Położony na Morawach Zlín nie jest popularnym celem odwiedzić w czasie jarmarku bożonarodzeniowego. Ba, w zasadzie to miasto w ogóle raczej jest wolne od masowej turystyki, zwłaszcza zagranicznej. Warto jednak odbić z utartych ścieżek i zajrzeć do mniej znanych miejscowości, zwłaszcza jeśli mamy dość tłumów, długich kolejek i dziesiątek weekendowych wycieczek z Polski wciskających się w każdy kąt.
Zlínski jarmark oferuje wszystko co, czego oczekujemy od takiej imprezy: są napoje, jadło, pamiątki, zadbano też o doznania duchowe. W końcu podobno małe też jest piękne 😏.
Jarmark odbywa się w ścisłym centru, na rynku - náměstí Míru. Rynek ten jest dość nietypowy, bowiem z jednej strony nie posiada zabudowy, zatem kolorowe światełka widać także z głównej ulicy - třídy Tomáše Bati. Rozpoczął się w pierwszą niedzielę Adwentu (2 grudnia) rozświeceniem świątecznej choinki, zakończy się dzień przed Wigilią, w ostatnią niedzielę Adwentu. Oczywiście każdego roku te terminy wyglądają nieco inaczej, ale zapewne podobnie.
Na odwiedzających czeka więcej niż 50 kramów: niektóre to solidne budki, inne to lekkie stragany. Wśród tych drugich dominuje rękodzieło, mydło, powidło i mniej lub bardziej interesujące pamiątki.
Jak wygląda cenowo? Zacznijmy od najważniejszego, czyli napojów, bo w końcu - co jak co - pojawiamy się w takich miejscach przede wszystkim po to, aby łyknąć grzańca 😉.
Svařák kosztuje zazwyczaj 30-35 koron za kubek 0,2 litra. Mocniejszy, np. z "kropelką" rumu - od 40 koron. Punč to najczęściej 30-40 koron. Czym się różni jeden od drugiego? Svařák to grzane wino, a w przypadku punču do przygotowania używa się m.in. rumu, wódki, likieru. Obowiązkowo powinny się w nim znaleźć też owoce, często można samemu dorzucić kawałki jabłka, ananasa, grejpfruta, a nawet... miśki Haribo.
Bywają też droższe mieszanki z różnymi wkładkami, których ceny zaczynały się od 40, a kończyły na 70 koronach. Miód pitny to wydatek 50 koron. Dla amatorów czegoś mocniejszego: kieliszek śliwowicy za 50 koron, rumu - 30-55 koron, wódki - 45 koron.
Bezalkoholowo też się dało: różnego rodzaju dětske punče (od 25 koron) i np. niesamowicie rozgrzewający napój z imbirem (horký zázvor - 30 koron). Gorąca czekolada - 45 koron za 0,1.
Warto nie rzucać się od razu do najbliższego stoiska, tylko na spokojnie obejść wszystkie stanowiska. Szybko zauważymy, że przy niektórych ciągle kręcą się ludzie, a do innych mało kto zagląda. Może to być podpowiedzią, gdzie leją najsmaczniejsze grzańce i najlepiej karmią, ale nie musi. Tak samo wyższa cena nie gwarantuje wyższych doznań smakowych - akurat w Zlínie zazwyczaj kupowaliśmy napitki w budce, gdzie były one tańsze od większości konkurencji, ale mieściły się w czołówce, jeśli chodzi o przyjemność delektowania. Dodatkową zachętę stanowiły też karteczki, na których przybijało się pieczątką kolejne "pozycje" - 5 lub 6 grzaniec dostawał człowiek gratis 😛.
Jedzenie to drugi podstawowy składnik udanego jarmarku. Jak Republika Czeska długa i szeroka asortyment gastronomiczny jest do siebie podobny, czasem mogą pojawić się dodatkowe lokalne specjały.
Zacznijmy więc od standardów:
* bramborák czyli grube, tłuste i sycące placki ziemniaczane. Z dodatkami lub bez, czasem można było posmarować je czosnkiem. Pyszne jak zawsze! 22 korony za 100 gram lub 50 koron za jedną sztukę (tę drugą cenę widziałem tylko w jednym miejscu),
* farmářské brambory - kartofelki z cebulą, papryką, czosnkiem, kapustą, kiełbasą. 33 korony za 100 gram,
* halušky - standardowe danie kuchni słowackiej, popularne na czeskich imprezach. 33 korony za 100 gram,
* langosz - 50 koron za placek z samym czosnkiem, 60 koron z dodatkami typu ser, keczup, śmietana, sos tatarski,
* čínské nudle - 20 koron/100 gram; chyba najtańsza nakładana opcja kulinarna, smaczny makaron z warzywami,
* grillowany hermelin - 50 koron za sztukę.
Inne:
* grillowana kiełbasa - 60 koron,
* pàrek v rohlíku - 25 koron,
* trdelník - 60 koron,
* pieczone kasztany - 35 koron/100 gram (mieliśmy pecha trafić akurat na słabo zrobione),
* swojska kiełbasa (reklamowano ją, iż ma 98% mięsa) - 70 koron za kawałek (200 gram),
* štramberské uši - 40 koron.
Oprócz tego jakieś burgery (powyżej 100 koron), panini (55-65 koron), naleśniki, prażone orzeszki, wafle w czekoladzie i wiele innych. Oczywiście można było kupić na wagę różnego rodzaju słodycze, migdały, pistacje i tym podobne, a także mięso i sery.
Przez długi czas chodziłem przekonany, że nie spotkam żadnych góralskich serków, bez których nie może odbyć się żaden porządny jarmark w Polsce, ale na odchodnym jednak spotkałem górala. Na szczęście nie z Zakopanego 😏.
Jeśli chodzi o pamiątki to wybór też był spory, ale my tradycyjnie ograniczyliśmy się do kilku drobnostek: pierników, czegoś słodkiego i kilka opakowań pečeneho čaju (od 30 koron za mały słoiczek). Pamiątki kosztują zwykle drożej niż w sklepach, więc nie ma co szaleć i wydawać kasy na pierdoły, lecz oczywiście każdy może się zaopatrzyć według własnych potrzeb.
Może owce?? W pierwszej chwili wziąłem ją za żywe zwierzę 😛.
Porównując z rokiem 2017 (Brno) i 2016 (Ołomuniec) stwierdzam, że ogólnie ceny jedzenia i picia są podobne. Zasadniczo niektóre towary są nieco tańsze, a za inne żądano trochę więcej.
Z atrakcji okołojarmarkowych: nie zabrakło drewnianej szopki z dwoma zmęczonymi królami (pierwszy chyba był na kacu, drugi dźwiga ciężką kulę). Kawałek dalej ustawiono dzwonnicę, w którą co rusz ktoś dzwonił (i zapewne dlatego w ciągu dnia była zagrodzona taśmami policyjnymi 😛). Przy jednym ze straganów stał też przebrany w strojne ciuchy Murzyn, informujący wszystkich, iż jest królem Baltazarem. Do tej pory nie wiem, czy miał jakąś inną rolę oprócz przedstawiania się światu.
Koncerty lub występy odbywają się albo na głównej scenie albo w dużym namiocie. Ten ostatni przyda się, gdy aura pokaże swoje fochy (co w tegorocznym grudniu zdarza się często).
Koksowniki zapewniały ciepło, zapach dymu na ubraniu oraz przyczyniały się do zanieczyszczenia powietrza.
Po zdjęciach widać, że tłumów tam nie było (robiłem je w niedzielę - w południe oraz wieczorem, a także w poniedziałek). W sobotę kręciło się nieco więcej ludzi, przy niektórych kramach z jedzeniem tworzyły się nawet kolejki na kilku minut stania, jednak zadeptanie absolutnie nie groziło.
Obcokrajowców można było policzyć na palcach jednej ręki: spotkaliśmy kilku Hindusów (?) oraz pojedynczych skośnookich Azjatów, lecz ci mogli być stałymi mieszkańcami Republiki.
Niestety, w przeciwieństwie do Brna w Zlínie grzańce podawano w zwykłych jednorazowych opakowaniach. Była jednak możliwość zakupu takiego oto specjalnego kubeczka (za około 70 koron).
A na koniec wypadałoby umieścić minusy. Największym był... brak toalet! Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, aby na takiej imprezie miasto albo inny organizator nie wystawił żadnego tojka lub kontenera!
Co więc robić, gdy przyciśnie potrzeba? Przy rynku zlokalizowane jest centrum handlowe "Zlaté jablko" z bezpłatnymi ubikacjami. Niby to rozwiązuje problem, ale nie każdy ma ochotę wchodzić do rozgrzanych pomieszczeń i przeciskać się między fanami szopingu, zwłaszcza, że kible umieszczono dopiero na najwyższym piętrze.
Alternatywą są publiczne szalety położone w parku sąsiadującym z náměstí Míru. Koszt to 5 koron za kabinę i 3 korony za pisuar. Tyle, że te toalety czynne są w określonych godzinach i też trzeba do nich kawałek się przejść.
Drugi minus to wrażenie, że wszystko trwa w Zlínie za krótko! O ile gastronomia działa teoretycznie do godziny 20-tej albo i dłużej, to stoiska z pamiątkami i duperelami zazwyczaj po 18-tej są już zamknięte na głucho! Wtedy, kiedy pojawia się najwięcej potencjalnych klientów. Także koncerty trwają do 19-tej, a maksymalnie do 20-tej, również w weekendy. W tym momencie plac zaczyna szybko się wyludniać (na co część sprzedawców reaguje zamykaniem swoich biznesów). Chciałoby się pobawić tam trochę dłużej...
Mimo wszystko wizytę na jarmarku w Zlínie uważam za bardzo udaną, a na pewno jest to ciekawa (i mało popularna wśród turystów) opcja na wizytę w Republice Czeskiej w grudniu 😊.
Jeszcze informacja praktyczna dla kierowców: parkowanie w centrum jest płatne w dni powszednie (7-19) oraz w soboty (7-13). Ceny opłat przy okolicznych ulicach i na parkingach zaczynają się od 6-8 koron za kwadrans lub 10-25 koron za godzinę. Ja korzystałem z dużego placu pod Wielkim Kinem (Velké kino), który jest oddalony od rynku o maksymalnie 10 minut spokojnego spaceru. Przy wjeździe na tamtejszy parking zapłaciłem 30 koron za... cały dzień. W sobotnie popołudnia i niedziele także i tam zostawimy samochód bezpłatnie.
----
Zobacz też:
* 2017 - jarmark w Brnie,
* 2016 - jarmark w Ołomuńcu,
* 2015 - jarmark w Hradcu Kralove,
* 2014 - jarmark w Jihlavie.
Na odwiedzających czeka więcej niż 50 kramów: niektóre to solidne budki, inne to lekkie stragany. Wśród tych drugich dominuje rękodzieło, mydło, powidło i mniej lub bardziej interesujące pamiątki.
Jak wygląda cenowo? Zacznijmy od najważniejszego, czyli napojów, bo w końcu - co jak co - pojawiamy się w takich miejscach przede wszystkim po to, aby łyknąć grzańca 😉.
Svařák kosztuje zazwyczaj 30-35 koron za kubek 0,2 litra. Mocniejszy, np. z "kropelką" rumu - od 40 koron. Punč to najczęściej 30-40 koron. Czym się różni jeden od drugiego? Svařák to grzane wino, a w przypadku punču do przygotowania używa się m.in. rumu, wódki, likieru. Obowiązkowo powinny się w nim znaleźć też owoce, często można samemu dorzucić kawałki jabłka, ananasa, grejpfruta, a nawet... miśki Haribo.
