.
Dom jest piękny! Powstał w 1857 roku, o czym przypomina stosowna data. Nad
każdym z trojga drzwi znajduje się jakiś symbol.
Mniej więcej jedna trzecia powierzchni służyła gospodarzom jako mieszkanie,
jedna trzecia do przechowywania dobytku, a w ostatniej trzymano zwierzęta.
Wyjątkiem były psy: psie budy znajdowały się przy każdym domu i miały wykutą
budę w środkowej części! Im bardziej okazała chałupa, tym większa buda! 😛
Dziś także są tu dwa psy, młody i mama, obydwa bardzo towarzyskie. Do tego cztery koty.
Oraz kury, więc na śniadanie jaja są prosto od lokatorek 😏. Prawdziwa wieś.
Gospodarze prowadzą również pole namiotowe. Przygarnęli także kilka
ukraińskich rodzin, ale - z tego co pamiętam - przeprowadziły się one do
Pragi, za pracą. Została jedna: młoda mama z dwójką dzieci. Chłopak chodzi już
do szkoły i podobno jest najlepszym uczniem. Jego młodsza siostra biega wokół
krzycząc dobrý deň! Co robi mama, to nie wiem, ale raczej nic
szczególnego... Tutaj chyba nawet dla Czechów nie jest łatwo z
zatrudnieniem, a co dopiero dla obcokrajowców. Poprzednie Ukrainki chciały się
usamodzielnić i pracować, lecz najwyraźniej nie wszystkim na tym zależy albo
czekają na cud... Można i tak.
Wnętrza potrafią przykuć oko! Do klasycystycznych słupów dobudowano
przedziwne siedzenie, które nagrzewa się po rozpaleniu w jednym z piecu. Pomysł gospodyni, wykonanie gospodarza. Na
pewno się przydaje, bo w starych murach jest naprawdę chłodno.
Pokój dla gości został najprawdopodobniej przerobiony z dawnej komory. Są podcienia, stare drzwi i taki zamek. Klucze też wyglądają na oryginalne. A ja gapiąc się na nie przed zaśnięciem zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby wyrzucano mnie z mojego domu? Czy zostawiłbym cały komplet kluczy tym, co tu potem przyjdą, czy raczej rzucił w gnojowisko albo głęboko zakopał?
Jednym ze świadectw pobożności dawnych mieszkańców jest ukryta w lesie kaplica Wniebowzięcia Matki Bożej, pochodząca z 1890 roku. Aby się do niej dostać należy przejść ścieżką obok kilku gospodarstw, a następnie przez pola, gdzie jedyną sugestią na trasę są słabe ślady kół traktora. Następnie w lasku trzeba minąć powalone drzewa i wychodzi się na polanę. Mocno peryferyjne położenie, bliżej stąd do granicy (niecały kilometr) niż do božanovickiego kościoła.
Dostępu do środka broni krata, ale coś tam widać. Otwarte są również drzwi na strych, lecz one w ogóle są jakieś dziwne, bo pod nimi znajduje się kilkumetrowa dziura. Kiedyś musiała tu stać drabina. Na schodach odpoczywa mocno sfatygowane obuwie i jakieś puszki. Ciekawe jak stare? Ostatni remont odbył się w latach 80. ubiegłego wieku...
W pobliżu kaplicy wzdłuż małego wąwozu walczy z przyciąganiem droga krzyżowa. Stacje zaczynają się z jednej strony, prowadzą w górę i wracają w dół do kaplicy.
Podczas powrotu do wioski ma się przed sobą panoramę większej części Broumovskich stěn. Božanov jest popularnym punktem wypadowym w te góry, na niewielkim parkingu w górnej części miejscowości stały sporo aut, większość z polskimi rejestracjami.
Wiele domów zostało kupionych przez miastowych z Pragi.
- Przyjeżdżają i przez cały weekend kopią w ogródku - opowiadali Holendrzy. -
Co to za wypoczynek?
Turyści mogą korzystać z kilku niewielkich pól namiotowych, można też wynająć
pokoje. Przy szlaku na Korunę skrył się ośrodek wypoczynkowy z poprzedniej
epoki, ale prawdopodobnie latem będzie on otwarty.
W Božanovie mieszka dziś nieco ponad trzystu mieszkańców (w okresie
międzywojennym prawie tysiąc więcej), a i tak posiada restaurację. Przy głównym
skrzyżowaniu, a więc blisko świątyni. Tam gdzie sacrum powinno być również profanum.
W sobotni wieczór spodziewałem się tłumu bywalców. I zdziwienie: jedynie
pięć osób, w tym trójka dziwnych Niemców. Dlaczego dziwnych? Bo dali napiwek,
w dodatku aż osiem euro! Oprócz nich dwójka jegomościów, starszy spokojny i
młodszy chyba przygłuchy, bo do każdego krzyczał. Dobry zawodnik, nie
nadążałem z liczeniem dolewanego mu tuzemaka 😏.
Menu krótkie, proste dania, ale treściwe i w dobrych cenach.
Byłem pewien, że w końcu pojawi się więcej tambylców; rzeczywiście ktoś się
kręcił, lecz siadał na chwilę na zewnątrz i po piwie pomykał dalej. Od pewnego momentu
barmanka zaczęła dyskretnie ku nam zerkać i patrzeć na zegarek.
- Chyba już chce zamykać - mówi Teresa.
- Przecież dopiero dwudziesta, a mają otwarte do dwudziestej drugiej!
W końcu zostaliśmy sami, więc kwadrans po ósmej wyszliśmy i... knajpę
zamknięto.
Kręcimy się jeszcze trochę po kładącej się do snu wiosce.
Wieczorne odkrycie: bezpłatna toaleta, czysta i otwarta przez całą dobę!
Można? Można!
Z Božanova przeniesiemy się do sąsiednich Martínkovic (Märzdorf). Są nieco ludniejsze, jak i też bardziej rozciągnięte. Nas interesują ich
wschodnie rubieże blisko rzeki Ścinawki (Stěnava, Steine).
Na polach, mniej więcej tam gdzie dziś małe lotnisko aeroklubu Broumov, w 1915
otwarto obóz jeniecki (Lager Braunau). Był to jeden z największych
obozów w Austro-Węgrzech, niektóre źródła podają nawet iż największy. Na jego
terenie znajdowało się ponad trzysta budynków, a przewinęło się przez niego
trzydzieści tysięcy żołnierzy państw alianckich, głównie Serbów i Rosjan
(mówiło się o nim Mała Moskwa). Rękami jeńców wybudowano
m.in. tory do Broumova, jednak wózki pchano... ręcznie. W obozie działała biblioteka, teatr i sala modlitewna, szkoła dla nieletnich i orkiestra. Mimo to warunki bytowania, zwłaszcza na początku, były
ciężkie, a lokalizacja wśród ludności niemieckiej skutecznie blokowała pomoc ze strony cywilów.
Liczba ofiar śmiertelnych wynosiła prawie dziesięć procent - dwa i pół tysiąca
(plus czterystu Austriaków, czyżby zmarło aż tylu strażników?). Jeńców zabijały
choroby, przeważnie tyfus. Dziś jedyną pamiątką po obozie jest jego cmentarz.
To otoczona szpalerami drzew łąka.
Pierwotnych grobów już nie ma - po Wielkiej Wojnie ekshumowano zarówno Rosjan, jak i Serbów. Pewnie jakieś szczątki zostały, nie wiem, co się stało z jeńcami
innych narodowości oraz z Austriakami. Główną pamiątką po tamtych czasach jest
piękny pomnik z 1917 roku, zaprojektowany przez rosyjskiego inżyniera. Posiada
napisy po niemiecku, serbsku i rosyjsku. Serbski napis jest szczególny, bo z
datą "1914" i bez drugiej, nie wiedziano przecież kiedyś wojna się skończy.
Na polanie są jeszcze dwa inne pomniki. Pierwszy to grób ponad setki
jeńców, ale radzieckich. Zmarli w lagrze w Broumovie w czasie kolejnej wojny.
Ci prawdopodobnie nadal tu spoczywają.
Wreszcie samotny grób Czecha z Wołynia, które przeszedł bojowy szlak
uczestnicząc w operacji dukielskiej.
Resztki ogrodzenia. Pierwotnie ogrodzony był on drutem kolczastym.
Na jednej z ulic Martínkovic przykuwa oczy zbiór rzeźb. To chyba
"alegoria życia".
Na górce, naprzeciwko dawnego obozu, stoi kościół św. Jerzego i św. Marcina. To rzadkie, że świątynię wybudowano na samym skraju
miejscowości. To kolejny obiekt z broumovskiej grupy kościołów, ale jako
jedyny nie został zaprojektowany przez rodzinę Dientzenhoferów. Wieża jest
starsza, dobudowana do budowli gotyckiej i została zachowana po postawieniu
kościoła barokowego.
Jeszcze bardziej podobało mi się otoczenie. Stara, opuszczona plebania i
cmentarz pełen przedwojennych nagrobków. Tu nie kwaterowano nowych zmarłych,
choć na ścianach wiekowych murów wisi cała masa tablic. Brama to prawdziwy
powrót do przeszłości!
Nagle czuję jakieś ukłucie w plecy. Wyciągam rękę i słyszę bzyczenie! Coś paskudnego walnęło mnie od tyłu, na szczęście przez koszulkę, więc wygląda jak ugryzienie większego komara, ale piecze jak cholera. I co gorsza, nie chce się odczepić, ciągle lata koło mnie i zatacza wściekle kółka blisko głowy! Prawie zbiegam w dół cmentarza, jednocześnie robiąc zdjęcia i odganiając się od skrzydlatego potwora...
Wśród grobów jest pokaźna liczba z akcentami militarnymi:
* standardowy pomnik poległych,
* Walfried, zmarły w rosyjskiej niewoli w 1915 roku,
* mężczyzna (napisy nieczytelne) w mundurze przypominającym austriacki,
* Josef w barwach feldgrau, zginął w wypadku koło Połocka. Wypadkiem
mogło być wszystko.
To tylko kilka przykładów, można czytać jak z książki o konfliktach
zbrojnych.
Zastanawiam się, kiedy ostatni raz zamieszkiwano farę? Jedno z okien jest
otwarte, lecz budynek ewidentnie wygląda na opuszczony, ktoś go pewnie tylko
dogląda co jakiś czas. Stare okiennice, stare drzwi, tynk na pewno był
kładziony jeszcze za cesarza, ewentualnie za Adolfa. Do tego położenie na zadupiu. Może po wojnie w ogóle nie było tu żadnego księdza? Dziś msze
w kościele odbywają się na tylko na specjalne zamówienie, a przez lata
świątynia była na tyle zapomniana, że dopiero kradzież elementów wyposażenia
pchnęła urzędników do działania.
Wracając do samochodu spotykamy kota wyglądającego jak lemur! Doskonale
wpasowuje się w kolory otoczenia! To albo kot syjamski albo mieszanka z
syjamskim (podpytałem fachowców, ale co głos, to inna opinia), na pewno zaś
kocur 😏. Chętnie bym go zabrał do siebie, ale tak ufne zwierzę w stosunku do
obcych długo by nie przetrwało w zurbanizowanym terenie...
Na granicy Martínkovic przy Ścinawce stoi nieużywany młyn oraz
zabytkowy, barokowy most.
Za rzeką zaczynają się Otovice (Ottendorf). Tu również spotykamy
gospodarstwa typu broumovskiego, ale sporo z nich jest już w ruinie.
Barokowy kościół św. Barbary, którego ciężko uchwycić na zdjęciu. A obok
Pomnik Poległych z 1928 roku po mocnym liftingu.
Do Otovic zajrzałem, żeby zobaczyć końcówkę linii kolejowej i to dodatkowo
nieczynnej. Do wioski pociągi dotarły w 1876 roku od strony Broumova, w 1889
roku przedłużono je na niemiecką stronę aż do Mittelsteine (Ścinawki
Średniej). Głównym powodem położenia torów były kwestie gospodarcze:
transport niemieckiego węgla do austriackich zakładów. Ruch osobowy był raczej
niewielki, kilka par pociągów dziennie.
Po ostatniej wojnie przejazdy pasażerskie straciły rację bytu, jeszcze przez jakiś czas
jeździły natomiast składy towarowe - do 1949 roku albo i w kolejnej dekadzie.
Ostatecznie tory po polskiej stronie rozebrano chyba w latach 60., po czeskiej
stronie podobnie. Na zdjęciu z Otovic resztki szyn na przejeździe, dalej zielsko porasta dawny tor w kierunku granicy, oddalonej o niecałe dwa
kilometry.
Ostatnim przystankiem w Czechach był Otovice zastávka.
Wszelki ruch zakończono na nim w 2005 roku, obecnie pociągi dojeżdżają jedynie
do Broumova. Pozostał porośnięty trawą peron, ukryta wśród drzew wiata i
jedna, samotna latarnia.
Żeby zobaczyć dalszy ciąg jadę za granicę, do
Tłumaczowa (Tuntschendorf). Według mapy tory musiały kiedyś przecinać
szosę mniej więcej na wysokości wjazdu do ogródka.
Niedaleko ich stał ten budynek. Na fasadzie zachowały się resztki
nieczytelnych napisów. Urząd celny, pograniczników?
Od tego miejsca tory biegły nasypem. Na czworakach przechodzę do niego pod
elektrycznym pastuchem i naglę czuję ból w prawym kolanie! Na czym ja
ukląkłem? Kolano błyskawicznie robi się czerwone, piecze jak dzikie, po kilku
minutach jest już całe w bąblach! Od razu zapominam o pogryzionych plecach,
teraz czuję jedynie ogień w kolanie!
Z nasypu można przyjrzeć się pobliskim gospodarstwom. Zupełnie inna
architektura niż za miedzą, w Broumovsku.
Zatrzymuję się przy stupięćdziesięcioletnim żelaznym moście nad Ścinawką.
Rozmarzyłem się: przejechać się bezpośrednio z Kłodzka do Broumova to byłoby
coś! Takie połącznie istniało po aneksji Sudetów przez III Rzeszę, tylko kto kogo musiałby dzisiaj anektować?
Po upadku komunizmu były prowadzone międzynarodowe rozmowy na temat odbudowy
linii, ale nie wyszły poza wstępną gadaninę. Przeciwko takim planom
zaprotestowali mieszkańcy Otovic, bojąc się, że transport towarów zniszczy
spokój i bezpieczeństwo w ich wiosce, a korzyści z reaktywacji będą
niewielkie. Finansowo również byłoby to przedsięwzięcie mało opłacalne. Zatem
chyba nic z tego.
Kolano piekło mnie do końca dnia, czasem miałem wrażenie, że mi je
sparaliżowało. A winne okazały się... młode pokrzywy, porastające nasyp. W
Czechach tego nie było 😉 .
Zastanawiam się, jak to się stało, że mimo wielu pobytów i wycieczek, do miejsc, które dzisiaj pokazałeś jakoś nie dotarłem. I chyba już tak zostanie, bo nasz ośrodek w Kudowie, który przez wiele lat był miejscem naszych noclegów, już nie istnieje. Byłem potem na kwaterze w Kudowie, ale to już nie to samo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
A z Kudowej to rzut beretem ;) Ale rzeczywiście nie da się zobaczyć wszystkiego. Pozdrowienia!
Usuń"Ów Jungbauer poległ w jakimś Tatanowie, ale nie mam pojęcia o którą miejscowość chodzi..." Zapewne chodzi o wies Tatanovo. Polozona jest miedzy Moskwa a Wolgogradem. W Tambowskoj oblasti.
OdpowiedzUsuńO, wielkie dzięki! Jakoś nie wpadłem na myśl, że można Tatanov odmienić na Tatanovo...
UsuńPiękna majówka! Znowu mam wyrzuty sumienia, że tak omijam Czechy w swoich wojażach.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze była kwietniówka, ale pogoda już faktycznie jak w maju ;) Wyrzuty sumienia bardzo słuszne!
UsuńDoprecyzuje. Zolnierz Ewald Fridrich zostal zabity przez zolnierzy armii czerwonej niedaleko Woroneza. Tatanovo to wg map maximum dokad Wehrmacht dotarl w tym terenie.
OdpowiedzUsuń