W Hradcu Králové byłem wielokrotnie, ale zawsze na... obwodnicy, zazwyczaj jadąc w kierunku Pragi lub Nachodu. Pora była w końcu zobaczyć same miasto, tym bardziej, że w tym roku nie było czasu na planowanie czegoś dalszego...
Jak już wcześniej pisałem - decyzja o tym, że gdzieś pojedziemy zapadła ledwie tydzień wcześniej. Szybko okazało się, że znalezienie noclegu w rozsądnej cenie w tak krótkim terminie nie jest sprawą prostą. Wysyłałem zapytania w różne miejsca (również do Ołomuńca) - reakcją był... brak reakcji! Od piątku do niedzieli nie dostałem ani jednej odpowiedzi - najwyraźniej wszystkie recepcje były wówczas odcięte od sieci. Dopiero w poniedziałek kilka osób raczyło się odezwać: przepraszamy, brak miejsc. Wszędzie! I to nawet w obiektach posiadających kilkaset łóżek. W końcu odpisała ubytovna należąca do firmy transportowej, położona niedaleko głównego dworca kolejowego. Warunki umiarkowane, ale cena bardzo znośna - jedynie 160 koron.
Za dodatkową opłatą wypożyczyłem sobie telewizor. Plusem było to, iż był kolorowy. Minusem - że działał tylko jeden kolor, niebieski 😛.
W noclegowni zameldowaliśmy się wyjątkowo wcześnie, gdyż recepcję zamykano o 15-tej. Wcześniej też niż zwykle wyszliśmy na miasto - początkowo do położonej niedaleko spelunki.
Sympatycznie, bardzo czesko, tylko powietrze w środku można by kroić nożem...
Do centrum dojechaliśmy autobusem, uciekając przed padającym deszczem. Ulice wyludnione.
Zakotwiczyliśmy w przybytku niedaleko rynku (o nim później). Łączy w sobie typową czeską knajpę i lokal dla miłośników dobrego piwa - z ośmiu kranów leją produkty z małych i rzemieślniczych browarów, gdy kończy się beczka to dokładają inne. Jest też jedzenie. Rzecz jasna ceny są wyższe niż w normalnej knajpie, bo sięgające 50-60 koron za kufel, ale i tak niższe niż w Polsce tego typu lokalach.
No i nad wszystkim czuwa cesarz Pan 😏.
Jak już wcześniej pisałem - decyzja o tym, że gdzieś pojedziemy zapadła ledwie tydzień wcześniej. Szybko okazało się, że znalezienie noclegu w rozsądnej cenie w tak krótkim terminie nie jest sprawą prostą. Wysyłałem zapytania w różne miejsca (również do Ołomuńca) - reakcją był... brak reakcji! Od piątku do niedzieli nie dostałem ani jednej odpowiedzi - najwyraźniej wszystkie recepcje były wówczas odcięte od sieci. Dopiero w poniedziałek kilka osób raczyło się odezwać: przepraszamy, brak miejsc. Wszędzie! I to nawet w obiektach posiadających kilkaset łóżek. W końcu odpisała ubytovna należąca do firmy transportowej, położona niedaleko głównego dworca kolejowego. Warunki umiarkowane, ale cena bardzo znośna - jedynie 160 koron.
Za dodatkową opłatą wypożyczyłem sobie telewizor. Plusem było to, iż był kolorowy. Minusem - że działał tylko jeden kolor, niebieski 😛.
W noclegowni zameldowaliśmy się wyjątkowo wcześnie, gdyż recepcję zamykano o 15-tej. Wcześniej też niż zwykle wyszliśmy na miasto - początkowo do położonej niedaleko spelunki.
Sympatycznie, bardzo czesko, tylko powietrze w środku można by kroić nożem...
Do centrum dojechaliśmy autobusem, uciekając przed padającym deszczem. Ulice wyludnione.
Zakotwiczyliśmy w przybytku niedaleko rynku (o nim później). Łączy w sobie typową czeską knajpę i lokal dla miłośników dobrego piwa - z ośmiu kranów leją produkty z małych i rzemieślniczych browarów, gdy kończy się beczka to dokładają inne. Jest też jedzenie. Rzecz jasna ceny są wyższe niż w normalnej knajpie, bo sięgające 50-60 koron za kufel, ale i tak niższe niż w Polsce tego typu lokalach.
No i nad wszystkim czuwa cesarz Pan 😏.
Próbowaliśmy jeszcze odwiedzić inne knajpki, ale NIGDZIE nie znaleźliśmy wolnego stolika lub chociażby jego połowy. Zdecydowanie Czesi nie lubią siedzieć w piątkowe wieczory w domach... ostatecznie wróciliśmy do naszej dzielnicy i jeszcze trochę powalczyłem w pierwszej spelunce 😏.
W sobotę pogoda się poprawiła, więc do centralnych dzielnic ruszyliśmy piechotą. W okolicy noclegu same firmy transportowe.
Wieże Starego Miasta widziane z wiaduktu kolejowego.
Hradec Králové ma nowy, futurystyczny dworzec autobusowy. Chętnie pokazałbym go włodarzom np. Katowic, którzy nadal uważają, że w mieście wojewódzkim marznięcie i moknięcie podczas oczekiwania na autobus jest rzeczą normalną.
Do oddalonego o kilka minut z buta dworca kolejowego można podjechać komunikacją publiczną bezpłatnie! Dzisiejszy banhof jest trzecią konstrukcją w tym miejscu i powstał w okresie międzywojennym.
I tu należałoby napisać kilka zdań o historii samego miasta: Hradec Králové (Königgrätz) to stare miasto królewskie, w średniowieczu było wdowim posagiem królowych (stąd i nazwa). W XVIII wieku miasto przekształcono w potężną twierdzę, co zahamowało jego rozwój na ponad wiek. W następnym stuleciu okazała się ona przestarzała i pod koniec XIX wieku rozpoczęto jej rozbiórkę - na tyle skutecznie, że do dzisiaj niewiele jest obiektów o niej przypominających. W miejscu dawnych umocnień i fortów powstały parki oraz obiekty użyteczności publicznej. Wszystko to czyniono według specjalnego planu regulacyjnego, obliczonego na kilka dekad, nic nie było dziełem przypadku.
Architekt Jan Kotěra i jego uczeń Josef Gočár stworzyli zupełnie nową część miasta, będącą przeciwwagą dla średniowiecznego jądra. Budynki będące mieszanką modernizmu, kubizmu i funkcjonalizmu często wyprzedzały swoją epokę, a Hradec Králové nazywano Salonem Republiki. Dworzec kolejowy też pochodzi z tego okresu...
Nie jestem jakimś specjalnym miłośnikiem konstrukcji międzywojennych, lecz zwarte i przemyślane budownictwo w tym przypadku było ładne dla oka.
Często sądziłem, że mam do czynienia z obiektami z lat 20. albo 30., a te okazywały się być wybudowane już przed Wielką Wojną.
Tu już kilka zdjęć z niedzieli:
- kościół husycki:
- magistrat miasta:
- kamienice:
- kompleks szkół z tzw. Gymnázium J.K.Tyla, przypominające otwartą księgę.
A wracając do współczesności - przecież grudzień to jarmark 😛. W Hradcu Králové jak najbardziej był, lecz nie na rynku, a na mniejszym Masarykovym náměstí. Jak zwykle - były grzańce, puncz i różne smaczne rzeczy 😊.
Na Starym Mieście znacznie spokojniej - widać, że główny ruch miasta toczy się w nowszych dzielnicach.
Dawny browar, dziś urząd krajowy.
Dominantą starówki jest gotycka katedra św. Ducha, otoczona kamieniczkami.
Kościół był zamknięty, więc wchodzimy na sąsiednią renesansową Białą Wieżę, z której można podziwiać całe miasto.
Np. rynek - Velké náměstí.
No właśnie, rynek... a raczej jedno wielkie parkowisko. To dlatego nie ma tam jarmarku, a on sam sprawia wrażenie lekko wymarłego. Mimo, że jest to rezerwat zabytkowy to kompletnie nie czuć tam klimatu.
Nowsze dzielnice, widać m.in. Masarykovo náměstí i modernistyczne szkoły.
Spacerujemy następnie trochę po rynku, ale zbytnio nam się nie podoba.
Kolejnym punktem zwiedzania jest Muzeum Wschodnich Czech. Też myślałem, że to międzywojnie, lecz jednak budynek ukończono w 1913 roku.
Wewnątrz dość ciekawa wystawa o historii miasta z trzema makietami:
- średniowiecze,
- ostatnie lata twierdzy,
- i rok 2000.
Towarzyszy nam pani "salowa", która bardzo się cieszy, że może nam poopowiadać i pokazać różne rzeczy. Gdy podchodzimy do samochodu na którym pisze "zakaz dotykania" ściąga tabliczkę, otwiera drzwi i każe mi się fotografować na jego tle 😉.
Ze słów kobiety wynika, że samochód produkowano w mieście między wojnami. Powstało około 100 sztuk (więc taka produkcja raczej rzemieślnicza), do dzisiaj przetrwał jeden - właśnie ten. Do niedawna był na chodzie, a do muzeum wnosiło go sześciu mężczyzn. Kierownicę ma po prawej stronie, bo aż do 1939 roku w Czechosłowacji obowiązywał ruch lewostronny.
Po wyjściu z muzeum chodzimy sobie bulwarem nad Łabą. Słońce już za budynkami.
W parku za secesyjną elektrownią wodną Orlica wpływa do Łaby, która płynie dalej w kierunku Niemiec.
Obrazuje to ciekawy pomnik z 1934 roku. Wówczas wzbudzał kontrowersje, dzisiaj zapewne nie dostałby akceptacji polskiego ministra kultury.
Wśród drzew ukryto dwie pozostałości po twierdzy:
- niewielka poterna,
- oraz kazamaty z 1784 roku. Szkoda, że nie zostawili jakiegoś fortu!
Między drzewami stoi też zabytek dla tych regionów niecodzienny - cerkiew łemkowska!
W 1935 roku przeniesiono ją ze słowackiego Beskidu Niskiego i dziś służy prawosławnym. A jak to u nich - zdjęć w środku niet!
Wieczór coraz bliżej...
Spędzamy go na zabawach ducha i ciała - ponownie odwiedzamy jarmark oraz knajpę z rzemieślniczymi piwami 😊.
Do ubytovni mieliśmy wracać autobusem, ale pieniądze na bilet... przepiliśmy 😛. Więc poszliśmy piechotą 😊.
Niedziela nie jest już tak łaskawa pogodowo - pojawiło się sporo chmur. Na szybko kończymy więc zwiedzanie, oglądamy np. budynki dawnych koszar - piechoty i kawalerii.
Zaglądamy do katedry, która dziś jest otwarta - wnętrze typowe, ale szukam grobu Jana Žižki, która został tu pochowany. Dopiero po powrocie doczytałem, że wcale nie jest pewne, czy wodza husytów tam złożono, a nawet jeśli, to później przeniesiono w inne miejsce.
Znajduję w zamian pamiątki po roku 1866.
Podczas powrotu do wozu był i czas na karmienie foczki 😛...
...i ostatnią wizytę na jarmarku, gdzie skonsumowaliśmy haluszki (z kapustą, a nie bryndzą jak na Słowacji) oraz buřty na pivu, czyli krojoną w poprzek kiełbasę smażoną z warzywami.
Już na sam koniec w lekkiej mżawce zajrzeliśmy na przedmieście, gdzie znajdują się obok siebie trzy zabytkowe cmentarze. Żydowski był zamknięty, cywilny pominęliśmy, za to pochodziliśmy po wojskowym, powstałym w 1810 roku przy twierdzy. Chowano tu żołnierzy w czasach pokoju i wojen aż do 1945 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz