piątek, 15 maja 2020

Czernica w Górach Bialskich. I to co po drodze.

Po dwóch tygodniach znowu nas wywiało na ziemię kłodzką. Tym razem celem były Góry Bialskie, czyli południowa część Gór Złotych (Rychlebów). A przynajmniej tak je klasyfikują autorzy wszystkich najważniejszych podziałów fizycznogeograficznych z Jerzym Kondrackim na czele. Jest jednak pewna grupa "ekspertów" (głównie związanych ze zdobywaniem odznaki Korony Gór Polski), która wydzieliła je jako osobne pasmo. Na podstawie jakich przesłanek? Nie wiadomo. Ponieważ również dla czeskich geografów samodzielne Góry Bialskie nie istnieją, zatem mamy tutaj do czynienia z unikalną sytuacją, że ta jednostka geograficzna kończy się równo na granicy państwowej. Rzadki ewenement 😛!


W drodze na miejsce nastąpił smutny moment, ale musiałem to zobaczyć: zaglądamy do wioski Kamienica obok Paczkowa, która do wojen śląskich stanowiła jedną miejscowość z Bilą Vodą. Po wejściu Polski do strefy Schengen znowu tworzyły jeden organizm, a teraz... nie podjechałem nawet na odległość 100 metrów, a z namiotu już wyskoczył żołnierz z długą bronią. Przechadzając się nerwowo z zapaloną cygaretą rzucał okiem w naszą stronę. Drogę przedzielono barierkami i czymś ciężkim, za żywopłotem zaparkowano ciężarówkę. Jeszcze jesienią przechadzałem się w tym miejscu tam i z powrotem, natomiast dzisiaj mamy powrót już nawet nie do komuny, ale wręcz do stanu wojennego! Zresztą strzały na granicach niedawno padały...


Na poprawę humoru zatrzymujemy się w Złotym Stoku (Reichenstein). Fotografujemy neogotycki kościół z kamienia oraz półpiersie papieża, który zastygł z miną błogiego samozadowolenia. Obok przetacza się mocno zawiany facet krzyczący coś o fellatio i wikarym.



W Stroniu Śląskim (Seitenberg) naszą uwagę przyciąga dawny dworzec przekształcony w centrum kultury. Przy budynkach zorganizowano małą wystawę sprzętu, a z pobliskich kolejowych kamienic nieustannie przygląda się nam czarny jegomość, sprawdzający, czy mamy założone maseczki.





Wreszcie docieramy do Starego Gierałtowa (Alt Gersdorf) i parkujemy pod dużą, sympatyczną wiatą w pobliżu nowej remizy. Tu nie tylko nie zabraniają używać otwartego ognia, ale wręcz do tego zachęcają odpowiednimi znakami.



Z tablicy informacyjnej można się dowiedzieć, iż Stary Gierałtów leży we wschodniej części... Kotliny Kłodzkiej. Zawsze to fajnie się zorientować, że autorzy tekstu nie wiedzą, gdzie mieszkają. Podobno jednak człowiek uczy się całe życie, więc mają jeszcze szansę nabyć tę wiedzę.

Przed ruszeniem na szlak urządzamy małe posiedzenie. Wzbudza to oczywiste zainteresowanie przejeżdżającej Straży Granicznej: dla nich epidemia to powrót do starych, dobry czasów, kiedy byli kimś na sudeckim pograniczu i mogli rządzić oraz dzielić.

Obserwując okolicę dyskutujemy z Bastkiem na temat dawnej siedziby strażaków: według niego to obiekt powojenny, ja zaś twierdziłem, że mamy do czynienia z konstrukcją niemiecką.


Połowicznie wygrałem w tym sporze 😛: co prawda OSP założono dopiero w Polsce Ludowej, ale za siedzibę wybrano budynek przedwojenny. Nie wiem natomiast kiedy postawiono drewnianą wieżę.

