Na drugi dzień wędrówki po paśmie Veporské vrchy mieliśmy kilka wariantów - m.in. wejście na Klenovský vepor i nocleg w znanej nam sprzed dwóch lat chatce pod szczytem. Uznaliśmy jednak, że to za daleko - nie, żebyśmy nie dali rady dojść, ale zmordowalibyśmy się strasznie. A nie o to nam chodziło.
Wybieramy więc wariant krótszy, a jak się potem okazało - najkrótszy, który był przewidziany na złą pogodę...
Niedaleko naszej noclegowej przyczepy autobusowej jest niewielka wiatka, mogąca służyć za awaryjny nocleg dla jednej, dwóch osób.
Niestety, nie ma tam źródła, a nasze zapasy wody są na ukończeniu... zdesperowany Eco nabiera ją z średnio czystego strumyka .
Niepotrzebnie, bo kilkaset metrów dalej znajduje się źródło rzeki Ipola (Ipeľ, Ipoly), dopływu Dunaju, tworzącej na pewnym odcinku granicę słowacko-węgierską. Przy źródełku kolejna niewielka wiatka.
Po wyjściu z lasu trafiamy na krzyż... nie ma tu jednak pałacu prezydenckiego, za to stoi głaz upamiętniający katastrofę samolotu Douglas C-47 armii czechosłowackiej - w 1956 roku zginęło w niej 21 żołnierzy.
W półeczce pod tablicą informacyjną leżą metalowe fragmenty - resztki owego samolotu! W Polsce raczej nie miałyby szans na przetrwanie w takiej formie. Widać też, że Czechosłowacja dysponowała wówczas bardzo zaawansowaną techniką w postaci kabli USB .
Zostawiamy szlak, wdrapujący się na szczyt Čierťaž, i schodzimy wzdłuż łąk w dół. Nieśpiesznie, bo objawiły się widoki na Niżne Tatry .
W dole znów dochodzimy do szlaku... i podziwiamy charakterystyczną sylwetkę szczytu Klenovský vepor (to druga najwyższa góra w paśmie).
Spomiędzy chmur czasem wyjrzy słońce...
Wchodzimy między zabudowania górskiej wioski Lom nad Rimavicou (niegdyś Forgáčka, a po węgiersku Forgáchfalva). Jest to jedna z najwyżej położonych słowackich miejscowości poza okolicami Tatr - leży na wysokości powyżej 900 metrów.
Nad domami góruje biały kościół - to dobry znak...
...bo jest szansa na knajpę - w końcu ludzie wyjdą ze mszy i będą chcieli ugasić pragnienie. I faktycznie - jest spelunka już za tablicą kończącą mieścinę.
W środku pustawo, ale wkrótce zaczynają się schodzić degustatorzy, bo ksiądz zakończył liturgię. Kilka razy odwiedza nas lekko zachwiany żulik, który pożera wzrokiem Marysię i opowiada, że w przeszłości w Lomie osiedlili się koloniści z Polski, którzy pracowali tutaj w lasach. Do tej pory starsi ludzie mieli mówić jeszcze po polsku, ale młodsi już nie. Nie potrafiłem zweryfikować prawdziwości tych informacji.
W knajpie nie ma nic do jedzenia, ale żulik mówi, że w następnej wsi podają żarcie, więc dziewczynom oczy się świecą .
Opuszczamy Lom, graniczący tutaj dość dziwnie z blokami Sihli, która de facto leży znacznie dalej, za lasem...
Sihla (Szikla, Siegelglashütte) jest jeszcze mniejsza niż Lom. Ale ładniej położona.
Znów idziemy łąkami, gdzie towarzyszy nam para durnych crossowców jeżdżących tam i z powrotem. Wrrr!
W Sihli działała kiedyś huta szkła. A dzisiaj mają psa chodzącego po płocie .
W centrum, a właściwie przy dużym placu służącym do zawracania autobusom, działa wspominana przez żulika druga knajpa. Niestety, mimo napisu rýchle občerstvenie jedzenia tam nie ma, chyba, że je sobie goście zamówią wcześniej. Zdesperowana Marysia porywa ze stołu kromkę chleba, natomiast Eco w akcie dobroci kupuje cały, ostatni bochen za jedyne 2 euro .
Pozostaje nam zjeść to, co sami jeszcze mamy w plecaku.
Na rogatkach żegna nas brama powitalna, charakterystyczne dla Słowacji wkomponowane w ziemię komórki oraz rudy kot, który tylko mnie daje się pogłaskać .
Musimy kawałek przejść się asfaltem, ale przynajmniej w miarę widokowym.
Na przełęczy Tlstý javor znajduje się cmentarz z okresu Słowackiego Powstania Narodowego - większość grobów jest bezimiennych, w jednym z kolei pochowano Węgra.
Jest tu też niewielka wiatka upiększona napisami typu "Wir waren hier: Hans, Rudi und Hans. 1944" oraz rysunkami zmutowanych myszy (?).
Pozostał nam jeszcze fragment szlaku - czerwonej Rudnej magistráli, którą też poruszaliśmy się w czasie majówki 2014 roku. Prowadzi skrajem lasu, z rozległymi polanami po lewej.
Na drugiej z nich widać już ciemny zarys naszej dzisiejszej noclegowni...
...szałas Obrubovanec pod szczytem o tej samej nazwie. Na ilość szałasów w Veporskich nie można narzekać.
Ten jednak jest niezbyt czysty - poprzednia ekipa zostawiła syf nawet przy ognisku. Słownictwo na paczce fajek i zupce chińskiej nie pozwalają mieć wątpliwości znad jakiej Wisły przybyli...
W środku szałasu nie dość, że burdel, to jeszcze lekki zapach zwierząt, a część dachu jest mocno dziurawa, więc i tak konieczne byłoby rozstawienie wewnątrz namiotu.
My ostatecznie rozstawiamy jeden na zewnątrz, na wszelki wypadek. Po ogarnięciu się i terenu robimy wielkie ognisko .
Dziś specjalnością zakładu są pieczarki oraz kartofelki z żaru - po jednym i ćwierć dla każdego .
Noc mija spokojnie, nie spada ani jedna kropla deszczu, podobnie jak przez cały wypad. Rano budzi nas słońce.
Potem znów nadciągają chmury, ale jest ciepło, więc siedzimy przy porannym ognisku, zjadając ostatnie jadalne rzeczy z plecaków.
Z Rudnej magistrali odbijamy na szlak żółty, schodzący w dolinę. Puste plecaki i to idzie się przyjemnie.
Na łące pod leśniczówką ostatni popas...
Kawałek dalej w dolinie potoku Vydrovo spotykamy tory kolejowe.
To wąskotorówka Čiernohronská železnica - wybudowana w 1908 roku dla potrzeb zwózki drzewa.
Rozbudowywano ją tak intensywnie, że w okresie międzywojennym liczyła 132 kilometry i podchodziła aż po Sihlę - była to największa kolejka leśna w państwie. Uruchomiono przewozy pasażerskie, w czasie SNP woziła amunicję i prowiant. Dopiero po wojnie wygrał z nią transport samochodowy. Powoli zamykano boczne odgałęzienia, aż wreszcie w 1982 roku stanęła całkowicie. Cały sprzęt i tory miały trafić na złom, ale miejscowi pasjonaci nie dopuścili do tego - pozostałości kolei wpisano na listę zabytków, a w 1992 roku ruszyła dla turystów. Dziś to duża atrakcja kraju bańskobystrzyckiego, przejezdne jest 17 kilometrów, głównie doliną Čiernego Hronu, ale także 4-kilometrowe odbicie do Vydrova, wzdłuż którego właśnie idziemy.
Utworzono tutaj skansen leśny z ekspozycją taboru kolejowego i innych maszyn używanych do prac leśnych.
Główna stacja kolejki znajduje się w Čiernym Balogu (do 1927 r. Balog lub Čierny Hronec, w latach 1948-1951 Čierny Blh, węg. Feketebalog, niem. Schwarzwasser).
Na torach stoją wagony piwne, pasażerskie, towarowe, dźwig, wóz gaśnicy i popularna lokomotywa Lxd2. Inne maszyny ciągnące zapewne są pochowane.
Wszystko na razie zamknięte, bo sezon zaczyna się pod koniec czerwca, ale jeśli ktoś chce, to może sobie wynająć cały pociąg do jeżdżenia .
Na przystanku autobusowym otacza nas gromada Cyganiątek. Dzieciaki pytają się nas, czy nie jesteśmy czasem z Rimavskiej Soboty... najwyraźniej tamtejsi mieszkańcy muszą mówić jakimś specyficznym akcentem, skoro można ich rozpoznać z daleka .
W ogóle w okolicy pełno Romów, co jest właściwie żelazną zasadą tego rejonu. W autobusie Cyganiątka się opamiętują i próbują sępić kasę od Neski. Jak to jest, że obojętnie do jakiego kraju się pojedzie, to oni zawsze są tak przewidywalni?
Autokar zresztą pełen jest dzieciaków wracających ze szkoły, dla których jesteśmy dużą atrakcją .
Z wejściem do busa zakończyła się nasza część wędrowna. Pogoda się trzymała, a przez cały wypad nie spotkaliśmy ŻADNEGO innego turysty! To jednak nie koniec weekendu, gdyż tradycyjnie jedziemy do Rużomberka, gdzie dołącza do nas kolega. Śpimy na znanej nam kwaterze, wieczorem imprezując w znanej knajpie . I dopiero we wtorek na spokojnie wracamy do domów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz