Ostatnio pisałem o zoo w Bojnicach, natomiast teraz warto przyjrzeć się głównej atrakcji tego niewielkiego miasteczka - zamkowi. Jest on uznawany za jeden z najładniejszych na Słowacji i nie ma w tym przesady. Już z daleka przykuwa uwagę swoimi fantazyjnymi kształtami, lecz chyba największe wrażenie robi z bliska - spod otaczającej go fosy.
Dzisiejszy wygląd to efekt kompleksowej przebudowy z przełomu XIX i XX wieku - w tym okresie wiele zamków zostało odpowiednio "postarzonych", aby bardziej przypominały średniowieczne konstrukcje.
Można napisać, iż był to powrót do źródeł, gdyż pierwsze zapiski o twierdzy w tym miejscu pochodzą już z XII wieku. Należała do różnych rodów, aż wreszcie w XVII wieku nabyła go węgierska rodzina Pálffy. Ostatni właściciel - graf János Ferenc Pálffy (Ján František Pálfi) - był znanym kolekcjonerem dzieł sztuki oraz miłośnikiem architektury i właśnie on postanowił przebudować bojnicki zamek, który znajdował się wówczas w fatalnym stanie technicznym (choć początkowo chciał go sprzedać).
Podczas prac wzorowano się na gotyckiej sztuce francuskiej i renesansowej włoskiej. Podzielono je na trzy etapy i w sumie trwały 22 lata! Zatrudniono różne firmy zarówno z Austro-Węgier jak i z zagranicy. Wszystko po to, aby powstała siedziba godna pomieścić zbiory sztuki grafa.
János Ferenc zmarł w 1908 roku w Wiedniu. Dwa dni później przewieziono go pociągiem do Previdzy, a następnie spoczął w krypcie zamkowej. Zgodnie z testamentem zamek miał zostać przekształcony w muzeum. I tak się rzeczywiście stało, choć trochę musiało minąć czasu do tego momentu...
Graf nie zostawił po sobie bezpośrednich potomków, a do dziedziczenia było ponad trzydziestu potencjalnych spadkobierców. Spory o majątek trwały wiele lat, w tym czasie znaczną jego część wyprzedawano, a część zwyczajnie zniknęła. O ile zaraz po I wojnie światowej wartość wszystkich dóbr szacowano na sto milionów koron czechosłowackich, to po 1926 roku już tylko na dwadzieścia milionów...
Ostatecznie w 1936 roku kupiła go znana firma obuwnicza Baťa, po II wojnie światowej ukradło go państwo czechosłowackie w ramach nacjonalizacji i dekretów Benesza, a w 1950 roku wreszcie utworzono w nim muzeum, będące filią Słowackiego Muzeum Narodowego. Wola ostatniego z bojnickich Pálffych została spełniona po prawie pół wieku, choć zapewne nie tak ją sobie wyobrażał...
Ponieważ wnętrza od samego początku były planowane jako muzeum mogą nieco razić swoją sztucznością: po prostu widać, że nikt w nich nie mieszkał, a przynajmniej nie w takiej aranżacji. Pokoje często projektowano tematycznie - jest więc sala gotycka, renesansowa, klasycystyczna itp.
Mimo wszystko - ładnie to wygląda i na pewno warto do środka zajrzeć.
Oprócz sal atrakcją jest widok z wież zamkowych, skąd można popatrzeć na okolice oraz ciekawe detale dachowe.
Czasem na zamku odbywają się różnego rodzaju imprezy - zarówno publiczne, jak i prywatne - np. śluby. Wtedy może się okazać, iż część sal jest niedostępna do zwiedzenia.
Niestety, zwiedzanie dostępne jest wyłącznie z przewodnikiem. Niestety, ponieważ podczas mojej wizyty grupy były za duże i puszczane za szybko. Większość stanowiły osoby przypadkowe, w minimalny sposób zainteresowane zwiedzaniem, do tego rodzice z dziećmi, które po dziesięciu minutach były tak znudzone, że przez pozostały czas już tylko przeszkadzały innym turystom.
Jeśli rzeczywiście ktoś chciał się dokładniej i spokojniej przyjrzeć mijanym pomieszczeniom to zderzał się z następną grupą, której przewodnik bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego, a czasami wręcz gonił! W porównaniu z większością czeskich zamków Słowacy sobie z organizacją nie poradzili - a właściwie poradzili tak, żeby wycisnąć jak najwięcej kasy w jak najkrótszym czasie. Trudno się dziwić - zamek to częsty cel wakacyjnych i weekendowych podróży, więc jedyną szansą uniknięcia takich sytuacji jest wizyta w dni powszednie.
Na sam koniec zwiedzania przechodzi się przez jaskinię, odkrytą dopiero w latach 50. XX wieku.
Przed wejściem do zamku rośnie tzw. lipa króla Macieja - według legendy zasadzona w 1301 roku po śmierci ostatniego monarchy z dynastii Arpadów. Król Maciej Korwin, który miał bywać w Bojnicach w celach leczniczych, lubił pod nią siadać i odpoczywać, a także zwoływać sejmy. Niezależnie od legendy owa lipa jest jednym z najstarszych drzew na Słowacji. I tutaj chciałem wrzucić fotkę, lecz okazało się, że nie zrobiłem jej żadnego zdjęcia...
Jak już wspominałem przy okazji zoo - w sezonie okolica to istny jarmark. Kupimy baloniki i słoniki, zjemy loda i obiad, napijemy się piwa, weźmiemy do domu miejscowe wafle, zrobimy sobie zdjęcie z rycerzem itp.. Ale - znowu powtórzę - nie dziwmy się, bo miejsce jest bardzo popularne. Gdybyśmy chcieli trochę spokoju to wystarczy udać się na bojnicką starówkę, kilkaset metrów od zamku...
Podczas prac wzorowano się na gotyckiej sztuce francuskiej i renesansowej włoskiej. Podzielono je na trzy etapy i w sumie trwały 22 lata! Zatrudniono różne firmy zarówno z Austro-Węgier jak i z zagranicy. Wszystko po to, aby powstała siedziba godna pomieścić zbiory sztuki grafa.
János Ferenc zmarł w 1908 roku w Wiedniu. Dwa dni później przewieziono go pociągiem do Previdzy, a następnie spoczął w krypcie zamkowej. Zgodnie z testamentem zamek miał zostać przekształcony w muzeum. I tak się rzeczywiście stało, choć trochę musiało minąć czasu do tego momentu...
Grobowiec ostatniego właściciela |
Ostatecznie w 1936 roku kupiła go znana firma obuwnicza Baťa, po II wojnie światowej ukradło go państwo czechosłowackie w ramach nacjonalizacji i dekretów Benesza, a w 1950 roku wreszcie utworzono w nim muzeum, będące filią Słowackiego Muzeum Narodowego. Wola ostatniego z bojnickich Pálffych została spełniona po prawie pół wieku, choć zapewne nie tak ją sobie wyobrażał...
Ponieważ wnętrza od samego początku były planowane jako muzeum mogą nieco razić swoją sztucznością: po prostu widać, że nikt w nich nie mieszkał, a przynajmniej nie w takiej aranżacji. Pokoje często projektowano tematycznie - jest więc sala gotycka, renesansowa, klasycystyczna itp.
Mimo wszystko - ładnie to wygląda i na pewno warto do środka zajrzeć.
Oprócz sal atrakcją jest widok z wież zamkowych, skąd można popatrzeć na okolice oraz ciekawe detale dachowe.
Czasem na zamku odbywają się różnego rodzaju imprezy - zarówno publiczne, jak i prywatne - np. śluby. Wtedy może się okazać, iż część sal jest niedostępna do zwiedzenia.
Niestety, zwiedzanie dostępne jest wyłącznie z przewodnikiem. Niestety, ponieważ podczas mojej wizyty grupy były za duże i puszczane za szybko. Większość stanowiły osoby przypadkowe, w minimalny sposób zainteresowane zwiedzaniem, do tego rodzice z dziećmi, które po dziesięciu minutach były tak znudzone, że przez pozostały czas już tylko przeszkadzały innym turystom.
Jeśli rzeczywiście ktoś chciał się dokładniej i spokojniej przyjrzeć mijanym pomieszczeniom to zderzał się z następną grupą, której przewodnik bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego, a czasami wręcz gonił! W porównaniu z większością czeskich zamków Słowacy sobie z organizacją nie poradzili - a właściwie poradzili tak, żeby wycisnąć jak najwięcej kasy w jak najkrótszym czasie. Trudno się dziwić - zamek to częsty cel wakacyjnych i weekendowych podróży, więc jedyną szansą uniknięcia takich sytuacji jest wizyta w dni powszednie.
Na sam koniec zwiedzania przechodzi się przez jaskinię, odkrytą dopiero w latach 50. XX wieku.
Przed wejściem do zamku rośnie tzw. lipa króla Macieja - według legendy zasadzona w 1301 roku po śmierci ostatniego monarchy z dynastii Arpadów. Król Maciej Korwin, który miał bywać w Bojnicach w celach leczniczych, lubił pod nią siadać i odpoczywać, a także zwoływać sejmy. Niezależnie od legendy owa lipa jest jednym z najstarszych drzew na Słowacji. I tutaj chciałem wrzucić fotkę, lecz okazało się, że nie zrobiłem jej żadnego zdjęcia...
Jak już wspominałem przy okazji zoo - w sezonie okolica to istny jarmark. Kupimy baloniki i słoniki, zjemy loda i obiad, napijemy się piwa, weźmiemy do domu miejscowe wafle, zrobimy sobie zdjęcie z rycerzem itp.. Ale - znowu powtórzę - nie dziwmy się, bo miejsce jest bardzo popularne. Gdybyśmy chcieli trochę spokoju to wystarczy udać się na bojnicką starówkę, kilkaset metrów od zamku...