Bywają też droższe mieszanki z różnymi wkładkami, których ceny zaczynały się od 40, a kończyły na 70 koronach. Miód pitny to wydatek 50 koron. Dla amatorów czegoś mocniejszego: kieliszek śliwowicy za 50 koron, rumu - 30-55 koron, wódki - 45 koron.
Bezalkoholowo też się dało: różnego rodzaju dětske punče (od 25 koron) i np. niesamowicie rozgrzewający napój z imbirem (horký zázvor - 30 koron). Gorąca czekolada - 45 koron za 0,1.
Warto nie rzucać się od razu do najbliższego stoiska, tylko na spokojnie obejść wszystkie stanowiska. Szybko zauważymy, że przy niektórych ciągle kręcą się ludzie, a do innych mało kto zagląda. Może to być podpowiedzią, gdzie leją najsmaczniejsze grzańce i najlepiej karmią, ale nie musi. Tak samo wyższa cena nie gwarantuje wyższych doznań smakowych - akurat w Zlínie zazwyczaj kupowaliśmy napitki w budce, gdzie były one tańsze od większości konkurencji, ale mieściły się w czołówce, jeśli chodzi o przyjemność delektowania. Dodatkową zachętę stanowiły też karteczki, na których przybijało się pieczątką kolejne "pozycje" - 5 lub 6 grzaniec dostawał człowiek gratis 😛.
Jedzenie to drugi podstawowy składnik udanego jarmarku. Jak Republika Czeska długa i szeroka asortyment gastronomiczny jest do siebie podobny, czasem mogą pojawić się dodatkowe lokalne specjały.
Zacznijmy więc od standardów:
* bramborák czyli grube, tłuste i sycące placki ziemniaczane. Z dodatkami lub bez, czasem można było posmarować je czosnkiem. Pyszne jak zawsze! 22 korony za 100 gram lub 50 koron za jedną sztukę (tę drugą cenę widziałem tylko w jednym miejscu),
* farmářské brambory - kartofelki z cebulą, papryką, czosnkiem, kapustą, kiełbasą. 33 korony za 100 gram,
* halušky - standardowe danie kuchni słowackiej, popularne na czeskich imprezach. 33 korony za 100 gram,
* langosz - 50 koron za placek z samym czosnkiem, 60 koron z dodatkami typu ser, keczup, śmietana, sos tatarski,
* čínské nudle - 20 koron/100 gram; chyba najtańsza nakładana opcja kulinarna, smaczny makaron z warzywami,
* grillowany hermelin - 50 koron za sztukę.
Inne:
* grillowana kiełbasa - 60 koron,
* pàrek v rohlíku - 25 koron,
* trdelník - 60 koron,
* pieczone kasztany - 35 koron/100 gram (mieliśmy pecha trafić akurat na słabo zrobione),
* swojska kiełbasa (reklamowano ją, iż ma 98% mięsa) - 70 koron za kawałek (200 gram),
* štramberské uši - 40 koron.
Oprócz tego jakieś burgery (powyżej 100 koron), panini (55-65 koron), naleśniki, prażone orzeszki, wafle w czekoladzie i wiele innych. Oczywiście można było kupić na wagę różnego rodzaju słodycze, migdały, pistacje i tym podobne, a także mięso i sery.
Przez długi czas chodziłem przekonany, że nie spotkam żadnych góralskich serków, bez których nie może odbyć się żaden porządny jarmark w Polsce, ale na odchodnym jednak spotkałem górala. Na szczęście nie z Zakopanego 😏.
Jeśli chodzi o pamiątki to wybór też był spory, ale my tradycyjnie ograniczyliśmy się do kilku drobnostek: pierników, czegoś słodkiego i kilka opakowań pečeneho čaju (od 30 koron za mały słoiczek). Pamiątki kosztują zwykle drożej niż w sklepach, więc nie ma co szaleć i wydawać kasy na pierdoły, lecz oczywiście każdy może się zaopatrzyć według własnych potrzeb.
Może owce?? W pierwszej chwili wziąłem ją za żywe zwierzę 😛.
Porównując z rokiem 2017 (Brno) i 2016 (Ołomuniec) stwierdzam, że ogólnie ceny jedzenia i picia są podobne. Zasadniczo niektóre towary są nieco tańsze, a za inne żądano trochę więcej.
Z atrakcji okołojarmarkowych: nie zabrakło drewnianej szopki z dwoma zmęczonymi królami (pierwszy chyba był na kacu, drugi dźwiga ciężką kulę). Kawałek dalej ustawiono dzwonnicę, w którą co rusz ktoś dzwonił (i zapewne dlatego w ciągu dnia była zagrodzona taśmami policyjnymi 😛). Przy jednym ze straganów stał też przebrany w strojne ciuchy Murzyn, informujący wszystkich, iż jest królem Baltazarem. Do tej pory nie wiem, czy miał jakąś inną rolę oprócz przedstawiania się światu.
Koncerty lub występy odbywają się albo na głównej scenie albo w dużym namiocie. Ten ostatni przyda się, gdy aura pokaże swoje fochy (co w tegorocznym grudniu zdarza się często).
Koksowniki zapewniały ciepło, zapach dymu na ubraniu oraz przyczyniały się do zanieczyszczenia powietrza.
Po zdjęciach widać, że tłumów tam nie było (robiłem je w niedzielę - w południe oraz wieczorem, a także w poniedziałek). W sobotę kręciło się nieco więcej ludzi, przy niektórych kramach z jedzeniem tworzyły się nawet kolejki na kilku minut stania, jednak zadeptanie absolutnie nie groziło.
Obcokrajowców można było policzyć na palcach jednej ręki: spotkaliśmy kilku Hindusów (?) oraz pojedynczych skośnookich Azjatów, lecz ci mogli być stałymi mieszkańcami Republiki.
Niestety, w przeciwieństwie do Brna w Zlínie grzańce podawano w zwykłych jednorazowych opakowaniach. Była jednak możliwość zakupu takiego oto specjalnego kubeczka (za około 70 koron).
A na koniec wypadałoby umieścić minusy. Największym był... brak toalet! Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, aby na takiej imprezie miasto albo inny organizator nie wystawił żadnego tojka lub kontenera!
Co więc robić, gdy przyciśnie potrzeba? Przy rynku zlokalizowane jest centrum handlowe "Zlaté jablko" z bezpłatnymi ubikacjami. Niby to rozwiązuje problem, ale nie każdy ma ochotę wchodzić do rozgrzanych pomieszczeń i przeciskać się między fanami szopingu, zwłaszcza, że kible umieszczono dopiero na najwyższym piętrze.
Alternatywą są publiczne szalety położone w parku sąsiadującym z náměstí Míru. Koszt to 5 koron za kabinę i 3 korony za pisuar. Tyle, że te toalety czynne są w określonych godzinach i też trzeba do nich kawałek się przejść.
Drugi minus to wrażenie, że wszystko trwa w Zlínie za krótko! O ile gastronomia działa teoretycznie do godziny 20-tej albo i dłużej, to stoiska z pamiątkami i duperelami zazwyczaj po 18-tej są już zamknięte na głucho! Wtedy, kiedy pojawia się najwięcej potencjalnych klientów. Także koncerty trwają do 19-tej, a maksymalnie do 20-tej, również w weekendy. W tym momencie plac zaczyna szybko się wyludniać (na co część sprzedawców reaguje zamykaniem swoich biznesów). Chciałoby się pobawić tam trochę dłużej...
Mimo wszystko wizytę na jarmarku w Zlínie uważam za bardzo udaną, a na pewno jest to ciekawa (i mało popularna wśród turystów) opcja na wizytę w Republice Czeskiej w grudniu 😊.