Pora na rozruszanie kości. Według zwalonego szlakowskazu na przełęcz Dział mamy półtorej godziny za znakami koloru niebieskiego. Przechodzimy mostem nad Białą Lądecką (Biele) i mijamy dwa rozsypujące się gospodarstwa.



To tego drugiego można wejść, konkretnie na dwupoziomowy strych. A tam wystawka mebli i ślady po gołębiach.



Szlak podchodzi w górę szeroką polaną z widokiem na dolinę.



Potem na chwilę się gubimy, bo oznaczenia poznikały, a my trzymaliśmy się drogi do zwózki drewna. Na szczęście w porę naprawiamy ten błąd i już prawidłowo przecinamy las.


Rejon ten jest mocno zadrzewiony i niewiele znajdziemy punktów widokowym. Jednym z nich są skałki Trzy Siostry (Grenzfelsen). Według legendy są to żony młodych drwali, które w poszukiwaniu zaginionych mężów spotkały smoka i tak się przeraziły, iż skamieniały! Musiały być słusznych gabarytów.



Włazimy na największą ze skał. Bastek dociera na sam szczyt, ja trochę niżej, na wystającą "wypustkę". Zdjęcie poniżej obrazuje ich wielkość.



Z góry widać dolinę i kopce, które leżą już na terenie Republiki Czeskiej. Coś tam dostrzegłem także w drugą stronę.



Schodziło się trochę gorzej, niż wchodziło, ale udało nam się uniknąć skręcenia karku.

Po około 20 minutach z naszym szlakiem połączyła się niebieska ścieżka rowerowa, co oznaczało asfalt! Minęło kolejnych kilka minut i osiągnęliśmy przełęcz Dział (Schaalbild), rozdzielającą szczyty o nazwach Gołogrzbiet i Jawornik Kobyliczny. Język można sobie połamać...

Na przełęczy znajdujemy stary drogowskaz ze skutymi napisami oraz niedużą wiatę.



Robimy krótki postój. Drogą przetacza się kilka osób i rowerzysta. Doganiamy go chwilę później na zakręcie, z którego roztacza się panorama na Śnieżnik i Czarną Kopę.




Niby maj, a kolory jakby jesienne...


W pewnym momencie z asfaltu trzeba skręcić na czerwony szlak, który szybko doprowadzi nas na szczyt. Czernica (Schwarzerberg) mierzy 1083 metry i jest siódma pod względem wysokości w Górach Złotych, natomiast czwarta w Górach Bialskich (zakładając, że u Czechów w ogóle ich nie ma 😉). Chociaż przewodnik Rewasza uznaje Czernicę za... najwyższą w Bialskich. Bardzo ciekawie.


Szczyt jest całkowicie zalesiony i byłby mało atrakcyjny turystycznie, więc w 2014 roku wybudowano na nim wieżę widokową.


Ta konstrukcja to także pewien ewenement. Z tego co się orientuję, to została wzniesiona częściowo społecznie, m.in. z pomocą społeczników, mieszkańców i turystów z okolicznych gmin. Mimo to po jakimś czasie pojawiła się na niej groźna tabliczka z zakazem wstępu "osób postronnych", bo to... obiekt przeciwpożarowy. Szczerze pisząc z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. Podobno to zabezpieczenie na wypadek... wypadku. Bo gdy ktoś spadnie, to może podać właściciela do sądu. Znam prostsze sposoby: wystarczy umieścić informację, iż "wstęp na własną odpowiedzialność" i tyle. Ale to w końcu Polska, zakazy są zawsze modne, jak kraj długi i szeroki.

Nota bene co to znaczy "osoby postronne"? Takie pytanie zadał jeden z dzieciaków - bo grono odwiedzających Czernicę było liczne. Odpowiedziała mu pewna starsza kobieta:
- To znaczy, że jest częścią stronnictwa PO albo stronnictwa PiS.
Jeszcze tak mogła mówić, bo to było dzień przed ciszą wyborczą 😏. Uspokoiła nas i raźno wdrapaliśmy się na najwyższy dostępny poziom, podobnie jak zdecydowana większość turystów. Były jednak dwie rodziny, które zobaczywszy zakaz zrobiły zdjęcie, obróciły się na pięcie i zaczęły wracać.

Ta sama kobieta od stronnictw molestowała na górze swojego męża licznymi pytaniami:
- A co to za górka? A tamta? A ta dolina? O, a tamten budynek? O, widzisz tą przecinkę? Czy tam płynie rzeka??
Facet musiał mieć szatańską cierpliwość. Ja musiałem radzić sobie bez niego.

Co my tu widzimy? Z lewej strony horyzontu Góry Opawskie z Kopą Biskupią i Příčným vrchem. Po prawej stronie Masyw Orlika (Medvědská hornatina), część Wysokiego Jesionika - stożkowa góra to Medvědí vrch. Nie jest to jakaś daleka odległość - 27-30 kilometrów ode mnie.


Dolina Białej Lądeckiej, za nią szczyty graniczne. Z tyłu w środku mamy Jawornik Wielki, na prawo od niego Borówkową, a na lewo prawdopodobnie Ptasznik. Na kolejnym zdjęciu zbliżenie Borówkowej.



Jezioro Otmuchowskie.


Czarna Kopa i Śnieżnik. Trochę białego jeszcze zostało na zboczach.



Intensywnie wypatrywałem Pradziada. Bezproduktywnie, gdyż z Czernicy go nie widać - zasłania go ta trójszczytowa kulminacja: Šerák, Keprník i Vozka. To blisko nas, ledwie kilkanaście kilometrów stąd.


Jak już pisałem zjawiło się pod wieżą sporo turystów. Sądziłem, że będzie ich mniej: dzień roboczy, mało popularne i znane góry. A jednak! Ludzie po przymusowych aresztach są tak wygłodniali, że korzystają z każdej nadarzającej się okazji. Dwóch rowerzystów rozpaliło nawet nieduże ognisko i wpieprzało wuszty.


Wdajemy się w pogawędkę ze starszą parą, którą spotkaliśmy wcześniej na przełęczy Dział. Mieszkają w Lądku, ale u faceta wyczułem w akcencie górnośląskie nutki i okazało się, że kiedyś fedrował w kopalni Knurów-Szczygłowice. Podsunęli ciekawy pomysł na kolejną wycieczkę w ten rejon.

Potem Bastek zachwycał się słupkiem geodezyjnym.


A z innej beczki: gdyby ktoś chciał wejść na jedno z drzew, to mógł skorzystać z drabiny.


Powrót w dolinę mieliśmy dość kombinowany: najpierw zeszliśmy kawałek żółtym szlakiem, z którego odbiliśmy w leśną drogę, tzw. Kobyliczny Dukt. Według mapy znajdował się tam punkt widokowy, lecz w rzeczywistości dawno już pochłonęły go drzewa. Następnie połączyliśmy się z czerwonym szlakiem, którego trzymaliśmy się aż do wioski. Pierwotnie planowałem nim wchodzić na Czernicę, ale dobrze, że zmieniliśmy kierunek, bo jest dość nudny, więc lepiej na nim tracić wysokość niż nabierać...


Mijamy skład nasion (?).


Gdy teren się wypłaszczył po lewej stronie pojawiła się spora polana. Trochę wyżej dojrzeliśmy resztki po zabudowaniach. Klimat jak w Beskidzie Niskim.



Współczesne mapy nazywają to miejsce "Kobylica", podobnie jak sunący bokiem potok, dopływ Białej. Na niemieckich jest to "Koblitzoach", ale możliwe, iż to błąd i miał być "Koblitzbach" - czyli też tak samo jak potok. Dawniej stały tu dwa gospodarstwa, w tym leśniczówka, oraz młyn wodny, dzisiaj przetrwała tylko jedna stodoła. Zniszczenie zabudowy to nie tak dawny okres, gdyż dokonało się to w ciągu kilku miesięcy 2011 roku.

Przyjemna aleja, stary grzyb i pierwsze budynki. Wróciliśmy do Starego Gierałtowa.




Nieoczekiwanie pojawiają się słupki graniczne! Nie udało się powstrzymać chęci przekroczenia 😏.

Fot. Bastek.
Jesteśmy z powrotem w Gierałtowie, ale w jego górnej części, czyli musimy jeszcze przejść tak ze 2-3 kilometry do samochodu. Możemy przy okazji przyjrzeć się starym domom, bo wiele ich przetrwało, acz w różnym stanie zachowania.

Ten poniżej ma prawie kompletną skrzynkę na listy, zatem mieszkańcy mogą wziąć udział w wyborach prezydenckich!


Odnowiono inskrypcje na kamiennych krzyżach i umieszczono obok tłumaczenie na polski.


Domy za rzeką i wzdłuż niej. Woda dawała życie i pracę, ale potrafiła też być śmiertelnie niebezpieczna - w kilku miejscach znajdowały się tablice informujące o punktach ewakuacji w razie powodzi.



Kościół w Starym Gierałtowie wybudowano w 1798 roku w stylu barokowym. Posiada ciekawe drzwi: na jedne założono drugie, bardziej kolorowe, które przypominają mi cerkiewne. Jeszcze kilka lat temu ich tu nie było.



Zbliżamy się do parkingu, auta nikt nie ukradł. We wiacie siedzi trzech chłopaków z dużymi plecakami i karimatami, pewnie idą do Chatki pod Czernicą. Trzeba będzie kiedyś ją odwiedzić.

I w tym momencie moglibyśmy skończyć wyprawę, lecz podjeżdżamy jeszcze do położonego wyżej Nowego Gierałtowa (Neu Gersdorf). Wioska jest o dwieście lat młodsza od Starego Gierałtowa i zawsze pozostawała trochę w jego cieniu. Przed wojną miała o jedną trzecią mniej mieszkańców, dziś już trzykrotnie mniej. Polskiemu osadnictwu nie sprzyjały słabe gleby, ciężki klimat, upadek lokalnego przemysłu oraz oddalenie od większych ośrodków.



Dziś próbuje przyciągać turystów spragnionych ciszy i wypoczynku. Ulice opanowały... koty o rozmaitym umaszczeniu. Jednemu z nich tak się spodobałem, że wręcz owijał mi się wokół stóp 😛. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej niektóre zwierzęta mnie lubią 😏.



Dla odmiany tutejszy kościół jest starszy i większy niż starogierałtowski, choć oba są do siebie podobne. Wokół świątyni urządzono wystawkę zniszczonych pomników.



Przy moście nad Białą zachowała się bryła Pomnika Poległych, choć z oryginału przetrwał tylko Krzyż Żelazny oraz - prawdopodobnie - twarz Chrystusa.



I teraz możemy się już zbierać do domu. Na pożegnanie czerwone promienie chowają się za góry gdzieś na granicy ziemi kłodzkiej i Dolnego Śląska.


17 komentarzy:

  1. PodBastkowa skała wygląda jak łeb Godzilli. A kiciuś musiał wyczuć w Tobie Prezesa.

    ...przynajmniej - wyprawy. :-)

    A co do tych wyludnionych wiosek - dziwne wydaje się, że jakoś wcześniej na tych samych glebach dało się żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiciuś chyba był kotką :P

      Natomiast co do wiosek - przed wojną mieszkali tam górale. Po wojnie przybyli ludzie z nizin, z zupełnie innej strefy klimatycznej. I chyba po prostu nie potrafili... Do tego jednak za Niemców zupełnie inaczej wyglądała okoliczna infrastruktura, dawała większe możliwości. Również w stosunku do normalnego życia - wszędzie były karczmy, gospody itp.

      Usuń
  2. Niezwykle ciepło wspominam Bialskie i czeskie Rychleby. A Bielice i oba Gierałtowy, to dla mnie taki wyznacznik sudeckiego końca świata. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, dalej to już tylko słupki graniczne ;) Czuć, że to oddalenie od cywilizacji.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł, nigdy nie byłem w tym miejscu, ale chyba będę się musiał wybrać. Super zdjęcia i życzę powodzenia w kolejnych podróżach. Jak można się z Panem skontaktować drogą e-mail?

    OdpowiedzUsuń
  4. super zdjęcia :) bardzo lubiane przeze mnie tereny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ehhh wspaniałe lata dzieciństwa. Podróż sentymentalna dla mnie. Mieszkałem w Starym Gierałtowie 18 lat. Pamiętam czasy kiedy w tych budach koło remizy strażackiej mieścił się klub piłkarski :-)

    Kiedy po szkole podstawowej (bo była całkiem prężna w Starym Gierałtowie - ten spory budynek niedaleko remizy) chodziło się właśnie powłóczyć po 3 siostrach.

    A ze Stronia Śląskiego można było pociągiem (z przesiadką) pojechać prosto do Warszawy.
    To już nie wróci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno są plany, aby reaktywować pociągi ze Stronia Śląskiego. Byłaby to niezła opcja na dojazd komunikacją publiczną.

      Te skałki to fajne miejsce na włóczenie się po szkole :) Nie, to co w mieście :D

      Usuń
  6. Ta część Sudetów wciąż jest na tyle mało popularna, że można na szlaku nie spotkać żywego ducha:) I z jednej strony szkoda, że mało osób wie jak tam pięknie, a z drugiej - oby tak jak najdłużej pozostało.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Intensywnie wypatrywałem Pradziada. Bezproduktywnie, gdyż z Czernicy go nie widać - zasłania go ta trójszczytowa kulminacja: Šerák, Keprník i Vozka. " - Nie widać, jedynie za Keprníkiem można dostrzec czubek wieży na Pradziadzie jak się dobrze przyjrzeć. Ale nie jest jakoś szczególnie widoczny.

    Tej chatki pod Czernicą również nie odwiedzałem jeszcze. Słyszałem o niej, ale jakoś nie było mi dane jej odwiedzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nawet tej wieży nie widziałem. Aczkolwiek nie jest wykluczone, że to z powodu słabej widoczności.

      Chatka jest na liście potencjalnych przyszłych odwiedzin ;)

      Usuń
    2. Ja wieżę dostrzegłem jesienią, gdy byłem na wschodzie słońca. Więc jest to prawdopodobne, że w ciągu dnia może być problem z jej dojrzeniem.

      Usuń
  8. Chatka pod Czernicą jest bardzo urokliwym miejscem, odwiedziłem ją jakiś czas temu 🙂 udało mi się nawet spotkać "właściciela" i budowniczego, zarówno chaty jak i wieży. Przesympatyczny starszy Pan opowiedział jak budował a teraz dba o chatę i jak z żoną i grupką przyjaciół stawiali wieżę na Czernicy. Musi kursować na szczyt często, bo w chacie i okolicy widać czułą rękę gospodarza. Piękne miejsce warte zobaczenia i chwili czasu 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno w przyszłości do chatki zajrzę, ale raczej w okresie letnim, bo gdyby jesienią albo zimą trafić w środku na tłum, to trzeba szukać alternatywnego miejsca na nocleg ;)

      Usuń
    2. Tak, zwłaszcza w takim niespokojnym okresie jak ten, człowiek nie szuka zgiełku 🙂 Teoretycznie chatka jest zamknięta od października przez całą zimę, więc jej "zwiedzanie" można planować dopiero z początkiem maja.

      Usuń
    3. O, a tego nie widziałem! Właśnie planowałem tam skoczyć może w listopadzie, ale jeśli tak, to być może zostawię sobie ją na inny termin.

      Usuń