Informacje praktyczne:
* Bilety najtańsze nie są - w 2016 roku dorośli muszą zapłacić 8 euro, seniorzy od 65 roku życia 7 euro, a studenci 5 euro. Młodsze i starsze dzieci kosztują odpowiednio 1 i 3,5 euro. Na szczęście nie ma zakazu fotografowania - opłata wynosi 2 euro, a filmowanie 5 euro. Wstęp na dodatkowe atrakcje typu "wycieczka nocna" jest rzecz jasna jeszcze droższy.
* Zwiedzanie wyłącznie z przewodnikiem, możliwe jest również w obcym języku, również po polsku (za dodatkową opłatą). Trwa ono koło 75 minut. Grupy muszą liczyć co najmniej 10 osób. Zamek jest czynny cały rok (to niezbyt częste na Słowacji i w Czechach), jednak od października do kwietnia jedynie przez 5 godzin (od 10 do 15, latem od 9 do 17). W miesiącach czerwiec-wrzesień zamek zaprasza turystów również w poniedziałki, które w innych terminach są dniem wolnym od odwiedzin. Zwiedzanie nocne jest odbywa się jedynie w lipcu i sierpniu w weekendy.
* Dojazd od Polski nie jest skomplikowany, lecz częściowo wymaga odbicia z głównych dróg. Należy kierować się na Żylinę (przez dawne przejścia w Zwardoniu lub np. w Chyżnym), a następnie mamy do wyboru dwie trasy: krótszą drogą nr 64. Jest to trasa ciekawa, ale prowadzi przez góry, co wiąże się z faktem, iż czeka nas trochę podjazdów, zakrętów a może i wlekące się ciężarówki. Dłuższa trasa jest mniej górska, lecz trzeba zapłacić za winietkę: autostradą D1 dojeżdżamy do Trenczyna, a następnie odbijamy na szosę z numerem 9. W obu przypadkach musimy dojechać do Prievidzy, skąd do Bojnic jest tylko kilka kilometrów. Zamek widać doskonale...
* Parkowanie w Bojnicach jest płatne. W sezonie letnim należy spodziewać się tłumów ludzi, których przyciągają miejscowe atrakcje i tak tłumnie zastawione są parkingi rozlokowane przy głównej drodze. Można też spróbować parkować za darmo, już za granicami obszaru zabudowanego, lecz wtedy musimy przejść się kawałek dalej. Poza głównym sezonem, a na pewno zimą, opłat na parkingu nie pobierano.
Parking bojnicki w sezonie - już wypełniony, o czym informuje tablica ze znakiem |
* Tanie noclegi - jeśli komuś nie straszny nocleg pod namiotem to około półtora kilometra nad Bojnicami znajduje się kemping. Ja polecam inny - w wiosce Nitrianskie Rudno, 10-15 minut jazdy samochodem boczną drogą na zachód. Jest świetnie położony nad zbiornikiem wodnym, można tam wynająć domki i przyczepy kempingowe (wskazana wczesna rezerwacja). Spałem tam dwukrotnie i nie narzekam.
Ciekawie opisane atuty. Już wielokrotnie się zbierałem, ale wylądowałem gdzie indziej. Widać, że to sztandarowy punkt do zwiedzania i ceny to manifestują. Identycznie jak w Malborku, gdzie w sezonie mnóstwo ludu a szczególnie byłych mieszkańców Prus Wschodnich. O te stragany z mydłem i powidłem. Myśle, że skutecznie mnie zachęciłeś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Słowacy już dawno zwietrzyli biznes, zwłaszcza w miejscach, gdzie jest dużo turystów z Polski i ciągną kasę... widać to choćby po cenach jaskiń z absurdalnymi opłatami za fotografowanie, parkingami za 5 euro itp.. W porównaniu do słowackich zarobków jest do dużo za dużo. Czesi są jednak mniej chciwi, ceny bardziej stonowane.
UsuńAle czasem zapłacić można i wejść :)
Pozdrowienia :)
Zamek wygląda imponująco. Zarówno jego położenie jak i wnętrza zachęcają do zwiedzania.
OdpowiedzUsuńDzięki za wycieczkę:)
Zacna budowla i do tego bardzo fajnie jak widzę położona. Ale faktycznie z tego co piszesz, formuła zwiedzania dość typowa i mało wyszukana. Jak żywo przypomina obrazki chociażby z naszego Książa czy Malborka. Ale w sumie duży plus, że obiekt dostępny jest przez cały rok, a nie tylko w najbardziej "doładowane" sezonowe miesiące.
OdpowiedzUsuńNie przypominam sobie żadnego słowackiego zamku którego wnętrza szłoby zwiedzać samodzielnie. Pomijam ruiny - mam na myśli taki z zachowanymi salami. Jedynie zamek w Bratysławie tak można, ale to standardowe muzeum wystawowe.
UsuńTo niestety duży minus i u Słowaków i u Czechów, bo wiadomo, że najlepiej zwiedza się samemu.
Witam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCzy zdjęcia można robić z lampą?
Niestety nie i ze statywem też nie. Na szczęście w środku było zazwyczaj na tyle dużo światła, że ujęcia z ręki wychodziły.
Usuńbyłem i można :) wszystki grupy trzaskały z lampami :)
Usuńa jednak... podczas mojej wizyty pilnowali aby nie robić z fleszem
Usuń