Jeszcze informacja praktyczna dla kierowców: parkowanie w centrum jest płatne w dni powszednie (7-19) oraz w soboty (7-13). Ceny opłat przy okolicznych ulicach i na parkingach zaczynają się od 6-8 koron za kwadrans lub 10-25 koron za godzinę. Ja korzystałem z dużego placu pod Wielkim Kinem (Velké kino), który jest oddalony od rynku o maksymalnie 10 minut spokojnego spaceru. Przy wjeździe na tamtejszy parking zapłaciłem 30 koron za... cały dzień. W sobotnie popołudnia i niedziele także i tam zostawimy samochód bezpłatnie.
----
Zobacz też:
* 2017 - jarmark w Brnie,
* 2016 - jarmark w Ołomuńcu,
* 2015 - jarmark w Hradcu Kralove,
* 2014 - jarmark w Jihlavie.
Krótko zwięźle i na temat. Niemalże w formie przewodnika. Jak zwykle przedstawiłeś to w taki sposób, że po wszystkim aż poczułem ssanie w żołądku i musiałem udać się do kuchni :) Tyle że tam, nie czekał na mnie niestety ani bramborák, ani čínské nudle :/ I jak tu Ci nie zazdrościć? Nie dość że w góry blisko, to jeszcze takie sezonowe imprezy pod samym nosem.
OdpowiedzUsuńčínské nudle bez problemu kupisz w wielu "azjatyckich barach", chyba nawet w marketach można je nabyć zapakowane do odgrzania ;) Natomiast bramboraka w wersji czeskiej to jednak trudno w Polsce dostać - zarówno na ulicy, w lokalu jak i we własnej kuchni :D
UsuńWidzę, że niezła seria już Ci się utworzyła tych jarmarków świątecznych. Ja kiedyś odwiedziłem nasz we Wrocławiu. Myślę, że wszędzie atmosfera jest podobna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Na polskie jarmarki nie jeżdżę, bo zwyczajnie mnie nie stać. Jak usłyszałem, że ostatnio w Katowicach kubeczek grzańca kosztował 12 złotych, to uznałem, że bym zbankrutował (w Czechach 5-6 złotych). Z innymi cenami jest podobnie. Albo obywatele RP są tacy bogaci, albo sprzedawcy tacy chciwi.
UsuńPozdrawiam :)
My jutro planujemy wybrać się na Jarmark do Ostrawy :) Patrząc na zdjęcia, jestem zaskoczony, że tak ładnie to tam wygląda, zobaczymy jak będzie w rzeczywistości :)
OdpowiedzUsuńOstrawa była alternatywą, gdyby nie udał się wyjazd do Zlina. Jarmark pewnie będzie większy i bardziej wypasiony niż "u mnie", ale uznałem, że to trochę za blisko na ten grudzień ;) Pojedźcie i opiszcie :)
UsuńGratuluję zarówno udanego wypadu jaki i bardzo rzetelnego sprawozdania. Tak się zastanawiałam, do którego czeskiego miasta zawitasz na jarmark :-)
OdpowiedzUsuńZlin to najbliższe z miast, w którym jeszcze nie byłem dłużej, więc tym razem padło na tę miejscowość :)
UsuńPrzytulnie ❤
OdpowiedzUsuńAle klimat, tylko śniegu brakuje :) Super, że w Europie Środkowo-Wschodniej przyjmują się coraz bardziej te jarmarki, uwielbiam ten okres. Ja w tym roku celowałam w Słowację, ale za rok może Czechy (albo Węgry?)... :)
OdpowiedzUsuńCzesi i Słowacy niejako naturalnie przejęli ten zwyczaj od Niemców i Austriaków, można napisać, że byli prekursorami w tej części Europy :)
UsuńA śnieg... eh, ostatni raz taki naprawdę zimowy jarmark to miałem bodajże w 2010 roku!
Na zimowy to chyba trzeba gdzieś w Alpy - podobno w Salzburgu mają często więcej szczęścia :) Choć niestety zima zazwyczaj zaczyna się dopiero po nowym roku, kiedy akurat jarmarki się kończą :(
Usuń